grafomańska impresja w jednym pseudoakcie
zaciekawieni?
Ciemność i pustka na Ulicy. Światło samotnej latarni uwidacznia mrok, podkreśla ciemność, wskazuje pustkę. Gęsta, mroczna i ciężka niczym gorąca, wylewająca się z żeliwnego kotła smoła, atmosfera nocy trwa. Nie niszczą jej trupie reflektory samochodów, podświetlone ślepe witryny sklepów, neony burdeli.
I pusto wszędzie… Nikogo nie ma, nikt nie idzie chodnikiem, nie jedzie Ulicą. Ta czerniejąca asfaltem lina nigdzie nie prowadzi.
Martwota tego świata rozciąga się na otoczenie jak trąd. Ropiejące ściany, zgniłe okna, rzężący oddech wiatrem z kanałów unoszony. I tak jak śmierć budzi odwieczny lęk, tak Ulica wywołuje niepokój. Chodniki, tak ciemne, tak śliskie, nie niosą żadnego wędrowca. Cisza niezmącona uderzeniem obcasów, klaśnięciem stóp… ten bezgłos dookoła, wewnątrz nierównych, pełnych ludzkich dziur i wybrzuszeń, chodnikowych płyt.
Człowiek w swej ułomności dźwiękiem oznajmia ciszę, lecz nawet zwierzę doskonalsze nie jest w stanie wychwycić wszystkich drgań, prawdziwie drżących, wszechobecnych wibracji. Te uderzenia powietrza to świadectwo, ewangelia dnia dzisiejszego, a w niej zapisane bez słów wersy: opodal istnieje miasto, które żyje, swym nocnym trybem egzystencji pełnym: przekleństw, zgnilizny, upadku, alkoholu, dymu i toksyn. Ludzie, ich domy, urzędy, parkingi, skrzyżowania, ronda i przecznice wszystko to, cała ta zbieranina śmieci, odpadków, których nikt nie raczył posegregować jest gdzieś obok, w innym świecie i wymiarze tak różnym od tego, w którym swoje miejsca znalazła Ulica.
Mrok i światło graniczą ze sobą, oddzielając te dwie różne rzeczywistości, równoległe uniwersa tylko pozornie istniejące na jednym poziomie.
znudzeni?
Wtem asfaltu kobierzec drgnął, zwinąwszy minimalistycznymi fałdami, począł marszczyć się, a wraz z tym ruchem ciągłym i nieustającym cały obraz rzeczywistości jakby wyłączony z niewzruszonych praw fizyki uległ metamorfozie. Jej istota pozostała jednak nieuchwytna, niemożliwe było wskazanie momentu, kiedy zmiany dobiegły końca, a przecież coś się wyraźnie wydarzyło. Ulica wyglądała pozornie identycznie, jedyną różnicą była obecność dwojga ludzi.
Elegancki Pan w doskonale skrojonym garniturze i butach na poły lśniących efektem pracy podstarzałego pucybuta i przykrytych zaschniętym błotem, przylepiającym się jeszcze w swej mokrej, esencjalnej postaci gdzieś pośród wyłomów w brukowej kostce chodnika. Ów Pan schludny leżał, skulony, co chwila wyginając się to w jedną, to w drugą, trzecią, ósmą stronę. U źródeł tych ruchów tkwiła, ich prabytem była - noga. Obca, pozbawiona lśniącej, wykantowanej nogawki, odziana jedynie w poniszczone i upstrzone konstelacją plam materiałowe skrawki złożone w wątpliwej proweniencji całość. Kończynę tę, jak zabawkę lub broń, wprawiał w ruch człowiek nie lepiej od wspomnianych spodni wyglądający. To także był Pan, jak wszyscy w tym kraju śmiesznym, ale jego pańskość inną była, drażniąco-ironiczną. Kopnięciami zdawał się zdobywać kolejne stopnie merkantylnej tradycji dobrego smaku. Nagle zaśmiał się, perlistym rechotem wybuchając, rzygnął radością wprost na leżącego u stóp człowieka. Rechocąc z lubością, krztusząc się tą radością, krzyczał jakby radosną wściekłością powodowany: merkantylna tradycja dobrego smaku, ha, ha, ha, - co za głupota, ha, ha, ha, ha!
Nagle, błysk, nagle huk, nagle tupot setek nóg! Na chodnikach dym, na ulicach gaz, w kamienicach trzask…
Postacie nie zniknęły, są tam nadal, tak jak wszystko inne dookoła, to co było wcześniej jest i teraz, te same kształty i sylwetki, jak zebrane do kupy ze śmieci – odpadowe golemy – walczą, grają, czasami nawet jakby… tańczą. W tej parze tanga najdziwaczniejszego, a może walca najekscentryczniejszego? Jeden leży, drugi kopie, polirytmicznie, z jazzowym wręcz zacięciem. Na chodniku ramiona wyciągnięte leżą, może śpią? Odziane w kiedyś zieloną kurtkę sportową, teraz eksponującą eksploatację wyeksponowaną przeeksploatowaną… Na ramionach złożona leży, niby główka kapusty na targowych skrzyniach, głowa ludzka, włosem gęstym, tłustym przybrana. I podskakuje, delikatnie, z jazzowym wyczuciem, wspaniale gra ten muzyk-perkusista, mistrz stopy, uderzający w tempie cztery ósme, w centralny bęben brzucha. Elegancja zawarta w gestach, uzupełniona nienagannie zszytym garniturem.
I ON stoi i kopie i bije… to TEN bije, kopie i stoi…
Gdzie tu porządek? Gdzie logika? Gdzie dobry smak i spójny styl? Gdzie logos? To chaos… chaosmos!
Cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha… chaosmos… cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha, cha… chaos-nos.
zaskoczeni?
zniesmaczeni?
zawiedzeni?
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt