Otwarte oczy.
Duch karmiący się iskrzącym światłem.
Usta oblane krwią.
Smak nieśmiertelności.
Sine ciało, sztywnie ułożone w głębi cmentarnego grobu.
Ulotne życie, usychające pod odbarwioną skórą.
Niespokojna dusza krąży w ciemnej głuszy, między kamiennym krzyżem, świętym symbolem ludzkiej wiary, a pojedynczymi drzewami. Goni wiatr, śledzi światło, szuka pożywienia. Niczym drapieżnik tropi kulawą ofiarę. Bez niej umiera.
Świst wiatru, alarm krzywdzonej natury, płoszy dzikie zwierzęta nocą wysłuchujące najcichszych pomruków świata. Między suchymi gałęziami monumentalnych pomników, niczym pełzakowatym ruchem węża, brnie, okrywając kory płaszczem z lodu. Mija powalone pnie, doszczętnie przeżarte przez wygłodniałe larwy szkodników, przeciska się przez wąskie szczeliny, na chwilę zatracając zwarty szyk zefiru, wprawia w ruch omdlałe liany, po czym unosi się ponad korny, by w końcu ostrzec naturę przed żądzą zmroku.
Trzepot ptasich skrzydeł przemierza głębiny dziczy, głucho uderzając w spróchniałe łyka postrzępione pazurami lękliwych wilków, wyśpiewujących godzinne arie do perłowej tafli księżyca. Arie, jakie swym tonem budzą ze snu wygłodniałe bestie, ryczące na znak histerii, wyłaniającej się echem z jaskini, gdzie pisk stworzeń nocy przedziera opustoszałe pola, milknąc na skraju zamroczonego horyzontu.
Dźwięki życia mknące w popłochu.
Szara mgła opada na skalistą ziemię, skrywając pod swym puchem wszelkie niedoskonałości. Rozłożona, niczym ochronna płachta, rozciąga się nad tworami przyrody, gubiąc bezsenną duszę w miejscu dobrzej jej znanym. Chłód mętnego ciała ogranicza ruchy psyche, szukającej pomocnej furtki, by umknąć przed zgubą.
Cisza…
Największy wróg.
Niemy wiatr schronił swe skrzydła za ścianą próżni. Szelest kalekich drzew obezwładniony, świszczał przy podmuchach wiatru, który wprawiając w ruch ukorzenione baletnice, tworzył niezapomniane widowisko tańczących na niebie drzew. Sprawiał, że ożywały. Swą siłą wyginał ich ciała, korony układał w dynamizujące kompozycje tańca, płynącego ciągiem za sznurem chmur chaotycznie rozstrzelonych na błękitnym nieboskłonie. Ale i zdradzał bronione przed nieposkromioną duszą życie.
Gloria!
Opadająca z niemocy nikła w mroku, a wraz nią mgła uchodziła w zapomniane, ukazując cień niepostrzeżenie przelatujący między drzewami, a widoczny dla czujnego oka drapieżcy, gotowego wykorzystać ostatnie siły do walki o pokarm.
Z szybkością zgłodzonego zwierzęcia mknie wśród zarośniętych pól. Nie zaważając na przeszkody, podąża za wonią ofiary.
Burzowe chmury zbierają się w czarną dziurę, kumulującą w swym wnętrzu elektryzujące ładunki, uderzające w skorupę z władzą śmierci. Równocześnie tworzące na czarnym płótnie obrazy łamanych linii, rozświetlających okolice, niczym słońce za dnia. Wraz z rozpryskującymi kroplami deszczu walczą o człowieka, nim psyche uderzy swym żelaznym korpusem w nagie, bezbronne ciało śmiertelnika, powalając je na błotnistą ziemię.
PLASH!
Przytłoczony życiem z przymusu kradnę chłodne powietrze. Błagam o ulgę, w której zawsze widziałem słabość i uległość. Lecz dziś te słowa mają już inne znaczenie. Każda litera, choć ułożona w odpowiedniej kolejności, układa wyraz zupełnie odmienny do rzeczywistego.
Gra słów…
Ukryty w blasku ciemności skradam się do swego azylu. Nerwowo zerkam za siebie, chcąc być pewnym, że nikt mnie nie śledzi, że żadna obca osoba nie odbierze mojej jedynej własności. Straciłem zbyt wiele, nie tyle rzeczy materialnych, co wartości nadających sens ludzkiemu żywotu.
Utracone ja…
Twarz ukrywam za maską wspomnień. Okaleczoną słowem. Oszpeconą czynem bliźniego. Skrytą przed światem, bólem zadanym przez człowieka. Cierpieniem tkwiącym w zakamarkach istności, więzionej pod przeżartą skórą męczennika.
Kroczę rozżarzonymi polami węgla, palącego stopy. Stawiam kolejne kroki zaciskając usta, z których powolnym strumykiem spływa krew, pozostawiająca po sobie rozmaite tatuaże, przyozdabiające ludzkie ciało. Trwam w męce. Żyję żalem. Oddycham, wypełniając płuca boleścią rozprowadzaną żyłami do serca, gdzie wije własne gniazdko.
Szukam ciszy, ukojenia, zapomnienia o ludzkich lękach, przeszywających każdą myśl. W rzeczywistości uciekam. Powracam do wspomnień, w których żyło się lepiej, u boku bliskich. Ubogo, ale przy nich. Próbuję toczyć bój o siebie, jeszcze choć raz stanąć na nogi i samodzielnie postawić krok do przodu. Dziś toczę się na wózku, który ogranicza każdy mój ruch, każdą decyzję. Który spowodował, iż stałem się zależny od innych.
Pozostałem sam na pustyni bytu, gdzie niejednokrotnie upadam nastawiając policzek, zanim dotknę parzącego żaru. Po czym przykładam do ognia drugi. Stawiam idee tuż nad życiem, spadającym z kolejnych szczebli drabiny. Utraciłem wiarę zgłębianą przez lata. Porzuciłem walkę na rzecz ulgi-szczęścia. Czuję, że wytrwałem, w istocie wciąż toczę się ku bezkresnym dnie. Tonę w piasku, który dziś staje się mym grobem…
Bezwładne ciało ułożone na ziemistej posadzce, niczym nieudolnie rzucona marionetka, przyodziane wodnistym szlamem zdaje się być martwe. Skóra poprzecinana zrośniętymi bliznami, licznymi sznytami zadanymi, jakby szpadą gładko, przecinającą delikatny, człowieczy jedwab. Szramy układające się w istną historię, odpowiednio odczytane otwierają wrota - skarbiec, do którego klucz utonął w odmętach natłoku myśli. Przyroda milczy, czuwa nad leżącym człowiekiem, wyczekując jego przebudzenia, które z żadną sekundą nie nadchodziło.
Bezwładny ruch uwolniony spod władzy umysłu, będący nutą nadziei, legendarnej muzyki ludzi tkwiących w wierze, zagrany na lutni poety, przygrywający hymn do odchodzącej istności.
Cisza…
Największy wróg.
Kałuża krwi spływająca po krawędziach głazu, zmyta kroplami wody oczyszczającej ślady po grzechu.
Przyroda załkała.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
pasieczny14 · dnia 13.03.2012 12:14 · Czytań: 586 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora: