Poczułam bolesne uderzenie w ramię. Raz. Teraz drugi. Wciąż półprzytomna otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Siedziałam w rozklekotanym PKS-ie, a nade mną stał wielki babochłop, który patrzył na mnie ze złością.
- Pani weźmie te gęsi! – krzyknął mi wprost do ucha. – Wszystko zapaskudzą tymi jajkami!
- Ale o co chodzi? – zapytałam, bo szczerze pragnęłam zrozumieć czego ta kobieta ode mnie chce.
- Gęsi się pani rozlazły po autobusie! – Moje ucho znowu poczuło moc drzemiącą w głosie kobiety.
Wciąż nie mogłam zrozumieć jak to się stało, że jestem tu gdzie jestem. PKS, agresywny babochłop i gęsi. Właściwie to było mi wszystko jedno co się wokół mnie dzieje. Byłam tak bardzo śpiąca, że cała reszta nie miała znaczenia. Postanowiłam zignorować te zaskakujące anomalie wokół mnie i zamknęłam oczy. Przez kilka sekund usiłowałam zasnąć, jednak nie dałam rady. Odruch bezwarunkowy jakim jest konieczność wyjaśnienia każdej niewyjaśnionej sprawy zwyciężył.
Otworzyłam oczy, wstałam i rozejrzałam się dookoła. Wciąż byłam w PKS-ie, a więc już raczej wiedziałam, że to nie jest jakiś psychodeliczny sen. Spojrzałam na babochłopa i od razu tego pożałowałam. Najwyraźniej czekał na moją reakcję, bo nie zwracając już na mnie uwagi, zaczął jazgotać na cały autobus, że takie paniusie nie powinny bez opieki przewozić drobiu. Szczególnie tak ruchliwego. Musiała mi się wcześniej długo przyglądać, bo teraz po kolei punktowała mój strój. Zaczęła od butów, z których akurat byłam dumna. Wymarzone szpilki, które co prawda były dla mnie trochę za ciasne, ale ich soczysta czerwień i pełne zawiści spojrzenia innych kobiet świetnie rekompensowały wszelkie niedogodności i bóle. Więc babochłop sobie tak gadał, a ja zaczęłam rozglądać się po PKS-ie. Jechało w sumie kilkanaście osób. Każdy najwyraźniej zajęty swoimi sprawami. I faktycznie między pasażerami kręciło się kilka gęsi.
Tu muszę wyjaśnić, że chociaż na co dzień staram się być kobietą racjonalną, niezależną i spełnioną, to czasami i ja zaczynam działać kierując się emocjami. Nie wiem po co, ale zaczęłam liczyć te gęsi. Jeden, dwa, trzy… cztery… i pięć. Pięć gęsi, które rzekomo podróżują ze mną? Nie, coś jest nie tak. Jakie gęsi?! Musiałam zwariować, bo jak inaczej wytłumaczyć to, co teraz widzę? PKS, babochłop, gęsi, jakiś koleś próbujący złapać sygnał w swoim telefonie, starszy pan wpatrzony w okno, mężczyzna ubrany na biało w kapeluszu z gazety, dwie starsze panie karmiące moje gęsi… Pomyślałam sobie, że to miły gest i rozglądałam się dalej. Siedział jeszcze młody mężczyzna ubrany jakby był panem młodym i mała dziewczynka z misiem w dłoni. Był oczywiście jeszcze kierowca, ale…
Właśnie! Kierowca! Przecież ja z tymi gęsiami faktycznie jechałam, ale moim samochodem. Miałam je odebrać od Marciniaka z targu i przywieźć do gospodarstwa rodziców. Zabawne było to, że kiedy mama mnie o to poprosiła, oczami wyobraźni zobaczyłam kilka dużych tuszek, zapakowanych szczelnie w folię z przyklejoną metką.
Jednak gęsi nie były jeszcze tuszkami. Były równie żywotne jak ich hodowca, który dosyć niewybrednie mnie podrywał. No i skończyło się to tak, że całą gęgającą szóstkę zapakowałam na tylne siedzenie, bo do bagażnika nie miałam sumienia.
Kiedy odjeżdżałam Marciniak pukał się w głowę i chyba miał rację, bo potem jechałam przez wieś, a gęsi gęgały tak głośno, że wszyscy się za mną odwracali. Wtedy wpadłam na pomysł, żeby włączyć radio. Sięgnęłam do schowka po płytę Beyonce, w tym samym momencie usłyszałam żałosne gęgnięcie między nogami, spojrzałam w dół, zobaczyłam biały kuper i odruchowo nacisnęłam hamulec! Nie zadziałał, bo gęsia szyja zaklinowała się między pedałami w taki sposób, że hamulec zablokowała, a gaz docisnęła. Zanim zdążyłam podnieść wzrok samochód uderzył w drzewo…
A więc miałam wypadek! Teraz jestem w szoku i przez ten szok zebrałam gęsi i wsiadłam do PKS-u. W autobusie, również z powodu szoku, zasnęłam i obudził mnie ten babochłop. Musi zbadać mnie jakiś lekarz! Muszę zadzwonić do rodziców, żeby ich uspokoić! Nie, bez sensu, przecież ten chłopak wciąż szuka sygnału! Muszę wysiąść! Rozejrzałam się za torebką, żeby poprawić makijaż, który na pewno mi się rozmazał w czasie wypadku. Niestety, musiałam zostawić ją w samochodzie. Zabrałam gęsi, a zostawiłam torebkę. Idiotka ze mnie.
Teraz już nie zwlekając ruszyłam w stronę kierowcy. Kiedy byłam już blisko zahamował gwałtownie i powoli odwrócił głowę w moją stronę. Tego nie da się opisać, to trzeba samemu zobaczyć. Teraz już wiem, że nie muszę tego robić, bo i tak wszyscy będą mieli okazję ją spotkać. Mówię ją, bo kierowcą okazał lub raczej okazała się być Śmierć. Przyznaję. W pierwszym momencie zbladłam, ale już po chwili odezwał się we mnie duch negocjatora. Przez lata ćwiczyłam najróżniejsze techniki, które pozwalały mi wygrywać większość negocjacji handlowych. Można powiedzieć, że próba nawiązania rozmowy ze Śmiercią była dla mnie tak samo oczywista, jak to, że czerwonego nie łączy się z różowym. To znaczy teraz już można, ale jeszcze nie tak dawno to było największe faux pas wśród korporacyjnych kobiet.
- Siadaj na miejsce kobieto – spokojnie powiedziała Śmierć patrząc na mnie swoimi oczodołami. – Jeszcze tylko trzech pasażerów i jedziemy prosto do bazy.
- Ale ja chciałam wysiąść – odparłam równie spokojnie i chociaż głos mi się trochę załamywał to dodałam. – Na żądanie.
Śmierć roześmiała się szyderczo, a w autobusie powiało chłodem. Kątem oka zauważyłam, że pasażerowie przysłuchują się naszej rozmowie. Tylko chłopak szukający zasięgu nie zwracał na nas uwagi. Naiwniak.
- Proszę nie kpić – zaatakowałam odważnie Śmierć. – Masz nas chyba zabierać z tego świata, a nie poniżać!
- Że co? – zapytała Śmierć patrząc na mnie złowieszczo.
Tu muszę wyjaśnić, że właściwie to nie wiem czy spojrzała złowieszczo, bo oczodoły mają to do siebie, że są zupełnie bez wyrazu. Wiem jednak, że ja na jej miejscu na pewno bym się wściekła na taką mądralę. Mimo to postanowiłam kontynuować.
- Że poproszę o książkę skarg i wniosków – mówiąc to wyciągnęłam rękę w stronę Śmierci. – Czekam.
- To jakiś żart?
- Nie, to nie żart. Dlaczego do tej, za przeproszeniem, bazy jadę transportem zbiorowym, chociaż wykupiłam najwyższy pakiet ubezpieczeniowy? Mam prawo do pojazdu zastępczego klasy nie niższej niż mój samochód. A to jakiś zdezolowany PKS.
- Za duży przyrost naturalny. Indywidualnie w życiu bym się nie wyrobiła... – Śmierć zaczęła się tłumaczyć, ale już po chwili odzyskała właściwy stan ducha. – Zaraz, co to za pretensje? A co mnie to wszystko obchodzi?
Śmierć ma wielowiekowe doświadczenie. Da się to wyczuć. Ja żyję, to znaczy żyłam zaledwie trzydzieści dwa lata, a ona jest z ludźmi od początku i miała okazję spotkać się ze wszystkimi. Pomyślałam, że to przyjemnie spotkać równorzędnego gracza. Więc teraz to znowu ja musiałam zaatakować.
- Nie dam się zignorować! Płacę, to wymagam. Odkąd pamiętam daję na tacę, więc chyba mam prawo oczekiwać odpowiedniego traktowania. To raz! – mocno zaakcentowałam, żeby podkreślić, że zaraz będzie dalszy ciąg pretensji. - A po drugie, dlaczego jadę z pięcioma gęsiami, które w dodatku co chwila znoszą jaja?! Gdzie jest szósta gęś?!
Mogłabym tak długo przemawiać i wymyślać różne pretensje. Miałam w życiu kilku partnerów i bynajmniej nie zawsze umilałam im życie. To dzięki nim osiągnęłam mistrzowski poziom w rzucaniu bezpodstawnych oskarżeń. Dalsze gadanie nie miałoby jednak sensu, bo Śmierć zaczęła nerwowo przeglądać jakieś listy przyczepione do deski rozdzielczej. Wyglądały tak samo, jak listy spedycyjne, które wypełnia kurier, kiedy oddajemy mu przesyłkę do dostarczenia.
- Zaraz… zaraz… to był wypadek koło Białego Boru? – zapytała nerwowo Śmierć.
- Taaak… - odpowiedziałam zaciekawiona.
- Biały Bór, Biały Bór… zlecenie specjalne, godzina 10:34, z rozbitego auta zabrać pięć gęsi z tyłu i jedną z przodu i dostarczyć do… - Śmierć zaczęła czytać pod nosem treść zlecenia i nagle przerwała. – Cholera!
Wrzuciła bieg i ruszyła gwałtownie. Zrobiła to z wielkim impetem. Rzuciło mną tak mocno, że aż uderzyłam tyłem głowy o poręcz. Zabolało i nieźle mnie zamroczyło. Zamknęłam oczy i…
- No wreszcie! – odezwał się jakiś przyjemny głos. – Aleś nas wystraszyła dziewczyno!
Powoli otworzyłam oczy. Leżałam w trawie, a nade mną pochylał się przystojny strażak. Uśmiechnęłam się do niego, chociaż natychmiast tego pożałowałam, bo wszystko mnie bolało.
- Miała pani szczęście – powiedział do mnie. – Nie ma ani jednego złamania, tylko sporo siniaków i duży guz z tyłu głowy. Musi pojechać pani do szpitala, ale do wesela na pewno się zagoi. Szkoda tylko tych gęsi.
- Nie szkoda, źle im nie będzie – odpowiedziałam uśmiechając się bardzo ostrożnie.
Wszystko mnie bolało, ale kiedy sanitariusze przekładali mnie z trawy na nosze spojrzałam na samochód i zaczęłam się śmiać. Sanitariusz położył mi rękę na ramieniu, aby mnie uspokoić. Ja jednak nie mogłam przestać. Kiedy przypominałam sobie minę „nieomylnej” Śmierci uświadamiającej sobie pomyłkę to wiem, że kiedy spotkamy się po raz drugi, to ona będzie w większym stresie niż ja. Żałowałam tylko, że perspektywa kurzych łapek nie pozwoli mi z tego się śmiać o wiele dłużej.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt