W tym miejscu wolne były tylko ptaki.
Kobiety brały sobie za mężow alkoholików i rodziły synów, którzy po latach szli w ślady ojców. Ich dziadkowie również pili i tak naprawdę trudno było stwierdzić, kto zaczął pierwszy. To wyssane z mlekiem matki dziedzictwo przekazywali dalej. Kobiety cierpiały w milczeniu, tak jak nauczyły ich tego własne matki. Przełykały z goryczą smak uderzeń pięści swoich mężów i pokornie rodziły im kolejne dzieci - biada, kiedy okazały się córkami. W tym świecie rządzili mężczyźni, kobiety nie miały absolutnie żadnej władzy. Miały prać, sprzątać, gotować i rodzić. Godziły się na to, nie widziały innego wyjścia. Żyły z dnia na dzień, naplatając na wrzeciono czasu kolejne lata, puste jak dno butelki.
“Kto pije u ciebie w domu, ojciec, czy matka?” – to pytanie było tak naturalne, że nikomu nie przychodziło nawet do głowy, by się go wstydzić. Pierwszy łyk taniego wina, konsumowany gdzieś ukradkiem, jako przepustka do dorosłości. Bilet wstępu do powtarzania tej samej historii - jeszcze jedna pusta butelka dorzucona do kolekcji, jeszcze jedna dusza do stracenia.
Niepokój, strach, ciężkie kroki na schodach, coraz bliżej, krzyk, szarpanina, krew. I znów strach, zamknięty w butelce, zakorkowany, wrzucony do morza, w którym już od dawna nie ma wody. Nieme SOS: „Pomóżcie, zanim stoczę się tak jak oni” - nikt nie słuchał. A potem zostawały tylko szepty wychodzęce z kątów jak duchy... „taki dobry był z niego chłopak, a tak się zmarnował, zupełnie jak jego ojciec”.
Święci nie piją taniego wina, nie jedzą brudnymi rękami, nie noszą pocerowanych skarpet. Bóg nie chodzi piechotą, jeździ drogą limuzyną, a od załatwiania spraw trudnych i beznadziejnych ma specjalnie powołanych ludzi! - wiedzieli o tym wszyscy, w tym miejscu, przeznaczonym na stracenie.
“Sierpień dniem trzeźwości” – wygłaszał z ambony ksiądz gruby i pusty jak bańka mydlana. „Starajmy się nie nadużywać w tym miesiącu alkoholu” – mówił z przejętą miną i wyciągał tłuste łapsko po ofiarę; „Bóg patrzy” – kończył z przejęciem.
Ten dom na wzgórzu, na który patrzyłam często przez okno własnego pokoju, wydawał mi się opuszczonym, starym zamczyskiem z pajęczynami i nietoperzami w środku. Nie był zamczyskiem, nie mieszkały w nim nietoperze, lecz ludzie - On, Ona i Ono.
Ich historia zaczęła się dużo wcześniej niż mogłam pamietać - chłopiec chodził ze mną do podstawówki. Nikt go nie lubił, miał kwaśną, niezadowoloną z życia minę, głowę wbitą w przygarbione ramiona, do nikogo się nie odzywał, nie miał kolegów, był marnym uczniem. Ojciec zywkł pluć mu w zupę i pod groźbą dostania lania pasem patrzył jak z płaczem ją konsumował – wszyscy o tej praktyce wychowawczej wiedzieli, a może nie wiedział o tym nikt... Lata później znaleziono chłopaka w szopie na drewno, wisiał na grubym sznurze, dyndając jak bombka na świątecznej choince. Nikt nie wiedział, dlaczego to zrobił, a może wszyscy o tym wiedzieli... Odcinał go ojciec - sadysta, kat, wychowaca, dawca życia pachnący „wódą” i papierosami. Chłopak nie dożył swych osiemnastych urodzin.
Tym razem Bóg również nie wysiadł z limuzyny.
(Mag.)
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
BlackRose · dnia 16.11.2012 07:16 · Czytań: 555 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 5
Inne artykuły tego autora: