Castrum Valan - Jack Wolf
Proza » Inne » Castrum Valan
A A A
Castrum Valan


-Ani wołem, ani kołem, panie, jak wuj Chrobek gadał- jednooki kołodziej z wioski Mauer, niedaleko castrum Valan, krytycznie ocenił stan wozu Rodriga, z Grenady rodem. Po co ów Rodrigo na Śląsku się kręcił, to wiedziało całkiem niewielu ludzi. Jeszcze ich mniej, nie wyłączając jednookiego kołodzieja Jastrząbka, znanego ze stron krakowskich rzemieślnika, miało rade na połamany wóz Rodriga, a dokładnie oba koła wpół, plus paskudnie skrzywiony dyszel, do równego rachunku.
- Zostawię to u ciebie, mistrzu....-ostatnie słowo Rodrigo powiedział z przekąsem, bo u nich, koło Grenady, wszyscy na wszystko radę mieli, nie jak tutaj, w prymitywnej dziczy, ani to czeskiej, ani polskiej ,ani wreszcie w niemieckiej stronie Europy. Zupełnie nigdzie, pomyślał Rodrigo. Jestem zupełnie nigdzie, o czym przekonuje się od czterech i pół tygodnia wędrówki. Wędrówki w poszukiwaniu weny poetyckiej, warto dodać, bo Rodrigo przeżywał męki twórcze i brak impulsu.- Wóz będziesz miał na części, albo na podpałkę. Z syconego drewna jest, pięknie się takie wozy pala. U husytów widziałem......
- Broń Boże!- kołodziej rozejrzał się nerwowo- Broń Boże, panie, takie coś głosem tutaj mówić! Kapusiów burmistrz Hofelder wszędzie wysyła, po krzakach potrafią siedzieć i nasłuchiwać, skurwysyny! A potem za wszarz, do Lwówka w loch i kat, chociaż pijak i partacz, każdemu po kolei świeci.....
Czyli rządzą tu papieżnicy?- Rodrigo uśmiechnął się, a kołodziej stwierdził, ze głos ma przecież poważny, a z gęby całkiem jest młody chłopiec. Jak aniołki z obrazów Kuna Lesta, gościa długoletniego pani von Spiller z Maciejowca, sprawcy jej cholernych kłopotów. Bo przecież widzieli grzybiarze prości, co po mszy w lesie za parkiem kurek chcieli nazbierać, jak Kuno Lest przywiązał stułą do brzozy panią von Spiller i ja w zadek grzmocił tak, że aż wzywała jakiegoś Remsta, Ernsta czy Mersildona- w każdym razie patrzył na to stary rycerz von Spiller, którego sługi wożą na specjalnym wózku italskim, odkąd pan Gerd von Spiller władze w nogach Bogu oddał. Mało, że patrzył. Patrzył i klaskał nawet, a pachołki mu wina dolewali. Że ludzie donieśli Inkwizycji, to tylko ich pech. Pan von Spiller na klasztor w Lubomierzu dał, a grzybiarzy spalili.Za herezje i potwarz, wobec ogólnie szanowanej familii.
Kto rządzi, ten rządzi- westchnął kołodziej- Muszę iść do gołębnika, rumor tam jakiś jest. Pewnie kuna wlazła, franca. Za chwile wrócę i o koniach pogadamy panie. Wasze od wozów bardziej by mi się zdały, niż ogier, co go w stajni mam. Będzie korzystna wymiana.
To się zobaczy, gospodarzu- Rodrigo uśmiechnął się, bo za dużo już w życiu poznał handlarzy, co to zawsze zdawali się korzyść klienta nad swoją preferować.
Halszka przebiegła podwórkiem. Ojciec minął ją, niemal na siebie wpadli, ale, ku zdziwieniu Rodriga, kołodziej udał, ze jej nie zauważył, zignorował zupełnie.
-Już, panie już-kołodziej wyskoczył z gołębnika, w asyście wirujących koliście piór, strzepując je z łysiejącej głowy- Jestem.
Rodrigo spojrzał w górę, na kłębiącą się gromadkę gołębi. Patrzył, jak jeden wzbił się wysoko i leciał pewnie, jakby w doskonale obranym kierunku. Halszka stała za węgłem chałupy i patrzyła na Rodriga. Oczy jej błyszczały jakoś nienaturalnie.

........................ ........................... ....................... ........................... ........................... ........

Zaczynało lekko padać. Von Zedlitz nie zwracał na to uwagi. Wpatrywał się w zakręt drogi, wypływającej z małego zagajnika, obok kanciastych skałek, za którymi czaili się oszczepnicy, wypożyczeni od Bernarda Talkenberga na tą okoliczność.
Słyszysz coś?- zapytał Zedlitz Huberta Radzińskiego, stojącego po jego prawicy, polskiego rycerza, ekskomunikowanego i ściganego na Mazowszu, za szerzenie propagandy husyckiej, oraz gwałt z morderstwem na trzech klaryskach spod Szczytna.
Jakby.......- Radziński odruchowo strącił z oka, wiecznie przydługi, kosmyk rudych włosów- Jakby ktoś, kurwa, na piszczałkach grał.
W istocie, z lasu dobiegał ledwo słyszalny, melancholijny dźwięk. Coś, jak smętne popiskiwanie małych ptaszków, lecz ułożone w logiczna całość. Zedlitz skrzywił się. Grajek w kupieckim orszaku? Zazwyczaj tutaj, u podnóża góry zwieńczonej zamkiem Wleń, wszyscy wstrzymywali oddech i starali się jak najszybciej przemknąć, jeśli już straciwszy towary, to przynajmniej żywo i z całą skóra. A tu grajek?
Pan na zamku Wleń poprawił się w siodle. Blachy uwierały go nieco, nie lubił nosić zbroi. O wiele lepiej czuł się w orientalnych szatach, które nosił na zamku, a wiele go wcale nie kosztowały, bo tylko życie siostry wleńskiego rajcy, którą porwał w tamtym roku, rozjuszony namolnością miejskiego burmistrza, proszącego ciągle o zaniechanie przemysłu, bo kupcy już Wleń zaczynali omijać w stopniu takim, ze cierpiała na tym wyraźnie ratuszowa kasa. A nic tak nie cieszyło oczu burmistrza Hofeldera, jak błysk sypiących się monet. W tym, zasadniczo, niczym się od siebie nie różnili.
-Jadą!- syknął Radziński- Słyszę wyraźnie, jadą!
Pierwsi wyłonili się zaspani knechci z kuszami, których nie zdążyli nawet naciągnąć. Drugi wyłonił się wóz, z kompletnie śpiącym kupcem, na środku przykrytej plandeka fury, bo kupiec Tanovski dziwnym trafem zasnął, chociaż nie pił od kilku lat.
Radziński wykonał swój popisowy numer. Rzucił toporem w knechta jadącego po prawej. Topór przekoziołkował w powietrzu i rozłupał na pół głowę knechta. Drugi krzyknął, ale tego uciszył von Zedlitz, banalnie i zwyczajnie przebiwszy go mieczem na wylot. Pachołkowie jadący za wozami klęknęli na ziemi jak jeden mąż, prosząc o litość. Tych już uciszyli ludzie od Talkenberga, którzy w biegu z lasu, rzucali oszczepami i bezlitośnie trafiali, chociaż żaden z nich trzeźwy nie był.
Jan Tanovski?!!- krzyknął pytaniem von Zedlitz, przykładając obudzonemu kupcowi, do szyji, dymiące jeszcze ostrze. Kupiec miał cholernie słabe nerwy, bo paskudnie się zesrał ze strachu, prosto w szarawary na modę bizantyjska, które ukradł swego czasu, znaczy się...może nie ukradł, ale pochodziły ze szwindla. Paskudnego tak samo, jak smród jego gówna.
Będziecie schnąć z powodu nieprawości waszych i będziecie wzdychać jeden przed drugim.......- Tanovski miał puste oczy bez źrenic .Zedlitz poczuł się jakoś dziwnie, Radziński nawet nie zdążył w puste oczy popatrzeć, kupiec padł, jak ścięty, na wznak i zmarł.
Jego ciało na wozie wyglądało zupełnie, jak ukrzyżowane. Kiedy ludzie Talkenberga zrzucili truchło Tanovskiego, na coraz bardziej mokrą drogę, Zeydlitz osobiście zerwał z wozu wyszywaną wzorami płachtę, nakrywającą towary, jak można było mniemać i dokładnie tak, jak by Zedlitz tego sobie życzył.
Kurwa krzyżacka mac.......- westchnął Radziński i odsunął się jakoś odruchowo.
Gott!- krzyknął jednooki włócznik od Talkenberga, wysoki, o kadawerycznych rysach twarzy.
Ciekawe- syknął Zedlitz, trzymając jeszcze skraj płachty w dłoni- ciekawe, kto nam wyciął taki numer.
Na wozie, miedzy usypana sterta kamieni, pełzały żmije. Syczące i zygzakowate. Melancholijny dźwięk piszczałek ucichł.

.................. ...................... ........................ ..................... .................... .................... ..........

Karzeł grał. Piszczałka wibrowała. Kobieta wypowiadał sekwencje coraz szybciej, jej palec wibrował tez, ale tam, skąd czerpała moce.
Rycerz, węże ,kupcy, wóz....wóz, błysk, blaski, cienie, zemsta.....szybciej, szybciej, szybciej........!!!!!!!!
O kuuuurwaaaaaa!!!!!!!!!!- skurcz był taki, że omal nie złamało jej palca. Zaklęcie dopełniło się. Rycerz, węże, kupcy i wóz.
Odrzucił piszczałkę i zbliżył się do jej głowy. Po czarach trzeba się zrelaksować. A nic nie relaksowało tak, niż połechtać sobie gardło, czubkiem tego narządu karła, który karłowaty wcale nie był.
Fajna rzecz, pomagać tej szmacie w zaklęciach, pomyślał karzeł, czując pierwsze obroty jej języka na główce
Eberhardt!- złapała nagle oddech.
Tak, pani....- głos karła był gruby, basowy, zupełnie nie pasował do postaci.
Bierz mnie, psie......
Rutynowym ruchem znalazł się miedzy jej udami.
Nie tam....- warknęła drugi raz- Dzisiaj magia jest grecka- Rycerz, węże, kupcy i wóz......, pomyślała dla pewności efektu.
Naparł, zaklął w duchu. Było ciasno i ciężko.
............ ................. .................. .................... .................. ................... ............... .............

Gołąb kołował nad nim, jak by czegoś chciał. A Hayn Turan nie miał niczego, co można dać gołębiowi do jedzenia. Upijał się, jak zwykle ,w samotności, na łonie natury, dzień przed robotą. Siedząc obok średniej urody konia, objuczonego nad miarę, przywiązanego do krzaka głogu nad rzeką. Bo Hayn Turan musiał redukować stresy. W innym przypadku mgliło mu się w oczach, albo, co gorsza, trzęsły ręce. I wtedy groziło fuszerką, a Hayn Turan już na fuszerki zbytnio pozwalać sobie nie mógł. Bezrobocie w jego przypadku, mogło oznaczać bardzo znaczne pogorszenie życiowej sytuacji. Nazwane, kilkaset lat później, wilczym biletem.
-Wie wil horen een historie
Al van ene jonge smid
Die verbrand had zijn memorie
Daaglijks bij het vuur verhit........

Ktoś ma piękny głos, stwierdził Turan. Ktoś samotnie zalewa robaka, stwierdził w duchu Rodrigo.
Panie wędrowcze!!- Turan machnął przyjaźnie ręką, w której trzymał ozdobny bukłak z winem, cudownie aromatycznym, cudownie wonnym i cudownie rodzynkowym.- Zapraszam tutaj serdecznie, zapraszam!!
Dlaczego nie...-odkrzyknął Rodrigo, nie stroniący zazwyczaj od towarzystwa. I trunku, zwłaszcza przez kogoś postawionego.- Chętnie.
Przywiązał konia
Rodrigo Barrera, podróżnik- przedstawił się i wyciągnął dłoń.
Hayn Turan...... rzemieślnik cechowy- Turan chwilowo się zawahał. Zaraz potem wręczył bukłak Rodrigowi, który przywiązał konia do nadrzecznych krzaków i usiadł obok.
Rodrigo pił łapczywie, Hayn Turan uważnie mu się przyglądał, jak by szukał czegoś niepokojącego. Ale niczego takiego się nie doszukał, podróżnik miał urodę miłego chłopca i potwierdzające ją zachowanie.
Dokąd to, jeśli mogę zapytać?- Turan otarł usta po swojej kolejce, spojrzał ponownie na kołującego gołębia.
Zwiedzam Dolny Śląsk. Po prostu.
Dolny Śląsk nie jest ostatnio zbyt bezpieczny do zwiedzania- gołąb usiadł na siodle konia, kompletnie się nie bał, wpijał w Turana parę czarnych oczek, ale Turan nie zwracał na to uwagi.
Wiem- roześmiał się Rodrigo- Jadę od Bolkowa. Pański imiennik.....
Jestem Hayn- Turan przerwał mu gorączkowo i podał kolejny bukłak, a jak się okazało, miał ich przy sobie dobre kilka.
Rodrigo- Barrera uśmiechnął się, a wyskok rodzynkowy już radośnie w nim zaczął skakać. Mile tak, przyjemnie, rozluźniając i cholernie nastrajając. Do przyjacielskiej pogawędki.
Mała znajomość z Haynem von Czirne?- Turan uśmiechnął się półgębkiem, a wzrok miał badawczy na tyle, na ile wyskok rodzynkowy pozwalał. Czyli szkliście przenikliwy- Działo się tam trochę ostatnio.....
Ano działo się, kat ze Lwówka cholernie egzekucję spartolił. Ha.... mało powiedziane. Zjebał kompletnie robotę! Był taki pijany, że wziąwszy zamach toporem, spadł z szafotu na plecy, prosto w objęcia inkwizytora, Sz...zza... jakoś go dziwnie zwą..... nie mogę skojarzyć.......
Szczurzaczek. Jakub Szczurzaczek, Polak- Turan wyręczył Rodriga w skojarzeniach. Patrzył prosto w nurt wody, zamyślił się.
Właśnie, jakoś tak. Więc, kat wpadł na tego Sz...zzz...no!. Na polskiego inkwizytora. Inkwizytor padł na ziemie, topór wypadł z ręki kata i topór rozbił mu łeb, ale nie tak groźnie, jak to z początku wyglądało, bo inkwizytora opatrzyli szybko, po czym wstał o własnych siłach, z głową obwiązaną szmatą. Von Czirne się wściekł, bo jakiś husycki duchowny, wysoki ranga, wyszedł na szafot i powiedział, że to na pewno anioł stróż kata z szafotu strącił, więc skazanego należy ułaskawić. Wiec rycerz go ułaskawił, bo z husytami trzyma i nie chce zadzierać.
A plotka poszła...- Hayn Turan rzucał do wody kamyki , ciągle o czymś intensywnie myślał- Plotka poszła, że kat i husycki duchowny byli w zmowie, żeby skazańca sposobem uwolnić, za co dobrą wzięli łapówkę......
Plotki chodzą, a gołębie latają- powiedział z uśmiechem Rodrigo.
I srają- dodał Turan, wycierając trawą ramię- Pijmy na zdrowie, wędrowcze! Chcesz może zarobić? Szukam na jutro pomocnika.
Pewnie, że chcę. Trudna jakaś robota?
................... .................. ..................... ..................... ................... ................ ..........
Zeydlitz klęczał przed ołtarzem, obok niego Rajczyk, kilku knechtów, za nimi wszelkie, zgromadzona na zamku Lenno towarzystwo. Obok szewca z Bogatyni klęczał przybłęda z Węgier, który zapuścił sobie śmieszną bródkę i chwalił się dookoła, że jest absolwentem Uniwersytetu Jagiellońskiego, chociaż ani słowa po polsku rzec nie potrafił. Za nimi przekomarzali się i wymieniali kuksańcami pupile zamkowi, czyli Bracia- dwa piegowate rudzielce o piegowatych twarzach, w wieku lat może piętnastu, może szesnastu. W księgach żadnych ich urodzin nie zapisano, bo byli porzuconymi bękartami, z klasztoru w Lubomierzu najprawdopodobniej, a na Lenno przywiózł ich kiedyś Bernard Talkenberg i tutaj się wychowali. Co chwila mierzyła ich groźnie pani Gisela Raruth, pełniąca role pani na zamku, a czy była siostrą pana Hansa, czy tylko kuzynką, tego nikomu już nie chciało się rozpatrywać, jedni mówili tak, inni inaczej, kto by tam się tym przejmował. W każdym razie liczyło się tutaj jej zdanie, a Hans von Zeydlitz, jeśli pytał kogokolwiek o rade, to była to pani Gisela Raruth, wdowa po krzyżowcu anty husyckim Janie Raruthu , który zginął śmiercią zupełnie nie rycerską, bo w stajni pod Pragą, na syfilis.
Za nimi, aż poza drzwi kościółka, wynurzał się tłumek zamkowej ciżby, żołdaków, szwaczek, praczek , i tak dalej, w połowie stanem błogosławionym, za sprawa powyższych żołdaków i kilku ekskomunikowanych rycerzy ze zubożałej szlachty czeskiej, a często tacy na zamku Lenno bywali. Złodzieje i najemni zabójcy, pozostawali tam, gdzie najbardziej lubili, czyli w cieniu, więc nie widział ich nikt.
Oto ciało i krew Chrystusa!- przywleczony na powrozie, wikary Gross z miasta Wleń, został pokrzepiony przed mszą bukłakiem wódki, więc strach mu już jakoś mijał. Dzierżąc opłatki i kielich z winem, wspomagany przez ministranta o paskudnie zezowatej twarzy, ruszył, nieco chwiejnym krokiem, pomiędzy klęczących. I udzielał komunii z chleba i wina, czyli sub utraque specie.
Po mszy Zeydlitz wezwał do siebie Grossa, ponownie ciężko wystraszonego. Zimny, wczesnojesienny wieczór, okładał z wolna mgłą zamek Lenno. Stali pośrodku dziedzińca, naprzeciwko bramy, blisko zamkowej karczmy, w której kompania zaczynała jeść świeżo upieczone dziki, a karczmarz rudy, jak rdza, wzdychając i z mozołem potężnego cielska, wytaczał z piwniczki bekę małmazji, okup za mniszkę lubomierską, porwana w tamtym roku, po Wielkanocy, na wiosnę. Rudy karczmarz ślizgał się po kamiennych stopniach i klął, co było zbyteczne, bo plotka głosiła, że beczka jest przeklęta, albo nawet zatruta, co w drugim wypadku było tylko plotka, bo małmazji już próbowano i nawet kaca po niej nie było.
Księże Gross...- Zeydlitz szczelniej dopiął biały, krzyżacki płaszcz, podarunek mimo woli, gdyż trzej posłowie Zakonu już dawno leżeli na dnie opuszczonego szybu złotoryjskiej kopalni. Mało widoczne ślady, po oderwanych krzyżach, przypominały mu czasem nieco zbyt mało układnych posłów - Zechcesz, czy nie, towarzyszyć mi w wieczornym spacerze na wieżę, a tam ,pogadamy sobie o tym i tamtym. Bo przecież jesteście uczeni. Zechcesz?
Gross, może 20 letni chłystek, chciał coś powiedzieć, ale nie mógł. Patrzył w twarz Zeydlitza, twarz młodej urody, aż nadto dziwnie młodej, jak na jego wiek. Hans von Zeydlitz wyglądał jak słodki, jasnowłosy chłopiec, którego można łatwo oszukać. Ale wprawny obserwator, mógł dostrzec coś o kształcie złej, bezdennej głębi, w jego oczach. Jak rzeczy niemożliwe do nazwania.
A wikary Gross był wprawnym obserwatorem. Dlatego też, błyskawicznie wyłowił kątem oka, jak przez bramę wjeżdża, prowadzony przez jednego z Braci koń, a na nim jeden z miejskich rajców miejskich, w roli herolda, ze zwiniętym pergaminem, w pokrowcu, przy siodle.
Drugi z Braci robił miny, obsceniczne gesty, fikał koziołki, biegał dookoła konia i herolda. Knechci nad bramą, trzymali go pod celownikiem kusz.
Herold zsiadał z konia. Jeden z Braci zgrabnie podstawił mu nogę, następnie prześliznął się pod koniem, poseł wleński wywinął orła przy akompaniamencie śmiechów, ale zaraz wstał i sam nie wiedział, czy ma się kłaniać, czy klękać. Coś, w każdym razie, próbował z siebie wydusić, usta na szczurzej twarzy drgały, oczy utkwiły w też rozbawionym, Zeydlitzu.
- Ucięli ci, kurwa, język?- zapytał.
Wieeeee...eeee....lmożny panie von Zedlitz!- przemówił wreszcie herold- Buuuu.....rrr....mistrz miasta Wleń i mmmyyy.....rada.....mamy dla ciebie te oto pismo i szzzzzczzzeee...rze, szczerze się od mieszczan kłaniamy!!
Hubert Radziński, herbu Grabie, czyli takowe białe z siedmioma zębami, umocowane końcem w trzech wzgórzach zielonego koloru w polu żółtym, wyrwał mu z ręki pergamin, rozwinął, zrobił teatralnie poważna minę i zaczął czytać:
- Upraszamy ciebie, panie rycerzu Hansie von Zeydlitz, żebyś od dnia dzisiejszego, przez dwa dni kolejne, od zaczepiania podróżnych, a zwłaszcza kupców, w okolicy naszej się wstrzymać raczył. W zamian, jako wdzięczność naszą, oferujemy ci, panie szlachetny, sumę zebrana 30 grzywien groszy praskich, która wypłacona będzie do następnej niedzieli w gotowiźnie, a jako zakładnik, w mocy twej niech pozostanie rajca miejski Birkelm, który ci pismo dostarcza. Podpisano.....
Dobra- Zeydlitz podniósł dłoń- Jeszcze mnie nikt za 30 grzywien nie kupił, ale zakładnika zatrzymać mogę, to i owszem. 30 grzywien, czyli 30 batów i do loszku z nim! Ty i ty- pokazał dwóch, najbliżej stojących żołdaków- odpowiadacie za niego głowami. Zabierać mi stąd tego jąkałę!
Birkelm chciał coś powiedzieć i otworzył usta. Nie czekając na efekty jego wysiłków, jeden z żołdaków kopnął go, ludowym zwyczajem, w dupę, a drugi schwycił za wszarz i pociągnął w kierunku pręgierza, obok kościółka.
.................... ................... ................... .................... .................... ................... ...............
Nie wiem, nie wiem.....- przywiązany sznurem, do blanki wieży, wikary Gross, czuł jak ciepła stróżka spływa mu po nodze. Ale nie była to krew.- Skazaniec w masce jest......
Zeydlitz, oparty o blankę naprzeciwko, wyglądał posępnie, w tle księżyca głaskanego chmurami na niebieskiej, przechodzącej w granat, poświacie.
- Wiesz dobrze, kim jest- powiedział. Pachołek pogrzebał w sutannie Grossa. Gross wzdrygnął się.
Panie- stwierdził rozbawiony pachołek- Klecha ma jaja ogolone!
Będzie miał i obcięte, jak sobie nie przypomni, kim jest skazaniec w masce.
..................... ......................... ............................ ............................. ....................... ............

U wjazdu do miasta, przed mostem, strażnicy grali w kości i klęli, bo woda w dzbanach zupełnie zniechęcała do sięgania po dzbany. Inkwizytor Jakub Szczurzaczek, zadowolony z tego, że udało się bez przeszkód udowodnić winy skazańcowi w masce, dokładnie tak, jak to wszystko zostało zaplanowane, szedł zamyślony na spacer, nad rzekę Bóbr. Minął wartę przy bramie, która na jego widok odskoczyła od kości i złapała za halabardy, przyjmując postawę nieco bardziej służbową.
-Wie wil hoo...ren een histooo....rie
Al va..an ene jonge..... smid....
Głos okropnie fałszował, co w lot wyłapało ucho Szczurzaczka, a słuch muzyczny miał świetny, zresztą zawsze najlepiej śpiewał w seminarium.
Pijani Waloni jadą, pomyślał. Wiedzą, że będzie wieszanie, a nie stos, czyli chcą od kata stryczek po wisielcu kupić, do czarów i guseł, tfu! Gdyby nie to, myślał Jakub Szczurzaczek, gdyby nie to, że Waloni są tutaj potrzebni, ze względów typowo gospodarczych, to bym dawno się za nich wziął. Porządnie i na amen.
Hayn Turan ledwo szedł, podtrzymywany przez Rodriga. Prowadzili konie, bo dwukrotnie spadali z nich prosto w błoto. A nikt przecież, nie lubi być umazany błotem, nawet, jak się spije do niemożliwości.
Stać!- okrzyknęły ich straże- Co wyście za jedni!?
Co myśmy.....za jedni...- Turan oparł głowę o bok kobyły, pogrzebał w siodle. Wyjął cechowy znak, strażnicy wzdrygnęli się. Ich miny mówiły wszystko.
Mistrz..... cechu katowskiego, Hayn Turan. Z pomocnikiem. Glejty....pokazać?
Nie trzeba- burknął jeden ze strażników- Droga wolna.
Weszli chwiejnym krokiem, obijając się o konie. Strażnicy odprowadzili ich ponurym wzrokiem. W tle było słychać odgłos czeladniczych młotków. Zbijano już szubienicę.

…...
Ludzie odbiegli od kramów, na dźwięk trąb. Rumor, przekleństwa, komendy straży miejskiej i huk, zapanowały nad rynkiem miasta Wleń.
Burmistrz Hofelder, rozparł się wygodnie, na krzywej trybunie,pospiesznie obitej suknem. Obok usadowiła się niebywale brzydka i wiecznie niezadowolona małżonka, Ruth Hofelder, z domu Liechtenstein.
Hayn
Turan i Rodrigo uklękli pod krucyfiksem proboszcza.
Modlili się. Skazany plunął na wysunięty ku niej krzyż, proboszcz zaklął.Wreszcie wzięli skazańca, zamaskowanego i godnie kroczącego, pod ręce, prosto pod sam stryczek.
Rodrigo postawił skazańca na beczce. I ściągnął mu maskę.Drżąc, jak debiutant, bo debiutantem przecież był.
Cudownie piękna, czarnowłosa kobieta, zmrużyła oczy.Tak dawno nie widziała słońca.

Anna Zeldt!- ryknął Jakub Szczurzaczek, kłaniając się burmistrzowi, potem tłumom-Oskarżona o herezję,zbrodnie i szpiegostwo!!!!!!
- Spalić kurwę!- odpowiedział ktoś z tłumu.
- Kołem najpierw połamać!!
- Chryste, toż to była przeorysza lubomierska, co ją we Wrocławiu ekskomunikowali.Podobno za....- ktoś dał kuksańca krzykaczowi ze śmiesznie zakręconymi pejsami.
- Cicho, człowieku! Patrz, kto wjeżdża na rynek!
Hans von Zeydlitz zsiadł z konia i szedł sam. Godnie i majestatycznie, a ludzie schodzili mu z drogi. Za nim jechał Hubert Radziński herbu Grabie, z płaczącą czternastolatką, przerzuconą przez siodło. Bodajże córka piekarza.

Kusznik położył się płasko, na dachu budynku, naprzeciwko rynku. Ręka mu drżała, ale oko miał pewne. Skoro już płacono, to zawodowcowi.Trafić w sznur od stryczka...........
Halszka spłynęła na niego, jak chłodny obłoczek, położyła dłonie na jego barkach. Kusznik poczuł zimno i z zadowoleniem stwierdził,ze ręce przestały mu drżeć. Kat zakładał pętle, kusznik zbliżył palec do spustu kuszy.

Karoca wioząca panią von Spiller, z nieodłącznym sługą, odzianym po saraceńsku karłem, wtoczyła się na most. Byli trochę spóźnieni, czuła to. Krzykiem pogoniła woźnicę, nie zwracając zupełnie uwagi na ukłony, bite przez strażników.

W imię Boże, czyń swoja powinność!!!!!!- Szczurzaczek piał, prężył się teatralnie, żyły na skroniach niemalże mu już pękały- Nie będziesz tolerował żadnej wiedźmy, coby była żywa!

Turan założył pętle, wszyscy wbili wzrok w czarnowłosą, która zamykała oczy, żegnając Słońce. Rodrigo kopnął beczkę, rozpłakało się dziecko, krzyknęło kilka kobiet, jedna zemdlała, osuwając się pod kram z miodem i woskami. Świsnął bełt,. Anna Zeldt wyrżnęła twarzą w pomost, z odciętym stryczkiem u szyi.Proboszcz ukląkł, zalany łzami, modlił się ściskając krucyfiks.Ludzie wrzeszczeli, strażnicy miejscy zaczęli odpychać tłum od szubienicy, blady burmistrz Hofelder nawet nie był w stanie się ruszyć.Szczurzaczek powalił Turana potężnym ciosem pięści, spadli z pomostu. Rodrigo, bliski szaleństwa z wrażenia, rzucił się, by ich rozdzielić.

Tłum wył. I nagle ucichł, kiedy Hans von Zeydlitz, w pełnej zbroi, z herbem rodowym na piersi, podniósł za włosy nieprzytomną, ale żywą Annę Zeldt.
- Moja jest, zgodnie z prawem i obyczajem!!!! Śmie ktoś zaprzeczyć?????
Nie śmiał nikt. Zeydlitz ocucił ją, policzkując i zabrał ze sobą. Pani von Spiller odetchnęła w karocy, z triumfalnym uśmiechem i pogłaskała karła po głowie.
….. …... …...
W podziemiu pałacu Maciejowiec, oświetlonym czerwonymi pochodniami i czerwonymi świecami, leżała na katafalku naga Anna Zeldt. Nieco w cieniu stało kilku akolitów, z kapturami nasuniętymi na twarze.
Hans von Zeydlitz i pani von Spiller, mieli zdjęte kaptury i trzymali się za ręce, stojąc przed katafalkiem. Pani von Spiller skinęła na karła, który z dzikim błyskiem w oczach, podszedł nagi do Anny Zeldt.
- Panie nasz, Lucyferze.......- słowa modlitwy uniosły się w podziemiu.
Niebo nad kotliną zrobiło się czerwone.Hayn Turan, z głową owiniętą bandażem, pobrał należna zapłatę z kasy miasta Wlenia i serdecznie pożegnał Rodriga. Poetę, który wreszcie odzyskał natchnienie.
Jack Wolf
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Jack Wolf · dnia 26.10.2011 09:32 · Czytań: 797 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 9
Inne artykuły tego autora:
Komentarze
Figiel dnia 26.10.2011 13:13
Barwna opowieść, opisana sugestywnym językiem. Podoba mi się, a będzie podobać bardzo, gdy uporządkujesz zapis i dialogi znajdą się na właściwych miejscach. Na razie czytanie po prostu męczy. Pozdrawiam:)
Jack Wolf dnia 28.10.2011 10:25
Witaj, Figiel;) Dziekuje za ciepłe słowa i doze krytyki. To gdzie, cholerka, te dialogi maja być?;)
Figiel dnia 28.10.2011 10:40
:)Źle się wyraziłam, nie tyle gdzie, ile zapisane poprawnie, tak aby było wiadomo co jest dialogiem, a co nie. Intuicyjnie, czytając oczywiście wiadomo, ale w takim zapisie tekst nie jest przejrzysty. Poza tym opowiadanie bardzo mi się podobało, przeniosło mnie w czasie i bawiło.
Trochę mnie te "skurwysyny" i inne niepokoiły, ale sprawdziłam i podobno były w użyciu. Pozdrawiam

"To się zobaczy, gospodarzu- Rodrigo uśmiechnął się.... "
- To się zobaczy, gospodarzu - Rodrigo uśmiechnął się....

"Słyszysz coś?- zapytał Zedlitz"
- Słyszysz coś? - zapytał Zedlitz

Jack Wolf dnia 28.10.2011 18:21
W tekście Bernard Talkenberg, postaram sie tego błędu nie popełnić.Chcę stworzyć cykl raubitterski.
julass dnia 29.10.2011 04:31
tekst jest rzeczywiście ciekawy ale wymaga dokładnego przejrzenia i powstawiania spacji w odpowiednich miejscach, poprawienia mnogości literówek i jeszcze takich niezgrabnostek jak to
Cytat:
w prymitywnej dziczy, ani to czeskiej, ani polskiej ,ani wreszcie w niemieckiej stronie Europy.

dodatkowo w języku naszym ojczystym wielokropek składa się z kropek 3 [słownie: trzech] a nie ich dowolnej ilości... używanie nadmiernej ilości wykrzykników też nie jest wskazane
Jack Wolf dnia 29.10.2011 22:29
Julass- dzięki za cenne uwagi. Wiesz, ja nigdy nie byłem zadowolony ze swoich tekstów. Ale w wypadku Castrum Valan, przemawiała do mnie ta historia. Niezgrabnostki zdarzyły sie- mając we krwi trunek rodzimej produkcji, popełniłem ich kilka:smilewinkgrin:
julass dnia 30.10.2011 00:32
rozumiem że umysł ci nie trzeźwieje i nie masz czasu na przejrzenie tekstu przed wysłaniem...
Miranda dnia 30.10.2011 01:17
Wybacz, ale tego na trzeźwo nie da się połknąć. Zaplątałam się w tych zawiłościach. Jestem tylko kobietą, przykro mi.:(
Jack Wolf dnia 30.10.2011 07:39
Miranda- bywa i tak,cóż....
Julass- tekst Castrum Valan powstawał w różnych okolicznościach.Nałogowcem nie jestem, bywały jednak posiedzenia przed Open Office, po nocnych powrotach z męskich imprez. Generalnie jednak, przeglądałem to. I Bóg mi świadkiem, że nigdy nie byłem świadom istnienia potrójnych wielokropków.:D Zwyczajnie mnie to nigdy nie interesowało, koncentruję się na "Co dalej" w tekście i natchnieniach.:)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty