-Proszę wstać sąd idzie.
Nie mam już siły ani tym bardziej ochoty żeby unieść się z miejsca. Czynię to jednak, ale chyba tylko z dawno zakorzenionej przyzwoitości. Sędzina wygląda na kobietę zmęczoną życiem, ma za sobą wiele podobnych do mnie przypadków i wiele jakże różnych. Ja jestem tylko kolejnym numerem seryjnym, który może w przypływie czułości został naznaczony imieniem i nazwiskiem. Każdy jest winny. Nie patrzy na mnie ani na nikogo z tu zgromadzonych, widzi tylko daleki odległy punkt, gdzieś na horyzoncie. Dlaczego miałaby zwracać uwagę na otoczenie? Przyszła tu tylko po to by wykonać swoją robotę, bez mrugnięcia okiem. Jak kat. Powolnym ślimaczym ruchem otwiera teczkę z aktami. Przez chwilę jeszcze przygląda im się, jakby oczekiwała, że wyjawią jej jakiś sekret. Jednak one uparcie milczą, dlatego w końcu zabiera głos.
- Na mocy nadanego mi prawa Rzeczpospolitej Polskiej uznaje panią Mariolę Niezawistowską winną popełnienia zarzucanych jej czynów: dwóch zabójstw, których motywem była najprawdopodobniej zemsta oraz wymuszeń i szantażu na ofiarach w celu wzbogacenia się. Wobec powyższych skazuję oskarżoną na karę dwudziestu pięciu lat pozbawienia wolności, z prawem do przedterminowego zwolnienia po odbyciu piętnastu lat kary. Sąd zdecydował się nie uznawać faktu, że oskarżona przebywała w szpitalu psychiatrycznym za uniewinniający. Lekarz sądowy nie stwierdził choroby psychicznej, którą można byłoby usprawiedliwić owe postępowanie. Wyrok jest prawomocny. Dziękuję. Koniec rozprawy.
A teraz niczym wielka dama podnosi się i wstaje. A potem wychodzi, przez te same drzwi. Drzwi, za którymi czyha na nią rzeczywistość. Nie, tutaj nie było rzeczywistości, tutaj powitał ją jedynie odrealniony kawałek wyobraźni. W rzeczywistości, ubrana w cywilny strój uda się do swojej ulubionej restauracji. Zje obiad z przyjaciółmi i opowie jak było w pracy. A potem zapomni o całkiem zwyczajnym przypadku, wpisze go do tabelki, tam, zaraz obok zeszłorocznej zimy. Kolejny raz przejdzie nad wszystkim do porządku dziennego.
A co ze mną? Nagle uświadamiam sobie, że jestem tu obecna, wreszcie, że to mój proces. Przez ten cały czas czułam się jak widz, jak ślepy widz w ostatnim rzędzie teatru. Siedzę na ławce, prawie wszyscy są tuż przy wyjściu. Tylko ja jeszcze zostałam, jak pokonany w walce wystawiony na pośmiewisko wojownik. Czuję jakby ktoś grubym sznurem przywiązał mnie do tej bezdusznej ławki. Przywiązał i odszedł w niepamięć. Jeden ze strażników z niecierpliwością szarpie mnie i nakazuje powstanie. Więc co pozostaje? Jakimś cudem przerywam z bólem więzy, wstaje i po drodze omal nie przewracam się o coś, co okazuje się być jedynie moją jakże dobrze znaną nogą. Adwokat coś do mnie mówi, ale przecież to już nie ma żadnego znaczenia. Gdy otwierają się główne drzwi widzę tłum dzikich hien żerujących na ludzkim nieszczęściu, niemal widzę jak z kącików ich ust kapie ślina na samą tylko myśl, że pożrą mnie. Połkną w całości niczym ofiarne koźlę. Małe plugawe bestyjki rzucają się na mnie omal nie przewracając na brukowany chodnik. Adwokat odpędza je jak umie, lecz co tak naprawdę może zdziałać jedna ludzka ręka wobec stada łaknących krwi komarów. Gdyby tylko mogli… Przekrzykują jeden drugiego. Każdy z nich chce pierwszy przekazać informację spragnionemu wiedzy światu. Sensacja. To ona napędza ten mały pieprzony świat. Ten krzyk unosi się w chmury, otacza i dusi jak smog. Nie mogę oddychać. Patrzę na nich, tak jak patrzy się na mszyce zjadające w trudach wyhodowaną roślinę. Roślinę, która już dawno zgniła od środka.
- Dlaczego pani to zrobiła?
- Co pani sądzi o wyroku?
- Jak się z tym pani czuje?
- Może pani sobie to wybaczyć?
Wybaczyć? Tylko, co? Jak absurdalnie brzmi to słowo. Jakie puste jest w środku. Co można powiedzieć o wybaczaniu sobie, gdy tak naprawdę samemu nie potrzebuje się wybaczenia? Boże…Och zapomniałam, przecież cię nie ma. Krzyczą, tak potwornie krzyczą, ale i czekają, aż coś powiem, aż zrobię ruch. A ja? Niczym słup soli wpatruje się w każdego z nich beznamiętnym wzrokiem. Co mam im powiedzieć? Nie mam siły. Już nie mogę. Kłócić się z nimi, tłumaczyć odpowiadać. Powinnam się choć odrobinę cieszyć, odrobinę bo w końcu mogę wszystko powiedzieć. Oni tego pragną, ale nie uwierzą, nie uznają moich słów, zapiszą je w brudnopisie, zamażą, wyrzucą do kosza. Czego chcą? Przyznania się do winy. Nie, ja przecież tak bardzo nie czuje się winna, że aż mnie mdli.
-Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamień –uchodzi gdzieś z głębi mnie.
I wkracza ciemność.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
meliska · dnia 27.03.2012 08:59 · Czytań: 587 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora: