Singa pur -wdajcz - wdajcz
Proza » Długie Opowiadania » Singa pur -wdajcz
A A A

Ze skromnego, drewnianego baraku w Grocholicach, włączonych niedawno do Bełchatowa wiózł nas niebieską nysą, do owianego legendą kompleksu budynków Instytutu Uprawy Nawożenia i Gleboznawstwa w Puławach Heniek Materka. Dyrektor Czesław Sobala spoglądał, co jakiś czas na swoją, wypchaną, skórzaną teczkę kołyszącą się w rytmie jazdy na bocznym siedzeniu. Bez tej, pełnej różnych prezentów teczki Czesław nie wybierał się nigdy w służbową podróż. Zdarzały się jednak takie wyjazdy, kiedy przestronne wnętrze nyski wypełnione było po brzegi wszelakim dobrem, na ogół niedostępnym w placówkach uspołecznionego handlu. Kluczowym miesiącem dla tego typu wojaży zaopatrzeniowych był grudzień, a szczególnie okres przedświąteczny, kiedy odbywała się kultowa w tamtych czasach akcja R.CH.Z. Kryptonim tej akcji brał się od pierwszych liter słów: ryba, choinka, zając – rzeczy, których zdobycie przed świętami Bożego Narodzenia było obowiązkiem każdego ojca rodziny, no przynajmniej tych z kręgu aspirującego do miana społecznej wierchuszki. W urzędniczej hierarchii obowiązek zaopatrzenia w te deficytowe dobra należał do menedżerów niższego wprawdzie stopnia, ale posiadających bezpośredni dostęp do towarów, lub mających kolegów obdarzonych takim przywilejem. Czesław, jako dyrektor bogatej i prężnej firmy z Bełchatowa, w trosce o swoją pozycję społeczną i zawodową zaopatrywał nie tylko ścisłe kierownictwo wojewódzkiej jednostki nadrzędnej w Piotrkowie Trybunalskim, lecz także wybranych notabli Krajowego Związku Rolników, Kółek i Organizacji Rolniczych, urzędujących w gmachu przy ulicy Szkolnej w Warszawie. Do grudnia było jednak jeszcze sporo czasu, ledwie jesień pozłociła liście w słynnych z uprawy jabłek grójeckich sadach, a zakładowa nysa nie przemierzała tym razem dobrze znanej drogi do Warszawy, tylko pędziła do miasta sławnego z renomowanego rolniczego instytutu.
Czesław nie ujawniał co miał w swojej słynnej teczce, a zresztą rozmowa była utrudniona, bowiem do wnętrza samochodu docierały odgłosy jazdy w tym dość głośny warkot silnika. Po drodze zjedliśmy szybkie śniadanie w przydrożnej knajpie. Wybór dań był mocno ograniczony, ale przynajmniej herbata była gorąca. Główny posiłek tego dnia mieliśmy jeść w towarzystwie profesora Witka, znanego w Polsce specjalisty od rekultywacji gruntów zdewastowanych w procesie uprzemysłowienia kraju. Profesor robił wraz z profesorem Grzybem z Falent ekspertyzy na użytek Kopalni Węgla Brunatnego Bełchatów. Kopalnia miała ambicje uchodzić za przemysłowego giganta, który nie żałuje grosza na inwestycje mające ograniczyć negatywne oddziaływanie na środowisko do niegroźnego minimum. W tym celu finansowała badania naukowe i praktyczne eksperymenty prowadzone przez najbardziej znanych w kraju naukowców. Profesorowie zarabiali wtedy na swoich posadach tyle co kot napłakał. Chwytali więc z wdzięcznością dobrze płatne zlecenia Kopalni odwdzięczając się ekspertyzami, które delikatnie mówiąc była nadmiernie przyjazne wobec niszczącego środowisko zleceniodawcy. Kto płaci ten wymaga. Tak było jest i będzie. Nasza rola, czyli strony reprezentującej rolników polegała na delikatnym naciskaniu na uczonych, żeby zbyt daleko nie odchodzili od zasady obiektywizmu. No, żeby się ze swymi opiniami mieścili w granicach przyzwoitości. Czesław Sobala będąc dyrektorem Zakładu, który wykonywał roboty rekultywacyjne, okołokopalniane pomagał nam w nadziei, że przy okazji otrzyma intratne zlecenia za duże pieniądze i przydział ciężkiego sprzętu od Komisji Planowania przy Radzie Ministrów. W tym działaniu wspólny cel miała organizacja kółkowska reprezentująca rolników, jednostki gospodarcze kółek rolniczych i naukowcy. Wszystkim chodziło o to, żeby wydębić od górników jak najwięcej kasy z tym, że było to zadanie bardzo delikatne, a nawet subtelne, bowiem Kopalnia była taką potęgą w państwie, że mogła w każdej chwili pokazać oponentom gest Kozakiewicza, tracąc co najwyżej trochę prestiżu. Zanim jednak zasiedliśmy z profesorem przy ekskluzywnym obiedzie przyszło nam dość długo posiedzieć w towarzystwie jednego z jego współpracowników. Zastaliśmy go w jednym z parterowych pawilonów ukrytych w parkowej zieleni. Niski szatyn w średnim wieku o jowialnym wyglądzie okazał się dobrym znajomym Czesława, zapoznanym na jednej z tych libacji, którymi kończyły się ekologiczne konferencje organizowane po egidą Kopalni. Doktor – bo taki tytuł nosił sympatycznie wyglądający naukowiec przyjął nas z nieukrywaną radością, a to ze względu na Cześka, bo mnie widział pierwszy raz w życiu. Czesław wyciągnął ze swojej teczki koniak gruziński, rarytas w owych czasach trudny do zdobycia w placówkach uspołecznionego handlu. Na ten widok Doktor uśmiechnął się pożądliwie, ale w pracy pić nie chciał, a nam nie wypadało raczyć się trunkiem przed spotkaniem z profesorem Witkiem. W tej sytuacji Cześkowi nie pozostawało nic innego jak podarować przyjacielowi butelkę na wynos do domu, czym jeszcze bardziej udobruchał naukowca, który rozmarzony perspektywą zaimponowania znajomym szlachetnym gruzińskim trunkiem, zaczął się zwierzać tak jakby już opróżnił, co najmniej trzecią część flaszki. Otóż Doktor ciągle był po wrażeniem podróży życia jaką niedawno odbył w ramach wymiany naukowej do Japonii i Azji Południowo-Wschodniej. Nie trzeba było, więc zachęcać do snucia wspomnień z fascynujących, egzotycznych wojaży. O ile przeżycia naukowca z Japonii były dość typowe i nie wybiegały poza doznania zwykłego turysty, to bagaż nowinek przywiezionych z Indochin mógł skłaniać do zastanowienia nad wpływem wykształcenia na mentalność ludzi z bądź, co bądź naukowej elity. Słuchając wywodów doktora pootwieraliśmy z Czesławem gęby ze zdumienia, a stało się to w momencie, kiedy zaczął mówić o tak zwanym eksperymencie kampuczańskim. Wprawdzie minęło już kilka lat od 1979 roku, kiedy upadł reżym Pol Pota, lecz zbyt krótki to był czas, żeby wypadła z ludzkiej pamięci straszliwa gehenna narodu kambodżańskiego. Tym bardziej, że pokonani przez Wietnamczyków Czerwoni Khmerowie prowadzili nadal z powodzeniem walkę partyzancką. Tak zwany eksperyment polegał na wygnaniu do dżungli mieszkańców miast, a głównie ze stolicy kraju Phnom Penh, gdzie mieli egzystować i zdobywać środki do życia karczując busz i pracując na roli, pod presją karabinów wycelowanych w nich nieustannie, przez fanatycznych funkcjonariuszy totalitarnego, komunizującego reżymu. Nienawykli do totalnej harówki, wyrwani ze swoich środowisk ludzie padali z głodu i wycieńczenia. Opornych natychmiast karano śmiercią. W ramach oszczędzania kul, których brakowało w zrujnowanym gospodarczo kraju zabijano ich pałkami. Tak drastycznych metod eksterminacji nie stosowali nawet bolszewicy, którzy ograniczali się do wywożenia więźniów w odległe rejony Syberii, a tam wyposażonych zaledwie w siekiery i inne proste narzędzia pozostawiali na pastwę mrozu i dzikiej przyrody. Jak dla ironii swoje oparte na zbrodni państwo Czerwoni Khmerowie nazwali Demokratyczną Kampuczą, krajem bez wyzysku, gdzie każdy obywatel musiał wyżywić się sam pracując na roli. Oczywiście nie dotyczyło utrzymujących przemocą i okrucieństwem zbrodniczy system strażników, korzystających z pracy okrutnie zniewolonych ludzi w przemienionym w jedno wielkie więzienie kraju. Władcy Kambodży z powodu swych roszczeń do znacznych połaci terytorium Wietnamu byli w stanie permanentnego konfliktu z komunistycznym reżymem wietnamskim, głównym wrogiem Ameryki w Azji. Z tego powodu USA patrzyły przez palce na zbrodnie kliki Pol Pota dokonywane na własnym narodzie. Inaczej niż kraje obozu sowieckiego, które popierały bijących Amerykanów Wietnamczyków, a socjalistyczne media informowały w miarę dokładnie o dramacie w kambodżańskiej dżungli. Musiał więc sympatycznie uśmiechający się doktor nauk rolniczych wiedzieć o zbrodniczym charakterze eksperymentu kampuczańskiego, dlatego szokująco zabrzmiały dla nas słowa o jego uznaniu dla tej nieludzkiej okrutnej i krwawej metody rozwiązywania problemów demograficznych i żywnościowych współczesnego świata. W głowie się nie mieściło, że wykształcony w duchu humanistycznych ideałów i szacunku dla nauk ścisłych polski naukowiec mógł z całą powagą twierdzić, że wyposażona w łopaty i motyki ludzka populacja rozwiąże trapiące ją przeciwności losu i stworzy sobie raj na ziemi. Ciarki mi przeszły po plecach podczas słuchania zaimprowizowanego wykładu Doktora, a Czesław na ogół pełen werwy i optymizmu życiowego też jakoś posmutniał. Nie uzyskawszy naszej aprobaty dla swoich niesłychanie kontrowersyjnych wynurzeń Doktor poczuł się jakoś tak niepewnie, zakończył swój wywód i powrócił do opowieści o swojej egzotycznej podróży, której kolejnym etapem był Singapur. Włączyłem się do rozmowy, żeby przerwać narastanie dysonansu między naszymi wyobrażeniami o luminarzach nauki a mentalnością ujawnioną nam nieopatrznie przez zaprzyjaźnionego pracownika renomowanego, naukowego Instytutu.
- Ciekawy jestem Doktorze jak z bliska wygląda ten prężny tygrys azjatyckiej gospodarki ? Jak wygląda tamtejszy przemysł i handel? - zapytałem. Podobno Singa pura oznacza w tamtejszym dialekcie miasto lwa? Doktor marzyciel żachnął się. Ależ tam nie ma żadnego przemysłu. Singa pur to wyspa kwiatów – powiedział z pewnym przekąsem jakby litował się nad niewiedzą profana, który nie dostąpił szczęścia przechadzania się wśród kwiatów porastających egzotyczną wyspę na Oceanie Indyjskim. Kłopotliwa cisza nastała po tym wywodzie Doktora podróżnika. Na szczęście zbliżał się czas spotkania z profesorem Witkiem w najlepszej puławskiej restauracji.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
wdajcz · dnia 17.06.2012 19:20 · Czytań: 742 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 2
Komentarze
zajacanka dnia 18.06.2012 17:19
Witaj!

Przeczytałam zaciekawiona pierwszymi zdaniami (moja rodzicielka pracowała lata temu w IUNG-u). Interesujące może być spojrzenie od wewnątrz, z perspektywy czasu, na istniejące wówczas układy. Dużo tu informacji zdołałeś zmieścić, bo I realia polskie, jak I historyczne na wschodzie.
To część większego opowiadania? Będzie cd? Sugerowałabym troszkę porozbijać na akapity, będzie bardziej przejrzyste I łatwiejsze w odbiorze.

Pozdrawiam serdecznie!
wdajcz dnia 26.06.2012 19:24
Dziękuję z przychylne przyjęcie mojego tekstu. Zamieszczenie do na portalu jest rodzajem sondy przed kontynuacją tego tematu i ewentualną publikacją w formie książki elektronicznej, a może nawet papierowej.Przyjmuję sugestie i serdecznie pozdrawiam.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty