Ted Philips wszedł do baru, chowając zakrwawione ręce głęboko w kieszeniach skórzanej kurtki. Znalazł ją kiedyś na strychu u swojego ojca i przywłaszczył sobie, jako prezent od niego, jako że jego staruszek nie był chętny do dawania mu czegokolwiek. Ted był człowiekiem o przyjaznym nastawieniu do świata, z wyjątkiem momentów, w których chciał zabić przebywające w pobliżu osoby. Chłonął głupotę innych jak gąbka, co męczyło go psychicznie i znacząco wpływało na jego samopoczucie.
Gdy wchodził do baru, jego nastrój czołgał się w błocie.
W jasnym, stylizowanym na obrazek z amerykańskich filmów wnętrzu, nie było prawie nikogo. Na sali unosiła się woń leśnych odświeżaczy powietrza, co, zważywszy na charakter miejsca, było dość podejrzane. Przy stoliku w rogu sali jakaś kobieta płakała, chowając twarz w ramionach. Miała ciemne, długie włosy opadające na stół i gruby, zielony golf. Brudziła obrus, spływającym z twarzy makijażem.
Szlochanie brunetki ginęło w dźwiękach jazzowej muzyki, wydobywającej się ze stojącego na parapecie radia. Ted podszedł do lady, rozglądając się po sali i zatrzymując wzrok na wiszącym przy wejściu do kuchni zegarze, który wskazywał dziesięć po drugiej. Obok zegara wisiał kalendarz z wyrywanymi kartkami, z którego ktoś próbował pozbyć się zbyt wielu dni naraz, nadrywając dwudziesty pierwszy grudnia, mający prawo wisieć na ścianie aż do północy.
Stojący za ladą Fred, właściciel, który znany był z opowiadania dowcipów śmieszących jedynie jego, jadł właśnie kanapkę z majonezem i dużą ilością czegoś, co prawdopodobnie było pozostałościami z poprzedniego dnia. Widząc zbliżającego się Teda uśmiechnął się, odłożył posiłek na blat, wytarł dłoń o fartuch i podał mu na powitanie.
Ted wepchnął ręce głębiej w kieszenie.
- Jajecznicę Fred. I kawę, mocną. Zaraz wracam - powiedział i poszedł do toalety. Fred schował dłoń, odprowadził go wzrokiem i bez słowa ruszył do kuchni przygotowywać posiłek.
Toaleta w niczym nie przypominała wypucowanego wnętrza baru. Od chwili przekroczenia progu do nozdrzy wdzierał się obrzydliwy, ostry zapach moczu. Otwarte na oścież drzwi kabiny były całe w podpisach osób, które z niej kiedyś korzystały. Ted podszedł do brudnej umywalki i zaczął myć ręce. Krew nie schodziła łatwo, ale dzięki uporowi oraz dużych ilości zimnej wody i mydła, w końcu zdołał się jej pozbyć.
Gdy wyszedł z toalety na ladzie stał kubek z parującą kawą, ale nie towarzyszył jej żaden talerz z jajecznicą. Fred stał z otwartymi ustami, patrząc w telewizor. Jego szeroko otwarte oczy łapczywie chłonęły płynące z ekranu obrazy. Dziewczyna z końca sali niepewnie podeszła do lady, jakby nagle zaczęła wątpić w prawdziwość i stałość pomieszczenia, w którym się znajdowała. Stanęła obok nieznajomego mężczyzny, który siedział przy kontuarze, skupiony na swojej kawie. W jego wyglądzie było coś niepokojąco dziwnego. Ted podszedł bliżej, ukradkiem zerkając w stronę telewizora.
Na ekranie płonęły miasta. Ted zobaczył, jak Wieża Eiffela zapada się pod ziemię. Chwilę potem na ekranie pojawiły się budowle, znane mu tylko filmów, które płonęły lub rozlatywały się na kawałki, grzebiąc pod sobą uciekających w panice ludzi. Reporterzy krążyli w helikopterach nad walącymi się miastami i krzyczeli, równie przerażeni jak znajdujący się pod nimi ludzie. Wyświetlano relacje z większości krajów półkuli wschodniej. Nikt nie wiedział, co się dzieje. Ted odciągając wzrok od ekranu, przypadkiem spojrzał na kalendarz i przez jego głowę przeszła myśl, w którą nie pozwolił sobie uwierzyć.
Biorąc do ręki swój kubek z kawą, podszedł do najbliższego stolika. Odstawił kubek i runął zrezygnowany na kanapę. Jego dzień nie zaczął się dobrze. Gdy wychodził rano z mieszkania, razem z nim do windy weszła kobieta w zaawansowanej ciąży. Pech chciał, że jej dziecku bardzo spieszyło się na świat. Tak bardzo, że postanowiło opuścić brzuch swojej matki w jadącej windzie. Zanim zjechali na parter, kobieta leżała na podłodze, a Ted kucał przy niej wyciągając ręce, by odebrać poród. Gdy wszystko się skończyło, a zebrani przy drzwiach ludzie zadzwonili po karetkę, Ted, wciąż będąc w szoku, wsiadł do swojego mustanga i pojechał prosto do baru.
Pochylając się nad kubkiem z kawą, starał się uporządkować swoje myśli, ale cały jego racjonalny świat właśnie ginął w płomieniach. Wszystkie wytłumaczenia jakie przychodziły mu do głowy, wszystko czemu dotąd ufał i co pomagało mu kierować jego życiem, przestawało właśnie mieć zastosowanie. Porzucił więc swój dotychczasowy racjonalizm i osiągnął stan, w którym mógł zaakceptować najbardziej nieprawdopodobne wytłumaczenie, jeśli tylko brzmiałoby logicznie.
Spojrzał na siedzącego przy barze mężczyznę. Dziwne przeczucie podpowiadało mu, że ma on coś wspólnego z tymi wydarzeniami. Nie umiał powiedzieć co takiego, ale jako, że przestał ufać racjonalnym odpowiedziom, postanowił się tego dowiedzieć. Już otwierał usta, żeby zapytać co się dzieje, gdy ubiegła go brunetka.
- Co się dzieje? - zapytała łamiącym się głosem.
Mężczyzna obrócił się powoli na stołku.
- Och, moja droga. Wasz świat się kończy - odpowiedział uśmiechając się pocieszająco. Brunetka wybuchnęła płaczem, mężczyzna zmieszał się, spuścił głowę i zaczął szukać swojego odbicia w parującej kawie.
- Ale dlaczego?! - zapytała przez łzy.
- Obcięli nam dotacje. Nie mogliśmy dłużej prowadzić symulacji, więc musieliśmy was... zakończyć - odpowiedział mężczyzna z początku pokrzepiony faktem, że ktoś zadał mu konkretne pytanie, na które znał konkretną odpowiedź. Jednak patrząc na swoich słuchaczy, zaczęło do niego docierać, że informacja, którą im właśnie przekazał może nie być im tak obojętna, jak mu się wydawało.
- Jaką kurwa symulację? - Fred w końcu odwrócił się od telewizora. Był wściekły. Nigdy dotąd nikt nie widział go wściekłego, to było jego premierowe wystąpienie – Gadaj dziwaku, coś ty kurwa za jeden! - chwycił nieznajomego i potrząsnął nim tak, że tamten wylał na siebie połowę pozostałej w kubku kawy.
- Założyłem się kiedyś z moim kolegą naukowcem, czy gdyby zresetować naszą planetę, gdyby wszystko musiało dziać się ponownie, to czy losy historii potoczyłyby się tak samo. Z braku lepszych alternatyw postanowiliśmy stworzyć chemiczno-fizyczny odpowiednik naszego świata. Znaleźliśmy w kosmosie planetę, o podobnych współczynnikach i pozamienialiśmy niektóre pierwiastki, dodając te występujące u nas i usuwając te, których u nas nie ma. Stworzyliśmy życie i takie tam. Oczywiście, żeby dożyć wyników testu, schowaliśmy waszą galaktykę w czasowym kloszu, który przyspieszał wszystkie procesy niezauważalnie dla was.
Niestety, nie dostaliśmy dotacji na przedłużenie projektu i musimy go zakończyć według pierwotnego planu, czyli wraz z nastaniem dwudziestego pierwszego grudnia dwa tysiące dwunastego roku waszego czasu. Ziemia będzie eksplodować strefowo, zgodnie z ustalonym przez was podziałem. Ostatnie strefy wybuchną wraz z Ziemią, więc jesteście w dosyć komfortowej sytuacji mieszkając w Ameryce.
Fred stał osłupiały, wciąż trzymając ręce na płaszczu mężczyzny. Brunetka rozpłakała się na dobre, chlipiąc coś o umierającym na raka ojcu, który nie dożyje nawet własnej śmierci. Ted siedział przy stoliku, popijając kawę i chłonąc logiczne wytłumaczenie, którego tak potrzebował.
Odstawił swój kubek, podszedł do dziewczyny i objął ją delikatnie. Przytuliła się do niego, wypłakując ostatnie łzy na jego ramieniu.
- Chodź, odwiozę cię do domu - powiedział spokojnie, a gdy pokiwała potakująco głową, wyprowadził ją z baru i pomógł wejść do swojego samochodu.
***
Ted stał w swojej sypialni, patrząc przez okno. Nie dojechali do jej domu. Jenny, bo tak nazywała się brunetka, powiedziała, że nie chce być sama w te ostatnie godziny, więc wylądowali w jego mieszkaniu.
Po przekroczeniu progu, zdjęli z siebie ubrania, napawając się każdym gestem i dokładnie badając swoje ciała. Kochali się długo i namiętnie, a potem legli w łóżku i zaczęli opowiadać sobie sekrety, których nigdy nikomu nie wyjawiali.
Ted patrzył na pogrążające się w panice miasto, które wiedziało, że zbliża się koniec. Pił swoją ostatnią kawę i była to najlepsza kawa w jego życiu. Poczuł, jak od tyłu obejmują go delikatne, kobiece dłonie. Odwrócił się i zobaczył Jenny. Wyglądała pięknie bez ubrań na sobie. Pachniała dopiero co uprawianym seksem. Powoli wyciągnęła kubek z jego dłoni i przystawiła do ust. Patrzył, jak przełyka gorący napój i wiedział, że smakował jej tak jak jemu. Spojrzał na nią i uśmiechnął się, a ona odwzajemniła ten prosty gest.
A potem Ziemia wybuchła.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt