(Wiosna)
Śpisz jeszcze...
Słońce nieśmiało zagląda w okna. Maluje twój policzek ulotnym ciepłem, powielając koronkowe wzory firanki.
Uśmiechasz się sennie...
Pod powiekami spiesznie przemykają barwne korowody spóźnionych bohaterów.
Za szybą ściana zieleni, drży pod dotykiem swawolnego wiatru. Wróble na parapecie kłócą się zawzięcie o ostatni okruch chleba w karmniku.
Już wiemy...
Jeszcze nie zdajemy sobie sprawy. Gdzieś niedaleko zmącone wody górskich potoków, z głuchym łoskotem unoszą ostatnie strzępki przybrudzonego, zimowego palta.
Czekam...
Na pastelowym niebie, pasą się stada wełnistych obłoczków. Po śniadaniu pójdziemy na spacer. Może nasze twarze otuli ciepła mgiełka porannego deszczu i znów nauczymy się uśmiechać.
Twój oddech słabnącym echem odbija się od ścian.
Śpij jeszcze... Tak mało mamy czasu.
(Lato)
Powietrze eksploduje upałem. Świat wokół nas topi się z cichym skwierczeniem, jak kawałki masła na rozgrzanej patelni. W falującym powietrzu rozmywają się kontury szczytów, a świerkowe młodniki zdają się śmieszną fatamorganą.
Gdzie tutaj miejsce na szpitalną biel?
Nieustraszone kawalkady turystów, żądnych pamiątek z zaprzeszłych wakacji, wylewają się skłębioną masą spoconych ciał, z rozżarzonych do białości piętrowych wagonów.
Pamiętaj tylko dobre chwile.
Ziemia ugina się pod brzemieniem barw. Nierówne prostokąty pól, kaleczą oczy zjadliwą żółcią kwitnącego rzepaku. Kłócą się o pierwszeństwo, z cynobrowymi główkami, ukrytych w trawie poziomek.
Walczymy do końca! - Puste obietnice.
W ogrodzie za domem, ognisko kusi zapachem jałowca. Otwieramy sezon nocnych koncertów na sześć strun i dwa szepty. Za kępką szałwii przycupnął spóźniony dyrygent. Słyszysz?
Tam w trawie... orkiestra stroi już instrumenty. Nad naszymi głowami, bezszelestnie krążą, seledynowe lampki świetlików.
Krótkie włosy są takie praktyczne...
Wieczorny wiatr, przyjemnym chłodem, studzi trawione gorączką ciało. Zatańczył walca z zabłąkaną ćmą. Twoje oczy znów rozświetlił zabłąkany blask. Może jeszcze mamy trochę czasu...
Myśli wolno odpływają, wraz z łzami. Graj, jak tylko ty potrafisz. Potem już tylko cisza pozostanie.
(Jesień)
Czas nam się skraca nieubłaganie. Dniami i nocami nasłuchujemy wiatru w kominie. Obserwujemy migocące w blasku słońca. Wdzięczne szybowce babiego lata. Śmieszy nas gdy zaplątują się we włosy. Coraz ich mniej...
Nasze oczy pochmurnieją wraz z niebem. W myślach coraz częściej dotykamy tematu. To jak błądzenie po omacku w niekończącym się labiryncie bólu. Wszystko przemija...
I deszcz i wiatr i my. Liście rzedną na drzewach. Wirują na wietrze, kurczowo czepiając się życia.
Wielobarwnym kobiercem łaszą się do stóp.
Zielone jeże kasztanów, w ciszy rozbijają się na brukowanych, parkowych alejkach.
Spacerujemy w deszczu. Znów krótki przebłysk słońca na naszym małym niebie.
Czy zdążę ci powiedzieć? A jednak milczę.
Rude, wesołe złodziejaszki, gubią na ścieżce orzechy. One też wiedzą, jak szybko ucieka czas, gdy chcemy go zatrzymać. Już się zaczęło odliczanie.
Gdzie nas (?) zastanie zima?
(Zima)
Znowu się śmiejesz...
Pod baldachimem świerkowych gałęzi, oczy ci błyszczą sopelkami szczęścia. Igiełki szronu przywarły do rzęs. Z niepokojem chłoną ciepło spojrzeń.
Znów się śmiejemy...
Strach wolno się zdewaluował. Każdy następny dzień... Jak za to dziękować? I komu?
Zgubiłam szalik.
Idziemy nad rzekę. Wodospad szczerzy do nas zęby, zastygły pod oddechem mrozu.
Rozbawił nas ten jego zdziwiony uśmiech.
Nagie kikuty drzew, na krótką chwilę, użyczają nam swojego smutku.
Biel i zszarzałe brązy – barwy przemijania.
Odrosły ci włosy...
Wystają spod czapki – kłosy pszenicy, dojrzałe raptem w samym środku zimy.
Kaczki niecierpliwie przytupują, w oczekiwaniu na okruchy chleba.
Odrosła mi nadzieja...
Byle do wiosny! Na razie, świat tonie w bieli styczniowego śniegu. Ugniatasz go palcami.
Ukradkiem chłodzisz policzki rozpalone.
Wmawiam sobie, że tego nie widzę – taka nasza prywatna gra.
W domu na szybach zakwitły kwiaty. Ostatnie tchnienie zimy.
…..........................................................................................................................................
Odchodzisz cicho, jakby mimochodem. Nagle nikniesz mi w oczach.
Zabrakło paru dni. Kilku uśmiechów przez łzy.
Twoje ślady na ścieżce, z każdym jutrem zamieniają się w błotnistą breję.
Owdowiała gitara zbiera kurz w kącie za szafą.
Już tylko cisza.
Bisów nie będzie.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
TAMIza · dnia 29.10.2012 15:18 · Czytań: 752 · Średnia ocena: 4,75 · Komentarzy: 8
Inne artykuły tego autora: