W zasadzie wszyscy wiedzieli, że to się w końcu stanie. Były znaki, dokładnie tak, jak opisywano. Trzęsienia ziemi, krwiste morze, czarne słońce i przerażające wizje na nieboskłonie. Ale ludzie nie chcieli wierzyć. Wszystko w końcu dawało się jakoś wytłumaczyć. Wszystko – poza stadami istot, których nikt od dawna na tych ziemiach nie widział, a które aktualnie ciągnęły na wschód.
Boruta przeliczył, ile zgromadził skarbów. Czerwieńce, srebrne grosze, późniejsze banknoty przesypywały mu się między pazurami, przypominając stare, dobre czasy. Z ciężkim sercem wyszedł z piwnicy łęczyckiego zamku i, jak zwykle, zaryglował na sześć sztabek.
Pod bramą czekał mały Rokita z podpuchniętymi, zaczerwienionymi oczami oraz Mefistofeles. Zdjął pudrowaną perukę, uznając, że nie ma sensu dalej ukrywać rogów.
- Po co zamykasz? - spytał, widząc, jak szlachcic przekręca klucz w zamku. – Nikt cię już nie okradnie.
Boruta nie odpowiedział. Schował klucz w połach kontusza. Diabelska trójka ruszyła naprzód – tam, gdzie cała reszta. Czekała ich długa droga. A słońce, okropnie czerwone, dawno powinno już było zniknąć za horyzontem i ustąpić nocy – nigdzie się jednak nie wybierało. Na jego tle przelatywały hordy czarownic – po raz pierwszy od wieków.
Idąc, mijali znajome miasta. Widzieli, jak ludzie wariują ze strachu bo dookoła nich wali się świat. W Krakowie zjawili się akurat, żeby zobaczyć, jak po wiekowej niewoli odmieniają się z gołębiej postaci rycerze Henryka Probusa i pozdrawiają ich skinieniem głów, choć stali po przeciwnej stronie odwiecznej barykady dobra i zła. Od strony Tatr usłyszeli tętent mnóstwa koni. Kilka kilometrów dalej spojrzeli tam, gdzie odkąd ludzkość sięga pamięcią wznosił się Giewont. Teraz go już nie było. Ruszył, tak jak inni. Wszystko, co zachowało się tylko w legendach, nagle powróciło. I biegło prosto w stronę straszliwego słońca. Do dalekiego Megiddo. Na od dawna przepowiedzianą bitwę.
Aż do jego przedmieść szli w milczeniu, nie licząc czasu, który stał się nieważny. Rokita płakał. Mefistofeles od czasu do czasu syczał – widać lakierki obcierały mu pięty.
Na miejscu panował tłok. Już z daleka widzieli hordy stworzeń mniej-lub-bardziej piekielnych ze wszystkich stron świata, czyniących wrzask i tumult, przygotowujących się do wojny, którą i tak mieli przegrać. Gdzieś dalej rozstawiali się legendarni obrońcy sprawiedliwości, oczekując na rozkazy, które miały paść z góry. Boruta zagryzł wargi. Strasznie chciał się napić.
- Idę poszukać piwa – oświadczył ponuro, skręcając w lewo. Stała tam chatka, która kiedyś należała do archeologów. Miał nadzieję, że coś zostawili.
- Gdzie, tu? – zaśmiał się gorzko Rokita, podążając za nim. – Toż nie pamiętasz, co nasz książę Leszek dawno temu stwierdził, jak go na krucjatę wysyłali? W Palestynie piwa nie ma!
Weszli do niskiego domku, z dala od hałasu. Piwa, oczywiście, nie znaleźli.
- Jest jakaś lura – mruknął Mefistofeles, wyciągając z szafki torebkę kawy. – Tyle że czajnik elektryczny, nie zadziała.
Boruta pstryknął palcami. Na końcach szponów zatańczyły mu małe ogniki.
- Ale przynajmniej nie z plastiku. Daj go tutaj.
Rokita zabrał się do szukania kubków. Widok starszego kolegi robiącego za kuchenkę trochę poprawił mu humor. O ile cokolwiek w tej sytuacji mogło mu go poprawić.
Słońce w końcu zgasło, by już nigdy się nie pojawić. Zalewając kawę wrzątkiem patrzyli, jak z nieba zaczynają spadać gwiazdy. Pojedynczo. Puf. Od Wielkiego Wozu odpadł dyszel. Puf. Orionowi za chwilę spadną spodnie z powodu braku paska. Puf. Coraz mniej mleka na Mlecznej Drodze. Puf.
- Ile mamy czasu? – spytał Rokita, kuląc się z kubkiem na krześle.
- Może godzinę – Boruta pociągnął łyk. – Obrzydliwa ta kawa. – nagle załkał. - Moja Łęczyca… Moja kochana, stara Łęczyca…! – ukrył twarz w dłoniach. – Mój kościół w Tumie! Moje skarby! Dlaczego teraz?!
- Moje Siedlce, mój Kalisz, co to będzie teraz bez nich… - Rokita nie nadążał już z wycieraniem oczu. – Ja tam od zawsze siedziałem, chłopów na bagna wciągałem, kanapki im kradłem i co? I koniec?! Ja nie chcę… ja… - nie mógł dokończyć.
- Od czasów wdowy Salomei siedzę w Łęczycy – Boruta przełknął z trudnością kolejny łyk kawy. – Ile to już stuleci minęło… a wcześniej, to ja jeszcze święte gaje pamiętam…
- Wesoło mi było z waszym Twardowskim – mruknął po chwili ciszy Mefistofeles. – Ale bardziej będę tęsknić za moimi Niemcami.
– Po co myśmy tu w zasadzie przyłazili? - Rokita mlasnął. Nie lubił kawy. Ale niczego innego nie znalazł. A szkoda, nie pogardziłby szklanką ciepłego mleka. Po raz ostatni. – Przegramy i poginiemy. Od dawna wiemy, że przegramy. Po co w ogóle walczyć?
- Żeby świat mógł się skończyć – rzekł nagle nowy głos. – Po prostu. Każda historia ma swój kres. Ludzie muszą być osądzeni. Ziemia zniszczona. Wszystko rozstrzygnięte.
Diabły spojrzały w stronę wejścia. Na progu stał anioł z mieczem u boku. Miecz płonął.
- Witaj, Michasiu – Boruta odstawił kubek trochę głośniej, niż zamierzał. – Co cię tu sprowadza, nie powinieneś raczej wizytować swoich wojsk?
- Są gotowe – odparł, poprawiając złote loki opadające mu na oczy. – Do końca wysiedzieliście w Polsce?
- Żebyś wiedział – Rokita zamiótł podłogę ogonem. Na czerwonych spodniach osiadł kurz. – I chętnie posiedzielibyśmy tam jeszcze. Tak jakieś ze trzy razy tyle.
Michał uśmiechnął się i spytał, czy może się przyłączyć.
Świat zazwyczaj nie widuje takich scen. Trzy diabły i anioł sączą kawę, za drzwiami kotłują się wszelkie istoty nadprzyrodzone a na niebie zostały już tylko pojedyncze, słabe kropki.
- Lubiłem wasz kraj – stwierdził Michał, czekając, aż kawa nieco ostygnie. – Zwłaszcza, jak któryś z waszych kłócił się ze świętym Piotrem pod bramą Raju.
- To musiało być zabawne – mruknął Boruta, ledwo powstrzymując łzy. Z nieba spadła ostatnia gwiazda. Wiedzieli, co to znaczy. Ze świata nic już nie pozostało. Gwiazdy były ostatnim znakiem. Ludzkość błąkała się po bezdrożach, czekając na swój kres. A jemu pękało serce, gdy myślał o swojej ukochanej Łęczycy, teraz zapewne obróconej w popiół. Kolegiata w Tumie pewnie też była już historią. Jak wtedy. W diablim pojęciu nie minęło wiele czasu od chwili, gdy wieża zawaliła się, trafiona niemieckim pociskiem. Po obiciu Mefistofelesa poszedł i się nad nią rozpłakał. A to przecież był od zawsze jego cel. Osiedlił się w Łęczycy i przesiedział tam, przez wieki próbując ową wieżę zburzyć. A zrobił to jakiś szwargoczący drań. I dopiero widząc, jak się zapada, diabeł zrozumiał, jak bardzo była mu droga. Nawet nie krył radości z jej odbudowania po wojnie. Teraz nikt już jej nie odbuduje.
Dopijali kawę. Rozległy się trąby. Zadrżała ziemia.
- Zdaje się, że muszę iść – Michał podniósł się. – I… - zdaje się, że chciał coś jeszcze powiedzieć. Zrezygnował jednak i zniknął za drzwiami. Skrzydłem zawadził o futrynę.
Diabły wyjrzały za okno, obserwując ponuro, jak ziemia drży a na linii horyzontu wyrasta z niej gigantyczna góra.
- Góra Megiddo – Rokita uśmiechnął się. – Więc tak to załatwili. Przepowiedziana góra, określone miejsce, więc ma być góra i już, a nie jakiś nędzny pagórek.*
- Spójrz – Boruta zapatrzył się w puste niebo, na którym właśnie zapaliły się łuny. – W Asgardzie już walczą. Ciekawe, czy Olimp też się już ruszył.
- I na nas już czas – Mefistofeles odstawił kubek do zlewu. Po chwili namysłu wyciągnął zza pazuchy wymiętą perukę i nałożył na łeb. Na uśmieszki polskich kolegów rzucił:
- Zawsze byliśmy razem. Uznałem, że nie mogę nie nosić jej teraz.
Rozgorzała bitwa. Ostateczne starcie dobra ze złem rozpoczęło się dźwiękiem trąb i nieziemskim krzykiem. Po raz ostatni w dziejach świata antagoniści i protagoniści rzucili się sobie do gardeł.
Dobry czarny charakter nigdy nie odmawia walki. Nawet kiedy wie, że nie ma szans.
Boruta padł od uderzenia jakiegoś rycerza w lśniącej zbroi. Wojak natychmiast pogalopował dalej, zostawiając przeciwnika samemu sobie, nie trudniąc się sprawdzeniem, czy jeszcze żyje. Zresztą, nie miało to już znaczenia.
Z rozbitej głowy popłynęła czarna jak smoła krew i zalała diable oczy. Zdążył jeszcze zobaczyć samego dowódcę wojsk niebieskich, zbliżającego się powoli, jakby był na spacerze. Michał zawsze taki był. Jakby cały hałas wojny go nie dotyczył.
Przyłożył miecz do piersi szlachcica.
- Jak leciała ta piosenka…? – udał, że się zastanawia. – Aha, no tak… - uśmiechnął się. – Śpij kolego w ciemnym grobie – ostrze wbiło się między żebra. - Niech się Polska przyśni tobie.
Boruta odwzajemnił uśmiech, zacisnął dłoń na rękojeści ukochanej szabli i zamknął oczy.
Bitwa była skończona. Świat został osądzony. Jak okiem sięgnąć rozciągała się pustynia. Szara pustynia pod czarnym, pustym niebem. Pogrążona w śmiertelnej ciszy, której nic już nigdy nie naruszy.
- Boruta?
- Tak?
- Wiesz, bo ja się raz zakradłem do mieszkania takiego profesora. I on się zastanawiał nad Sądem Ostatecznym. I on powiedział tak jakoś, że podzieli się ludzkość na zbawionych i potępionych. Ale wieczność to dużo czasu. Pamięć się zatrze i zapomną – jedni, dlaczego zostali zbawieni, a drudzy – dlaczego ich potępiono. Jedni poczują się skrzywdzeni, drudzy znudzeni. Ale i to zblaknie, bo i męki spowszednieją i niebiańskie rozkosze się znudzą. Zostanie obojętność. I ten profesor domniemywał, że po pół wieczności ludzie znowu porzucą Raj, wezmą ze sobą potępieńców i wszystko zacznie się od nowa. **
- Nawet podoba mi się ta teoria. I chyba to prawda. Ja już dawno zapomniałem, dlaczego zostałem diabłem. Po tylu latach to już nieważne. Przyzwyczajenie.
- Boruta?
- No?
- Gdzie my w zasadzie jesteśmy? Tu jest tak ciemno. Chcę do domu.
- Nie mam pojęcia, mały. Śpij.
* Dziś wspomniana w Apokalipsie „góra Megiddo” ma zaledwie 20 m. wysokości.
** Niezbyt dokładnie przytoczona myśl prof. Stanisława Grodziskiego.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt