Ostateczność zbliża się do nas wielkimi krokami. Wiedziałem o tym od dawna. Nie mogło być inaczej w tym chorym, zgniłym świecie. Koniec nadchodzi zawsze, bo i jaki sens tworzyć coś bez końca? Wielcy przodkowie wiedzieli o tym i pozostawili nam znaki. Krąg wreszcie się domyka!
I kto będzie śmiał się teraz – głupcy. Trzeba było posłuchać proroctw, tak jak zrobiłem to JA.
Przygotowywałem się na ten dzień od lat, nie zrażając się szykanami. Nie mówię, było ciężko, szczególnie gdy odwrócili się ode mnie najbliżsi. I ty Wandziu zaliczasz się do nich. Niech Bóg Ci wybaczy!
Dziś siedzę skryty w bunkrze, ostatnim jaki powstał. Uciekłem tu po pierwszym grzmocie, nim wszystko rozpętało się na dobre. Wzniosłem go własnoręcznie z pustaków, cegieł i blachy falistej. Przyznaję, nie raz uszczupliłem zasoby złomowisk i skupów metali, ale przecież ku większemu dobru. Sam dół kopałem przez trzy lata, wszystko dlatego, iż prześmiewcy zasypywali mi go dwukrotnie twierdząc, iż stwarza zagrożenie dla życia i zdrowia. Wyobrażacie sobie? Mój schron, ostatni przyczółek ocalenia uznali za coś niebezpiecznego. Fakt, był zagrożeniem dla ich ignorancji.
Krople dzwoniły o sfatygowane arkusze metalu. Deszczówka przeciekała przez światło-dajne szpary. Byłem niebywale sprytny pozostawiając te prześwity. Gdybyście mogli tylko zobaczyć moją twarz.
Dumny jestem z tego, co uczyniłem choć mogłem umieścić sobie nieco lepszy fotel, jeden z tych okręcanych. Wstawiłem za to piętrowe łóżko, które ostatecznie przerobiłem na regał z zapasami. Pod poduszką schowałem konfitury zrobione osobiście przez Wandzię, tylko tyle mi po niej zostało, no i jeszcze nasze ślubne zdjęcie. Schowałem je skrzętnie.
Niemal zbankrutowałem przy zakupie tych wszystkich konserw, na szczęście mam łeb na karku. Psia karma wyszła dużo taniej, w smaku jest niczego sobie o ile człowiek zgłodnieje dostatecznie. Nie ma co marudzić, jest przecież koniec świata!
W ferworze zapomniałem zupełnie, by zaopatrzyć się chociażby w malutkie radio. Cóż nie zrelacjonuje dla potomności przebiegu zagłady.
Sięgnąłem po jedną z otwartych puch z której wystawał łyżko-widelec. Wytarłem go do czysta i odłożyłem na sekretarzyk. Puste opakowanie wykorzystam później, gdy posiłek przejdzie już przez mój organizm.
W elektrycznym czajniczku nastawiłem gazowanej wody – źródlaną cwaniaki wykupiły zawczasu! Można powiedzieć, że zaopatrzyłem się znakomicie. Żal tylko, że nie mam żadnego towarzystwa.
Czas płynął wolno, jakość zupełnie nie na miejscu i nie wiem dlaczego. Siedziałem w tej małej klitce grając od godziny w zgadnij kto to. Wygrywałem w dwóch grach na cztery, cóż przyznaję, jestem wymagającym przeciwnikiem dla samego siebie. Z innych rozrywek miałem całą zeszłoroczną prenumeratę wędkarza i wróżki. Oszczędzałem jednak światło, Bóg jeden wie ile czasu przyjdzie mi tu siedzieć i niech Bóg wybaczy jeśli nie przyjmę w niedziele komunii świętej. Próbowałem zdobyć poświęcone komunikanty, jednak ksiądz proboszcz nie był zadowolony gdy chowałem do plecaka wino mszalne. Przyrzekam odmówić dodatkową zdrowaśkę.
Na ścianie ponad sekretarzykiem zawiesiłem zegar, wskazywał wpół do piątej. Boję się wyjść na zewnątrz, co jeśli zagłada nie minęła albo co gorsza ma opóźnienie? Opatuliłem się szczelniej kocem, cuchnął kocimi szczynami, już wiem dlaczego go wcześniej wyrzuciłem.
Pstryczek czajnika odskoczył. Ruszyłem ochoczo zalać wodą filiżankę, którą wyciągnąłem ze świeżo otwartego zestawu kawowego. Stanąłem w połowie drogi. Przecież niczego tam nie wsypałem! Wróciłem do kartonu, wyciągnąłem wszystkie elementy serwisu. Była tam cukiernica i porcelanowy imbryk do herbaty, jednak ziaren kawowca ani widu ani słychu. Ktoś bezczelnie okradł mój zestaw! Wprawiony w zły nastrój zacząłem szukać po słoikach, czy przypadkiem, zapobiegawczo nie zabrałem jakiejś paczuszki. Po chwili mnie olśniło, miałem przecież najcudowniejszy zamiennik – kakao!
Rzadka brązowa ciecz smakowała wybornie i niemal czułem zapach upragnionej kofeiny.
Zaczęła mi doskwierać zbyt duża ciemność, uderzyłem więc butem w agregat. Dwunasto watowa żarówka rozjarzyła się miłym blaskiem. Dopiero w świetle dostrzegłem w jaką breję zmieniło się solidnie ubite ziemiste podłoże.
- Matulu przenajświętsza Potop! - krzyknąłem przerażony nie na żarty.
Salwowałem się ucieczką na górny poziom łóżka. Ledwie się zmieściłem obok jedynych książek, które uznałem za godne ratunku. Jakiż błąd popełniłem zabierając ze sobą na pokład arki dzieło Sienkiewicza. Z miejsca poleciało w dół. Zapomniałem o mocy symboliki!
W ferworze ucieczki straciłem ciepły napar. Koniec świata jest gorszy niż przypuszczałem.
Mijały kolejne minuty, godziny a może... spojrzałem na zegar zawieszony nad sekretarzykiem.
- Boże jedyny, świat skończył się o wpół do piątej!
Wskazówki wskazywały jednoznacznie cały czas tą samą godzinę.
- Zdrowaś... - rozpocząłem modlitwę.
Świat musiał umierać, światło przygasało a agregat prądotwórczy ciągnął ostatnim tchem. Zaraz nastaną grobowe ciemności. Kto wie jakie zmory wyjdą z mroku? Skuliłem się w sobie, dawało mi to poczucie bezpieczeństwa.
- Przypominam sobie teraz Wandziu – mówiłem wiedząc, że na pewno mnie usłyszy. - Przypominam sobie, jak parzyłaś dla mnie najwspanialszą kawę. Dziękuję Ci za tą ostatnią filiżankę.
Zasnąłem, a świat odszedł w swoją stronę.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt