Tamtego popołudnia, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy, Robert uratował mi życie. Spałem smacznie w starej kanapie, nieświadomy grożącego mi niebezpieczeństwa. Tymczasem dwóch potężnych osiłków próbowało załadować mebel na ciężarówkę. Byłem sam, mama wyszła na miasto w poszukiwaniu pożywienia. Zbudziłem się w ostatniej chwili i wyskoczyłem na ulicę tuż przed nadjeżdżającym samochodem.
Robert złapał mnie za grzbiet.
− Dokąd zmykasz? – spytał, patrząc mi prosto w oczy.
Przestraszony, rozglądałem się za mamą, ale miałem przeczucie, że więcej jej nie zobaczę.
Byłem tak maleńki, że zmieściłem się w kieszeni marynarki.
− Zaopiekuję się tobą – obiecał.
Zabrał mnie do domu, przygotował posłanie i poczęstował rybą. Sprawił, że poczułem się jak u siebie.
Nazwali mnie Tolek, tak zwyczajnie, pospolicie, ale szybko przyzwyczaiłem się do tego przezwiska. Przywykłem też do nowego miejsca. Nie rozpamiętywałem sielankowych dni u boku rodzicielki. Żyłem teraźniejszością.
Natalia, dobroduszna, lecz pozbawiona humoru, kobieta, traktowała mnie z rezerwą. Sprzątała cały dom, aż lśnił, gotowała i śpiewała dziwne piosenki, nawet na mnie nie patrząc.
Doceniałem to, że przystała na prośbę Roberta. Przy pierwszej lepszej okazji mogła wyrzucić mnie na bruk. Nie zrobiła tego. Choć nie znosiła śladów łapek na podłodze ani resztek jedzenia na wypolerowanych płytkach, starała się nie okazywać wrogości.
Nie odstępowałem Roberta na krok. Wspólnie oglądaliśmy telewizję, chichocząc z wszystkowiedzących polityków.
Dwa razy w tygodniu jeździliśmy na targ. Robert grymasił przy degustacji wina, grał w karty z miejscowymi oszustami i wybierał świeże ryby, które potem Natalia piekła na kolację.
− Heja, stary. – Kocury wylegujące się na słońcu miały na mnie oko. Obserwowały, jak przechadzam się z podniesionym ogonem, czujnie krocząc za Robertem. Byłem obcy, inny. Nocami nie krążyłem po ulicach, nie walczyłem o najzgrabniejsze kotki, nie opróżniałem koszy restauracji.
Według nich za bardzo zżyłem się z ludźmi, a to błąd.
Miałem ich w nosie.
W niedzielne popołudnia, po obfitym obiedzie, jeździliśmy z Robertem i Natalią nad morze. Spacerowaliśmy piaszczystą plażą, obserwowaliśmy morskie fale i mewy szybujące na niebie. W upalne dni chowaliśmy się w pobliskiej kafejce. Byłem miejscowym pupilem – tfu, szczerze mówiąc, czasem musiałem uciekać przed zbyt dużą dawką czułości.
Wszystko układało się pomyślnie aż to tego pamiętnego popołudnia, gdy Robert, postawił na stole butelkę wypełnioną dziwną substancją o nazwie - lekarstwo. Zapach drażnił moje nozdrza. Kichałem, prychałem, wciąż czując na języku dziwny posmak.
Rober wstając, zachwiał się i uderzył głową w ścianę. Nie wiedziałem, czy go ratować, czy zwiewać na podwórko. Wymachując rękoma, dotarł do sypialni, gdzie zwalił się na łóżko i zasnął. Chrapał przeraźliwie, dysząc jak lokomotywa. Byłem naprawdę zaniepokojony.
− Przede mną ciężkie chwile – powiedział następnego dnia, przecierając czoło.
Natalia chodziła zamyślona. Na półkach zalegał kurz, a ona tego nie dostrzegała. Zapominała o gotującym się ryżu, przypalała nawet ziemniaki. Nie reagowała na zaczepki.
Wieczorami, gdy długo nie wychodziła z łazienki, stałem pod drzwiami i nasłuchiwałem. Łkała, przekonana, że nikt jej nie słyszy.
Przez większość dnia Robert leżał w łóżku. Ręce mu drżały, wzdychał, ale nic nie mówił. Patrząc na jego umęczoną twarz, tęskniłem za naszymi spacerami. Chciałem wiedzieć, czy jeszcze kiedyś przejdziemy się wzdłuż straganów z pachnącym jedzeniem, czy zagramy w kości i kupimy sardynki.
Pewnej nocy, gdy niebo zasnuły chmury i nie było widać gwiazd, dostrzegłem promyk światła przemykający przez pokój. Dusza Roberta umykała do innego, piękniejszego świata.
Na karku poczułem ciepło, ostatni raz pogłaskał mnie delikatnie. Miaucząc, opłakiwałem śmierć przyjaciela.
Natalia poruszyła się w łóżku, spojrzała na mnie i wciągnęła głęboko powietrze. Już wiedziała, że stało się coś złego. Wyskoczyła z łóżka i pobiegła do pokoju Roberta. Krzycząc, upadła na podłogę. Wezwała karetkę, choć było już za późno.
Ciało Roberta umieszczono w drewnianej, ręcznie zdobionej skrzyni. Zaniesiono go do ogrodu pełnego marmurowych płyt. Krocząc za trumną, wspominałem wspólnie spędzone chwile. Podczas krótkiej przemowy księdza promyk Roberta zatańczył w płomieniach świec, w listach kwiatów, w kroplach wiosennego deszczu. Przyglądałem się temu, dumając, czy Natalia też to widzi.
Następnego dnia wróciłem, niosąc w pyszczku gałązkę akacji. Robert figlował z wiatrem, kołysał się z źdźbłami wysokich traw. Beztroski i radosny, taki, jakiego znałem.
Od tamtego dnia minął prawie rok. Wciąż mieszkam z Natalią, świetnie się dogadujemy. Już nie drażnią jej brudne ślady łapek ani sierść na dywanie. Zostaliśmy przyjaciółmi.
Każdego dnia, o tej samej porze, podążam utartą ścieżką. Idę na miejsce, gdzie pożegnałem Roberta. Przynoszę mu prezenty – listki, gałązki, szyszki albo płatki róż.
Czekam.
Czasem się pojawia, a czasem nie ma go całymi tygodniami, a gdy już tracę nadzieję, nieoczekiwanie płomyk jego duszy znów łaskocze mnie w pięty. Podkulam ogon, rozglądam się wokół i obserwuję spektakl światła, które nie gaśnie nawet podczas deszczu.
Spotkanie z moim przyjacielem jest jak noc fajerwerków w małym mieście. Po prostu magiczne. Wspominam tamte chwile. Pamiętam zapach świeżych ryb, okrzyki handlarzy i uśmiech Roberta, gdy żartując z marynarzami, targował się o najniższe ceny.
Wiem, że on również pamięta.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt