Proza »
Inne » Zatracenie II - kolejny fragment
[...]
Strach został wywołany nie tylko niespodziewanym odzyskaniem przytomności przez Andresa, lecz poraził mnie kolor jego oczu.
Szmaragd, obudził wspomnienia, które były zarazem piękne i łamiące serce. Wspomnienia, które nie doczekały się szczęśliwego zakończenia.
Odświeżanie pamięci zostało przerwane przez personel szpitalny. Lekarz i dwie pielęgniarki, które pełne entuzjazmu biegały obok chorego.
To badając go, to dając zastrzyk. Na zmianę powtarzali, że to cud.
Nie mogłam dłużej patrzeć jak rudowłosa pielęgniarka, co chwilę wyciąga strzykawkę z igłą i kłuje pacjenta. Na sam widok robiło mi się słabo. Gdy byłam człowiekiem, przynajmniej miałam możliwość utraty przytomności, a w obecnej sytuacji została tylko ucieczka.
Wzbiłam się do góry, przemierzając kolejne piętra ponad wyznaczonym pokojem.
Ujrzałam mężczyznę, w ostatnich chwilach życia, kobietę w śpiączce i niemowlę karmione przez matkę, aż znalazłam się na płaskim dachu. Usiadłam na skraju i zachwycałam się widokiem.
Klinika znajdowała się na obrzeżach, na niewielkim wzniesieniu, co dawało możliwość obejrzenia całego miasta. Noc nie ujawniała wszystkich jego sekretów, ale tworzyła lekkie połączenie z niebem.
Latarnie oświetlające drogi przypominały gwiazdy, nieliczne już samochody były niczym spadające komety. Cisza, spokój i żeście powietrze były balsamem dla starganej duszy.
Nagły zapach jabłek z cynamonem odświeżył mój umysł.
- Witaj Emi…
Emilia - jedna z istot przyuczających młodych Stróży do opieki nad człowiekiem. Ja też byłam jej podopieczną, ale więź jaka między nami powstała pozwoliła na utrzymanie przyjaźni przez wiele lat. Emi – tak ją nazywam – przeszła przeminę, gdy miała czterdzieści pięć lat. Blondyna o włosach ściętych na chłopaka. Lekko zaokrąglone kształty, zadarty nos i czarne, przeszywające na wylot oczy.
– Witaj Gabi…Twój nowy odzyskał przytomność?
- Tak… - powiedziałam nie patrząc w jej stronę.
- Im szybciej on wyzdrowieje, tym szybciej będziesz wolna.
- Wolna – spojrzałam na towarzyszkę. – Co to oznacza? Zapomnę o przeszłości? Błędy jakie popełniłam zostaną wymazane?
Wolność, to słowo nie było wpisane do mojego słownika. Wolna byłam jako człowiek, kiedy sama decydowałam o sobie. Wiedziałam, że żyje, przynależę do jednego świata. Nie ogarniała mnie tęsknota, która ciągnęła za sobą ból. Będąc więźniem losu, nie byłam w stanie cieszyć się otrzymaną nieśmiertelnością.
Emilia przytuliła mnie do siebie.
Po chwili wahania, drżącym głosem powiedziała.
– Nie mamy żadnych informacji od Silvera… Nie wiemy, czy żyje… co się z nim stało? Chociaż należeliśmy do jednego klanu, Silver potrafił mnie dość skutecznie ignorować.
W sumie to nie wiedziałam dlaczego, pawał do mnie taką niechęcią, aż ciarki przechodziły po kręgosłupie.
Na początku czułam się osaczona, ale później przestałam się nim przejmować. Miałam wiele innych spraw na głowie. Jednak to czy się lubiliśmy, czy nie, w danej chwili nie miało najmniejszego znaczenia. Zawsze, gdy jeden z naszych nie dawał znaku życia, odczuwaliśmy jego stratę.
Odsunęłam się od Emi.
– Jak to? – Stanowczość wydobywającego się pytania, nie zdradzała przerażenia jakie opanowało nieśmiertelną duszę.
– Normalnie. Od kilku dni nie jesteśmy w stanie go namierzyć... Czas pokaże, co się stało… – wahała się przez chwilę.- Wiadomość, którą ci przekazałam, nie jest główną przyczyną przybycia do kliniki… Od kilku dni prześladuje mnie przeczucie, dziwne przeczucie dotyczące ciebie. - Spojrzałam na Emi zdezorientowana. Najwidoczniej odczytała moje zagubienie. Kontynuowała dalej. – Musisz na siebie uważać, każdą decyzję dobrze przeanalizuj. Nie będę w stanie ci pomóc jeżeli złamiesz jedno z przyrzeczeń!
Emilia, jako starszy anioł, miała dar przeczuwania złych lub dobrych wydarzeń. Nie przypominało to przepowiedni jasnowidza, bardziej słuchanie intuicji, jakiegoś wewnętrznego głosu, który zawsze dobrze ją nakierowywał.
– Emi, przecież wiesz jaka jestem…
- Właśnie, dlatego martwię się o ciebie. Zapamiętaj sobie moje słowa!... Nagle jakby przeszła wewnętrzną przemianę. - Jak tam sprawy z Robertem? Pogodziliście się?
Pytanie okazało się ciosem poniżej pasa. Robert, samo imię wywołało ogromne wyrzuty sumienia. Mój niewyparzony język, połączony z temperamentem, potrafił przywołać kłopoty. Śmiertelnicy zawsze powtarzają „najgorsza prawda jest lepsza od słodkiego kłamstwa”, ale czy na pewno?
Robert od samego początku pomagał mi zaaklimatyzować się w nowym życiu, zrozumieć sens dalszego istnienia. Dzięki niemu udało, się choć w części zapomnieć o Harrym, i pomimo że nie darzyłam go tak namiętnym uczuciem jak ziemskiego chłopaka, to znaczył dla mnie wystarczająco dużo, aby zgodzić się na złączenie.
Klosz, który na de mną rozłożył miał zapewniać bezpieczeństwo i spokój, a z czasem stał się balastem, klatką. Czułam, że jego nadopiekuńczość mnie przytłacza, nie byłam w stanie oddychać pełną piersią. No i doigrałam się.
W chwili słabości(w dniu śmierci Joanny) powiedziałam – raczej wykrzyczałam – wszystko, co leżało mi na sercu, tym samym raniąc jego dumę.
Brakowało mi obecności powiernika. Czułam jak się pogrążam. Z całego serca chciałabym go przeprosić, ale znikł, nie dając znaku życia.
- Nie… - spuściłam głowę. - Nabroiłam co nie?
– Tym razem naprawdę przesadziłaś, ale Robert cię kocha wróci. Zobaczysz. A teraz już wracaj.
Pożegnałam się z Emi, i tak samo jak znalazłam się na dachu, w taki sam sposób zjawiłam się w pokoju.
***
Andi leżał spokojnie, ale gdy się do niego zbliżyłam w bardzo szybki sposób mrugał oczami tak jakby się czegoś bał.
– Kto tu jest…? Słowa ledwie przechodziły mu przez gardło. Bardziej skrzeczał jak wrona, niż mówił po ludzku.
– Kto tu jest? Powtarzał spanikowany.
Przestraszyłam się. Pierwszą myślą jaka pojawiła się w głowie było: „Zrobiłaś coś nie tak, popełniłaś błąd i człowiek Cię widzi”
Lekko odsunęłam się od łóżka. Andi się uspokoił. Chciałam przez jakiś czas nie zbliżać się do chorego. Jednak nie potrafiłam. Niewidzialna siła pchała mnie ku niemu.
Zbliżałam się do Andreasa, gdy spał.
Ciepło jego oddechu, sprawiało, że włoski na rękach podnosiły się lekko tworząc gęsią skórkę. Od bardzo dawna nie czułam tego przyjemnego, a zarazem zakazanego uczucia. Uczucia pożądania.
Ranek nastał szybo, o wiele za szybko. Andi ocknął się, gdy pierwsze promienie słońca musnęły jego twarz. Przyciskiem, który znajdował się w zasięgu lewej ręki wezwał pielęgniarkę i poprosił o zastrzyk.
Poprosił jeszcze o jedną rzecz, a mianowicie o wyjęcie ze spodni(w których został przywieziony), białego piórka.
Pióro, które podała usłużna pielęgniarka, było zwykłe, duże i białe, przez ludzi nazywane lotką.
Nie zawracałam sobie nim głowy. Skojarzyłam, to z pamiątką po wyjątkowym wydarzeniu, lub służy jako talizman. Ludzie mają różne dziwactwa i stwierdziłam nie trzeba się tym wszystkim przejmować.
Przez dłuższą chwilę trzymał w ręce pióro. Wpatrywał się jak zahipnotyzowany.
Bardzo intensywnie coś rozważał, aż w pewnej chwili, jakby kierowany impulsem, zamknął powieki i drżącym, cichym głosem wypowiedział trzy słowa Wierzę więc widzę. Potrzebowałam kilku sekund. Gdy skojarzyłam fakty było już za późno.
Pióro pochodziło od Anioła, który zdradził tajemnicę naszego istnienia. Przekazując magiczne słowa, otworzył śmiertelnikowi drzwi do naszego świata.
Widziałam jak Andreas nabiera powietrza w płuca. (jego klatka podniosła się wysoko). Otworzył oczy, które ujawniały niedowierzanie, strach i ciekawość.
Ledwie słyszalnym głosem powiedział.
- Zobaczysz to czego nikt nie widzi!
Wbił swoje szmaragdowe oczy we mnie, rażąc spojrzeniem. Spanikowałam. Uciekłam jak tchórz wzbijając się ponad sufit, a zatrzymując na dachu. Oddychałam bardzo szybko, chociaż nie potrzebowałam powietrza.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
czarodziejka · dnia 25.10.2011 11:58 · Czytań: 642 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora: