Obudziłam się poczuwszy czyjąś dłoń na łopatce.
- Do diaska! - wymruczałam przez zaciśnięte zęby. - Matylda nie mogła przyjść?
- Jeszcze śpi. A ty chodź, bo na ciebie czekają.
Widok Stefanii z samego rana, w dodatku w sypialni Luizy, podziałał na mnie jak kubeł zimnej wody. Westchnąwszy, ale bardzo cicho, żeby nie obudzić mojej pani, pomału wstałam i wyszłam z pokoju za staruszką.
W kuchni czekały na mnie trzy wyjątkowo czarne kruki, łypiące niespokojnie dookoła. Najważniejszy poważnie mi się skłonił, zamiatając skrzydłem podłogę.
- Witaj. Mam dla ciebie wiadomość od Eryka. Chce się spotkać z tobą dziś w nocy. Powiedział, że będziesz wiedziała, gdzie.
O tak, nie mylił się mój drogi Eryk, doskonale wiedziałam. Zastanawiało mnie tylko jedno...
- Będzie sam, czy...?
- Nie wiem.
- Oboje wiemy, że kłamiesz. Ale mniejsza z tym. Po co was aż tylu? Sam nie mogłeś mi tego przekazać?
- To zbyt ważne. Nie mogliśmy ryzykować.
- Jasne. Potrzeba wam czegoś?
- Nie. Nie będziemy ci zabierać więcej czasu. Chyba powinnaś się przygotować. - Popatrzył karcącym wzrokiem na poplątane futro i całą resztę mojej zaspanej postaci.
- Oczywiście. Wobec tego żegnam was.
Tym razem wszyscy trzej zamietli skrzydłami podłogę i z godnością wylecieli przez okno.
Stefania spoglądała na mnie przymrużonymi oczami. Dobrze wiedziałam, że nie ma ochoty odchodzić, że uważa powoływanie jej w tym wieku za zdecydowanie zbyt wczesne. Nie miałam siły jej tłumaczyć, zresztą na nic by się to nie zdało. Wiedziałam zbyt mało, aby i ona poczuła się moimi wyjaśnieniami usatysfakcjonowana.
Minąwszy ją bez słowa, powoli wróciłam do sypialni, zwinęłam się w kłębek przy Luizie. Było jeszcze za wcześnie, żebym mogła zacząć załatwiać wszystkie sprawy.
***
Spod przymrużonych powiek obserwowałam Luizę. Ubierała się, malowała, na chwilę wyszła do łazienki. Zazwyczaj mój sen nie przeszkadzał jej w głośnych tyradach na temat otaczającej nas rzeczywistości, dzisiaj jednak była bardzo cicha. Patrzyła nieobecnym wzrokiem dookoła, poważnego wyrazu jej twarzy nie zakłócił nawet cień uśmiechu.
Wstałam z łóżka, podeszłam do niej i nadstawiłam ucho do drapania.
- Wiesz Luba, strasznie dziwne to wszystko. Dzisiaj śniła mi się Stefania. Przyszła tu do mnie, głaskała po głowie i tłumaczyła, że tak trzeba. Ale minę miała, jakby sama w to nie wierzyła. Zupełnie nie wiem, co mam o tym myśleć. Dobrze jej tam, gdzie teraz jest?
Patrzyła przez okno, na ciemnozielone korony drzew. Bardzo chciałam jej powiedzieć, że Stefania pewnie siedzi w kuchni i rozpacza, że nie może zajadać się konfiturami Matyldy.
- Dobra, idziemy na spacer. Tu pewnie można psy wypuszczać same, poza tym jesteś za mądra, żeby cię jakiś samochód rozjechał. Ale mam ochotę przejść się do miasta, zobaczyć, co zmieniło się od mojej ostatniej wizyty.
Zeszłyśmy ze wzgórza, na którym stał nasz nowy dom. Przeszłyśmy przez park, przez te rozkoszne ścieżki, które znają tylko stali bywalcy. Luiza doskonale pamiętała, jak dojść do Marzydłowa. Oglądałyśmy urocze ogródki pełne kolorowych kwiatów i dorodnych warzyw, śliczne domy i kamienice. Na rynku poszłyśmy do kawiarni "U Elwiry". Elwira zmarła jakieś sto trzydzieści cztery lata temu, ale jej córka Małgorzata postanowiła nie zmieniać nazwy.
Właścicielka stała za ladą. Czarne loki miała spięte w wymyślny kok, a zielone oczy patrzyły przenikliwie. Na nasz widok uśmiechnęła się promiennie.
- Luiza, jak dobrze cię widzieć. Czekaliśmy tu na ciebie. Luba, a ty... - zobaczyła moje przerażone spojrzenie - Ślicznego masz pieska, Luizo - dokończyła.
- Skąd pani wie, jak się wabi?
- Po prostu wygląda na Lubę. To imię do niej pasuje. Usiądź, a ja zaraz przyniosę ci twoje ulubione lody pistacjowe i miskę z wodą dla pieska.
Nie muszę chyba dodawać, że za tego pieska miałam ochotę ją udusić. A jeszcze bardziej za spowodowanie niezręcznej sytuacji. Będę musiała porozmawiać z Broxem. Ja rozumiem, że na razie wszystko ma być objęte ścisłą tajemnicą, ale to ze względu na Luizę. Innych trzeba dokładnie poinformować, żeby w końcu wszystko przebiegało zgodnie z planem.
Woda była zimna i bardzo smaczna, choć tak naprawdę marzyłam o lampce dobrego wina. Cóż, na wszystko przyjdzie czas...
Spacerowałyśmy aż do obiadu, na ulicach wszyscy się do nas uśmiechali i z szacunkiem chylili kapeluszy. Luiza zupełnie nie rozumiała, co się dzieje, a ja jeszcze nie mogłam jej wytłumaczyć. Długą rozmowę zaplanowałam na jutrzejszy poranek. Po spotkaniu z Erykiem wszystko powinno już być jasne, a to znacznie ułatwi wytłumaczenie im całej sprawy.
Pod wieczór, kiedy słońce powoli zaczęło czerwienieć, niezauważona wyszłam z domu. Nawet Broxowi nie dałam się podejrzeć. Miałam nadzieję, że Eryk będzie sam, a w takim wypadku nikt nie powinien nam przeszkadzać.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
ginger · dnia 28.07.2008 18:36 · Czytań: 720 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 3
Inne artykuły tego autora: