Boże Narodzenie smutnych ludzi.
Na Boże Narodzenie Zofia jedzie z dziećmi do rodziców Janka. Bardzo o to prosili, a mieszkają o niecałą godzinę jazdy autobusem. Będzie to pierwsza Wigilia bez Janka.
Oboje teściowie są bardzo uważający. Odnoszą się do wszystkich z wielkim uszanowaniem. Do siebie nawzajem – również. Każde słowo wypowiadają z wielką ostrożnością, jakby ustawiali na stole cenną porcelanę. Wpierw je długo ważą, obracają na wszystkie strony, na koniec wygłaszają je z całą ceremonią, pewni, że to jest nie za dużo, nie za mało, a w sam raz. Pilnują, by – bój się Boga – nikogo nie urazić, ale też, by nie mówić byle czego, na co nie warto języka strzępić. Mając takich rodziców, Jaś musiał być dobry. I był bardzo dobry.
Dziadkowie od progu próbują rozwiać chmurne miny dzieci i nieco rozweselić synową. W Wigilię nie może popłynąć ni jedna łza. Byłaby to zła wróżba, bo jaka Wigilia, taki rok i mógłby być zapłakany. Uchowaj Boże! Starają się omijać wspomnienia, żeby się nie roztkliwić, a i tak coś ściska gardło. Czynią wysiłki, by tego nie okazać. Nie trzeba tym Jasia w niebie niepokoić. Ani sprzeciwiać się Boskiej woli. Prowadzą gości do choinki, wielkiej aż po sufit. Stół już nakryty białym obrusem. Do postnika zasiądą, gdy pojawi się na niebie gwiazdka. Dziadek stara się zabawić dzieci, żeby nie milkły zasmucone, a panie krzątają się w kuchni.
Wreszcie przychodzi ten najbardziej wzruszający moment. Podczas łamania się opłatkiem wszyscy trzymają się dzielnie. W krótkich słowach życzą sobie zdrowia i wszelkiej pomyślności. Na więcej rozrzewnienie nie pozwala. Dzieci powtarzają to zabawnie za starszymi. Coś w gardle dławi. Z ulgą siadają do stołu. Dzieciaki dziś bardzo przejęte. Nie krzywią się na widok postnych dań, próbują nawet śledzia w śmietanie, potem karpia i pierogi z kapustą, bo dziadzio powiedział, że ile się zostawi na talerzu, tyle szczęścia ominie w następnym roku. Kalinka stara się być dziś układna. Naśladuje we wszystkim brata, który wydaje się jej najmądrzejszy, a nie tak wielki i odległy, jak dorośli. Oboje dzielnie udają, że nie widzą obok szopki pod choinką paczek z czerwonymi i niebieskimi kokardkami. Na koniec napychają się słodką kutią i zaraz oczy im się zamykają. Babcia układa je kanapie, otula kocem i obiecuje obudzić za chwilkę, bo wieczór dziś długi i pełen czarów.
Kiedy się budzą dorośli nucą z cicha kolędy, zapatrzeni w oświetloną choinkę. Światło świec migocze, rzuca na sufit drżące cienie gałązek choinki. Błyszczą różnobarwne bombki i cukierki w złotku. Puszą skrzydła bibułkowe anioły. Z gałęzi, niczym sople, zwisają włosy anielskie z cynfolii. Część ozdób przetrwało jakimś cudem wojnę. Wiszą też ciastka z dziurką, posrebrzone orzechy i rumiane jabłuszka. Odgarniając ozdoby z jednej gałęzi dziadek przysuwa ostrożnie zapałkę do bengalskiego ognia i ten zaraz rozpryskuje się iskrami we wszystkie strony. Dorośli śledzą w napięciu, czy się co od tego nie zapali, a dzieciom oczy pałają szczęściem.
- Niech się cieszą – mówi zapatrzona w nie Zofia.
- Tak, niech się cieszą – powtarza, niczym echo, teściowa. – A jutro, jak Pan Bóg pozwoli doczekać, może pojedziemy po kościele zapalić świeczuszkę Jasiowi. Zdążymy obrócić autobusem do obiadu.
Zosia już zapomniała, że ile razy któreś z teściów chce powiedzieć, że zrobi coś w przyszłości, zaczyna z powagą: „Jutro, jak Pan Bóg pozwoli doczekać...” Kiedyś ją to śmieszyło. Teraz już wie, że „jutro” może tak łatwo być ucięte.
- Pojedziemy – odpowiada szeptem i broda jej zaczyna drgać nerwowo, więc szybko pochyla się nad stołem. Rozgrzebuje łyżeczką na talerzyku bakalie z piernika. Dawniej przepadała za słodyczami, ostatnio przechodzi jej to przez gardło z trudem. Uświadamia sobie, że nie czuje zupełnie zapachu świąt, ani wanilii, ani cynamonu czy goździków, jakie dodaje się do ciasta. Nie czuje zapachu wypastowanych podłóg, choć błyszczą.
Zamyśla się i dzieci wpatrują się w nią z niepokojem. Wtedy teść woła, żeby sprawdziły, co im aniołek przyniósł pod choinkę. Z okrzykami radości wyciągają z szeleszczących papierów warcaby, bajki, wielki, drewniany, samochód ciężarowy, misia. Na ten widok lód smutku na sercu Zofii odrobinę taje. Jest i prezent dla niej: wyhaftowane pantofle ranne i powieść „Anielcia i życie” Boguszewskiej. Teściowie gęsto się tłumaczą, że wydana na kiepskim papierze, nierówno obcięta, ale trudno znaleźć teraz coś do czytania przy zalewie książek o przodownikach pracy i rewolucjonistach. Ta przynajmniej opowiada o życiu zwykłej kobiety. Listonosz przynosi teraz książki do domu. Razem z Przyjaciółką i Słowem Powszechnym, jakie prenumerują. Zofia uśmiecha się przez łzy. Ona oprócz szalika i wody kolońskiej też ma dla nich książkę, mały tomik poezji Mickiewicza, wydany na stulecie jego śmierci, bo ten rok, 1955, jest poświęcony tej rocznicy.
Nazajutrz, w dzień Bożego Narodzenia, dzieciom rozbłyskują oczy na widok pieczonej gęsi ze sterczącymi w górę nóżkami. Przybrana jest konfiturą z borówek, a po rozkrojeniu ukazuje się nadzienie z wątróbek. Pycha! Dzieci, choć grymaśne, zajadają z apetytem. Widząc to, Zofia obiecuje sobie, że zaraz na Nowy Rok upiecze im taką gęś. W duchówce. Nawet zaraz po świętach. Ale będzie pachniało w całym domu!
/To fragment powieści „Uciec przed drapieżnymi wskazówkami zegara” wydanej wraz z inną w książce pt „Ta nadchodząca”/
Krystyna Habrat
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Krystyna Habrat · dnia 13.12.2011 19:59 · Czytań: 2163 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 6
Inne artykuły tego autora: