Drzwi. To one zawsze cierpią najbardziej. Oczywiście zaraz po dzieciach. Pamiętam te kłótnie i awantury, po których ojciec trzaskał drzwiami, że aż z futryn wylatywały. Cały dom trząsł się w posadach, jak podczas trzęsienia ziemi. Nawet pluszowe ramie i anielska cierpliwość mojego misia niewiele pomagały.
Ojciec zawsze chodził do pobliskiej mordowni, topić żal w piwie. Gdy już gniew go opuszczał, a kieszenie były puste, wracał chwiejnym krokiem. Bez słowa kierował się do sypialni i najczęściej w ubraniu rzucał się na łóżko.
Ja wolę ławkę w parku. W takich momentach nie chcę być wśród ludzi. Irytują mnie. Zawsze siadam na tej samej. Pamiętam nawet wszystkie wyryte na niej napisy i deklaracje szczeniackiej miłości. Śnią mi się czasem po nocach.
Ostatnio bywam tu coraz częściej. Dzisiaj jest dość chłodno. Nic dziwnego. W końcu idzie jesień. Drzewa mienią się ferią ciepłych barw. Gdybym spojrzał w niebo, pewnie dostrzegłbym, jak cudownie kontrastują z wyblakłym błękitem nieskończoności. Może gdyby nie nawał ciężkich jak ołów myśli…
Zakątek parku, w którym ustawiono „moją” ławkę jest niezwykle urokliwy. Stroma skarpa otacza go nieregularnym półkolem, u którego podnóża nieśpiesznie płynie Wierzyca. Gdzieś tam z oddali dobiega szum miasta – odgłosy życia normalnych ludzi, ale tu panuje błoga cisza, czasem przerywana niesłyszalnym hukiem opadających na trawę poległych liści. Dzisiaj jednak nie potrafię dostrzec piękna tego miejsca, ani się nim napawać. Teraz jestem w stanie patrzeć tylko w głąb siebie.
Czasem jak tak siedzę, to jest mi głupio przed tymi dębami, brzozami i klonami. Przecież nie miało tak być. Ja miałem zamykać drzwi spokojnie i delikatnie. Zawsze, niezależnie od stanu emocjonalnego. Jest mi tak bardzo wstyd, gdy uświadamiam sobie, kopiąc czubkiem buta w mokrej ziemi, że jedyne co mnie odróżnia od mojego ojca, to rodzaj drzwi, którymi trzaskam. Ojca były drewniane, obdrapane i napuchnięte od wilgoci. Moje są z pcv i mają super hiper uszczelki, które świetnie wyciszają wszelkie ataki złości.
Pęcznieją we mnie słowa nie nadające się do powtórzenia. Tak łatwo jest przekroczyć granicę miłości i nienawiści. Bywa, że nie ma już odwrotu, choćby nie wiem jakby się chciało. Są chwile, gdy żałuję, że nie mam pod ręką stołu, w który mógłbym walnąć pięścią. Ciekawe, czy mój ojciec w ten sposób wyrażał swoje emocje podczas wizyt w żulerni? Pewnie nie, bo by mu się piwo wylało.
Targają mną sprzeczne uczucia. Urażona męska duma toczy bój z wolą pojednania. Jak ona mogła tak powiedzieć?! Przecież tak się starałem! Ona tego zupełnie nie dostrzega! A może za mało, może mogłem bardziej, więcej? Zaciskam zęby i paznokcie wbijam w dłonie. Jestem wściekły. Przez moją przeciążoną głowę gna rozpędzona armia pytań. Nie oczekują odpowiedzi, chcą tylko z impetem udeżyć w moje wyrzuty sumienia i poczucie winy, dokonując jak największego spustoszenia. Najtrudniej jest walczyć samemu z sobą. Ileż bitew stoczyłem na tej zapomnianej przez Boga i ludzi ławce na skraju parku? Przy akompaniamencie śpiewu słowików, skowronków, szpaków i wron. W takt opadających liści i sypiących płatków śniegu. W obecności zawsze milczącej i bezstronnej rzeki. Ile z nich wygrałem? Ile przegrałem? Nie wiem. Nawet nie jestem pewien co uznać za zwycięstwo, a co za porażkę. I czy w ogóle można z sobą wygrać lub przegrać? A może się wygrywa i przegrywa jednocześnie?
Wiem jedno – współcześni kartografowie na mapie topograficznej miasta, winni nanieść symbol skrzyżowanych szabel w miejscu, gdzie stoi ławka, upamiętniając znój, krew i pot, jaki na niej przelałem.
Co jakiś czas rozglądam się wokół czy ktoś aby nie słyszy moich myśli. Wstydzę się nich sam przed sobą. Ogarnia mnie paniczny strach, że mogłyby wydostać się z ciasnego przestworu mego umysłu i niczym chmura trującego gazu, roznieść się po okolicy. Co by się wtedy stało? Czym byłby świat, gdyby wszyscy ludzie uzewnętrznili całe zło, które w sobie kryją? Piekłem na ziemi? A może czymś gorszym? Tak czy owak, skoro można grzeszyć również myślą, to ja od piekła się nie wywinę.
Odnoszę wrażenie, że mój gniew chwyta mnie za gardło. Z trudem łapię powietrze. Wydaje mi się, że powietrze zgęstniało. Stało się lepkie. Jakby ciśnienie wynosiło ze trzy tysiące hektopaskali. Może dlatego nie mogę utrzymać głowy wysoko z honorem? A może dlatego, że straciłem wszelki honor?
Wszystko zostało brutalnie obdarte z wszelkiego sensu, jak gwałciciel zrywa ubranie ze swojej ofiary. Gdy sens znika, życie zaczyna sprawiać ból. Czy zatem sens jest egzystencjonalnym środkiem przeciwbólowym?
Chce mi się wyć, lecz ktoś lub coś ze wszystkich sił nie pozwalają wydostać się mojemu głosowi ze zmęczonego ciała. Pragnę rozpłakać się jak dziecko, lecz moje oczy są suche. Komuś zależy aby jad, który się we mnie kotłuje nie znalazł ujścia.
Jestem otoczony przez demony. Wirują nade mną w przerzedzonych koronach drzew. Demony moich własnych słabości. Czasem siedząc tu, odnoszę wrażenie, że nie jestem sam. Jakby ci wszyscy, których imiona wyryto na tej ławce, przycupnęli tu wraz ze mną. Zakochane dziewczyny trzymają mnie za rękę, a zakochani chłopcy klepią po plecach. Czuję ich siłę. Małoletnia armia miłości.
Zawsze przychodzą kiedy tego potrzebuję. W ich obecności ogień nienawiści gaśnie niemal natychmiast i chociaż wydaje się to niedorzeczne, to wydaje mi się, że czmycha niczym pies z podkulonym ogonem. Może dlatego, że czysta i niewinna miłość to najpotężniejsza siła na świecie.
Podnoszę głowę, jeszcze przed chwilą ciężką jak ołów, a teraz lekką jak piórko i rozglądam się po parku. Moje zmysły się odblokowały. Czuję wspaniały jesienny zapach opadniętych liści. Ciepłe promienie słońca, z mniejszym trudem przedzierają się przez gałęzie drzew. Głaszczą mnie po twarzy. Podpalają parkowy dywan wszelkimi odcieniami żółci i czerwieni i obsypują leniwy nurt Wierzycy milionem iskierek. Majestatyczne grube cielska drzew stoją na straży tego piękna i człowiek czuję się jakoś bezpieczniej, wiedząc, że ma ich wielowiekową mądrość po swojej stronie.To miejsce naprawdę zostało stworzone dla zakochanych.
Nagle wszystkie negatywne uczucia i emocje znikają, jak najstraszniejszy koszmar po przebudzeniu. Naraz poczułem dojmującą tęsknotę. Brakowało mi jej. Jej dotyku, zapachu, spojrzenia. Była tak daleko, zamknięta za zasłoną wyrzutów, krzyku i wyzwisk. Zostawiłem ją samą za zatrzaśniętymi drzwiami.
Ławka zaczyna parzyć mnie w siedzenie. Zrywam się z niej i pędzę przed siebie ile sił. Zostawiam wszystkie lęki, żale, obawy i winy za sobą. Ławka – mój konfesjonał, aż się od nich ugina. Zawsze, gdy jestem na ostatnim zakręcie, oglądam się za siebie i widzę ich wszystkich, stojących tam. Bije od nich światłość. Wiem, że znowu ich odwiedzę, ale to nie ma teraz znaczenia. Teraz zamierzam wrócić tam skąd przyszedłem i spokojnie zamknąć za sobą drzwi.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt