Grudzień - czas oczekiwania - Krystyna Habrat
Proza » Obyczajowe » Grudzień - czas oczekiwania
A A A

 

Krystyna Habrat

Grudzień - czas oczekiwania.
/fragment większej całości/
Nastała szara jesień. Latarnie niekiedy paliły się cały nieomal dzień. Dopiero koło południa wyłaniała się kula słońca bez promieni i wnet zapadała w zwały chmur. Tylko wystawy sklepów błyszczały tęczowo choinkami. Agnieszka z trudem powstrzymywała się, żeby nie kupować wszystkich płyt z kolędami, książek, reprodukcji.
Niekiedy w tę radość zakradał się lęk. Myślała wtedy, czy Jola zdąży przeczytać wszystkie książki, jakie ciągle kupowała? Na przerwach w pokoju nauczycielskim czytała je bez ustanku, popijając kawę, wtulona w kołnierz swetra i tak odgrodzona od otoczenia. Co teraz z nią? Czy już po operacji? Jakie rokowania? Agnieszka starała się szybko otrząsać z takich myśli. Spychała te rozważania w nieświadomość.
Przed Mikołajem przytłoczona jesienną chandrą weszła do księgarni „Pegaz” koło rynku. Ledwie odmruknęła coś na uprzejmości właściciela Derbisza i pochyliła się nad stoiskiem z książkami. Szukała jakiejkolwiek książki, która pomoże jej żyć, ale dziś nic ją nie pociągało. Żadne poradniki mamiące namiastką wiedzy w pigułce, typu jak osiągać sukces, jak być szczęśliwym, czy jak zdobyć ukochanego. Wolała szukać tego w tomikach wierszy, w biografiach ludzi, którzy jej imponowali... w filozofii. Tego dnia, wciąż czegoś niesyta, rozglądała się po półkach bez przekonania. Żadna przecież książka nie powie jej czegoś tak ważnego o życiu, by warto było ją kupić.
Wreszcie wynalazła album o Japonii i sprzedawczyni zawinęła go w arkusz drukarski z jakiejś źle wydrukowanej książki. Lubiła takie opakowania. Wyczytywała z nich intrygujące fragmenty wiadomości z dziedzin, do których by inaczej nie sięgnęła. Takim sposobem dotarły do niej ciekawostki z życia dzikich zwierząt, dowiedziała się więcej o jazzie, zafrapowały ją przygody chłopaków z książki o niewiadomym tytule, tylko nie mogła sprawdzić, jak się to skończyło. Kiedyś to wszystko przeczyta. Głęboko w to wierzyła. Zgłębi wiele dziedzin nauki, pozna odmienne sposoby na życie. Sama znajdzie pracę, której się będzie mogła oddać bez reszty. Tylko mama śmiała się: „ Nie zdążysz wszystkiego”.
"Muszę!!"- odpowiadała z przekonaniem.
Ostatnio mówiła to mniej pewnie. Jola też tak mówiła, a teraz chora na raka.Może jednak nie jest tak źle? Lepiej mieć nadzieję - pomyślała wstępując na schody.
W skrzynce na listy coś bielało. Następny list od Wojtka. Po wyjeździe z Krakowa, wydawało się, że cała tamta nijaka znajomość się skończyła, ale zaraz przyszedł jej głupi pomysł, by zapytać go, jako naukowca od nauk ścisłych, jak wielkie mogą być grudki gradu. Przecież widziała większe niż wyczytała w encyklopedii. Na to on przysłał układną odpowiedź, pełną szczegółowych informacji o gradzie. Obiecał poszukać więcej po obronie doktoratu. Zawiedziona nie odpowiedziała mu na list.
Dziś zaraz na ganku zaczęła rozrywać kopertę. Nagle zawahała się. Wszystko niby wskazywało, że nie powinna oczekiwać żadnej niespodzianki. Ot, znowu będzie to konwencjonalny list i tyle. Jednak na moment chciała mieć złudzenie. Bawić się tym przez chwilę. Przedłużała to więc w nieskończoność.
Najpierw, kryjąc list przed mamą czy babcią, zaniosła go do swego pokoju i schowała pod książki na stole. Potem pomagała babci robić obiad. Tego dnia nie miała zajęć w domu kultury, całe zatem popołudnie miała na ten list. Myślała o nim obierając ziemniaki, doprawiając sałatkę z czerwonej kapusty. Potem wróciła babcia z dyżuru w związku nauczycielstwa, wreszcie rodzice z pracy. Zjedli obiad. Jeszcze zaparzyła kawę dla rodziców i siebie, a dla babci herbatę z czerwonej malwy. Chwilę pogadali o tym i owym. Że pora zapłacić rachunki za telefon i gaz. I czy zamawiać na Wigilię karpia? W końcu Agnieszka mogła wymknąć się do siebie. Rozsiadła się wygodnie w fotelu. Chwilę nasłuchiwała głosów zza ściany. Upiła łyk kawy, która zdążyła ostygnąć, i już mogła sięgnąć do listu.
Czytała pośpiesznie, coraz bardziej promieniejąc: „Może Twój brak odpowiedzi jest odpowiedzią wystarczającą, na jaką sobie zasłużyłem. Jeśli jest inaczej napisz. Widocznie zasługuję na karę, skoro w tej chwili na pierwszym miejscu stawiam pracę naukową, ale cały czas marzę, bym po obronie mógł zmienić kolejność.”
Nie była pewna, czy dobrze rozumie. Powróciła do wcześniejszych zdań. Czytała raz jeszcze od początku i jeszcze raz. Dopiero dalej było wyraźniej: „Jesteś mi nad wyraz droga, ale poczekaj do mej obrony.”
Poderwała się oszołomiona! Wtedy więc, kiedy po przeciągającej się radzie pedagogicznej tak się do niego śpieszyła, a on się spóźnił, jej czekanie nie było bez sensu. Długo sobie wyrzucała, że sama do niego zadzwoniła. To straszne narzucać się chłopakowi! Więc to był grzech! Niepotrzebnie się później, gdy przyszedł, najeżyła. Spłoszyła go. Ale wciąż sobie tłumaczyła, że gdyby tylko chciał, nic by go nie zraziło. Wygląda na to, że chce...
Musiała natychmiast o tym komuś powiedzieć!! Ale nie mamie, bo to nie jest jeszcze nic konkretnego, a matki skłonne traktować wszystko nazbyt poważnie. Agnieszka nieraz słyszała w sąsiedztwie rozmowy zatroskanych mam, gdy na horyzoncie pojawiał się ktoś, na widok kogo córa dostawała rumieńców na twarzy. A kiedy złoży już taki wizytę w domu, choćby tylko wpadł pożyczyć książkę, zaraz dopytują po cichu kim są jego rodzice, czy to porządny dom. Po kolejnej wizycie, króciutkiej, bo młodzi wybierają się do kina, tylko zamkną się za nimi drzwi, taka mama zaczyna rozważać termin ślubu, rozprawia o wyprawie, denerwuje się na męża, który nie widzi w tym nic pilnego. Wreszcie i on zaczyna mawiać na kolegę córki żartobliwie: „absztyfikant”, jakby takim słowem chciał obłaskawić powagę sytuacji. Takimi zabiegami rodzice te ledwo uchwytne drgania serca dziewczyny sprowadzają na ziemię.
Jeszcze sąsiadki dopytują o narzeczonego. Zerkają zza firanek ile razy towarzyszy jej jakiś znajomy. Agnieszka przypomniała sobie jak zaraz po powrocie tutaj wypadła rocznica śmierci dziadka i poszła z mamą i babcią na jego grób. Każdej soboty widywała kobiety ubrane na czarno z kwiatami wędrujące na cmentarz, gdzie systematycznie i z przejęciem porządkowały mogiły. Jakby lubowały się w smutku. Jakby czuły obowiązek smucić się do końca życia. Ona buntowała się przeciw temu zwyczajowi. One tego dnia też szły we trzy niczym Mojry, mitologiczne boginie przeznaczenia, z których jedna przędzie człowiekowi nić żywota, druga wyznacza mu los, a trzecia Atropos - okrutna - przecinała ją w chwili śmierci - myślała z przekorą. Babka mogłaby być tą trzecią. Jest na to wystarczająco bezlitosna.
Zostawała z tyłu naburmuszona, ale okazało się, że najpierw musi wytłumaczyć się wobec czekających tu kobiet na jak długo przyjechała, i dlaczego, i co zamierza dalej. W końcu trochę zła, trochę rozbawiona, każdemu opowiadała inną bajeczkę, unikając wzroku mamy i babci. Na szczęście pominęły to litościwym milczeniem. Z opresji uratował ją nadjeżdżający autobus.
Pamięta jeszcze nastrój tamtego dnia po powrocie z cmentarza. Niby nie zaszło nic widocznego, ale działo się coś co zdarza się pod powierzchnią rzeczy, w duszy. Reszta dnia upłynęła wtedy na gotowaniu obiadu, sprzątaniu domu, oglądaniu telewizji i czytaniu. Ona wbrew wszelkim rachubom zerkała co jakiś czas, czy nie pojawi się listonosz. Gromiła sama siebie, że byłby cud, gdyby Wojtek już zdążył jej list otrzymać i nań odpowiedzieć. Ale gdyby mu zależało...
Ten list w końcu przyszedł a ona dotąd nie odpowiedziała. Dziś przyszedł kolejny. To o czymś świadczy. Ale jakoś nie cieszy, jak się spodziewała. „Czyżby radość wyczerpała się w zbyt długim czekaniu? Dziwna jest dusza człowieka” – myśli Agnieszka. To z zewnątrz wyraźne i policzalne a to pod spodem – zawiłe, podstępne, nieprzejrzyste. Ale piękniejsze! Nie potrafi wyrazić słowami czegoś tak ulotnego, w czym więcej niedopowiedzeń niż realności. Uciekła przed taki zawiłymi myślami do kuchni.
Mama akurat rozważała, ile zamówić karpia na święta, ile szynki, kiełbasy wiejskiej i innych przysmaków, bo wciąż nie wiadomo, czy Konrad z Irminą przyjedzie. Babcia, która od jakiegoś czasu przestała się zamykać wieczorami w swym pokoju, przeglądała stare zeszyty z przepisami na świąteczne potrawy. Wielu z nich Agnieszka nie miała okazji skosztować, ale już same nazwy rozpalały wyobraźnię. Zaraz poprosiła o wspomnienia z dawnych lat.
- Kiedyś do naszego domu dochodził las - zaczęła mama. - W dzieciństwie bałam się nocami tego lasu. Sosny tam rosły wysokie, o prostych pniach, i dopiero gdy zadarło się głowę niemal poziomo, widać było sterczące pokręcone konary, podobne mackom ośmiornicy w szarej siatce igliwia. W ciemnościach wydawało się, że te olbrzymy wyczyniają jakieś niesamowite rzeczy. Coś tam trzeszczało, huczało razem z wiatrem. Czasem księżyc, jak smutna lampa, zaczepiał się o gałąź. Razu pewnego z pierwszego snu zbudziło nas skradające się stamtąd stąpanie. Coś ciężkiego człapało po zmarzniętej na grudę ziemi pod sam dom. Nagle coś olbrzymiego zamajaczyło w oknie i szurnęło o ścianę. Rodzice, narzucając palta, wybiegli.
- W przerażeniu przytuliłam się mocno do siostry – ciągnęła mama. - A za oknem stłumione szmery, głosy i postukiwania nasiliły się. Bałyśmy się z siostrą poruszyć. Żeby tylko to straszydło nie zrobiło nic złego rodzicom. Za chwilę drzwi się otworzyły i uradowani rodzice wtaszczyli do domu olbrzymią choinkę. To ją przynieśli z lasu jacyś ludzie i zaszurała oparta o ścianę. Ledwo się mieściła w drzwiach! Trzeba ją było trochę przyciąć u dołu. Miała na strychu czekać do świąt. W przeddzień Wigilii tatuś osadził ją w drewnianym krzyżaku, a ten przybił gwoździami do podłogi, żeby się drzewko nie przewróciło. Potem, zgodnie z tradycją, zawiesił na czubku szklany szpic oraz jedną bombkę. Tato na bombki czy tez bańki choinkowe, mówił świecidełka. Pomagał jeszcze wiązać cukierki na nitce. Dbał byśmy miały tych cukierków do zrywania z drzewka jak najwięcej. Lubił nas rozpieszczać.
- A mój, świętej pamięci ojciec - zaczęła babcia - opowiadał nieraz jak to podczas adwentu rankiem jeszcze po ciemku, niemal głęboką nocą, wiejskie kobiety wędrowały na roraty. Grubo opatulone, skurczone z zimna, brnęły pośród głębokich śniegów, jedna za drugą. Przyświecały sobie świeczuszkami. Na rozległych polach jak okiem sięgnąć, zewsząd z wiosek ściągały do kościółka migotliwe światełka. „Roratki idą” – mówiło się o nich. I tak szły sobie w ciemnościach po białym śniegu. „O, i tam idą roratki!” - ucieszyła się jedna babina na widok światełek od lasu. Te zbliżały się powoli. Zbliżały. Rosły. To oczy wilków!
Agnieszka znała tą opowieść lecz i tym razem przeszedł ją na końcu dreszcz.
Z nastaniem grudnia wypłynął na stół kuchenny rzadko już używany zeszyt z przepisami na wypieki i mięsa. Agnieszka wolno wertowała skruszałe na brzegach pożółkłe kartki, a zapisane wykwintną kaligrafią przez jej prababcię. Zaraz zapachniało kuropatwami z rożna i duszonymi w winie cietrzewiami. Tu zadziałała raczej wyobraźnia, bo czy jadła to kiedy, nie pamięta. Potem słowa wykwitły w piramidę maku, inkrustowaną bakaliami, najeżoną ostrokołem łamańców. Ta potrawa wieńczyła tradycyjnie wieczerzę wigilijną. Były też: kołduny litewskie, kraby w majonezie, zupa z raków z pancerzami nadziewanymi, makagigi, sękacz, ratafia i likier Benedyktyn, który jak słyszała należało przetrzymać co najmniej rok by nabrał smaku. Mama nigdy tego nie robiła, jak wiele innych przepisów.
Inaczej bywało kiedyś. Przetrwały opowieści jak to prababcia namiętnie umilała wszystkim życie za pomocą wyszukanych potraw. Nie było telewizji, panie nie pracowały, to wolny czas - a było go jakoś więcej - wypełniano częstym ucztowaniem w większym gronie. Śpiewami i tańcami. Czytywano dużo książek i czasopism, których roczniki się oprawiało. W wojnę spaliły się całe takie wielkie księgi „Tygodnika Ilustrowanego” i inne książki wraz z wielkim drewnianym domem. Potem życie było już inne. Na szczęście na prowincji wiele się z przeszłości kultywuje, może nie wszędzie, ale na pewno w ich domu. Dba się o dobry stół i eleganckie maniery. Ceni się rozwijanie umysłu i charakteru poprzez czytanie wartościowych książek. Tylko w świecie podobno już to niemodne, nawet śmieszne... Cóż zrobić? Im tutaj z tym dobrze.
W Wigilię znowu będzie się bała, żeby nie wypaść z roli w tej bardzo uroczystej ceremonii, uświęconej odwieczną tradycją. Cały ten dzień, jak im kiedyś w dzieciństwie zapowiadano, należało unikać jakiegokolwiek uchybienia, bo jaka Wigilia, taki cały rok. Z tego powodu zwykle nie może się pozbyć pewnego napięcia. Przy wieczerzy ze wzruszenia wszystko wyda się oddzielone jakąś niewidzialną firanką. Będzie dzieliła się opłatkiem, a myśli jej zaprzątnie coś odległego. Tak było w zeszłym roku. I zaśpiewa kolędy, ale jakoś bezwiednie, bez zwykłego przejęcia. Czegoś jej będzie brakować. Zapatrzy się w błyskającą światełkami choinkę aż obraz zacznie się rozmazywać. Wreszcie zorientuje się, że od dłuższej chwili zaległa przy stole cisza. Nikt już nie sięga do patery z ciastem. Wszyscy zastygli w bezruchu. „Czyżby to była ta wyczekiwana chwila - pomyśli znowu - kiedy nasyceni przysmakami pogrążamy się w kontemplacji tego, co powinno być istotą święta, owej uroczystej wzniosłości odrywającej nas od ziemi”. Nieraz wydawało się jej, że dopiero w tak podniosłych momentach człowiek, oderwawszy się od codziennej krzątaniny, od nie najszlachetniejszych poczynań związanych z pełną intryg walką o byt - staje się człowiekiem naprawdę Takim powołanym do wielkości.
Potem rozlegnie się bicie zegara, dostojnie wybijającego godzinę jedenastą. Zawtórują mu inne z dalszych pokoi. Domownicy zaczną wstawać z krzeseł z leniwym ociąganiem. Pora ubierać się na pasterkę. Wyruszą mrużąc oczy śniegu. Konrad z żoną na przedzie. Mama pośpieszy za synusiem, a za nią ojciec, ona i Mirka. Babcia zostanie w tyle.
W pierwszy dzień świąt przyjdą jak zwykle Makowie - siostra mamy z mężem. Ciotka znowu będzie się zachwycać kuchennymi przyprawami, stwarzającymi - według niej - poezję domu. Ona wszędzie to dostrzeże. Zachwyca ją obraz i widok za oknem i wzór na talerzu. Z lubością smakuje kawę albo szarlotkę, którą uwielbia już za samą nazwę. W te swoje smaki, aromaty, kolory chroni się przed okrucieństwem świata. Z obawy przed nim nie ogląda nawet telewizyjnych wiadomości. Tylko skwapliwie przystaje na poglądy polityczne, jakie głosi rozpieszczający ją, mąż i to jej wystarcza. Za to chętnie czytuje książeczki dla dzieci - bo tyle w nich uroku - i powieści dla dorastających panien i romanse. Nigdy nie pracowała zawodowo poza domem i ma możliwość chronić się w domu przed wszelakim zagrożeniem. Tu dorabia do skromnej pensji męża haftowaniem strojów ludowych dla baletu domu kultury. O, ona potrafi uprzyjemniać sobie życie. W południe urządza ceremonię picia kawy. Dodaje do niej goździków albo anyżu. Potem do herbaty - skórki pomarańczowej. Wymyśla zawsze coś niezwykłego. Jak wejdzie do kuchni kieruje się do półki z przyprawami i z rozkoszą na twarzy wciąga nosem ich aromat a przy tym powtarza: bazylia, gałka muszkatołowa, imbir, cynamon, arcydzięgiel, kardamon, liście laurowe... „Ile poezji już w ich nazwie”
Więc już niedługo święta...

/fragmenty rozdziału XXV z powieści „Tu, gdzie spadł grad większy od jabłka”, ale z wersji nieostatecznej/Krystyna Habrat

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Krystyna Habrat · dnia 18.12.2011 09:46 · Czytań: 640 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 2
Komentarze
czarodziejka dnia 21.12.2011 10:14
witaj Sokole

Ciekawy fragnent - wspomnienia pomieszane z terażniejszośćią, temat świąt, które już niebawem, rozterki, problemy - samo realne życie.
Na początku wydaje mi się, że przesadzasz z zaimkami ją, jej nią i takie tam, ale ogólnie dobrze się czyta. Powolna akcja wprowadza w nastrój.:)
pozdrawiam zimowo:D

Cytat:
Myślała wtedy, czy Jola zdąży przeczytać wszystkie książki, jakich nakupiła?

- koncówkę tego zdania chyba trzeba zmienić jakoś przerywa płynność.
Krystyna Habrat dnia 21.12.2011 15:02
Dziękuję, masz rację. To z pośpiechu tak wyszło, a ja niedowidzę własnych błędów, jak każdy chyba autor - z przyczyn emocjonalnych. Spieszyłam się, żeby tradycyjnie dać coś na to forum związanego ze świętami, a ten tekst jest sprzed ostatecznej, fachowej korekty. Już poprawiam.
Wesołych świąt!
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
mike17
26/04/2024 19:28
Violu, jak zwykle poruszyłaś serca mego bicie :) Słońce… »
Kazjuno
26/04/2024 14:06
Brawo Jaago! Bardzo mi się podobało. Znakomite poczucie… »
Jacek Londyn
26/04/2024 12:43
Dzień dobry, Jaago. Anna nie wie gdzie mam majtki...… »
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty