- Właśnie odleciał – powiedziała Bea spokojnie miziając kota za uchem.
W dodatku piła kawę z najcenniejszej filiżanki w domu, której zdrowy rozsądek zabraniał używać, bo wystarczyłaby chwila nieuwagi i już po wszystkim. „Ptaszki na płotku”, ulubiony motyw Bei wylądowałyby w skorupach, na dodatek w śmietniku, a komplet porcelany po cioteczce Klarze spadłby na wartości.
- Mówisz o odrzutowcu? – spytał Marek podnosząc pokrywkę garnka na kuchni, ku zdziwieniu pustego.
- Mówię o odkurzaczu, w dodatku oznajmiam, że już nie sprzątam, nie gotuję! – Miała przy tym minę dumną i pewną, aby nikt nie pomyślał, że żartuje, a szczególnie Boruta, który doskonale znał się na kamuflażu. Kot nie pozwoli się zwieść, od czego w końcu jest zwierzęca, a w dodatku kocia, intuicja.
Bea również miała intuicję, której była tym razem absolutnie pewna. Wiedziała, że koniec ze sprzątaniem.
- Ależ on się spalił! – Marek oglądał z niepokojem wypalony fragment dywanu.
- Odpowiedział ogniem i odleciał – wyjaśniła Bea. Teraz możesz kupić taki, który sam sprząta, ja nie będę.
Marka nie zdążył zaniepokoić jej upór, był zbyt głodny, aby skojarzyć fakty. A było co kojarzyć. Pobliskie lotnisko sprowadziło nowe odrzutowce, zaś sąsiadowi rano zniknął samochód. Nic w tym dziwnego, gdyby nie zdarzyło się to akurat dziś, kiedy wiadomości doniosły o porannych próbach wielkiego akceleratora w Himalajach.
Tymczasem Bea włożyła tenisówki. Stanęła przed lustrem, aby upewnić się, że wygląda dobrze i oznajmiła, że wychodzi na koncert. Uwielbiała, gdy jej ulubiona orkiestra grała Mahlera, szczególnie piątą symfonię.
- Jesteś pewna, że tenisówki pasują do filharmonii? – Marek patrzył na nią z chwilowym niepokojem, bo znów przypomniał sobie, że jest głodny. Zniknął w kuchni, a Bea wyszła.
- Tak cudownych smyczków nigdzie nie usłyszycie! – Wysoki, lekko przygarbiony mężczyzna głośno opowiadał grupie znajomych o koncercie, który miał się rozpocząć za kwadrans. Wtedy właśnie weszła do holu szczupła i uśmiechnięta kobieta w tenisówkach. Na widok jej obuwia zaniemówił, a za chwilę zaczął się krztusić.
- Niech pan się pochyli – krzyczała Bea i łapiąc biedaka w pół ściskała go z całych sił.
- Co pani wyprawia? – zawołał, kiedy tylko za sprawą w porę udzielonej pomocy, odetchnął spokojnie i odzyskał głos.
- A, bo proszę pana, za chwilę chcę posłuchać koncertu, a nie sygnału karetki, która pędziłaby tu na ratunek.
W tym czasie zza uchylonych drzwi sali zaczęły dochodzić dźwięki strojonych smyczków. Jednak Beę coś niepokoiło. Wyraźnie słyszała… odkurzacz!
Kiedy zajmowała miejsce, mężczyzna z holu wyprzedził ją i usiadł na następnym. Próbowała nie myśleć o jego towarzystwie. Właśnie pojawił się dyrygent i najbliższe dwie godziny zapowiadały się dla Bei na duchową ucztę.
- Przesuń się, ciasno… - głos dochodził z poziomu fotela i należał do kogoś, kogo trudno było dostrzec w ciemności.
Bea odwróciła głowę, ale nikogo nie zobaczyła, za to ręka, zamiast oparcia krzesła, dotknęła czegoś znajomo puchatego.
- Boruta! – Jej krzyk zwrócił uwagę całej sali, może nawet dyrygenta, który na chwilę znieruchomiał.
- Co tu robisz? – Szepnęła, aby już nikomu nie przeszkadzać i usadowiła kota na kolanach. Zdrowy rozsądek próbował wziąć górę – postanowiła słuchać i nie myśleć o absurdzie, bo takie rzeczy się nie zdarzają poważnym kobietom.
W przerwie nie podniosła się z miejsca, a Borutę zakryła szalem. Z uśmiechem przepuszczając ludzi wychodzących na kawę.
- Słyszałaś odkurzacz? – Kot nie tylko mówił, ale robił aktorskie miny.
- A jeśli słyszałam, to może oznaczać tylko, że pora na czyszczenie uszu.
- Uszy masz w porządku, głowę też, jeśli przez chwilę pomyślałaś, że coś z nią nie tak. I nie gniewaj się, że zjadłem ptaszka.
- Jakiego znów ptaszka?
- Tego z płotka na filiżance. – Oblizał się przy tym, aż zaślinił szal.
- Nie dam się zwariować i nie mam zamiaru sprzątać, musisz to wiedzieć, więc jeśli przysłali cię z domu, aby mnie przekupić, nie ma mowy. Była nieustępliwa.
- Przepraszam, powinienem podziękować, uratowała mnie pani z tej niezręcznej sytuacji – odezwał się mężczyzna, którego poznała przed koncertem, a teraz zajmował miejsce obok.
- Nie trzeba się było dziwić na widok moich tenisówek i tyle. – Bea tym razem nie siliła się na grzeczność.
- Wie pani, nie myślałem, że tylu ludzi przychodzi na ten koncert i zdaje się, że zniknął mój płaszcz…
- Znajdzie pan płaszcz później. Mnie się zepsuł odkurzacz, w dodatku odleciał właśnie dziś i zapewniam, że sprzątać nie będę! – Znów głos Bei zwrócił uwagę reszty widowni.
Druga część koncertu przebiegała bez zakłóceń. Można tak powiedzieć, bo nie do końca było to prawdą. Boruta zeskoczył z kolan Bei i zaczął biec w kierunku orkiestry.
- Niech mi pan pomoże, niech go pan łapie! – Bea darła się szeptem, co brzmiało dziwnie, wprost do ucha sąsiada.
- To jest fizycznie niemożliwe, proszę mi uwierzyć, jestem fizykiem. Musimy zachować spokój i zapewniam panią, że odzyskamy mój płaszcz i pani odkurzacz.
- Kiedy mój odkurzacz odleciał…
- Psyt… - słyszy pani te smyczki?
Jednak nie słyszała. Na ugiętych nogach skradała się w kierunku sceny.
Uuu… - wydała z siebie duszony dźwięk, bo ktoś ją złapał i zasłonił usta.
- Niech pani ze mną wyjdzie, coś wytłumaczę. – Sąsiad z rzędu a cudem uratowany mężczyzna z holu, pokazywał na migi jakieś niezrozumiałe znaki.
W kawiarence wszystkie stoliki zastali wolne. Z sali obok słychać było koncert, ale stłumiony przez mury przypominał raczej zawodzenie.
- Co ma pan do powiedzenia, proszę konkretnie. – Bea była jak zawsze stanowcza.
- Jestem Hieronim, fizyka to mój zawód i pasja. A pani?
- Do mnie może pan mówić Bea i zdradzę, że wolałabym unikać szaleńców.
- Rozumiem, wszystko rozumiem Bea, ale… - Nachylił się i dodał szeptem – musimy uratować Himalaje!
- To chyba żart? Mogą nawet pokryć się kurzem, nic mnie nie obchodzi!
- Nie rozumiemy się, sprawa jest poważniejsza, niż myślisz!
- Wracam na koncert, muszę znaleźć Borutę, nie mam czasu. – Bea podniosła się z krzesełka.
- Powiem tak: Boruta, odkurzacz, Himalaje i „ptaszki na płotku” – to… to samo.
- Naprawdę, widzę, że mam do czynienia z wariatem, zaraz wezwę policję! – Wyglądało, że osierocona przez odkurzacz i kota, nie żartowała.
-Tak długo szukali, a teraz nikt nie zwrócił uwagi, że została odkryta - Hieronim nie przerywał opowiadania.
- Kto taki? – Tym pytaniem Bea okazała zainteresowanie.
- Wiadomości wspomniały o wszystkim tylko w kilku zdaniach, a to przecież przełom w nauce! Dlatego odkurzacz, kot i Himalaje… Tak Himalaje, Bea, musimy je ratować!
- Wcale się w „nie” nie wybieram – odpowiedziała więcej niż stanowczo.
Niespodziewany hałas z sali przerwał rozmowę w kawiarence.
Kiedy Bea i Hieronim tam wbiegli, zobaczyli tylko wychodzących muzyków i publiczność, która szepcąc opuszczała widownię.
- Coś takiego chyba się jeszcze nie zdarzyło, żeby przerwać koncert z powodu gryzoni! Nie do pomyślenia, w środku miasta… - Z prowadzonych rozmów nie dało się wiele zrozumieć. Bea przecisnęła się w kierunku sceny za Hieronimem, który zwinnie przeskakiwał fotele.
Pod estradą paliła się słaba żarówka i właśnie tam zeszli, kierowani intuicją, co do której oboje już nie mieli wątpliwości.
Rzucony na ziemię saksofon charczał i podskakiwał. Wystający ogon zdradził Borutę.
- Czyś ty oszalał? – Wyciągany przez właścicielkę kot patrzył niewinnie, co jest regułą u tego gatunku. Złość może przejść natychmiast. Tak też się stało.
- I to już wszystko, co wiem – Hieronim skończył opowiadać, a kelnerka oznajmiła, że zamyka kawiarnię.
Bea cicho przekręciła klucz i weszła do mieszkania z tenisówkami w rękach. Marek spał, w kuchni paliło się światło. Pozmywane naczynia dosychały na suszarce. Jednak filiżanka zwróciła uwagę Bei. Płotek znajdował się w dobrym miejscu, tylko ptaszki… miała wrażenie, że było jakby mniej. Zastanawiała się nad tym, co usłyszała od Hieronima. Dlaczego akurat poranny eksperyment, o którym zaledwie wspomniały informacje, miał mieć coś wspólnego z jej odkurzaniem, a tym bardziej z Borutą, czy nią samą. Jeśli, jak usłyszała, prawdą jest pomyłka, to rzeczywiście nią była!
Zgadza się, że to właśnie dzisiejszego ranka z jej ust padły słowa, które zacytował Hieronim. Ale była tak wściekła na kurz, że w przypływie złości wykrzyczała, o ironio, w nieodpowiedniej chwili to właśnie zdanie: „I zasypie Ziemię po czubki Himalajów”. Nie wiedziała o eksperymencie, w przeciwnym wypadku tym bardziej by się nie odzywała, bo człowiek świadomy potrzeby powagi, stara się ją zachować. W dodatku została usłyszana w miejscu, gdzie pokrywa ziemi jest dwa razy grubsza i, w co Hieronim chyba wierzył, a Beę rozśmieszyło - środku wszechświata.
- „Tworzymy masywne materiały bez masy, tworzymy punktowe ilości materii o olbrzymiej masie i zaginamy czasoprzestrzeń”- Bea powtarzała słowa nowego znajomego, próbując zrozumieć.
- Wchodzimy w WARP? – Dodał Marek, który stanął w drzwiach, wyraźnie rozbawiony zachowaniem żony.
- Wiesz coś o tym? – spytała.
- To fantastyka, wolałbym, abyś zrobiła kolację, nieważne, że późno, jestem głodny od obiadu, którego chyba nie było, zdaje się, że odleciał z odkurzaczem? – Mrugnął do Bei, ale udała, że nie widzi. Myślała o sprawie całkiem poważnie.
- Oczywiście Anno, że możesz przyjść z przyjacielem. Dziewczyny nie będą mieć nic przeciwko temu. – Bea przez telefon informowała koleżankę, z którą się umówiły. Spotkanie planowały już wcześniej. Taka mała okazja do plotek i ustalenia pomysłów na wakacje.
- Ale pamiętaj, że ja nie sprzątam i nie gotuję! – Zdążyła krzyknąć, zanim Anna się rozłączyła.
Panoszyły się w kuchni, jak u siebie.
- Pamiętaj, że jest włączony piekarnik, będzie ciasto, co prawda „z torebki”, ale za to bez ryzyka – musi się udać. – A kiedy będzie Anna?
- Chyba jest, bo ktoś dzwoni. – Już otwieram! – Bea pobiegła do drzwi i ku zaskoczeniu zobaczyła Hieronima u boku Anny, albo też Annę u boku Hieronima.
- Witaj! – Uśmiechnęli się oboje zza wielkiego bukietu.
- Mogliście sobie darować to zielsko, ale to miłe. Pewnie Boruta zaraz się nim zajmie, a szkoda, taki piękny! – Westchnęła i wcisnęła nos w pąki wielobarwnych petunii.
Bea zostawiła gości w pokoju i wyszła na balkon rozejrzeć się za kotem. Od wczorajszego zdarzenia, a dokładnie zderzenia, nawet nie miauknął, a dziś od rana go nie widziała.
- „Kto myśli o Himalajach jest większy od tego, który spełnił wszystkie ofiary w Waranasi”- To mówiąc, pojawiał się Hieronim.
- Przestań żartować, one były tylko przenośnią! – O mały figiel nie zdzieliła nowego znajomego pięściami, ale właśnie doszła do nich Anna.
- Jak mój przyjaciel? Wyobraź sobie, że poznałam go, kiedy szukał wczoraj płaszcza. Zgubił i zajrzał do mnie na posterunek. – Anna była policjantką, a równocześnie znajomą Bei ze szkoły.
- I od razu wiedzieliśmy, że jesteśmy dla siebie stworzeni… - Na potwierdzenie jej słów, Hieronim przytulił wybrankę.
Coś zaczęło Beę niepokoić. Nie dotyczyło to zakochanych, tylko zapachu z kuchni.
- Ciasto, dziewczyny, ciasto! – W jednej chwili dopadła piekarnik. – Gdzie są rękawice, Anno, szukaj!
Tortownica stała na kuchence w oparach dymu. Wszyscy patrzyli w milczeniu. Z blaszki wystawały szczyty wyrośniętego, palonego ciasta, wysokiego jak…W tym momencie Bea przerwała ciszę. – Uratowałam Himalaje, uratowałam je!- Krzyczała klaszcząc w dłonie w podskokach, jakby zaczynała rytualny taniec.
Kiedy Anna i pozostali zajęli się zeskrobywaniem spalenizny z nieszczęsnego wypieku, Hieronim usłyszał, jak Bea mówi sama do siebie: „Czy te cząsteczki takie ważne? Czas można zagiąć nawet w piekarniku!”
Można jeszcze dopowiedzieć, że odkurzacz się nie odnalazł, a płaszcz Anna wybrała Hieronimowi nowy, w sam raz dla naukowca.
A Himalaje podobno urosły od tego czasu, tylko dokładnie nikt nie wie.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
julanda · dnia 25.11.2012 09:55 · Czytań: 1235 · Średnia ocena: 4,5 · Komentarzy: 16
Inne artykuły tego autora: