Gen Nieśmierci, Rozdział 2 - Tomasz Gryga
Proza » Historie z dreszczykiem » Gen Nieśmierci, Rozdział 2
A A A
Rozdział 2


O świcie na powierzchni Bazy 22 wrzało. Helikoptery lądowały i od razu startowały, a w ich miejsce nadlatywały następne. Kapitan Chen czuł się wyczerpany. Niemal całą noc był na nogach. Jako najwyższy stopniem oficer w jednostce był za wszystko odpowiedzialny. Trzeba było posprzątać ten bałagan i poinformować odpowiednie władze o tym co zaszło. Czekał go jeszcze do napisania długi i wnikliwy raport na temat wydarzeń. Śmierć jednego z generałów również nie mogła obejść się bez długiego i szczegółowego śledztwa. Nie było wątpliwości, że bazę czekają bardzo intensywne dni, a może nawet tygodnie pracy. Dotyczyło to wszystkich - począwszy od wojskowych, skończywszy na kadrach naukowców i techników. Przede wszystkim należało zatroszczyć się o to, by incydent zachować w ścisłej tajemnicy.

Chen denerwował się trochę. Oczekiwał na kogoś z Najwyższej Izby Kontroli. Gość spóźniał się już około pół godziny. Kapitan przechadzał się w kółko w okolicy lądowiska, rozmyślając o tym co zostało już zrobione.

Wszystkie zwłoki zostały spalone. Oczywiście zabezpieczono kilkanaście próbek biologicznych dla przyszłych badań. Zamrożono je i przechowywano w jednym z laboratoriów na terenie kompleksu. Zabezpieczono nagrania z kamer, które to miały stać się częścią raportu. Przygotowano listy z kondolencjami do rodzin poległych, tłumacząc iż w bazie miał miejsce nieszczęśliwy wypadek. O odszkodowania nie należało się martwić. Przecież nie znajdowali się w Stanach Zjednoczonych.

Kiedy kapitan rozmyślał, nadleciał wojskowy śmigłowiec. Tylko jedna osoba wysiadła z maszyny. Chen nie umiał ukryć swojego zdziwienia, kiedy maszyna ponownie wzbiła się w powietrze. Na lądowisku pozostała wysoka, bardzo szczupła i ubrana po cywilnemu kobieta. Podeszła do kapitana pewnym krokiem. Chen nie znał jej, nigdy jej wcześniej nie widział. Nie wiedział nawet czy ma zasalutować. Ostatecznie zasalutował, na wszelki wypadek.
- Kapitan Chen Wei-wen? - zapytała. Kapitan skinął głową, nie wiedząc czego się spodziewać.
- Xijang Tai-lin – dodała szybko – pracownik ONZ, na służbie Chińskiej Republiki Ludowej. Witam.

Była około czterdziestoletnią Chinką. Miała około metr siedemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu. Mimo, iż była ubrana po cywilnemu, miała wojskowe buty. Krótko ścięte, ciemne włosy i wystające kości policzkowe sprawiały, iż nie była ideałem kobiecości. Całość obrazu dopełniał bardzo skromny biust i wąskie biodra.
- Proszę mi opowiedzieć co się tu wydarzyło i czy wciąż istnieje zagrożenie. - Xijang przeszła od razu do rzeczy. Chen milczał przez chwilę. Nie mógł zrozumieć co w miejscu takim jak to robi wysłanniczka ONZ. Po chwili jednak doszedł do wniosku, iż nie jemu osądzać. Skoro rząd wysłał tu tę kobietę, istniały ku temu merytoryczne i sensowne przesłanki.
- Najlepiej będzie, jeśli pani sama to zobaczy. Zagrożenie zostało zażegnane. Aczkolwiek pozostało wiele spraw do wyjaśnienia. Proszę tędy. - Kapitan poprowadził kobietę wprost do hali, w której znajdowała się winda do wnętrza kompleksu. - Proszę wybaczyć, ale to nie jest najlepszy czas na to, by oprowadzać panią po bazie.
- Darujcie sobie grzeczności, kapitanie. Nie przyjechałam tutaj zwiedzać. Czy przygotował pan już jakiś wstępny raport?
- Nie było na to czasu. Ale materiał dowodowy został zabezpieczony. Wszystko czeka na panią w centrali.

Winda zjeżdżała powoli, po skosie w kierunku podstawy góry. Chen używał jej wielokrotnie, ale tym razem podróż zdawała się trwać wieczność. Stali w milczeniu. Kiedy winda osiągnęła żądany poziom, znaleźli się około 60 metrów pod powierzchnią ziemi. Chen ukradkiem obserwował kobietę. Na Xijang kompleks nie robił większego wrażenia. Wysiedli z windy i udali się do centrum dowodzenia. Przed drzwiami dwójka wartowników zasalutowała kapitanowi. Jeden z nich użył przepustki i drzwi do wnętrza stanęły otworem.

Grupa techników uwijała się w pośpiechu. Dziesiątki ekranów migotało blado niebieskim światłem. Chen podszedł do jednego z pracowników, tego samego, który owej nocy pełnił dyżur.
- Czy wszystko gotowe?
- Tak, kapitanie. - Po chwili blady ekran zapełnił się obrazami z wydarzeń ostatniej doby. Xijang obejrzała materiał nie zadając pytań. Chen postanowił milczeć. Tylko technik poczuwał się do obowiązku udzielania krótkich komentarzy na temat filmu. Po zakończeniu transmisji zapadła chwila ciszy.
- Niestety nie udało nam się ustalić kim był intruz - rozpoczął Chen.
- Nazywał się Giorgos Papastopulos. - Xijang przerwała kapitanowi. Ten nie potrafił ukryć zaskoczenia. Xijang sięgnęła po teczkę, którą miała cały czas przy sobie. Wyciągnęła z niej plik fotografii. Między zdjęciami przedstawiającymi grupę około dziesięciu osób, Chen rozpoznał twarz intruza, który nawiedził bazę. Ale był zupełnie innym, niż jak go zapamiętał. Na zdjęciu śmiał się wraz z grupą przyjaciół. Jakby dopiero co zakończyli żartować. Nie wyglądał na niebezpiecznego.
- Był geologiem, członkiem międzynarodowej ekspedycji naukowej, która zaginęła przedwczoraj w górach Kunlun. - Chen milczał przez chwilę, jakby rozważał to, co przed chwilą usłyszał.
- Nie jestem dobry z geografii, ale Kunlun znajduje się chyba jakieś tysiąc kilometrów stąd?
- Dwa tysiące - sprostowała Xijang. - Pozostaje pytanie – w jaki sposób w ciągu tak krótkiego czasu, Papastopulos znalazł się na terenie tej bazy. Co się z nim działo w międzyczasie? Czym się stał – bo chyba zgodzi się pan ze mną kapitanie, że nie mieliście tu do czynienia z normalnym turystą. - Chen wzdrygnął się na wspomnienie ostatnich wydarzeń. Milczał. Najwidoczniej ta kobieta wiedziała o wiele więcej na temat tej sprawy, niż mógł przypuszczać. Pozwolił mówić jej dalej.
- Na koniec pozostaje pytanie – co się stało z resztą grupy? I gdzie obecnie przebywają jej członkowie? - Xijang mówiła powoli i z namaszczeniem, uważnie obserwując reakcje kapitana.
- Z monitoringu na lotnisku i podczas kontroli dokumentów udało się ustalić, że w skład grupy wchodzili głównie naukowcy i studenci z Europy. Jeden Amerykanin i dwóch doktorantów z Kanady. Cała grupa liczyła dwanaście osób. Nie można zapomnieć również o kierowcy autokaru. Wszyscy zaginęli. Papastopulos – jak rozumiałam - został zlikwidowany?
- Nie wiele z niego zostało po tym, jak dopadł go mój oddział. Można wiedzieć dokąd się kierowali?
- Do Tybetu.
- Nie byłoby prościej, gdyby lądowali w Lukla? To byłoby jakieś 100 km od Katmandu? - Chen, za wszelką cenę starał się udowodnić, iż posiada jakieś wartościowe informacje. Sytuacja, kiedy ta kobieta zdawała się wiedzieć wszystko o tej sprawie, kiedy on nie wiedział prawie nic, stawała się dla niego irytująca. Xijang milczała przez chwilę.
- Interesują mnie fakty, kapitanie. Nie mam czasu na przypuszczenia. - Chen zacisnął zęby. I zaczął się zastanawiać, czemu to właśnie on został wtajemniczony w sprawę.
- W górach Kunlun, na drodze do Xinjiang, dwa dni temu około 21 doszło do jakiegoś wypadku. To jest tyle, co na teraz potrzebuje pan wiedzieć kapitanie. Od tej chwili będzie pan ze mną współpracował. Trzeba rozwikłać tę sprawę. Musimy odszukać wszystkich członków ekspedycji, zanim rządy krajów, z których pochodzili ci ludzie, zaczną się domagać wyjaśnień. - Chen nie potrafił ukryć zaskoczenia, ale milczał. Xijang kontynuowała.
- Nie wiadomo czy reszta członków ekspedycji przeżyła wypadek. Czy nie zmienili się w coś takiego, z czym miał pan tutaj do czynienia ubiegłej nocy. Tak czy owak, trzeba będzie ich tutaj sprowadzić. - Kapitan zbladł. Jeden Papastopulos był przerażający i niebezpieczny. Na myśl o tym, że mogło by być ich tutaj więcej – dwunastu, a może nawet dużo więcej... Chen poczuł jak coś wzbiera w jego żołądku i podchodzi do gardła.
- Czemu ja?
- Jest pan jedynym, który miał z tym czymś do czynienia. I wiedział jak postąpić.
- Ale ja zrobiłem tylko to, co każdy na moim miejscu... zrobiłby... - Kapitan zaczynał się gubić. Czuł, że sytuacja przerasta go i że wplątał się w niezłe gówno.
- Kapitanie Chen – Xijang mówiła spokojnie i z ogromną pewnością siebie. – To zostało już postanowione. Rozkazy nadeszły z samej góry. - W tej samej chwili zadzwonił telefon. Xijang sięgnęła do kieszeni i odebrała połączenie. Chen czuł się jak żołnierz piechoty wysyłany na front, z którego miał marne szanse powrócić w jednym kawałku. Przysłuchiwał się zdawkowej rozmowie Xijang z boku.
- Tak jest. Poinformowałam kapitana o jego nowym zadaniu. Tak jest, będzie ze mną współpracował. Tak jest... - Dla Chena rozmowa wyglądała żałośnie. Był marionetką wciąganą w sprawę, w której nie miał ochoty brać udziału, przez kolejną marionetkę. To nie mogło się dobrze zakończyć...
- Będę tam za cztery godziny. - Xijang trzymała przy uchu telefon, jeszcze przez chwilę po tym, kiedy rozmowa została rozłączona. Chen wpatrywał się w nią bez żadnej nadziei.
- Kapitanie. Muszę się udać do Kunlun. Na miejsce wypadku. Co do naszych zwierzchników... Od tej pory odpowiada pan tylko przede mną.
- Tak jest. - Xijang podała teczkę kapitanowi.
- Tutaj znajdzie pan wszystkie informacje, jakie udało nam się do tej pory zdobyć. Proszę się z nimi zaznajomić.
- Tak jest.
- Na odwrocie znajduje się mój numer kontaktowy. Proszę dzwonić jeśliby pojawiły się jakieś problemy. Proszę przygotować bazę według wytycznych. Wszystko znajdzie pan w tych dokumentach. Ja wrócę tutaj tak szybko, jak będzie to możliwe.
- Tak jest. - Chen odpowiadał bez emocji. Był żołnierzem, a rozkaz to rozkaz.
- Nie musi mnie pan odprowadzać. Znam drogę. - Dzwonek telefonu odezwał się po raz kolejny.
- Helikopter już czeka.
- Już idę.

Po Xijang pozostała pusta przestrzeń. Chen trzymał w dłoni jasno brązową teczkę z dokumentami. Po chwili cisnął nią o biurko. Technicy uwijali się przy swoich zajęciach udając, że nie wiele słyszeli z odbytej przed momentem rozmowy. W gruncie rzeczy każdy z nich był szalenie zaciekawiony. Najprawdopodobniej będą musieli brać w tym udział. Nie tylko kapitanowi odebrano możliwość decydowania o sobie. Chen rozejrzał się po centrum dowodzenia.
- Za godzinę wszyscy zbiórka. Przekaże nowe rozkazy.
Tymczasem...

Helikopter dość gwałtownie wzbijał się w powietrze. Ryk wirnika sprawił, iż Xijang Tai-lin rozbolała głowa. Pragnęła teraz odrobiny spokoju. Pochwyciła znajdujące się ponad głową masywne słuchawki. Dobre i to – pomyślała. Musiała przesiąść się na samolot. Podróż do Kunlun miała zająć jej około czterech godzin. Czy tak teraz miała wyglądać jej praca? Podróże z Kunlun do Xi'an, z Xi'an do Tybetu i z powrotem? Potrzebowała odpoczynku. Wspominała poprzednią noc, kiedy już kładła się spać – zadzwonił telefon. Wezwano ją w ważnej sprawie do biura. Tam odebrała nowe rozkazy. Z dachu wieżowca w Pekinie, śmigłowcem wojskowym przetransportowano ją na wojskowe lotnisko. Po około dwóch godzinach lotu odrzutowcem i lądowaniu w jakiejś bazie, śmigłowiec przetransportował ją do siedziby zwierzchnika w Tybecie.

Dystans pomiędzy Bazą 22, a najbliższym lotniskiem pokonali w kwadrans. Po następnych dziesięciu minutach siedziała już w wygodnym fotelu rządowego odrzutowca. Silniki samolotu pracowały z pełną mocą. Odczuwała delikatne wstrząsy i wibracje. W tych okolicznościach działało to na nią niezwykle odprężająco. Niedługo po starcie pojawił się monotonny krajobraz. Jałowe o tej porze roku plantacje bawełny, pszenicy, kukurydzy czy jęczmienia, oddane zostały pod uprawę sezonowemu nadmiarowi wody i wiatru. Z kilku tysięcy metrów widoczne będą lasy i pola, tworzące na powierzchni różnorakie wzory i bryły. Rzeki ciągnące się kanionami dolin i pola ryżowe, na których praca nigdy nie ustaje. Miasta wyglądać będą, jak olbrzymie strupy obok innych, świeższych ran, pochodzących z intensywnej eksploatacji dóbr natury. W końcu pojawią się Himalaje i bezkresne tybetańskie stepy, aż wreszcie Kunlun.
Na razie jednak, Xijang Tai-lin zamknęła oczy i sięgnęła pamięcią do tego, co wydarzyło się ubiegłej nocy, kiedy została wezwana w trybie pilnym do siedziby zwierzchnika w Tybecie. Nigdy w życiu nie przeżyła tak dziwnej rozmowy.

Lądowali na drodze. Miejsce lądowania rozświetlało zaledwie kilka rozrzuconych tam rac, które prócz słabego światła, wydzielały również ogromne ilości gryzącego dymu. Dochodziła 3:30 nad ranem. Tai-lin musiała szybko wyskoczyć z helikoptera, po czym maszyna miała natychmiastowo odlecieć.
- Da pani radę? To nie jest zabawa dla kobiet – krzyczał tuż przed lądowaniem pilot. Przez całą drogę odezwał się zaledwie kilka razy, zapewne niezbyt zadowolony z tego, iż wydano mu rozkaz na lot pośrodku nocy.
- Martw się o siebie. Wystarczy ci paliwa żeby wrócić?
- Gdzie? Do Pekinu? - Uśmiechnął się złośliwie. - Niedaleko jest baza, tam mam się udać. Po rozkazy. Uwaga! Teraz! - Xijang nie słyszała ostatnich słów. Tuż przed lądowaniem musiała zdjąć słuchawki i skupić się na tym, by bezpiecznie postawić stopy na ziemi. Delikatnie przygarbiona zrobiła kilka kroków, po czym maszyna odleciała. Wokół panowałaby całkowita ciemność i cisza gdyby nie dźwięk oddalającego się śmigłowca i syk pięciu rac. W końcu race zgasły. Xijang przystanęła. Nie chciała się oddalić. Jej oczy przywykły do ciemności, postanowiła więc trochę się porozglądać po okolicy. Ciemność, absolutna ciemność i prócz drogi - brak jakichkolwiek oznak cywilizacji. Czy ktoś miał tu na nią czekać?

Jakby ktoś słyszał jej myśli. Zapłonęły, wycelowane prosto w nią, halogenowe światła. Pojazd stał około dwudziestu metrów od niej. W powietrzu zabrzmiał męski, mocno basowy głos.
- Pani Xijang Tai-lin?
- Tak - odpowiedziała. Zbita z tropu, przez tę całą tajemniczość i konspirację otaczającą ją od chwili kiedy została wezwana w tej pilnej sprawie.
- Proszę ze mną. Zwierzchnik już czeka. - Wsiadła do limuzyny. Wewnątrz panował mrok. W chwili kiedy ruszyli, wnętrze wypełniło słabe światło. Nie był to wojskowy samochód. Po raz pierwszy w głowie Tai-lin zaczęły pojawiać się obawy i wątpliwości. Od kierowcy, któremu zresztą nawet nie zdołała się przyjrzeć, oddzielała ją ciemna szyba. Zastukała w nią. Po chwili szyba osunęła się na kilka centymetrów.
- Podróż potrwa około pół godziny. Proszę się zrelaksować. W lodówce jest woda i kanapka. Obok w szufladzie papierosy. - Szyba zasunęła się. Xijang nie zdążyła nawet o nic zapytać. Czuła się coraz mniej pewnie.

Dojechali po około dwudziestu minutach. Limuzyna zatrzymała się na jakimś podjeździe. Po chwili kierowca otworzył jej drzwi.
- Uda się pani schodami na górę. Po czym, proszę użyć głównych drzwi i przejść na sam koniec hallu. Tam będzie ktoś na panią czekał.
- Dziękuję. - Kierowca skinął głową. Wsiadł do limuzyny i po chwili zniknął za zakrętem podjazdu. Najwidoczniej gdzieś tam musiały znajdować się garaże tej rezydencji. Tai-lin rozglądała się uważnie. Oświetlone z dwóch stron pochodniami schody biegły pod górę. Po kilkunastu metrach ostro zakręcały w lewo. Otaczały je drzewa, możliwe iż rezydencja była ulokowana pośrodku jakiegoś ogrodu. Niebo rozchmurzyło się i Tai-lin po raz pierwszy tej nocy zauważyła gwiazdy. W konarach drzew można było usłyszeć delikatny szum wiatru. Była późna jesień, część z drzew traciła igły na zimę. Były i te, które częściowo utraciły liście. Konturami gałęzi przecinały mrok i cienie nocnego krajobrazu, tworząc nieregularne wzory i linie. Poruszane przez wiatr płomienie pochodni, nadawały wspinaczce w górę schodów czegoś na kształt mistycyzmu. Pojawiające się dynamicznie i tak samo nagle cofające w głąb cienie sprawiały, iż ogród wydawał się żyć własnym życiem. Pomyślała, że jest tam intruzem. Idąc szybko, lecz nie spiesząc się, Tai-lin dotarła do głównych drzwi rezydencji. Teren wokół budynku podświetlony był lampami. Pomarańczowe światło padało na jasną fasadę budynku. Bez trudu odnalazła drzwi. Chciała zapukać, lecz zatrzymała zaciśniętą w pięść dłoń, tuż przed warstwą impregnowanego drewna. Postanowiła pchnąć je delikatnie. Drzwi rozwarły się na obie strony. Tai-lin poczuła się pewniej - ktoś wiedział o jej obecności, uruchamiając mechanizm drzwi. Zapewne wokół pełno było ukrytych kamer i detektorów ruchu. A to były akcesoria, pośród których czuła się o wiele bardziej komfortowo.

Delikatne oświetlenie korytarza wiodło ją na wprost. Unikając nie oświetlonych pomieszczeń parła przed siebie. W końcu dotarła do dużej sali. Tutaj światło było jeszcze słabsze. Wytężyła wzrok, aby coś dojrzeć. Sala okazała się być dość dużą biblioteką. Regały sięgały po sam strop i otaczały pomieszczenie z wszystkich stron, pozostawiając miejsce jedynie na drzwi. Żeby sięgnąć do górnej półki, rezydent musiał użyć drabiny. Zapewne stała tam gdzieś. - Tok jej myśli przerwał męski głos.
- Czy miała pani udaną podróż? - Głos dochodził z głębi sali. Był silny, gardłowy i niski. Słowa wypowiadane były spokojnie, wręcz leniwie.
- Tak, dziękuję.
- Musi być pani zmęczona. Proszę usiąść. Kazałem przygotować dla pani mały posiłek. Xijang dostrzegła z boku sali stół. Podeszła. Nakrycie było dla jednej osoby.
- Niech się pani nie krępuje. Zrobię dla pani odrobinę więcej światła. - Na stoliku ustawiona była mała lampka. Po chwili rozbłysła, uchylając nieco tajemnicy wnętrza.

Sala była znacznie większa, niż jej się początkowo wydawało. Książki szczelnie wypełniały dębowe półki, a rzędy nikły w mroku. Nie było okien. Słychać było tylko cichy szmer klimatyzacji. Właściciel zapewne, starał się zachować stałą wilgotność powietrza, aby uniknąć niemiłych niespodzianek - pomyślała.
- Niesamowita kolekcja - wydusiła z siebie bez przekonania. Wciąż nie wiedziała z kim rozmawiała, ani gdzie jej rozmówca się znajdował. Głos dochodził z tego pomieszczenia, ale równie dobrze mógł być nadawany z zewnątrz i słyszalny przez głośnik. Usiłowała coś dostrzec.
- Chodzi pani o księgozbiór? Tak, jest wartościowy. Ale nie po to została pani tutaj wezwana, żeby rozmawiać o książkach. Proszę się posilić. Czeka nas dużo pracy. Czy życzy sobie pani więcej kawy? - Tai-lin spojrzała na stolik. Ujrzała przykryty półmisek i dzbanek. Poczuła zapach kawy. Porcelanowa filiżanka miała pozłacane kontury. Wyglądała niezwykle. Musiała stanowić część naprawdę drogocennej zastawy.
- Nie. Dziękuję. To co jest całkowicie wystarczy. - Zapadła cisza. Stała jeszcze przez chwilę, po czym usiadła i odkryła półmisek. Na tacy znajdował się ryż, parę ziemniaków, kilka plastrów mięsa oraz warzywa. Obok stały porcelanowe naczynia wypełnione sosami oraz przyprawy. Chwyciła za sztućce. Choć czuła się dziwnie i nieswojo, postanowiła zjeść danie i spróbować kawy.
- Doskonale. - Niski głos zabrzmiał znów, kiedy odłożyła filiżankę. Nie była zaskoczona, przywykła już do dziwacznej atmosfery tego miejsca. W drzwiach pojawił się służący. Podszedł by zabrać tacę ze stolika.
- Czy życzy pani sobie coś jeszcze? - Po barwie głosu poznała, iż był to ten sam mężczyzna, który przywiózł ją tutaj limuzyną.
- Nie trzeba. Dziękuję. - Dodała po chwili. Tym razem mogła przyjrzeć się mu lepiej. Był wysoki i szczupły, trudno było oszacować jego wiek – po kilku próbach, stwierdziła, iż nie miało to sensu. Był ubrany w ciemną marynarkę i ciemną koszulę. Na głowie miał charakterystyczną dla europejskich lokajów czapkę. Nie była też pewna, czy był Chińczykiem. Po chwili lokaj zniknął i powrócił ów mroczny głos.
- Proszę sięgnąć pod blat. Znajduje się tam szuflada. - Xijang podejrzewała, iż ten służący mógłby być owym zwierzchnikiem, który z wiadomych tylko sobie powodów ukrywał swoją tożsamość. Lecz głos z głębi sali pojawił się kiedy służący był jeszcze w drzwiach, więc wykluczyła taką możliwość.
- Czy odnalazła pani?
- Tak.
- Proszę otworzyć. - Xijang odsunęła krzesło od stołu, by móc otworzyć szufladę. W środku znajdowały się dwie teczki. Jedna jasno brązowa, a druga zielona.
- Niech pani nie będzie taka ostrożna, Xijang. Śmiało. Chyba chce się pani dowiedzieć dlaczego została tutaj wezwana. - Tai-lin wyciągnęła obie teczki i położyła na blacie stołu.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Tomasz Gryga · dnia 27.10.2012 19:38 · Czytań: 528 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 2
Komentarze
zajacanka dnia 28.10.2012 17:37
Dojechali po około dwódziestu minutach - ort. dwudziestu.

Wcześniej liczebniki dałabym słownie.

Interesująco. Widzę, że zapowiada się na całą powieść :)
Tomasz Gryga dnia 29.10.2012 02:47
Dzięki.
Tak. Mam nadzieję, ze będzie tego pare tomów;) Tylko, że to pisanie strasznie powoli i topornie mi idzie...
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty