III
W tutejszej szkole Marta unika bliższych znajomości. Milczy na konferencjach. Jedynie nocami zrywa się niekiedy z krzykiem, dręczona koszmarami. Tak wyzwala się – tłumiona za dnia – myśl, będąca zgrzytem irracjonalności w jej uporządkowanym swiecie.
Przybyła tutaj z większym bagażem lęku niż entuzjazmu. Nawet w wynajmowanym u pani Celestyny pokoju nie znajduje schronienia. Ciągle nie może się zadomowić. W obcym, nie przez nią meblowanym pokoju, brakuje przytulnego miejsca, gdzie najlepiej byłoby usadowić się z książką. Kąty, zastawione meblami, toną w pomroce. Okrągły stół pośrodku, okryty koronkową serwetą, nie zachęca do rozkładania się na nim z książkami i notatkami, zresztą przy pisaniu łokcie zwisają z niego niewygodnie. Krzesła odpychają twardo wystającą tapicerką. Marta, siedząc przy stole, ma poczucie, że za plecami coś się czai. Cienie na ścianach olbrzymieją. Z podmuchami wiatru stuka w okno usychający pęd winogrona. Całe dnie marnuje Marta, przenosząc się z miejsca na miejsce w poszukiwaniu przytulnego kąta, ale daremnie.
Któregoś dnia, gdy wiatr za oknem huczy i świszczy przeraźliwie, a deszcz rozbija się o szyby – szklanka wyślizguje się jej z rąk i roztrzaskuje z hałasem. Zaraz pończocha rozdziera się sunącym w górę oczkiem. Nic nie zachęca do prób radzenia sobie z przeciwnościami. Wszystko zasępia się bezsensem.
Nagle słyszy pukanie do drzwi.
- Zapraszam na powidła śliwkowe – śmieje się pani Celestyna.
Teraz dopiero Marta czuje aromat smażonych owoców, wypełniający dom. W kuchni na piecu w olbrzymim rondlu parska banieczkami brunatna maź owocowa. Krąży nad nią, zwabiona zapachem, osa. Pcha się natarczywie do słodkiego. Marta, dmuchając ostrożnie na snującą się parę, kosztuje powideł ze spodeczka. Uśmiecha się, słuchając radosnych wyliczeń Celestyny, ile to smakowitych zapasów na zimę zgromadziła już w spiżarce. Muszą to zaraz zobaczyć.
Po otwarciu drzwi spiżarki uderza mocny zapach grzybów i ziół. Błyszczą na półkach butelki soków, słoje konfitur i marynat. Obok zwisają obok nich wianki grzybów oraz bukiety żółtych i różowych nieśmiertelników. Pęcznieją gąsiory z winem. Pośród nich nadyma się pomarańczowa dynia, niczym schowane tu na mroczne dni, słońce.
Zadowolone powracają do kuchni.
- Będzie czym uraczyć gości – cieszy się Celestyna, dalej mieszając perkoczące powidła. Zatacza drewnianą łyżką koło za kołem. Marta wpatruje się w to z natężeniem i ulega magicznemu zauroczeniu. Ma wrażenie, iż staje się świadkiem mistycznego obrzędu, dostępnego wyłącznie odczuwającym świat odmiennie. Zdaje się być tuż-tuż odkrycia, czym to są inni ludzie, by nareszcie stać się podobna do nich. Otwiera usta nieruchomiejąc...
Wtem zegar zaczyna bić i Marta przytomnieje. Znów wszystko cichnie. Słychać jedynie szuranie łyżki o dno rondla i pękanie banieczek na wierzchu powideł. Nawet osa uleciała. Po dłuższej chwili Celestyna płoszy ciszę:
- Lubię tak czasem wsłuchać się w milczenie domu, gdy aż słychać życie rzeczy: szum czajnika, tykanie zegarów... A najbardziej w taki dzień, gdy wieje wiatr.
Właśnie się wzmaga i zacicha. Nadciąga falami z werblem kropel na parapecie. Czasem uderza w okno gwałtownie całym, zda się, zadem... i milknie.
- Pani wiele lubi – stwierdza z odrobina żalu Marta.
- A najbardziej książki! Podśmiewają się ze mnie, że nawet składając kondolencje wdowie, zapraszam ją do mej biblioteki, celem wybrania sobie czegoś na pocieszenie...
- Wszystko w pani rękach nabiera innych znaczeń.
- Cóż, od śmierci męża nauczyłam się w rzeczach szukać ratunku. Kiedyś o tym opowiem... Teraz zagrajmy w szachy.
Odsuwa rondel z powidłami na brzeg pieca. Podnosi pogrzebaczem fajerki i dorzuca na ogień węgla. Ściany przez ten moment goreją łuną. Długo dźwięczy odłożony, mosiężny pogrzebacz. Za chwilę grzechoczą wysypane z pudełka szachy, stukają z rzadka o szachownicę. Wtórują im krople deszczu siekące w parapet.
Marta zaciska coraz mocniej pięści. Drażni ją, że ciągle podczas gry daje się złapać na czymś, co już niby wie. Wreszcie wybucha;
- A mnie wszędzie jest źle!... Ja nie potrafię lubić!
- Ma pani opinię światłej nauczycielki. Szepnął mi o tym w bibliotece wasz dyrektor. Zresztą widać,
- potrafi pani zwyciężać...
- Drogo to okupuję.
- Dostrzegłam już pani nadwrażliwość, jakby była pani wyposażona w jakieś dodatkowe soczewki, które każdą plamkę zdarzenia rozszczepiają w niewidzialne dla innych tęcze ale i cienie.
Marta zaczyna snuć zwierzenia, sama zdziwiona swą szczerością. Dotychczas wytworzyła sobie szczelny kokon, w którym chroniła się przed ludźmi. Opowiada, jak od dziecka przejmowała się śmiertelnie każdym: powinnaś, należy, wypada. A im usilniej przykładała się do nauki i zajęć w domu, im więcej miała piątek, tym częściej słyszała jedynie: ”Stać cię na jeszcze więcej”. Pochwał jej szczędzono. Wszyscy uważali, że robi, co należy – i już. A zawsze mogłaby więcej.
Pani Celestyna spogląda z niepokojem na królową. Czy Marta nie widzi, że koń jej zagraża. Ale ona zapomniała o szachach i dalej ciągnie swe żale. Może pierwszy raz wywnętrza się tak i robi to masochistycznie.
Jej matka, wdowa zaharowana przy czwórce dzieci, nie miała sił ani czasu wnikać w problemy nie sprawiającej kłopotów córki. A ta sprzątała, gotowała, robiła zakupy i opiekowała się młodszym rodzeństwem. Nauka była jej własna sprawą, nie mogła być wymówka od prac domowych. Młodszych już nikt nie obarczał tyloma obowiązkami. Uczyli się i tak słabo.. Im dużo uchodziło bezkarnie. Tylko Marta wciąż zabiegała o uśmiech matki, ale matczysko wracało z pracy zmordowane.
Dotąd pozostał Marcie niewolniczy przymus robienia wszystkiego jak najlepiej. Dlatego nie może znieść, gdy inni porządek świata zakłócają, robiąc coś nie tak, jak należy. Odstręczają ją od ludzi ich słabostki... to, co niby ludzkie.
- Nie należy za wiele wymagać i od siebie, i od innych – wtrąca Celestyna. –Trzeba pogodzić się, że przywary są nieodzowne...
- - Robić więc wszystko mniej dobrze?! – przerywa za zdziwieniem Marta. – Iść na kompromis? Czytałam gdzieś, najpewniej u Heilperna, dawnego historyka sztuki, że żywot przeciętnego, cichego, obywatela bywa łatany kompromisami, niczym pstra szata błazna!! Godzić się zatem na błazeńskie łachmany?!
Ostatnie słowa Marta wykrzykuje, unosząc wysoko ręce, rozczapierzone niby szpony. I natychmiast milknie zawstydzona. Dłonie jej opadają, jakby przetrącone. Wstydzi się swych daleko posuniętych wynurzeń. Naruszyła tym sposobem swój kokon, w którym zwykła się chronić.
Pani Celestyna łomocze głośno pogrzebaczem, przesuwając fajerki, jakby chciała zagłuszyć krzyk Marty, co wdarł się tu dysonansem. Wreszcie sama opowiada.
Kiedyś i jej statek życiowy zatonął – gdy owdowiała. Potem zmarła mama, a córka Joasia wkrótce musiała wyjechać na studia medyczne. Wtedy siły, jakie jeszcze miała do pielęgnacji męża w długiej chorobie, stały się niepotrzebne. Czas zaczął płynąc bez sensu. Dzień po dniu był bezludną wyspą. Utarte koleiny codzienności prowadziły donikąd. Mgła obojętności zatarła wszelkie barwy. Poniechała nawet listów do córki w obawie, i iż ja zmartwią. Po powrocie z pracy godzinami leżała na kozetce, patrząc bezmyślnie w sufit. Nie znajdywała nic do lubienia.
Aż raz, leżąc tak, pogładziła kilimek na ścianie. Był miły w dotyku. To było pierwsze wrażenie, jakie przedarło się przez mur jej apatii. Pomyślała wówczas: „Ta rzecz istnieje wyłącznie po to, aby mnie cieszyć.”
Odkąd zaczęła szukać, co jeszcze może sprawić przyjemność. Mogły to być przysmaki. Sukienki. Ozdoby. Kwiaty. Tak nauczyła się w rzeczach szukać ratunku. Małe radości mogą stanowić nieodzowne uzupełnienie filozofii, z której czerpie się otuchę. Dlatego teraz nieco dziwaczeje żyjąc życiem rzeczy.
- Owiłło głosi – kończy Celestyna – że, jak mamy więcej do lubienia, świat nam ogromnieje. A kurczy się przez dezaprobatę, bo wtedy zatrzaskują się przed nami regiony nieaprobowane... Często skąpi jesteśmy, aby lubić, podobnie, jak ludziom niemiłym żałujemy zalet.
- Może lubienie to też kompromis? – zastanawia się Marta.
Na to Celestyna rozkłada bezradnie ręce.
Krystyna Habrat.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Krystyna Habrat · dnia 27.09.2012 19:39 · Czytań: 710 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 9
Inne artykuły tego autora: