Autor: Agnieszka Burton
Tytuł: Powrót do Edenu
Gatunek: współczesna literatura polska
Forma: powieść
Wydawnictwo: Replika
Rok wydania: 2011
Co ty, k-obieto, wiesz o Australii? – zapytałam samą siebie, wpatrując się w okładkę książki
Powrót do Edenu, napisanej przez Agnieszkę Burton.
Niewiele i przeważnie zresztą same wyświechtane oczywistości: kangury, krokodyle, skrzydłożagle Opery w Sydney. Aborygeni, jadowite pająki i nieudane eksperymenty ze zwalczaniem miejscowych plag za pomocą innych, importowanych. Dalszy wgląd w zakurzoną uniwersytecką pamięć przyniósł zniekształconą, z perspektywy Oksfordu, wymowę niektórych samogłosek oraz niewybredne dowcipy pewnego wykładowcy z antypodów, wśród nich ten:
Dlaczego Australijczycy są tak świetnym narodem? Ponieważ zostali wybrani przez najlepszych angielskich sędziów.
Zaprawiona w taki sposób, zanurzyłam się w lekturę i utonęłam w niej na kilka godzin. Powieść opisuje australijską przygodę Anny, młodej kobiety, najprawdopodobniej Polki, choć nigdzie nie jest to powiedziane wprost. Wychowana w dużym mieście jedynaczka, robiąca karierę w bliżej niesprecyzowanej, lecz zapewne wpływowej firmie, na wyjeździe służbowym w jednej z europejskich stolic poznaje Australijczyka Johna, którego styl życia wydaje się całkowicie odmienny od jej własnego. Po kilku miesiącach romansu, mężczyzna wraca do swojego kraju, Anna zaś stawia wszystko na jedną kartę, by dołączyć do ukochanego. Wreszcie ląduje w Australii, gdzie w głębi tropikalnego lasu, w domu na palach mieszka John i jego matka.
Anna jest narratorem tej opowieści, dlatego czytelnik dostaje obraz Australii widziany jej oczami. Łykałam wręcz opisy egzotycznej przyrody: drzew zachłannie obrastających budynek, ptasich odgłosów, węży, pająków i nietoperzy. Jadalnych leśnych owoców i krokodyli – ludojadów, z którymi, na szczęście, bohaterka nie ma bezpośredniego kontaktu, choć w częstych spływach miejscową rzeką towarzyszy jej strach przed lokalnym siedmiometrowym Richardem.
Oprócz przyrody, poznajemy także kulturę i historię tego kontynentu – zarówno rdzennych mieszkańców, jak i panoszących się tam od pokoleń
whitefellas.
Niesamowite – pomyślałam w przerwie na obiad – ludzie piszą i czytają książki o elfach lub wiedźminach w tej czy innej Nibylandii, choć przecież nasza planeta ma równie tajemnicze, bynajmniej nie zmyślone, miejsca i tubylców. Przyznaję, że zabrakło mi wiedzy, by ocenić, czy opowieść Anny to prawda, czy całkowita fikcja. Równie dobrze mogłaby być jednym i drugim, ale zamieszczone na końcu książki przypisy, bibliografia i słownik australijskich wyrażeń świadczą o jej mocnym osadzeniu w rzeczywistości.
Powrót do Edenu nie jest jednak wyłącznie opisem australijskich realiów. Anna daje również czytelnikowi wgląd we własne życie. W krótkich reminiscencjach przywołuje lata w kraju, które ją ukształtowały. Na ich tle tych kilka miesięcy, spędzonych w Australii tchnie jeszcze większą egzotyką, zwłaszcza że rodzina Johna nie należy do konwencjonalnych. Margaret, jego matka, jest kimś w rodzaju lokalnej znachorki i ma zdecydowanie lepszy kontakt z Aborygenami niż z dziewczyną syna. To znaczy z Anną, bo z poprzednią, Mayą, która niespodziewanie zjawia się w domu na palach, pozostaje w jak najlepszej komitywie. Maya to współczesna hipiska, żyjąca w świecie jogi, medytacji i kryształów.
W takim otoczeniu Anna musi wypracować sobie nową tożsamość, ogarniającą zarówno jej europejskie, zachodnie korzenie, jak i nowe środowisko, uzależnione od przyrody, która – o czym przekonujemy się pod koniec książki – drwi sobie z cywilizacji, szczególnie białego człowieka. Czy bohaterka podoła temu zadaniu? Czy przy okazji odnajdzie szczęście, na które liczyła, lecąc do ukochanego? Tego nie zdradzę, to już należy samemu wyczytać w powieści.
Zdradzę natomiast, że mnie osobiście ten wątek zderzenia kultur i prób dopasowania się do nowego otoczenia niespecjalnie porwał, choć uwielbiam tematykę emigracji, nawet tymczasowej, i życia na granicy dwóch światów. Możliwe, że
Powrót do Edenu prezentuje światy tak odległe, że ich nieprzystawalność jest oczywista i łatwa do przewidzenia. Być może gdyby bohaterka trafiła do wielkiego miasta i tam przyszło jej się zmierzyć z niuansami odróżniającymi Australię od Europy, miałabym, zamykając książkę, jeszcze większą czytelniczą satysfakcję?
Nie, wcale nie narzekam. Powieść czyta się fantastycznie, nie tylko ze względu na ciekawą treść, ale i znakomity styl. Agnieszka Burton dostarczyła mi wiele pozytywnych wrażeń oraz mały bonus – teraz na początkowe pytanie odpowiem sobie: na tyle dużo, by z ochotą sięgnąć po omijaną do tej pory książkę Billa Brysona
Down Under, po polsku znaną jako
Śniadanie z kangurami.