Zmęczone spojrzenia, podświetlone bladą łuną ekranu, błądzą bezsensownie to tu, to tam, nieświadome nawet istnienia pikseli, które obserwują. Przyglądam się temu wszystkiemu i, mimowolnie, na twarzy mojej wykwita uśmiech. W porę jednak reflektuję się. Tu się pracuje, tu się nie śmieje! Mając w pamięci uwagę współpracownika, szybko zerkam w jego stronę. Tak jak się spodziewałem. Bacznie obserwuje mnie swoim badawczym wzrokiem, po czym krytycznie wzdycha (słyszę przecież, że krytycznie!) i zatapia spojrzenie w swoich cyferkach. Z poczuciem winy próbuję zorganizować sobie pracę. Organizacja przebiega nader udanie. Przed sobą oto mam do dyspozycji: laptop, czyli komputer leżący (stojący?) na blacie biurka, telefon, tj. urządzenie do komunikacji dalekosiężnej (stacjonarny de facto, a zatem w jednym miejscu pozostający) i to by było na tyle. Jeszcze mam wprawdzie papierową podkładkę, którą podskubuję regularnie, jednak ta nic nie wnosi do mojej organizacji. Tylko ją skubię, bezproduktywnie. W laptopie sprawdzam numer telefonu kogoś innego, gdzieś daleko i tylko pierwsze dwie cyfry numeru sugerują mi nieznacznie, że ktoś ten mieszka w Poznaniu lub okolicach.
Po zapoznaniu się z numerem kogoś, gdzieś z Poznania, wstukuję tenże w tarczę swojego telefonu. 'Dzień dobry, z tej strony XYZ...'. Ochoczo wyrywam się ze swoim 'dzień dobry' i już dalej chcę, już pełen naiwnego optymizmu i nie mniej naiwnej nadziei, kontynuować swoje solilokwium, kiedy to słuchawka dokańcza głosem kogoś z Poznania: '...nie mogę teraz odebrać, proszę zostawić wiadomość po sygnale'. Zmełłem w ustach przekleństwo, zacisnąłem zęby aż zazgrzytało i odłożyłem akcesorium na widełki. Przerwa.
Wstałem, przeciągnąłem zastałe mięśnie, w myślach obierając trasę, którą będę się poruszał do drzwi. Taka mała fanaberia, bo od drzwi faktycznie dzielą mnie trzy kroki. Zdecydowałem jednak przejść koło towarzyszek niedoli, czyli ambitnych absolwentek starych i znamienitych uczelni z tradycjami, które to absolwentki gotowe są chwycić ster i pokierować statkiem swojego życia tam, gdzie im się życzy. Mówiąc bardziej praktycznie: wysokie ambicje przekładają się tutaj na niskie zarobki, do czego każdy wstydzi się przyznać, zatem formuła 'od czegoś trzeba zacząć' i 'ta praca pozwala mi zarobić tyle, ile potrzebuję' są w częstym użytku. Mijając jedną z nich zauważam na ekranie monitora niebieski pasek znanego portalu społecznościowego, z którym to szydzimy sobie z siebie wzajemnie w wolnych chwilach. O, widzę, że nie tylko ja... Mój szept przerwało głośne fuknięcie, zamaszysty ruch głową (aż się jej na szybko zrobiony koczek zatrząsł niebezpiecznie) i komentarz: się tak skradasz jak złodziej... Musiałam tylko coś sprawdzić... do pracy. I chociaż cała sytuacja, od fuknięcia po wyjaśnienie, niewyraźnie zresztą i w pośpiechu rzucone, trwała zaledwie sekundę, okienko portalu znikło, a jego miejsce zajęły tabelki pełne niewiele mówiących cyferek. Siedząca naprzeciwko niej koleżanka zaśmiała się krótko i obrzuciła nas rozbawionym wzrokiem. Widocznie sama również coś sprawdzała... do pracy. Odszedłem, odprowadzany nieprzychlnym wzrokiem pani z koczkiem.
Droga do łazienki to taka mała chwila beztroski i rozluźnienia, prawie jak dawno już zapomniane wakacje. Skwapliwie korzystam z niej, mając za słońce nieprzyjemnie świecącą jarzeniówkę, szum maszyny z napojami za jakieś ciepłe morze, a piskliwe śmiechy pań z pokoju obok za wiszące nad tym morzem mewy. Kroczę powoli, rozpłwając się i stapiając z tą tak nierealną i jednocześnie pociągającą wizją. Te kilka metrów mija mi dużo szybciej niż mógłbym sobie tego życzyć.
W łazience obmywam sobie twarz wodą, a następnie bezmyślnie trzymam ręcę pod ciepłym strumieniem. Obracam je, zaciskam i rozwieram pięści, jakby zadziwiony, że w ogóle mam dłonie. Nagle uświadamiam sobie, że całkiem dobrze, że je mam... Dmuchawa susząca (jak to się właściwie nazywa?) dopełnia bukolicznego obrazu urojonego w drodze tutaj, dodając do niego delikatny wietrzyk. Ciężko mi wracać. Mijając lustro uśmiecham się do siebie. Tak. To może być jedyny uśmiech dodający otuchy, jaki ujrzę tego dnia. Jarzeniówka, maszyna, nieustające śmiechy - teraz doprawione odrobiną niepokoju i żalu.
Siadam. Podczas mojej obecności nic nie uległo zmianie (portal na ekranie koleżanki wrócił, co pominąłem dyskretnym milczeniem). Ledwo położyłem ręcę na biurku. Dzwoń, M., dzwoń!
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt