Proza »
Inne » Antybajka - czerwony kapturek w żółtych trzewiczkach
Na skraju borowego lasku stała chatka, mizerna dość, bo przez ząb czasu naruszona straszliwie. Ściany chyliły się w powolnym upadku. Komin sypał bordowym pyłem z zwietrzałych cegieł a spaczone okiennice nie domykały się od jakiegoś czasu. Przez niedawno umytą szybę, do środka wpadał snop porannego światła. Czerwony Kapturek zbudziła się kilka chwil wcześniej, także nie zauważyła, że promienie padały prosto na jej poduszkę. Dziewczynka wzunęła żółte trzewiczki i w gotowości stanęła pod drzwiami. Matula krzątała się po kuchni. Po chwili wiklinowy koszyczek leżący na świeżo zamiecionej podłodze, zapełniał się produktami. I czego tam nie było. Konfitury, maślane placuszki, garść śliwek i leki. Matula już podawała małej kosz, gdy tamta zawołała.
-Gdzie Amol dla mej Babci?
-No, już dokładam. O tutaj widzisz? Tylko uważaj, bo las ciemny jest i niebezpieczny! A teraz już idź.
W głosie czuć było jakieś ponaglenie. Czerwony Kapturek nie wiedziała, dlaczego w piątki w takim pośpiechu miała iść do Babci. I to z samego rana! Staruszka i tak tylko w łóżku schorowana leży. Mimo ostrzeżeń o zagrożeniu Matula nigdy nie dała się namówić, by jej towarzyszyć. Wzruszyła tylko maleńkimi ramionkami i wyszła. Dziewczynka znała dobrze drogę, to i radośnie podśpiewując ruszyła. Przy strumyku minęła Gajowego, ukłoniła mu się grzecznie. Gajowy jakby nieco zawstydzony odkłonił się również i poprawił przewieszoną przez ramię strzelbę, która zsunęła się nieco. Gdy dziewczynka zniknęła w zaroślach, mężczyzna puścił się pędem do zrujnowanej chatki. Tak to bywa, dzieci nie ma, męża nie ma, to ktoś inny w chatce harcuje. Taka to między ludzka przyzwoitość.
W środku lasu, gdzie drzewa nie dopuszczały promieni słońca, było ciemno. Czerwony Kapturek nie bała się, chodziła tędy często. Znała każdy kamyczek, każdą kępkę trawy. Czego się lękać? Skakała z nóżki na nóżkę, aż nie spotkała wilka. Ten zębiska wyszczerzył. Zawarczał zaczepnie, bo lubił damy w czerwieni. Dziewczynka go jednak znać nie chciała.
- Do Babci idę. Wara mi stąd, bo koszem po łbie dam!
Wilczek zawiedziony w krzaki uskoczył, i poprzysiągł się odgryźć.
Dalsza droga minęła spokojnie.
Wszystkie domki we wsi były identyczne, lecz domek babci rozpoczynał tą szeregówkę. Drzwi jak zwykle otwarte, w końcu ktoś ją z renty okradnie. Inaczej być nie może. Czerwony Kapturek już od progu wołał powitanie.
- Jak się babunia ma?
- A wnusiu, kiepsko. W krzyżu mnie strzyka. Odstaw koszyczek i lek mi daj. A i okulary przynieś bo kiepsko widzę.
Tak też dziewczę rumiane Amol i szklaneczkę babci podało i ruszyło sprzątać. Oczy babci się zaszkliły i z miejsca sobie nalała. Preferował kurację wewnętrzną. Alkohol przyjemnie rozgrzewał. Babcia osuszyła butelkę w piętnaście minut, przez co zaczęło jej szumieć w głowie. Gdzieś tam w domku słychać było tylko stukot żółtych trzewiczków. Nagle ktoś zaczął walić w drzwi, niczym taran w warowne wrota. Babcia w przypływie energii ruszyła sprawdzić, kogo to diabli niosą. Zawiasy zaskrzypiały radośnie, coś warknęło, stuknęło i ucichło.
- Kto tam, Babciu? - cisza. - Babuniu?
- Pomyłka. - odpowiedziała zmienionym głosem.
- To wracaj z tego dworu, bo się przeziębisz całkiem.
- Już, już! Do łóżka wracam i czekam na Ciebie. Przyjdź i przysiądź na brzegu. Porozmawiać chciałabym skarbeńku.
Babcia leżała nakryta kołdrą, że ledwie jej oczy widać było. Czepek miała przekrzywiony lecz się tym nie przejmowała. Poklepała miejsce obok siebie zachęcając wnuczkę, by siadła obok niej. Przyznać trzeba, że nie często poważnie ze sobą rozmawiały. Zazwyczaj kończyło się na wymianie kilku zdań. Czerwony kapturek siadł tuż obok, westchnął ciężko i spojrzał na babcię. Dziewczynka nie dostrzegła przebranego wilka, ot chyba jedyne co po babci odziedziczyła to problemy ze wzrokiem, które dawały właśnie o sobie znać.
-Ach, babciu, dlaczego masz takie wielkie uszy?
-Abym, tego pieruńsko drogiego aparatu słuchowego kupować nie musiałam!
-A dlaczego masz taki wielki nos?
-Aby mi okulary z niego nie spadały!
-A dlaczego masz taką owłosioną twarz jak wujek Zenek?
-A, bom się ogolić nie zdążyłam.
-A dlaczego...
-A dlaczego Ty tyle pytań zadajesz drogie dziecko. -chwila milczenia. - Siądź tu bliżej, co bym Cię objąć mogła.
Czerwony Kapturek podsunął się bliżej. Wtedy wilk skoczył z łapskami, by niecne swe zamiary w życie wprowadzić. A wspomnieć by trzeba, że to nie głód wilczkiem kierował. Wszystko to Gajowy przez okno widział. Sięgnął po swoją strzelbę i celuje. A myśl mu taka oto przyszła. "gdyby to tak niby chybić, w dziewczynkę trafić. Zakradać by się już nie było trzeba. Matce się powie, że wypadek, że ratować chciałem". I więcej się nad tematem nie rozwodząc pociągnął za spust. Wystrzeliło z hukiem, szyba od uderzenia kuli strzaskała się w drobny mak. Pocisk trafił. Z głuchym mlasknięciem zagłębił się w ciało. Krew pociekła z rany. Dziewczynka zrzuciła z siebie rannego wilka resztką sił. Gajowy zaklął i wbiegł do chatki.
-On na pewno Ci Babcię w całości pożarł! Musimy mu brzuch rozciąć. Może da się ją jeszcze uradować! -zadecydował w popłochu.
-Co TY za bzdury gadasz. Gdzie by on babcię w całości połknąć zdołał! - Strzelba wypaliła ponownie, dobijając wilczysko. Na to wszystko do pokoju wtoczyła się Babunia z „połóweczką” w ręce.
-Czego to takiego rumoru narobił? -zapytała babcia pociągając łyk z gwinta. Spojrzała na martwe cielsko i wręcz załamując ręce rzekła dalej. - Czemuś tego młodzieńca zabił, on mi wódeczkę przyniósł! Taki dobry z niego chłopak! Wódeczkę rozumiesz? Nie Amol jakiś, spirytus wręcz!!
Tego dnia Czerwony Kapturek w Żółtych Trzewiczkach wracał bardzo smutny od babci alkoholiczki w towarzystwie mężczyzny którego nie lubił. Do rozlatującej się chatki w której prawie nigdy nie było ojca. Do matki, która łakomie spoglądała na Gajowego. Niech sobie myślą, że z niej nadal mała, głupia dziewczynka.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
qaz56 · dnia 18.11.2012 08:37 · Czytań: 781 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 5
Inne artykuły tego autora: