Czarny kot - JoannaP
Proza » Inne » Czarny kot
A A A

CZARNY KOT

Najpierw była ciemność, cisza, niebyt, zupełnie jak przed początkiem wszechświata. Nagle pojawiło się coś nowego – ciszę rozsadził jakiś dźwięk, wysoki, narastający, agresywny. Pojawiło się światło, ciemność wycofała się, z nicości wyłonił się świat.

Ewa wyłączyła budzik, wstała z łóżka i włożyła okulary. W łazienkowym lustrze mogłaby zobaczyć swoją bladą, raczej przeciętną twarz, ale Ewa nigdy nie patrzyła w lustro – nie wydawała się sobie na tyle interesująca, by na siebie patrzeć. Prawdę mówiąc, nic nigdy nie wzbudzało jej ciekawości, wszystko wokoło zdawało się jakby nierzeczywiste, miała wrażenie, że od reszty świata odgradza ją szyba, której nie można rozbić, na ogół jednak było jej to zupełnie obojętne.

Po wyjściu z łóżka poszła do kuchni, by, jak każdego ranka, zjeść talerz przypalonej owsianki. Przy stole czekali już babcia i dziadek.

 - Dzień dobry – odezwała się Ewa matowym, bezbarwnym głosem.

- Spóźniłaś się półtorej minuty – mruknął dziadek.

- Przepraszam.

- Zjedz owsiankę.

Po śniadaniu Ewa poszła tam, gdzie chodzą wszystkie piętnastolatki – a tyle właśnie miała lat, czyli do szkoły. Droga do tego przybytku wiedzy nie była długa. Dziewczyna szła jakieś piętnaście minut szarymi ulicami Miasteczka, zanim dotarła do szarego budynku Publicznego Gimnazjum. Bo w miasteczku wszystko było szare: ulice i domy, zwierzęta i ludzie. Jeśli pojawiło się coś kolorowego, wszechobecna szarość zdawała się to pochłaniać, pożerać, aż także zszarzało i przestawało razić oczy zmęczonych przechodniów i przypominać im o istnieniu innych niż szary kolorów.

W szkole przez cały dzień to samo: hałas, bieganina, lekcje, nuda, przekleństwa, papierosy, pustka… Po szkole powrót do domu, obiad, lekcje, kolacja i sen. I tak będzie zawsze, aż do skończenia świata, dzień za dniem w kieracie życia, w milczącej beznadziei. Nocami często leżała w łóżku i wpatrywała się w ciemność bezmyślnymi oczami. Czasem rozmyślała o gwiazdach rozsianych na nocnym niebie niczym maleńkie, zimne szkiełka: tu na Ziemi ludzie rodzą się, żyją, by zgasnąć przeważnie zbyt wcześnie, niektórzy zbyt późno, a tam wysoko krążą miliardy obcych światów i same nie wiedzą, po co istnieją, ani nie pytają. kto je stworzył. Częściej jednak nie myślała o niczym i zasypiała snem bez snów.

Tamten dzień niczym się nie różnił od innych, był tak samo szary i nijaki jak zawsze. Wracała ze szkoły. Było zimno i wilgotno, na chodnikach leżały kupki śniegu. Zaczął się marzec, jednak nic nie wskazywało na rychły początek wiosny. A kiedy wreszcie nadejdzie, to w Miasteczku nikt tego nie zauważy.

Ewa wracała ze szkoły. Gdy znalazła się już na swoim osiedlu usłyszała miauczenie. Zaczęła szukać kota, sama nie wiedziała, dlaczego, bo nie była wielką miłośniczką kotów, choć nie mogła też powiedzieć, że ich nie lubi.

Siedział pod krzakiem: wielki czarny kocur o oczach okrągłych i zielonych, zdawał się jej przyglądać z ciekawością. Jego spojrzenie było wyjątkowo inteligentne, Ewa nie zdziwiłaby się wcale, gdyby nagle przemówił. Kiedy chciała go pogłaskać, wstał i odsunął się i wtedy dziewczyna spostrzegła, że zwierzę siedziało na książce: brudnej i zniszczonej od leżenia na ziemi. Podniosła ją i otwierając szeroko oczy ze zdumienia odczytała autora i tytuł: Franz Kafka Proces.

 

Po powrocie do domu przywitała się z dziadkami, umyła ręce i weszła do kuchni. Dziadek skończył czyścić odziedziczoną po prapradziadku szablę i usiadł przy stole. Był to niski, chudy siedemdziesięcioletni mężczyzna, miał niskie czoło, małe szare oczka i lekkiego zbieżnego zeza (okulistów uważał za szarlatanów), przez co nie widział zbyt dobrze. Babcia była jeszcze niższa, jeszcze chudsza i stale wyglądała jakby czegoś się bardzo przestraszyła. Czas spędzała głównie przed telewizorem, lubiła zwłaszcza seriale (najbardziej oczywiście Klan i Na Wspólnej). Każdy dzień bez telewizji uważała za zmarnowany.

Wieczorem, po odrobieniu lekcji wyjęła z torby znalezioną pod krzakiem (dzięki kotu?) książkę i z ciekawości zaczęła czytać. Przeczytała pierwszy rozdział (dziwna książka, ciekawe, o co w niej chodzi?) i poszła spać. Zasnęła wyjątkowo szybko, ale w środku nocy obudził ją jakiś hałas. Coś chodziło po parapecie i próbowało się dostać do środka. Podniosła roletę i zobaczyła czarnego kota, który zeskoczył z parapetu (mieszkanie znajdowało się na parterze) i zniknął w ciemności. Już miała wrócić do łóżka, gdy po przeciwnej stronie ulicy pod latarnią zobaczyła jakiegoś człowieka wpatrującego się w jej okno. W świetle latarni zobaczyła, że jest ubrany na czarno a na głowie ma cylinder.

 

Ranek był deszczowy i zimny, Ewa z niechęcią myślała o konieczności wyjścia z domu. Szła walcząc z lodowatym wiatrem i mżawką. Nagle zobaczyła, że biegnie za nią czarny kot. ,,To chyba ten sam, którego widziałam wczoraj. Idzie za mną zupełnie jakby mnie śledził. Ale dlaczego kot miałby mnie śledzić, cóż za idiotyczne przypuszczenie!” Zwierzę towarzyszyło jej przez całą drogę do szkoły, kiedy wchodziła do środka, obejrzała się i stwierdziła, że kot siedzi na chodniku i wpatruje się w nią, a jego wzroku nie było nic zwierzęcego. Nagle poczuła, że się boi, choć nie wiedziała czego. Wzdrygnęła się nerwowo, jak ktoś, kto wchodzi do zimnej wody. ,,To idiotyczne” – skarciła się w duchu i poszła na lekcje.

Przez cały dzień nie mogła się na niczym skoncentrować, wydawało się jej, że ktoś ją obserwuje, coś ściskało ją w żołądku. Wychodziła ze szkoły taka zamyślona, że wpadła na kogoś i ten ktoś aż się przewrócił.

- Och przepraszam, nie zauważyłam cię! – powiedziała pomagając wstać dosyć niskiemu, jasnowłosemu chłopcu o nieśmiałym uśmiechu dickensowskiej sierotki, zwanemu Jąkałą, który miał na imię Chryzostom, gdyż, na swoje nieszczęście, posiadał rodziców o raczej niecodziennym guście, przynajmniej kiedy chodziło o wybór imion dla dzieci (jego młodsza o dwa lata siostra nazywała się Hildegarda).

- Nnnie szkodzi, nnic ssię nnie ssstało – odpowiedział jąkając się jak zawsze, gdy był zdenerwowany, i zaczerwienił się.

Zaczął się jąkać w wieku sześciu lat. W pewne wyjątkowo upalne lipcowe popołudnie bawił się w piaskownicy. Poszedł do domu po jakąś zabawkę i przechodził obok domku sąsiada, emerytowanego dentysty i jakieś licho kazało mu spojrzeć… To, co zobaczył często śniło mu się w sennych koszmarach. Sąsiad był zapalonym wędkarzem: właśnie wrócił znad pobliskiej rzeczki, w rękach trzymał największą chyba na świecie rybę i z dumą pokazywał ją stojącej na progu żonie. Mały Chryzostom wrzasnął przeraźliwie i pobiegł przed siebie, gnany przerażeniem. Od najwcześniejszego dzieciństwa panicznie bał się ryb. Na widok złotej rybki zaczynał płakać i wołać mamę. A tamta ryba była przeogromna! Te łuski, ten ogon, te szkliste oczy! Tamtego dnia stracił panowanie nad swoją mową i jak dotąd nie udało mu się go odzyskać. Poszedł nawet kiedyś do logopedy, znanego i cenionego specjalisty. Terapeuta miał ogromne brwi, grube okulary i przemawiał do biednego chłopca takim grobowym i ponurym głosem, że nieszczęśnik ze strachu zaczął jąkać się jeszcze bardziej i dał sobie spokój z terapią. Ostatecznie, człowiek może się do wszystkiego przyzwyczaić.

- Idziesz do domu? Może pójdziemy razem? – Ewa za nic nie przyznałaby się do tego, że obawia się samotnego powrotu, ale choć Jąkała-Chryzostom nie był najlepszą ochroną, poczuła się nieco lepiej. Poza tym nigdzie nie było widać tego dziwnego kota.

- Jjja tttu ssskręcam…

- Ach tak… No to cześć.

- Dddo jutra…

Ruszyła niemal biegiem w stronę swojego bloku, gnana strachem, miała wrażenie, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi. W końcu dopadła do drzwi, zatrzymała się na chwilę, bo nie mogła złapać tchu.

I wtedy to usłyszała. Miauczenie. Tuż obok klatki schodowej stał czarny kot.

Nagle poczuła, że ktoś jeszcze ją obserwuje. Obejrzała się. Jakieś dziesięć metrów dalej, na trawniku pod drzewem stał ubrany na czarno mężczyzna w cylindrze.

 

Odłożyła książkę i spojrzała na zegarek: była północ. Zgasiła światło i położyła się. Długo obracała się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Jakiś niewidzialny ciężar, którego nie mogła zrzucić, przygniatał ją, dławił, nie pozwalał się uspokoić. Zaczęła myśleć o rodzicach. Prawie ich nie pamiętała, jej matka umarła przy porodzie, a ojciec w niecały rok później rzucił się pod pociąg. Opiekowali się nią rodzice matki.

Szła ulicą. Nie wiedziała gdzie się znajduje, nie była to żadna z ulic Miasteczka. Po obu stronach drogi stały, jedna obok drugiej, wysokie kamienice, w żadnym oknie nie paliło się światło. Wokół panowała niezwykła cisza, nie była to zwykła nocna cisza pełna rozmaitych szmerów, szeptów, warczenia nielicznych pojazdów, szumu wiatru, ale cisza absolutna, jakby dźwięk nigdy nie istniał, powietrze było nieruchome. Nagle poczuła, że ktoś za nią jest. Nic nie usłyszała, po prostu wiedziała. Przerażenie całkiem ją sparaliżowało, nogi miała jak z ołowiu. Chciała uciekać, ale mogła tylko wlec się powoli, coś ją doganiało. Nagle tuż przed sobą ujrzała zielone, świecące się w ciemności ślepia.

Usiadła na łóżku oblana zimnym potem. Świtało. Padał deszcz.

 

Wracała ze szkoły. Przestało padać, w powietrzu czuć było zapach deszczu, zbliżała się wiosna. Z gałęzi drzew wystrzeliły delikatne, zielone pączki. W sercu Ewy wrzał bunt.

… nie poddam się, nie dam się zmiażdżyć, zniszczyć, stłamsić, jak to powietrze pachnie, jakie słońce, trzeba walczyć, nie wolno się bać, kto to powiedział rób zawsze to, czego się boisz, zresztą, czego miałabym się bać, czarnego kota? ale mi burczy w brzuchu, ciekawe, co na obiad, nie chce mi się dzisiaj uczyć, wszystko jest dzisiaj jakoś inaczej, czy to świat się zmienił, czy to ze mną coś się stało, chyba idzie wiosna, ten kot ciągle za mną idzie, a to pani Kowalska, co ona tu robi, zawsze o tej porze pracuje, właściwie nie chce mi się iść teraz do domu, zabawne, coś we mnie kipi, a nic mi się nie chce, poszłabym na spacer nie jestem aż tak głodna, jakie urocze są te wróbelki, małe piszczące kuleczki, babcia pewnie wyśle mnie do apteki, kończy jej się lekarstwo na stawy, zjadłabym knedle ze śliwkami, najlepiej z bitą śmietaną, pycha, jak dobrze jest jeść i cieszyć się tym, co się je, i spać tyle ile się chce, nie wstawać rano, czy to zwierzę nie da mi spokoju, pójdę chyba do biblioteki, posiedzę sobie, poczytam, odpocznę, ostatnio nie mogę się wyspać, te głupie sny…

Weszła do niewielkiego budynku, w którym na parterze znajdowała się też pasmanteria, a na piętrze biblioteka, labirynt tworzony przez sięgające sufitu regały pełne książek z całego chyba świata: były tam książki dobre, złe i nijakie, ciekawe i nudne, ogromne tomiska i książeczki mieszczące się w kieszeni, książki bardzo stare i te najnowsze, czytane przez wszystkich oraz takie, po które sięgali jedynie nieliczni. Wszystkie te księgi, książki i książeczki kusiły czytelników, by je wzięli do ręki, przeczytali siedząc wygodnie w fotelu i popijając kawę, w odosobnieniu i w nierzeczywistym a jednak realnym świecie lektury odnaleźli zagubioną lub nieznaną cząstkę siebie.

Zza sterty leżących na niskim biurku książek wyłoniła się niekwestionowana władczyni tego pachnącego kurzem przybytku – pani Basia. Była to niska, chuda kobieta w nieokreślonym wieku (mogła mieć zarówno czterdzieści, jak i sto lat), jej niesamowicie czarne brwi tworzyły nad stalowymi oczami literę V i patrzyła znad okularów o bardzo grubych szkłach w taki sposób, że odczuwało się niemal niemożliwy do opanowania przymus przepraszania, choć nigdy nie wiedziało się, za co, a jeśli ktoś nie oddał książek w terminie, miał silne poczucie, że jest potwornym zbrodniarzem i nic nie zmaże jego winy.

Ewa poszła do czytelni i zobaczyła pochylonego nad jakąś książką Chryzostom. Zdawał się nie widzieć, co się wokół niego dzieje. Dziewczyna usiadła obok:

- Cześć. Co tu robisz?

- Ooooo… Czcześć… Nnie zzzauważżyłem cię… Ja… ja… poprzychodzę tttu pprawie ccodziennie… Tttak ttu ssspokojnie… Nno wwiesz…

- Tak chyba wiem…

Ile tu książek! Po co właściwie ludzie piszą książki? Bez nich dałoby się żyć, tylko czy życie nie byłoby uboższe? Jaką dziwną rzeczą jest słowo, za pomocą słów można stworzyć cały świat, równie prawdziwy, jak ten, który codziennie oglądamy, słowo ma porządkować chaos świata, na początku było Słowo…  Słowo nas wywyższa, pozwala nam istnieć… Czy to my rządzimy słowami, czy to raczej one rządzą nami? Jesteśmy niewolnikami słów… Ale co to właściwie znaczy? Skąd mi to przyszło do głowy?

- Ja już chyba pójdę – powiedziała głośno – dziadkowie czekają z obiadem.

Kiedy wyszła na zewnątrz otuliła się szczelniej płaszczem, ochłodziło się, szare chmury zakryły słońce. Przed wejściem czekał już na nią czarny kot, w jego asyście ruszyła do domu. Obejrzała się. Śledził ją. Była tego pewna. Człowiek w cylindrze. Skądś go znała, kogoś jej przypominał, tylko kogo… Dlaczego tak ją przerażał? Przecież nie zrobiła nic złego… To nie ma sensu… Nic nie ma sensu… Musi uciec, zamknąć się w swoim pokoju, tam będzie bezpieczna… Przed czym? Co jej zagraża? Och uciec stąd, zniknąć, przestać istnieć! Jak byłoby wtedy dobrze…

Biegła coraz szybciej, brakowało jej tchu, wszystko zdawało się ją ścigać, drzewa wyciągały gałęzie, by ją pochwycić, niebo próbowało ją zmiażdżyć, ludzie… ludzie jej nie dostrzegali, jakby jej nie było…

 

Wyczerpana weszła do kuchni.

- Zjedz zupę, na drugie są pierogi.

- Spóźniłaś się prawie godzinę!

- Przepraszam. Byłam w bibliotece.

Cisza. Milczenie niemal dotykalne, przytłaczające, doprowadzające do szaleństwa. Po obiedzie poszła do swojego pokoju, babcia włączyła telewizor, żeby obejrzeć jeden ze swoich seriali, ale to było niemożliwe. Jedynym dźwiękiem po włączeniu był intensywny szum. Ekran śnieżył.

 

- Gdzie ona jest? Gdzie ją schowałaś? Wiecznie sprzątasz, nic znaleźć nie można! Gdzie ona jest?

- Co takiego? – spytała raczej obojętnie babcia, która z powodu nagłej awarii telewizora nie mogła oglądać swoich seriali i nic poza tym jej nie obchodziło.

- Moja szabla! Nigdzie nie mogę znaleźć mojej szabli! Sprawdzałem wszędzie, nigdzie jej nie ma! Ktoś zabrał moją szablę!!!

- Uspokój się, nikt jej nie zabrał, musi gdzieś być, na co komu twoja szabla?

Szabla się nie znalazła. Nikt nie wiedział, co się z nią stało, nikt jej nie wynosił, zniknęła, przepadła. Dziadek nie mógł bez niej żyć, odebrano mu jakby część jego samego. Energiczny, wręcz przesadnie zdyscyplinowany człowiek spędzał teraz cały dzień na kanapie, wpatrując się w przestrzeń i milcząc.

Jakby tego było mało, telewizor wciąż nie działał. Wezwany specjalista nie stwierdził żadnych usterek, telewizor powinien działać. Ale nie działał.

Ewę żyła w ciągłym strachu, nie mogła spać, a kiedy zasypiała, śnił jej się ciągle ten sam sen: człowiek w czarnym cylindrze i czarny kot. To samo za dnia, tylko tym razem na jawie. Życie, wcześniej tylko nudne, teraz stało się nie do zniesienia…

 

Było piątkowe popołudnie. Wiał zimny wiatr, słońce czasem pokazywało się zza pędzących po niebie chmur. Ulicami przemykali spiesznie zziębnięci przechodnie. Ewa wracała do domu. Za nią człowiek w cylindrze. I czarny kot. Szli za nią. Nie miała już sił, by uciekać. Bo i po co? Ucieczka nie miałaby sensu. Dokąd miałaby uciec? Szła do domu jak bezwolny automat, obojętna na wszystko. Nawet na strach nie miała już sił. Weszła do mieszkania. Babcia siedziała przy stole kuchennym, nie zwróciła najmniejszej uwagi na wchodzącą wnuczkę, jakby jej nie widziała. Dziadek siedział na kanapie z oczami utkwionymi w szumiący ekran, jakby ujrzał tam coś niezwykle ważnego.

Ktoś zadzwonił do drzwi. Ewa otworzyła. Na progu stał mężczyzna w czarnym cylindrze na głowie, o nieokreślonej twarzy, której nie poznaje się przy drugim spotkaniu. Stał i patrzył, zdawało się, że stał tam zawsze i nie odejdzie nigdy. Ewa nie zamknęła drzwi, nic nie powiedziała, jakby to, co się działo było zupełnie normalne. Telewizor szumiał.

Nagle ziemia jęknęła, ściany zaczęły pękać, z sufitu sypał się tynk, szyby wyleciały z okien. Cały blok zawalił się nagle bez ostrzeżenia. Wszystkiemu przyglądał się w milczeniu wielki czarny kot. 

 

 

 

 

            

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
JoannaP · dnia 01.02.2013 07:59 · Czytań: 777 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 3
Komentarze
Mara dnia 01.02.2013 11:23
Dobre!
Ciekawie i sugestywnie opisujesz świat. Stopniowo budujesz napięcie, podoba mi się to. Historia i bohaterowie intrygują. Nie trudno uwierzyć w to, co napisałaś. Chce się czytać dalej:)
maarynarz dnia 01.02.2013 20:09
Znaczy się ... tak. Przeczytałem kilka razy i dziękuję za ten fragment:

"… nie poddam się, nie dam się zmiażdżyć, zniszczyć, stłamsić, jak to powietrze pachnie, jakie słońce, trzeba walczyć, nie wolno się bać, kto to powiedział rób zawsze to, czego się boisz, zresztą, czego miałabym się bać, czarnego kota? ale mi burczy w brzuchu, ciekawe, co na obiad, nie chce mi się dzisiaj uczyć, wszystko jest dzisiaj jakoś inaczej, czy to świat się zmienił, czy to ze mną coś się stało, chyba idzie wiosna, ten kot ciągle za mną idzie, a to pani Kowalska, co ona tu robi, zawsze o tej porze pracuje, właściwie nie chce mi się iść teraz do domu, zabawne, coś we mnie kipi, a nic mi się nie chce, poszłabym na spacer nie jestem aż tak głodna, jakie urocze są te wróbelki, małe piszczące kuleczki, babcia pewnie wyśle mnie do apteki, kończy jej się lekarstwo na stawy, zjadłabym knedle ze śliwkami, najlepiej z bitą śmietaną, pycha, jak dobrze jest jeść i cieszyć się tym, co się je, i spać tyle ile się chce, nie wstawać rano, czy to zwierzę nie da mi spokoju, pójdę chyba do biblioteki, posiedzę sobie, poczytam, odpocznę, ostatnio nie mogę się wyspać, te głupie sny…"

boski, porywający, czapki z głów B)

ale ten fragment do mnie nie przemawia:

"Zaczął się jąkać w wieku sześciu lat. W pewne wyjątkowo upalne lipcowe popołudnie bawił się w piaskownicy. Poszedł do domu po jakąś zabawkę i przechodził obok domku sąsiada, emerytowanego dentysty i jakieś licho kazało mu spojrzeć… To, co zobaczył często śniło mu się w sennych koszmarach. Sąsiad był zapalonym wędkarzem: właśnie wrócił znad pobliskiej rzeczki, w rękach trzymał największą chyba na świecie rybę i z dumą pokazywał ją stojącej na progu żonie. Mały Chryzostom wrzasnął przeraźliwie i pobiegł przed siebie, gnany przerażeniem. Od najwcześniejszego dzieciństwa panicznie bał się ryb. Na widok złotej rybki zaczynał płakać i wołać mamę. A tamta ryba była przeogromna! Te łuski, ten ogon, te szkliste oczy! Tamtego dnia stracił panowanie nad swoją mową i jak dotąd nie udało mu się go odzyskać. Poszedł nawet kiedyś do logopedy, znanego i cenionego specjalisty. Terapeuta miał ogromne brwi, grube okulary i przemawiał do biednego chłopca takim grobowym i ponurym głosem, że nieszczęśnik ze strachu zaczął jąkać się jeszcze bardziej i dał sobie spokój z terapią. Ostatecznie, człowiek może się do wszystkiego przyzwyczaić".

I znowu super:

"Ile tu książek! Po co właściwie ludzie piszą książki? Bez nich dałoby się żyć, tylko czy życie nie byłoby uboższe? Jaką dziwną rzeczą jest słowo, za pomocą słów można stworzyć cały świat, równie prawdziwy, jak ten, który codziennie oglądamy, słowo ma porządkować chaos świata, na początku było Słowo… Słowo nas wywyższa, pozwala nam istnieć… Czy to my rządzimy słowami, czy to raczej one rządzą nami? Jesteśmy niewolnikami słów… Ale co to właściwie znaczy? Skąd mi to przyszło do głowy?

A następnie, coś takiego:

Zza sterty leżących na niskim biurku książek wyłoniła się niekwestionowana władczyni tego pachnącego kurzem przybytku – pani Basia. Była to niska, chuda kobieta w nieokreślonym wieku (mogła mieć zarówno czterdzieści, jak i sto lat), jej niesamowicie czarne brwi tworzyły nad stalowymi oczami literę V i patrzyła znad okularów o bardzo grubych szkłach w taki sposób, że odczuwało się niemal niemożliwy do opanowania przymus przepraszania, choć nigdy nie wiedziało się, za co, a jeśli ktoś nie oddał książek w terminie, miał silne poczucie, że jest potwornym zbrodniarzem i nic nie zmaże jego winy."

Bardzo sugestywny obraz postaci dziadków i ich przyzwyczajeń.
Pogubiłem się z celowością postaci Jąkały-Chryzostoma, skądinąd postaci bardzo obiecującej i, ze wszech miar, wartej dalszej uwagi pisarza ;)

Czytałem "Proces" Kafki, ale ni cholery nie widzę, w tym tak bardzo smakuśnym tekście, miejsca dla faceta w czarnym cylindrze :)

Przeczytałem z prawdziwą przyjemnością.

Pozdrawiam.
al-szamanka dnia 02.02.2013 14:32
Cytat:
Była to niska, chuda ko­bi­e­ta w nie­określonym wieku (mogła mieć zarówno czte­r­dzieści, jak i sto lat), jej nie­sa­mo­wi­cie czar­ne brwi two­rzyły nad sta­lo­wy­mi ocza­mi literę V i pa­trzyła znad oku­larów o ba­r­dzo gru­by­ch szkłach w taki sposób,


Proponowałabym rozdzielić to zdanie, będzie bardziej płynnie:
czar­ne brwi two­rzyły nad sta­lo­wy­mi ocza­mi literę V. Pa­trzyła znad oku­larów


Przeczytałam z ciekawością, ale mam niedosyt.
Za mało mi było Jąkały-Chryzostoma, nawet nie wiem w jakim celu ta postać została wprowadzona, gdyż z tekstu nic nie wynika.
Wydaje się, że końcowa katastrofa ma jakiś związek z mężczyzną w cylindrze i kotem.
Ale jaką!
Chyba, że ten akurat dzień to był trzynastego i piątek...

Pozdrawiam :)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty