Sobotni wieczór jest dziwnym czasem topiących się w wesołości ludzi. Słyszę wtedy, jak stolikowe marzenia rozbrzmiewają chichotem. Takiego właśnie wieczoru, upajając się własnym towarzystwem, ruszam w głąb roześmianej ulicy. Kolorowe lampiony i wystawy odbijają iskry w tęczówkach – moich i tych przechodzących od stolików drewnianych do stolików plastikowych. Nie mogąc się zdecydować na rodzaj uciechy, skręcam do parku.
Spotykam płaczącą kobietę. Widocznie już wie.
Mogłaby odmienić mój świat, więc pewnie ofiarowałbym jej miłość, ale że sam mam jej tak mało, idę po piwo. Wkrótce jednak wracam z dwiema puszkami i mówię płaczącej, że otarłbym jej łzy z policzków, lecz muszę zachować współczucie. Mam go tak niewiele dla siebie. Ona odpowiada, ja bez emocji wypieram, bo osobistej goryczy posiadam wystarczająco. W przepełnieniu własnego smutku, z deszczowego pragnienia uczucia bliskości całuję ją.
A potem bez słów wchodzimy do pubu o dość burzliwej przeszłości, na szybkie espresso. Siedzimy milcząco, patrząc na siebie, a ponura barmanka, w tym równie ponurym lokalu, co chwila nas ucisza. Wyciągam piłę, taką zwykłą, do drewna i mówię, że utnę jej słowa, jak się nie przymknie.
Oświetleni dwudziestowatową żarówką, wepchnięci w monologi, nie nazywamy rzeczy po imieniu, zamieniamy je w symbole; przecież nie sposób uciec od komercji. Zębami toczę bałwany jak Elvis zamknięty w windzie towarowej, a przede mną to dziecko Lenina i coca-coli, o zapachu ziemi i gotującej się zupy, mimochodem sprowadza bogów do zagadnień absurdu.
Przyglądam się uważniej towarzyszce kofeinowego rendez-vous. Wyraz twarzy ma jak święta Teresa na targowisku, która przymierza nowe spodnie. Do tego jest brunetką, a ja brunetek nie lubię – boję się ciemności od czasu historii z grotą.
Grające w oddali radio po raz kolejny nadaje komunikat, że jutro nastąpi koniec świata.
Nieznajoma podnosi się w wyraźnym celu zakończenia znajomości, a na pożegnanie wypuszcza z otwartych dłoni martwe płatki śniegu.
Zabieram co większe kamienie bożego pocieszenia i wychodzę prosto na czarne. By pozbyć się gniewu na ulicy Zmartwychwstania, skręcam do centrum światka, powiedzmy, przestępczego. Przynosi to dość oczywiste skutki – dowiaduję się, że nawet stałe reguły posiadają umiarkowaną stałość. Na nic uniesienie bohaterskie, skoro skopało mnie kilku typa. Światło zaczęło wydzielać strefy. Pozbierałbym się do kupy, ale po co, jutro – białe cmentarze.
Kątem pluję, wisząc z bezradnie rozłożonymi rękoma. Na krzyżu. Mam dreszcze i wydaje mi się, że świecę od zewnątrz. Rozsadzające głowę słowa kieruję do taty, ale odbicie nie wraca.
Mijają mnie obojętne kobiety na trzycalowych szczudłach i mężczyzna, który po sukcesie matrymonialnym zaczął kochać wódkę. Przechodzą biali, szarzy i czarni. Od dawna nie widzą, choć sprzedaję po zaniżonej cenie.
Wrócę.
Za trzy dni nastąpi początek.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt