Odłożyłam słuchawkę nadal zdumiona rozmową przez telefon. Skąd ten mężczyzna miał mój numer? Wydawało mi się to dziwne. Nagle zaśmiałam się sama z siebie, bo przecież numer najzwyczajniej w świecie można znaleźć w książce telefonicznej. Tylko ile musiał szukać znając jedynie moje imię? Jak to możliwe? W głowie miałam mętlik. Nadmiar pytań i deficyt odpowiedzi kazał zadzwonić mi do mojej przyjaciółki. Odezwała się jednak jej poczta głosowa. Poza zasięgiem u Majki mogło oznaczać dwie rzeczy - albo zapomniała naładować telefon i klnie na czym świat stoi, albo musiało coś się stać. Wykluczyłam tę drugą ewentualność jako, że pewnie ktoś dałby mi znać, gdyby coś jej się stało. A poza tym mówią, że złego diabli nie biorą.
Odpuściłam sobie więc obiad z moją przyjaciółką. Na wyjazd do rodziców też już było za późno. Mieszkali na wsi położonej za Krakowem. Zazwyczaj jechałam tam godzinę, więc nie było sensu, bo ta pora nie była zdecydowanie porą obiadową. Wpadłam w panikę kiedy uzmysłowiłam sobie, że nie mam się w co ubrać. Przegrzebałam obydwie moje dwudrzwiowe szafy i nic. Przeklinałam los, że nie mam mniejszej ilości ubrań, bo wtedy z pewnością nie byłoby problemu. W końcu zdecydowałam się na elegancką, skromną czarną sukienkę pomarszczoną na biodrach i przewiązaną w pasie jedwabną kokardą. Do tego założyłam mój komplet biżuterii w kształcie kwiatów z białego złota. Włosy rozpuściłam na ramiona, usta pociągnęłam bladoróżowym błyszczykiem, rzęsy podkręciłam przesadnie do góry. Nagle zdałam sobie sprawę, że stroję się dla obcego mężczyzny, któremu nawet nie wiadomo, o co chodzi. „A może to nie jest randka?” - przestraszyłam się. Miałam już zdjąć z siebie jedwabną sukienkę, kiedy w uszach zaświdrował mi ciepły, męski głos: „czy dałaby się pani zaprosić na kolację?”. Ten głos już wtedy koił wszystkie moje lęki i wątpliwości.
Kiedy spojrzałam na zegarek, była już prawie osiemnasta. Krew uderzyła mi do głowy. Co on sobie pomyśli jeśli spóźnię się na pierwsze spotkanie? Wrzuciłam na siebie fioletowy płaszcz i wybiegłam w domu.
***
Czekałem, a ona się nie pojawiała. Dochodziła dziewiętnasta. Wpatrywałem się w mały bukiecik konwalii, który trzymałem kurczowo w ręce i myślałem co też nie spodobało jej się we mnie, że postanowiła nie przyjść. A może uznała mnie za jakiegoś podrywacza? Ta rola zupełnie mi nie odpowiadała. Czując, że nie mogę dłużej czekać, wykręciłem jej numer telefonu, ale coś mnie powstrzymało. Zawsze starałem się nie robić niczego na siłę. Postanowiłem odpuścić i tym razem.
Wracałem do domu tramwajem. Nagle przypomniałem sobie o psach i pomyślałem, że jeśli Piotrek ich nie nakarmił, to go uduszę. Już dzisiaj przed wyjściem zalazł mi za skórę.
- Co ty robisz? – zapytał zdumiony.
- Idę na randkę – oznajmiłem najspokojniej jak tylko mogłem.
- A tak! – przypomniał sobie – Olek mi opowiadał o twojej porażce – zachichotał – nie wiem, czy masz tam po co iść
- Ty się lepiej zajmij swoimi sprawami gówniarzu! – syknąłem zdenerwowany.
- Wyluzuj – Piotrek wyszczerzył w uśmiechu swoje białe zęby – jak jej zależy, to przyjdzie, jeśli nie, to i tak nie masz o czym marzyć.
- Dzięki za cenne spostrzeżenia, a teraz spadaj do swojego pokoju.
- Już idę, idę.
Zebrał swoje kanapki z masłem orzechowym i bananem i pobiegł na górę przeskakując co drugi schodek. Takie małe, rodzinne spięcie, ale wróćmy do tego nieszczęsnego wieczoru.
Robiło się zimno, postawiłem kołnierz od płaszcza i okryłem się nim ciaśniej. Przystawiłem głowę do szyby, po której zjeżdżały leniwie krople deszczu. Niebo płakało… Tramwaj zatrzymał się i do środka wtłoczyła się grupka ludzi. Wśród nich znalazł się mój przyjaciel – Olek. Pomachałem do niego ręką. Uśmiechnął się i przepchał przez tłum do mojego siedziska.
- Cześć stary! – zawołał uradowany jakbyśmy się co najmniej rok nie widzieli – jak tam po randce?
- Nie przyszła – odparłem smutno starając się nie patrzeć mu w oczy.
- Przykro mi – rzekł poklepując mnie po ramieniu – nie łam się chłopie jak nie ta, to inna!
Odwróciłem się w jego stronę oburzony tą uwagą i spostrzegłem, że z twarzy nie schodzi mu uśmiech i, że jest jakiś… zadowolony?
- A Ty co tak się szczerzysz? – syknąłem zdenerwowany.
- Nie chcę cię dołować jeszcze bardziej.
- Gadaj, a nie wygłupiaj się.
- Nie wiesz jaką laskę poznałem! – krzyknął podekscytowany – A jakim nieszczęśliwym trafem!
- Znowu? – spytałem ironicznie.
- No jasne! Mówię ci stary! Jaka piękna blondynka! Spod fioletowego płaszcza wystawał jej kawałek czarnego materiału, a jej zgrabne łydki oplatały jedwabne kokardy połączone z butami bez obcasów…
Słuchając opowiadania mojego przyjaciela, myślałem o Weronice. Przypomniałem sobie moment, w którym zobaczyłem ją pierwszy raz. Jej włosy, oczy, uśmiech, zawstydzenie odbite czerwienią na jej aksamitnych policzkach...
- … lubimy blondynki co nie? – szturchnął mnie Olek wbijając mi łokieć w żebra – bo mówiłeś, że ta twoja też blondynka
- Ona nie jest moja.
- No, ale blondynka! – uradował się Olek.
- A imię? – zaciekawiłem się.
- Co? – spytał zdziwiony – A! No w życiu nie zgadniesz stary!
- Monika.
- Skąd wiedziałeś? – Olek był rozczarowany.
- To proste, to twoje ulubione imię żeńskie – odparłem.
Nie umiałem cieszyć się radością przyjaciela wciąż mając w głowie bukiet konwalii lądujący w koszu na śmieci. Może powinienem go zabrać do domu? Ale jakby to wyglądało? Dorosły mężczyzna idący przed siebie z miną jak zbity pies trzymając w ręce mały bukiet więdnących kwiatów.
- Ciekawe – rzekł Olek drapiąc się po głowie.
- Co jest takie ciekawe?
- Ciekawe, co ją zatrzymało – odpowiedział patrząc na mnie jakby w wyczekiwaniu na odpowiedź.
Sam chciałem to wiedzieć.