Niewysoka, niespełna metrowego wzrostu postać wyjrzała z niepokojem zza powalonego drzewa. Stary, sponiewierany szponami bezlitosnego czasu pień dawał jej wystarczającą osłonę przed wzrokiem bacznie rozglądających się ludzi, przedzierających się przez leśną gęstwinę.
Flin osłonił oczy od słońca swą malutką i niezwykle smukłą dłonią i przyjrzał się trojcę wysokich ludzi. Śledził ich już drugi dzień, bo właśnie tyle czasu minęło od kiedy bandyci napadli na jego osadę. Najazd był bezkrwawy, doszło jedynie do krótkiej walki, bez ofiar po którejkolwiek ze stron. Wysokich było jednak więcej, jak zawsze.
Odkąd sięgał pamięcią młody - bo zaledwie czterdziestoletni - niziołek, ludzie wyzyskiwali niski lud. Wytwarzane w Dolinie pieczywo i ekslukluzywne, zdaniem wysokich, przysmaki były odkupowane od ich producentów po iście złodziejskich cenach. Gospodarka księstwa kwitła, a możni cieszyli się na samą myśl o halflińskim winie czy niepowtarzalnym dżemie. Oczywiście niziołki na tym handlu również się bogaciły, ale ojciec Flina zawsze powtarzał, że ludziom należy się to co ludzkie, a niziołkom to, co niziołcze. Cokolwiek tak naprawdę miał na myśli, to młody niziołek - zwyczajem swej rasy - interpretował tę złotą myśł w kontekście jedzenia.
Flin niemalże bezszelestnie przebiegł między drzewami, po chwili zwalniając i poruszając się równolegle do trójki ludzi. Jeden z nich nagle zwrócił w kierunku niziołka, gdy ten nadepnął na suchą gałązkę, łamiąc ją z trzaskiem. Cała czwórka zamarłą w bezruchu, a niziołkowi serce podeszło do gardła. Położył odzianą w cieńką, skórzaną rękawicę dłoń na rękojeści swojego krótkiego miecza. Zabijał już, był niewątpliwie utalentowanym szermierzem, ale czy da radę trzem wysokim naraz? Zaczął rozważać ucieczkę.
Jeden z ludzi, ogorzały brunet, położył dłoń na ramieniu swego kompana.
- Chodźmy już, pewno jakiś zwierzak - powiedział dość głośno, by czułe uszy Flina to wychwyciły. - Varrick czeka.
- Racja... racja... - wyszeptał mężczyzna, strącając dłoń kamrata ze swego ramienia. - Zbyt dużo widziałem. Potrzebuję odpoczynku.
Niziołek odetchnął z ulgą, gdy ludzie ponownie ruszyli swoją drogą, śmiejąc się z jakiegoś wulgarnego żartu. Ponownie ruszył ich tropem, starając się utrzymać w bezpiecznej odległości.
Halflingi z Doliny handlowały swymi wyrobami z wieloma miastami położonymi na wybrzeżach Jeziora Nieznanej Głębi, między innymi z Leukish. Najwygodniej było transportować żywność okrętami - podróż była znacznie szybsza, co sprzyjało przewożeniu szybko niszczejącej żywności. Skoro jednak niziołki bogaciły się na ludziach, to i ludzie musieli się bogacić na niziołkach. Pojawili się piraci. Oczywiście byli wysokimi, za drobnymi - półelfimi lub półorczymi - wyjątkami. Ale i oni mieli w sobie ludzką krew, dyktującą im chciwość i egoizm.
Lecz tam gdzie złoczyńcy, na szczęście pojawiają się też bohaterowie. Niziołki z Doliny miały jednego, imieniem Merrin Farhair. Był prawdopodobnie najmężniejszym spośród halfingów stąpających po całym Oerth. Jako kapitan okrętu Rzeczny Skoczek, skutecznie zwalczał piratów z Nar Dyv, ratując niejeden ładunek drogiego wina czy pieczywa, które później miało trafić na stoły najznamienitszych domów w księstwie. Jego sława sięgnąła zenitu, gdy przechwycił piracki statek wraz ze zrabowanymi przez niego kamieniami szlachetnymi. Czyn ten został dostrzeżony przez najwyższe władze księstwa Urnst, a sam Merrin znalazł się na ustach całej Doliny, a historie o nim śpiewało wielu bardów w karczmach na całym południowym wybrzeżu.
Flin już od ponad roku służył z dumą w kompanii Merrina Farhaira, który był dla niego źródłem wszelkich wzorców. Męstwo, duma, obrona słabszych niziołków. To ideały, które zakorzeniły się głęboko w psychice młodego Flina poprzez jedynie pobieżny kontakt z jego idolem. Teraz Merrin osobiście powierzył Flinowi misję. Misję, w której nie mógł zawieść - rozczarowałby tym samego Merrina (którego z racji oczywistych "Wielkim" nigdy nie tytułowano), a jego kompani z pewnością by go wyśmiali.
Śledził teraz piratów, którzy zgodnie z nadziejami kapitana Rzecznego Skoczka mieli doprowadzić Flina do swego obozu. Sam niziołek nadawał tej misji niezwykłą wagę, prawdopodobnie potęgując jej znaczenie swoim młodzieńczym zapałem. Niziołek przedarł się przez zarośla i rozejrzał z niepokojem. W zamyśleniu stracił z oczu wszystkich trzech ludzi. Błąd, który wielu przepłaciło życiem.
Przycisnął lewą dłoń do piersi, by uspokoić rozkołatane serce. Drugą dłonią sięgnął po swój niewielki miecz, powoli wyciągając go z wąskiej pochwy. Oczy wodziły po lesie jak szalone. Nagle rozszerzyły się, gdy niziołek usłyszał nie dalej jak metr za sobą trzask gałęzi i ludzkie przekleństwo.
Klinga Flina przecięła powietrze ze świstem, gdy ten błyskawicznie odwrócił się na pięcie. Odgłos rozpruwanej przeszywanicy i spoczywającego pod nią ciała zmieszał się z furkotem peleryny niziołka. Człowiek przycisnął dłonie do otwartej na podburzuszu rany, wypuszczając z dłoni długi miecz.
Z krzaków za nim wyskoczyło dwóch jego kompanów. Jeden z nich, o łysej czaszce, zawahał się, drugi jednak zaszarżował tylko dziko na niziołka, tnąc szablą jak opętany. Flin uchylił się przed pierwszym ciosem, który ściął tylko kilka blond włosów z jego głowy, drugie wściekłe uderzenie przyjmując na ostrze swego miecza. Siła pirata niemalże wytrąciła mu miecz z ręki.
Niziołek kopnał swą obutą stopą w piszczel człowieka, by po chwili wrazić swój miecz w jego udo. Kątem oka dojrzał nacierającego kolejnego korsarza. Kropla potu zatrzymała się na jednej z jego brwi, gdy wyszarpywał ostrze z zadanej rany, która trysnęła istną fontanną krwi. Raniony korsarz zawył z bólu i zdzielił niziołka jelcem swego miecza w głowę.
Flin zachwiał się, i o centymetry od swojej twarzy zatrzymał miecz drugiego napastnika. Niziołek zgrzytnął zębami, siłując się z ostatnim zdolnym do walki wrogiem. Jęknął cicho, gdy pulsujący ból przy skroni zmusił go do oddania pola i rzucenia się w trawę. Ostrze łysego pirata ścięło kępę trawy, gdy niziołek przetoczył się w stronę przeciwnika. Flin napiął mięśnie i wyskoczył w górę tnąc prosto w szyję zaskoczonego pirata. Czubek ostrego, stalowego ostrza rozpłatał gardło łysego, a deszcz krwi opadł na twarz niziołka. Ten, nie mogąc w inny sposób wytracić impetu rozbił się o pierś pirata i wraz z nim upadł na ziemię i przeszył go raz jeszcze. Dysząc ciężko wstał z ciała martwego człowieka i szarpnął za rękojeść swego miecza, by oswobodzić go z pomiędzy żeber swej ofiary.
To nie miało tak wyglądać - pomyślał i przestąpił z nogi na nogę, chwytając się za głowę. Między palcami poczuł spływającą po jego czaszce ciepłą krew. Upadł na jedno kolano, po chwili przewracając się na ziemię. Skulił się, leżąc tak po środku pola walki, między ciałami trzech pokonanych ludzi. Czuł rozsadzający czaszkę ból, a potem stracił wszelkie czucie i odpłynął w ciemność z poczuciem klęski i rozczarowania.
Czarnopióry świadek tej niezwykłej potyczki wzbił się w powietrze trzepocząc skrzydłami i kracząc beznamiętnie.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
atreides · dnia 02.11.2006 17:23 · Czytań: 1126 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 1
Inne artykuły tego autora: