To nie tak, że nie lubiła kawy w ogóle. Sama w sobie stanowiła źródło sprzeczności, więc wszystko pojmowała dualnie. Dualizm kawy objawiał się w rozgraniczeniu na smak i zapach, które w jej percepcji wykluczały się wzajemnie. Nie mogła nigdy pojąć, czemu coś, co pachnie tak przyjemnie, słodko i upajająco może mieć smak gorzki i odrzucający. Wrażenia zapachowe nie pokrywały się z tym, czego doświadczała, mając w ustach ten dziwny, ciemny płyn. Gorycz istniała długo po tym, jak przełknęła ostatni łyk gorącego napoju. Nie, zdecydowanie bardziej wolała zaparzyć kawę tylko po to, by móc ją czuć. Wyobrażała sobie wtedy smak podobny do tego, co czuła, nabierając ochoty na wypicie filiżanki do dna, a powstrzymywało ją tylko owo wspomnienie goryczy. Błędne koło. Ograniczyła więc swój świat do tych dwóch przestrzeni – tego, co widziała i czuła w wyobraźni oraz tego, co było realnym doświadczeniem. Nie próbowała zrozumieć, czemu reaguje w ten sposób – przyjmowała to i przechodziła nad tym do codzienności, która była niczym kalka kawowych zależności. Czytając ogłoszenia o posadzie redaktora miejskiej gazety z jednej strony widziała siebie na tym stanowisku jako niezależną i odpowiedzialną kobietę, z drugiej jednak bała się właśnie owej odpowiedzialności i niezależności. To, co ją przyciągało, jednocześnie odpychało od złożenia podania. Swoista wewnętrzna antynomia trwała latami, rozszczepiając jej życie na dwa różne bieguny – tego, co chciała i tego, co ostatecznie robiła.
- Zawsze jesteś jedna, jesteś tylko ty, a mam wrażenie, jakbym spotykał się z dwiema… Niby jedną a paradoksalnie podwójną. Ty jak ta twoja koncepcja kawy – wyglądasz na jedno, a czujesz na drugie. – Nie mówił jej tego często, zazwyczaj wtedy, gdy znowu rozpoczynała swoje filozoficzne wywody. Mówił ze śmiechem i z miłością, a ona traktowała jego słowa niczym idealną pointę w snutej przez nią historii.
- A jednak w taki sposób nie znajdę żadnej pracy. Nikt nie zapłaci mi za możliwość podziwiania tej mojej dwoistości. Czas w końcu wziąć się za siebie i złożyć w jedną całość – stwierdziła któregoś razu, po kolejnej konferencji przeprowadzonej sama ze sobą na temat ponowionego ogłoszenia na posadę redaktora.
- Tak jakby całości mogły być dwie – uśmiechnął się do niej przekornie wiedząc dokładnie, co odpowie.
- Czasami tak właśnie jest.
Odczuła to każdą komórką swojego ciała, gdy powiedział jej, że wyjeżdża do Afganistanu, wezwany przez dowódcę jednostek NATO. Potrafiła wtedy siedzieć godzinami, zapatrzona w ścianę i doświadczająca w pewnym sensie mickiewiczowskiej wizji wygnania – jej ciało trwało w kraju, który wydawał jej się obcym bez codziennej bliskości i rozmów o niczym, a dusza płynęła ku miejscu, w którym powinna się znajdować – do niego.
- Wojna nigdy się nie skończy. Jak była tysiące lat temu, tak trwać będzie zawsze. Zmieniać się będą jedynie strony i przyczyny konfliktu. I tak do końca – ludzkości albo świata. – Mówiła do ściany, bo nie było nikogo, do kogo mogłaby kierować swoje słowa.
Pracę w redakcji dostała, choć na rozmowę poszła niechętnie i z wahaniem. Zmusiła się do tego, bo chciała zająć się czymś, czymkolwiek, co odciągnęłoby ją od myślenia. Dzięki codziennemu grafikowi poczuła stabilizację, a skupiając się na czekających ją zadaniach zapominała o swoich rozterkach.
Kiedy zaczynała już myśleć, że przejmuje kontrolę nad swoim życiem, u drzwi mieszkania stanęła delegacja wojskowa, a jej zachowanie było tak oficjalne, twarze tak kamienne, że przekazana wiadomość była dla niej ciosem podwójnie bolesnym.
- Niezmiernie nam przykro, raczy pani przyjąć nasze kondolencje. Zapewniamy ze swojej strony wszelką pomoc i wsparcie finansowe. Czy narzeczony miał jakąś rodzinę?
- Ojciec i matka umarli, rodzeństwa nie miał, o dalszej rodzinie nic nie wiem… - mówiła beznamiętnie, tępo wpatrując się w mundurowych. Czuła się tak, jakby właśnie zabrano jej ostatnią kotwicę łączącą ją ze światem. Mogła teraz swobodnie ulecieć w przestrzeń, opuścić powierzchnię ziemi i zawisnąć gdzieś w metafizycznej czarnej dziurze.
- Gdy przewieziemy ciało do kraju, niezwłocznie panią o tym poinformujemy. – Oficer Zimowski zasalutował i odszedł wraz z innymi, zostawiając ją samą ze swoją wewnętrzną pustką.
Nie zrezygnowała z posady redaktorki, choć od tamtej pory wszystkie czynności wykonywała mechanicznie, popadłszy w stan całkowitego zobojętnienia. Znajomi z pracy dawno przestali próbować wybudzić ją z letargu, aż w końcu odcięła się od nich murem nie do pokonania. Wszyscy też wkrótce skupili się w pełni na sytuacji w kraju i na świecie, zapominając o jej problemach.
Coraz częściej do redakcji dochodziły niepokojące wieści z frontu i informacje o układach za wschodnią granicą. O budowie kolejnej car bomby, przewyższającej mocą swój prototyp. O wewnątrzeuropejskim pakcie wschód-zachód, skierowanym przeciw Chinom sprzymierzonym z Afganistanem i Iranem. Wreszcie o nowych zbrojeniach i groźbach wywołania kolejnej wojny światowej. Miesiące mijały w niepewnym pokoju aż w końcu wszystkimi instytucjami medialnymi wstrząsnęła wieść, że Izrael zaatakował Iran, zapowiadając użycie w najbliższym czasie bomby atomowej. Wszyscy w napięciu czekali na kolejny ruch Chin, które ujawniły budowę K7-OP – potwora przewyższającego siłą najśmielsze wyobrażenia amerykańskich i rosyjskich naukowców. Ich intencje były jasne i stwarzały olbrzymie zagrożenie. Decydując się na ryzykowny ruch, Rosja wystosowała pismo do chińskich władz z ostrzeżeniem, że detonacja K7-OP na terenie Izraela zmusi Europę wschodnią do użycia post-car bomby, co zamknęło ten swoisty trójkąt bermudzki i chwilowo zatrzymało polityczne domino. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że wprawienie go w ruch doprowadzi do zagłady całej ludzkości, ale nikt nie odważył się powiedzieć tego głośno.
Porządkowała zalegające na biurku papiery i próbowała okiełznać ekspansję biurowego chaosu, związanego z całą masą powtarzających się informacji napływających z różnych źródeł. Wszystkie podejmowały wciąż jeden i ten sam temat – III wojnę światową. Miała powoli dosyć myśli, że wplątła się w to całą sobą, stając w oku cyklonu jako osoba odpowiedzialna za weryfikację i publikację wciąż zmieniajacyh się wydarzeń.
Była w trakcie pisania odpowiedzi jednemu z dziennikarzy, gdy zadzwonił telefon. Dźwięk ten, znienawidzony przez nią już dawno, rozbrzmiewał w pomieszczeniu tysiące razy dziennie. Zła, że znowu musi przerywać pracę, chwyciła za słuchawkę i najuprzejmniej jak mogła rzuciła w jej stronę swoje nazwisko. Rozmówca odezwał się dopiero po dłuższej chwili.
- To ja.
Te dwa słowa wystarczyły, by wypuściła z rąk telefon, wydając z siebie przeciągły jęk przerażenia. Umarli milczą. Nie dzwonią w ciągu dnia do pracy i nie odzywają tak dobrze znanym głosem.
„Jestem po prostu za bardzo przemęczona. Przecież to mógł być redaktor naczelny czy któryś z reporterów.”
Podeszła z powrotem do biurka i z wahaniem sięgnęła po słuchawkę.
- Tak? – zapytała drżącym głosem, próbując zapanować nad sobą.
Po drugiej stronie słychać było głębokie westchnienie ulgi.
- Już myślałem, że nigdy nie uda mi się z tobą skontaktować. Jestem w Polsce, mogę przyjechać, wystarczy jedno twoje słowo. Wolałem zadzwonić, bo bałem się, jak zareagujesz. Zimowski popełnił błąd, ale teraz nie czas na wyjaśnienia. Sytuacja jest dramatyczna, więc proszę cię, nie ruszaj się nigdzie. Najlepiej w ogóle nie wychodź z biura. Postaram się dotrzeć do ciebie jak najszybciej.
Przyciskała telefon do ucha, zesztywniała i blada, bojąc poruszyć się, by nie zemdleć. To naprawdę był jego głos. Żył, choć tyle czasu myślała, że straciła go na zawsze.
- Boże… ty żyjesz – zdołała wydusić, zanim szloch wstrząsnął jej ciałem.
- Nie płacz, wiesz że nienawidzę, gdy płaczesz. Obiecuję zrobić wszysko, by jak najszybciej być u ciebie. Żeby zdążyć cieb… - w słuchawce zapadła głucha cisza, jakby ktoś odłączył linię.
- Sieć telefoniczna padła – usłyszała za sobą, gdy do pokoju wszedł jeden ze współpracowników. – Nie wiemy co się dzieje, ale spróbujemy to wyjaśnić. Anita już jedzie do ambasady.
Nie słuchała, stała jak sparaliżowana, próbując zatrzymać w sobie jego głos. Taki prawdziwy i czysty, jakby stał obok niej. Nie potrafiła uwierzyć, myśli umykały gdzieś, mgliste i nierealne. Tak jakby wszystko to działo się obok niej.
- Wszystko w porządku? – Mężczyzna pojawił się w jej polu widzenia, a jego twarz wyrażała skrajne zaniepokojenie. – Wyglądasz, jakbyś miała zaraz… - podskoczył ku niej, gdy padała bezwładnie na podłogę. Słuchawka z głuchym trzaskiem rozpadła się na dwie części.
Otworzyła oczy i usiadła, rozglądając się po pomieszczeniu. W biurze było teraz więcej osób, a wszyscy wyglądali na mocno zaniepokojonych, i to bynajmniej nie jej stanem. Nikt nie zwracał na nią uwagi, każdy pochłonięty był cichą rozmową, nerwowym wyglądaniem przez okno lub próbami włączenia telefonów.
- Do diabła z tą komórką, jadę do domu. Nie będę tu siedzieć z założonymi rękami. – Jeden z reporterów rzucił niedziałający sprzęt na podłogę i ruszył do wyjścia.
- Daj spokój, i tak nie przedrzesz się przez te zakorkowane ulice i chodniki.
- Spróbuję, to wszystko przestaje być zabawne – odpowiedział tamten, ale nie ruszył się z miejsca. Dopiero po chwili zauważyła, że drzwi wyjściowe są zamknięte i zabezpieczone przed… no właśnie, przed czym?
- Co się dzieje? – zapytała słabo.
- Nikt nie wie. Samoloty nie latają, samochody stoją, wszędzie gigantyczne korki, wysiadła elektryczność, sieć telefoniczna, wszystko. Nie możemy skontaktować się z ambasadą ani z jakimikolwiek innymi jednostkami. Siedzimy tutaj jak idioci czekając, aż ktoś nas oświeci, chociaż nawet gdyby miał zamiar to zrobić, nie miałby jakim sposobem tu dotrzeć. Technologia nas zawiodła. Jesteśmy bezsilni bez tych wszystkich zabawek – warknął z frustracją jeden z najbliżej stojących.
- Ostatnie wiadomości z frontu? – rzuciła, powoli otrząsając się z otępienia.
- Rosja przesłała informację o planach ataku. Potem wszystko ucichło. Nie wiemy, czy wiadomość została przechwycona, czy wschód uczynił w końcu pierwszy ruch. Nie wiemy nic!
- Przyszedł tu może ktoś... jakiś mężczyzna? – Pytanie zawisło w ciężkim od napięcia powietrzu, zupełnie nieadekwatne, niemal szokując zebranych w pomieszczeniu.
Młoda dziennikarka spojrzała na towarzyszy z wahaniem.
- Był tu ktoś, ale nie wszedł. Zamknęliśmy wszystkie wejścia. Ludzi zaczyna ogarniać strach, podjęliśmy więc środki ostrożności…
Zerwała się z sofy, jednym susem pokonując przestrzeń dzielącą ją od drzwi. Jak mogli go nie wpuścić?!
- Stój! Nie możesz teraz wyjść!
- Nie obchodzą mnie ludzie i jakieś zamieszki na ulicach! Daj mi przejść! – krzyczała, szarpiąc się z zagradzającym jej drogę mężczyzną. W tym momencie naprawdę nie obchodził ją chaos panujący na zewnątrz. Strach miała w sercu, zupełnie nieporównywalny z nieokreślonymi masami na ulicy. Niemal fanatycznie pragnęła przekroczyć próg oddzielający ją od sensu jej istnienia.
- Powiedziałem, że teraz nie wolno…! – mężczyzna przytrzymał ją silniej, odciągając od wyjścia.
Nagle wszystko spowiła ciemność. Stało się to momentalnie i bez ostrzeżenia. Unoszący się nad ziemią, przywiewany z wiatrem gęsty pył zasłonił słońce. Ciemne chmury kłębiły się nad miastem, zasysając powietrze. Na zewnątrz zapadła nienaturalna cisza, a na zgromadzonych w pomieszczeniu ludzi spłynęła przerażająca jasność, paraliżująca umysły.
- Spuścili bombę…
Pełen niedowierzania szept utonął w huku walących się budynków. Trzęsienie ziemi rozpoczęło się gwałtownie, w ciągu kilku minut zrównując las wieżowców, domów i centrów handlowych z ziemią. Nie wiedziała, co się dzieje, czuła tylko drżący grunt pod stopami, a po chwili nienaturalną nieważkość, gdy ściana obok niej runęła. Przez chmury pyłu dostrzegła biegnącą ku niej postać, a zaraz potem z przerażającą wręcz ostrością zobaczyła nad sobą jego twarz. Zakrwawioną i poznaczoną ranami, ale wciąż tak dobrze rozpoznawalną. Chciała coś powiedzieć, ale z jej ust wydobył się tylko cichy, niezrozumiały dźwięk. Za to on krzyczał jej imię, dotykając dłońmi jej twarzy i jednocześnie próbując wyswobodzić kobietę z przygniatającego ją gruzu. Znowu ziemię przebiegło drżenie, kolejna fala wybuchu zbliżała się do miasta. Po chwili gorące powietrze uderzyło ją w twarz, a za nim przyszły kolejne odłamki murów i szkła, siekące jej zmaltretowane ciało. On upadł koło niej, powalony siłą wprawionej w ruch materii.
Kawa jest jedna, lecz zmysły są dwa - zapach i smak. Zamykając oczy i wpadając w kojącą ciemność czuła teraz w ustach gorzki i metaliczny posmak własnej krwi, ale otoczona była słodkim i obezwładniającym zapachem. Chłonęła go całą sobą, bo był to zapach dawnych dni spędzonych przy nim. Teraz był tak blisko jej duszy, że wypierał gorycz, której fizycznie doświadczała. Pogrążała się we wspomnieniach, a wszystko to wydawało się trwać całą wieczność. I do samego końca nie wiedziała, czy to świat odchodzi w zapomnienie, czy tylko ona odchodzi ze świata.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt