Jeśli kochasz, nikt ci tego nie odbierze.
Choćby ci kleszczami wyrwali serce,
ono nadal bić będzie, powolne
i ciche - kocham, kocham, kocham…
To było zwykłe szare popołudnie. Pamiętam dobrze. Nic nie wskazywało na to, że to właśnie wtedy spotkam swojego anioła. Szedł ze spuszczoną głową, czytając gazetę. Wyglądał na przygnębionego, jakby ktoś przed momentem podciął mu skrzydła. Wydawało mi się, że ma koło trzydziestki, był bardzo dojrzałym i przystojnym mężczyzną. Gęste czarne włosy opadały mu swobodnie na zmarszczone czoło. Był ubrany w długi brązowy płaszcz, spod którego wystawał elegancki czarny garnitur, przez szyję miał przerzucony szalik w paski. W lewej ręce niósł niewielką czarną torbę.
Szłam wpatrzona w niego z daleka, uderzyła mnie jego nieziemska uroda. Nawet nie zauważyłam jak idzie prosto na mnie pochłonięty czymś, co było napisane w gazecie. Po chwili moje papiery, które jak zwykle wzięłam z biura, by posiedzieć nad nimi w domu, rozsypały się po chodniku, kiedy trącił mnie ramieniem.
- Najmocniej panią przepraszam! – wypalił zdezorientowany zbierając kartki z chodnika.
- Nic nie szkodzi.
Ja również uklękłam i oblana rumieńcem wrzucałam wszystko do torby. Pech chciał, że akurat w jego ręce wpadło zdjęcie, na którym jeszcze się śmiałam otulona ramieniem mojego brata. Wzięłam je wtedy żeby je oprawić. Wpatrywał się w nie przez chwilę, a gdy napotkał moje spojrzenie speszył się i szybko wręczył mi fotografię. Chwilę to trwało zanim uporaliśmy się z moją stertą rozsypanych, niezałatwionych spraw. Staliśmy na wprost siebie nie wiedząc co właściwie powiedzieć, bo co mówi się w takich sytuacjach? Spojrzałam na pogniecioną gazetę, która była przyczyną naszego zderzenia, potem na jego minę. Wyglądał jak rozkapryszone dziecko, któremu mama nie kupiła czegoś, co sobie zażyczyło.
– Czy coś się stało? – zapytałam.
Chwilę później zdałam sobie sprawę, że nie było to najmądrzejsze pytanie. Nie znałam wtedy tego człowieka, a wyskoczyłam z osobistym pytaniem. Mężczyzna wykrzywił się jeszcze bardziej i przygryzł wargi.
- Właściwie to tak. Odrzucili mój artykuł, bo był… - szukał odpowiedniego słowa - …prawdziwy, a zamiast tego wstawili jakiś szajs!
Wręczył mi do ręki gazetę, a ja udawałam, że czytam, podczas, gdy starałam się odgadnąć, jakich perfum używa. Były bardzo intensywne, ale jednocześnie delikatne. Uwielbiałam ten zapach, z czymś mi się kojarzył.
- No i co pani o tym myśli? – zapytał po chwili.
- Tak to rzeczywiście bardzo… - z kolei ja szukałam odpowiedniego słowa - …kiczowate – dokończyłam tonem znawczyni.
Mój szef często używał tego słowa, właściwie był ono na miejscu pierwszym w jego słowniku wyrazów „mądrych”.
- Prawda?! – krzyknął stukając palcem w stronę pierwszą – w życiu nie czytałem podobnych bredni!
- Tak, ja też – zgadzałam się z każdym słowem, a to dlatego, że nie miałam pojęcia o czym jest artykuł.
Żeby było śmieszniej kręciłam z oburzeniem głową i przewracałam oczami. Ta umiejętność była moją mocną stroną, ponieważ praca oraz klienci ode mnie tego wymagali. Zrozumienia i przyznania racji, więc rozumiałam i przyznawałam rację.
- Myśli pani, że ludzie dadzą się na to nabrać? – znowu patrzył na mnie w oczekiwaniu na odpowiedź
Spostrzegłam, że nadal stoimy na środku chodnika i zawstydził mnie ten fakt. Zaczęłam rozglądać się dookoła, czy nikt nie patrzy. Na nieszczęście przyglądało nam się z zaciekawieniem paru ludzi stojących na przystanku. Pewnie byli widzami od początku sceny. Począwszy od przypadkowego zderzenia, skończywszy na rozmowie, z której nic nie rozumiałam.
- Myślę, że… tak – odpowiedziałam i podniosłam wzrok.
Mężczyzna był wyższy, nie dało się ukryć. Spojrzał na mnie z góry, zdumiony moją zdawkową odpowiedzią. Rozmowa ze mną musiała być dla niego za prosta, z pewnością miał potrzebę polemizowania z ludźmi, a ja byłam po pracy. Jeszcze raz przeprosił, i powiedział, że musi już iść.
- Do widzenia pani Weroniko– uśmiechnął się całując mnie w dłoń.
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, zniknął w drzwiach odjeżdżającego autobusu. Stałam przez chwilę zastanawiając się skąd obcy człowiek zna moje imię. No tak, wszystko było jasne. Wychodząc z pracy nie zdjęłam identyfikatora. Często mi się to zdarza, a później dziwię się, czemu ludzie tak dziwnie na mnie patrzą. Mężczyzna od gazety zniknął z mojego życia. Nie wiedziałam jednak, że już niedługo znów się w nim pojawi. I, że będzie moim aniołem.
*
Wstałem lewą nogą. Już wtedy wiedziałem, że coś będzie nie tak. Nie wierzę w zabobony i właśnie tym bardziej wydawało mi się podejrzane, że zwróciłem w ogóle na to uwagę. Nie myliłem się, bo kiedy wszedłem do redakcji, Zofia od progu zaczęła ubolewać nad tym, że odrzucili mój artykuł. Fakt, że przyłożyłem się do niego najbardziej z dotychczasowych, a tylko on został odrzucony, ściął mnie z nóg. Pognałem jak szalony do biura mojego szefa, żeby emocje ze mnie nie opadły. Rzuciłem mu na biurko gazetę, którą na wejściu wręczyła mi Zofia.
- Co to ma znaczyć do cholery?! – wybuchnąłem.
Hubert patrzył na mnie zmieszany nie wiedząc, co ma powiedzieć.
- Eee… no więc… - zaczął powoli cały czas patrząc na moją reakcję – musieliśmy niestety odrzucić twój artykuł…
- To akurat wiem! – starałem się żeby brzmiało to groźnie – ale dlaczego?!
- Został uznany za… - Hubert miał niewyraźną minę jakby dopiero szukał odpowiedniego słowa, albo chciał opóźnić wybuch trzeciej wojny światowej - …zbyt kontrowersyjny.
- Przecież na prawdę nie ma recepty! Trzeba ją ujawniać i koniec! Nie można ująć jej w sposób niezgodny z prawdą, to jakiś obłęd!
Hubert starał się załagodzić sprawę. Wiedział, że jestem wybuchowym człowiekiem. Wiedział, że zawsze walczę o swoje. Wiedział to, kiedy w gimnazjum zabrał mi plecak i w nagrodę został z podbitym okiem.
- Uspokój się Wiktor, nie wszystko stracone. W następnym tygodniu wychodzi kolejny numer. Napisz coś przyzwoitego, to wrzucimy to na pierwszą stronę. Jesteś jednym z najlepszych dziennikarzy, wiem że to potrafisz…
Czekałem niecierpliwie, aż Hubert skończy tą swoją pełną morałów przemowę. Ze zdenerwowania kiwałem się na krześle i łamałem mu ołówki, które stały w kubku na biurku, jeden po drugim. Nagle wstałem i po raz setny w mojej dziennikarskiej „karierze” w tej redakcji, powiedziałem:
- Wiesz co? Zwalniam się!
Dla lepszego efektu wychodząc trzasnąłem drzwiami. Nie zdążyłem się oddalić, a już usłyszałem żałosne krzyki Huberta „Niech to szlag! Złamał mi wszystkie ołówki!”. Hubert znał od dziecka moje humory i był pewien, że przyjdę jutro punktualnie o siódmej, toteż mnie nie zatrzymywał. Wiedział, że kiedy jestem zdenerwowany trzeba dać mi się wykrzyczeć i to wystarczy.
- Hej! Kamiński! – usłyszałem tak bardzo znienawidzony przeze mnie głos – widziałeś mój artykuł?
Odwróciłem się tylko dlatego, że grzeczność tego nakazywała i spojrzałem prosto w rozpromienioną twarz Zawadzkiego.
- Nie, nie widziałem – skłamałem zaciskając zęby.
- No to popatrz sobie – powiedział wręczając mi gazetę – weź, dostałem ich dużo.
Wyszczerzył te swoje nie grzeszące bielą zęby i poprawił nierówno zawiązany krawat.
- Wiem jaki to cios, kiedy odrzucają czyjś artykuł – rzekł, a w jego głosie było słychać ironię – słyszałem, że twój poszedł na odstrzał.
- Tak – odburknąłem – jak zawsze odrzucają najlepsze artykuły żeby zrobić miejsce jakimś nieprawdziwym szmatławcom.
Zawadzki zrobił zdumioną minę, a ja zapominając o grzeczności uśmiechnąłem się sarkastycznie, po czym odwróciłem się na pięcie i skierowałem w stronę drzwi.
- A! Zawadzki! Byłbym zapomniał – dodałem odwracając się - Tupecik ci się przekrzywił.
Recepcjonistka, która przyglądała się całej scenie cicho zachichotała widząc jak Zawadzki odruchowo chwycił się za głowę i odwracał na wszystkie strony, żeby sprawdzić, czy nikt tego nie usłyszał.
Wyszedłem na ulicę. Kraków zawsze mnie przerażał. Zatłoczone ulice, zapchane autobusy, ludzie pędzący niewiadomo gdzie i zawsze w nieustannym pośpiechu. Dusiłem się tam, dlatego gdy poznałem Helenę, która zaproponowała mi przeprowadzkę, nie wahałem się ani chwili. Kraków pozostał dla mnie jedynie miejscem pracy, w którym spędzałem więcej czasu od kiedy moja żona odeszła. Postanowiłem znów zerknąć na pierwszą stronę gazety, na której widniał artykuł podpisany - Zbigniew Zawadzki. Poczułem jak burzy się we mnie krew i gdyby nie chłodne jesienne powietrze, pewnie bym wybuchnął. Przeleciałem wzrokiem cały artykuł zatytułowany „Obiecują lepsze jutro” i pomyślałem, że może rzeczywiście wygląda to lepiej niż gdyby miało tam być napisane „Walczmy o to, co nasze!”. Tak jak podejrzewałem była to treść, jaką z pewnością chcieliby usłyszeć politycy, ale nie ludzie. Gdzie tam była prawda? Gdybym zrobił do tego korektę z pewnością zostałoby tylko zdanie „…ludzie chcą sprawiedliwości…” i to nie całe, bo bez „…i będą ją mieli”.
Pochłonął mnie całkowicie artykuł „kolegi” z pracy. Zacząłem nawet układać mowę dla szefa, doszukując się licznych błędów, które zamierzałem mu wypomnieć. I nagle ktoś uderzył mnie w ramię. Oderwałem wzrok od gazety i spostrzegłem, że to nie ktoś mnie uderzył, tylko ja kogoś potrąciłem. Zawstydziłem się jeszcze bardziej, gdy spostrzegłem uroczą młodą kobietę z identyfikatorem wystającym spod doskonale dopasowanego do talii płaszcza. Była piękna. Blond włosy opadały jej swobodnie na fioletowy płaszcz, duże niebieskie oczy idealnie podkreślone czarną kredką z rzęsami podkręconymi do nieba patrzyły wprost na mnie. Pierwszy raz speszyłem się od wzroku kobiety.
- Najmocniej panią przepraszam! – wypaliłem szybko spostrzegając rozsypane po chodniku kartki.
- Nic nie szkodzi.
Zbieraliśmy w pośpiechu papiery obydwoje chyba zakłopotani całą tą niezręczną sytuacją. W ręce wpadło mi zdjęcie tej kobiety z jakimś mężczyzną. Z niesmakiem stwierdziłem, że jest przystojny i, że z pewnością są dobraną parą. Kobieta przyłapała mnie na wtykaniu nosa w nie swoje sprawy i znów zrobiło mi się głupio. Rumieniąc się oddałem jej fotografię. Staliśmy na wprost siebie, a ja właściwie nie widziałem co mam powiedzieć. Miałem ochotę uciec stamtąd jak najszybciej i już prawie zrobiłem pierwszy krok, gdy nagle zapytała:
- Czy coś się stało?
Stanąłem jak wryty. Nie wiedziałem co mam myśleć o tym, że obca kobieta pytaniem zmusza mnie do zwierzeń. Przez chwilę pomyślałem, że ona ze mną flirtuje, ale gdy popatrzyłem na nią, zganiłem się w duchu za tą myśl i odruchowo przygryzłem wargi. Nie zdawała się być jedną z tych bezpośrednich i nie znających granic dziewczyn, które zachowywały się niestosownie do swojego wieku. Wręcz przeciwnie była młoda, ale wyglądała bardzo dystyngowanie.
- Właściwie to tak – powiedziałem - Odrzucili mój artykuł, bo był… prawdziwy, a zamiast tego wstawili jakiś szajs!
Podszedłem bliżej i dałem jej do ręki gazetę żeby sama mogła ocenić to, co napisał Zawadzki. Pomyślałem, że skoro zapytała, musiało ją to interesować, ale po chwili spostrzegłem, że ona wcale tego nie czyta. Wiedziałem, bo sam czasem udawałem przed moją żoną, że czytam to, co napisała, żeby nie zrobić jej przykrości. Prawda była taka, że zazwyczaj byłem tak zmęczony, że litery rozmazywały mi się przed oczami.
- No i co pani o tym myśli? – zapytałem chytrze.
Chciałem zobaczyć jej minę, złapać ją na gorącym uczynku.
- Tak to rzeczywiście bardzo… kiczowate.
Patrzyła gdzieś w przestrzeń nawet nie podejrzewając, że ja przecież wiem, że nie przeczytała ani słowa. Wyglądała śmiesznie. Widać było strach w jej oczach.
- Prawda?! – krzyknąłem stukając palcem w artykuł – w życiu nie czytałem podobnych bredni!
- Tak, ja też.
Zgadzała się z każdym moim słowem i nawet kręciła z oburzeniem głową, co jeszcze bardziej mnie rozbawiło. Pod tym względem była w pewien sposób urocza. Pomyślałem, że zadam jej pytanie, które pozwoli mi ją zdemaskować.
- Myśli pani, że ludzie dadzą się na to nabrać? – patrzyłem na nią uparcie mają nadzieję, że kobieta w końcu się złamie.
- Myślę, że… tak.
Podniosła wzrok i wpatrywała się we mnie jak dziecko, które przeprasza matkę, kiedy nabroi. A jednak się nie złamała. A ja byłem człowiekiem, który dał się na to nabrać. Uśmiechnąłem się na myśl o tym, że w każdej chwili mógłbym zapytać o czym był artykuł, ale nie chciałem żeby czuła się jeszcze bardziej zawstydzona. Wymyśliłem, że muszę już iść.
- Do widzenia pani Weroniko – pożegnałem się całując ją w dłoń.
Wskoczyłem do odjeżdżającego autobusu zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć. W szybie po której spływały strugi deszczu, bo nagle się rozpadało, widziałem jeszcze przez chwilę jej drobną postać i roztrzęsione dłonie zdejmujące pospiesznie plakietkę z szarego żakietu i zapinające płaszcz.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
romantyczna · dnia 28.12.2011 20:39 · Czytań: 844 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 13
Inne artykuły tego autora: