Biegła. Nie mogła się zatrzymać. Słyszała za sobą krzyki, szczęk ścierających się zbroi i mieczy. Dookoła niej sterczały kikuty ścian domów, zawalone dachy. Smród, jaki tu panował, przenikał ją na wskroś. Była zmęczona. Ciągła walka z mrocznymi pomiotami ją wykańczała. Potrzebowała odpoczynku, jedzenia i leczenia. Jednak wszystkie te rzeczy były daleko poza jej zasięgiem. Zresztą nigdzie dookoła nie było nawet wody. Musiała wytrzymać. Nie dla siebie, ale dla...
-Matko!- usłyszała za sobą krzyk Bethany. Kobieta potknęła się, z wyczerpania. Sam podeszła do niej, sprawdziła kostkę. Tylko lekko stłuczona. Wyciągnęła z torby bandaż, obwiązała ją. Matka spojrzała na nią z bladym uśmiechem. Dziewczyna również się uśmiechnęła. Chwila odpoczynku. Nawet z takiego powodu, jednak zawsze odpoczynek. Bethany usiadła na kamieniu, Carver, brat bliźniak Bethany, oparł się o swój miecz. Miał kwaśną minę, gdy spojrzał na to, co kiedyś było ich domem. Nie dane im było cieszyć się długo spokojem. Nie wiadomo skąd, pojawiły się pomioty. Carver zaklął nieprzyjemnie, Bethany, szykowała się do rzucenia zaklęcia, Sam już była przy pierwszym pomiocie. Dwa szybkie ruchy sztyletami, stwór leżał na ziemi. Chłopak odrzucił siłą ciosu dwa następne, a młoda magini spopieliła kolejną grupę. Gdy upewnili się, że nie widzą w pobliżu następnych pomiotów, schronili się w cieniu skały.
-Długo będziemy jeszcze tak uciekać?- spytał sarkastycznie Carver. Wyraźnie był już zmęczony, a ciągłe ataki nie pomagały mu się uspokoić.
-Może uda nam się gdzieś schronić na jakiś czas…- Bethany również opadła z sił po ciągłym rzucaniu zaklęć. Hawke przeszukała kieszenie. Niedobrze. Zostały jej tylko trzy fiolki z miksturą z lyrium dla Bethany. Domyślała się, że siostra już nie ma żadnej. Układała w głowie plan, jak przemknąć koło pomiotów i przeżyć. Jednak jej umysł, ogarnięty zmęczeniem, ledwo był w stanie coś wymyślić. Starała się otrząsnąć, oprzytomnieć. Pochyliła głowę, przymknęła powieki. Kasztanowe włosy, wcześniej luźno związane na karku, teraz opadły taflą, zasłaniając ramiona. Grzywka zakrywała twarz, co dodatkowo usypiało Sam. Jej uszu dobiegł dźwięk śpiewającej stali, jednak był dość daleko. Spojrzała na rodzeństwo, na matkę. U jej nóg leżał równie zmęczony jak oni, mabari. Matka poczuła, ze najstarsza ją obserwuje. Lekko skinęła głową. Obie wstały. Kosta już tak nie dokuczała. Bethany ze zmartwioną miną spojrzała na siostrę.
-Sam, dokąd my właściwie zmierzamy?
-Jak najdalej od pomiotów, póki co. – odparła, poprawiając sztylety. Carver zniecierpliwiony dłubał mieczem w spękanej ziemi.
-I co potem? Nawet jeśli uda nam się przeżyć, to co potem?
Nastała chwila niezręcznej chwili. Faktycznie, do tej pory skupiała się wyłącznie na przeżyciu, na wyprowadzenia bliźniąt i matki w bezpieczne miejsce, jednak nie myślała, co potem. Z pomocą przyszła matka.
-Możemy iść do Kirkwall.
-Co?- bliźnięta jakby czytały sobie w myślach, powiedzieli jednocześnie, ale ich reakcje były zupełnie różne. Carver się rozzłościł, natomiast Bethany zachłysnęła się powietrzem.
-Ale tam jest pełno templariuszy..- dorzuciła, zbierając myśli.-Dobrze wiesz, że jako apostatę, od razu mnie…
-Nie pozwolę, by cokolwiek ci się stało, Bethany.- Sam podeszła do siostry, położyła rękę na jej ramieniu. Spojrzała na Leandrę.
-W Kirkwall mamy wuja, Gamlena. On na pewno nam pomoże.- powiedziała, szukając poparcia w oczach najstarszej córki.
-Więc do Kirkwall. – rzuciła Hawke, po czym popędziła w stronę nadciągających pomiotów. Kładli je łanami, Sam i Carver, Bethany osłaniała tyły. Pośrodku, chowając się za skałami, kroczyła Leandra. Po niedługim czasie, gdy przebili się przez większą grupę pomiotów, zobaczyli dwa cienie. W miarę jak się zbliżali, cienie stawały się wyraźniejsze. Rudowłosa kobieta, zaciekle machającą mieczem i odbijającą tarczą stwory, oraz, o Stwórco, templariusza słaniającego się na nogach. Nie mógł nawet utrzymać miecza w dłoniach. Sam ruszyła na grupę pomiotów oddzielających rodzinę Hawke’ów. Carver zaszarżował na stworzenia, powalając pierwszy rząd. Sam zaraz za nim dobijała te, które wykazywały zbyt dużo życia. Bethany raz zamrażała, raz spopielała swoje ofiary. W końcu, gdy ostatni mroczny pomiot padł, wszyscy odsapnęli z ulgą. Kobieta z mieczem i tarczą podeszła do rodziny.
-Dziękujemy za pomoc. Jestem Avelina Vallen, a to mój mąż…
-Apostatka!- krzyknął mężczyzna za plecami Aveliny, mierząc palcem w Bethany.
-Wesley. Oni nam pomogli, kochanie.
-Ale to jest apostata!
-Stwórca rzeczywiście ma poczucie humoru. Najpierw mroczne pomioty, teraz templariusz.- sarknęła Bethany, poprawiając kostur i stając w wyzywającej pozie. Wesley nie dawał za wygraną.
-Mroczne pomioty są proste, ale magowie nie. Są niebezpieczni…
-Wesley…
-Zakon naucza…
-Wesley! Wybaczcie mojemu mężowi, nie czuje się najlepiej.
Sam przyglądnęła się templariuszowi. Rzeczywiście źle wyglądał. Był zbyt blady, usta miał zbyt sine. Żyły na szyi dziwnie zmieniały kolor na purpurę.
-Wiedz, że siostra jest dla mnie ważniejsza niż Twój mąż. – Hawke posłała groźne spojrzenie templariuszowi, który najwyraźniej zrozumiał o co chodzi, gdyż spuścił głowę. Sam odstąpiła od siostry. Avelina patrzyła na dziewczyny.
-Wracając do tematu…wszystkie drogi są zablokowane. Jedyna droga ucieczki stąd prowadzi przez Głuszę Korcani…
-Przecież to jest na południe! Prosto na Ostagar!- Carverowi puściły nerwy.
-Idziemy na południe. Nie będę ryzykować, że na północ zabiją nas pomioty.- Hawke spojrzała gniewnie na brata. Już wiedziała, że obojętnie jaką jeszcze decyzję podejmie, Carver jej nie poprze, albo przyjdzie mu to z trudem.
Ruszyli zatem na południe. Nie rozmawiali. Zmęczenie dawało o sobie coraz bardziej znać. Ból każdego mięśnia, każdy nerw wykrzykiwał swoje wołanie o odpoczynek. Hawke czuła drętwienie rąk, zaczęła powyuczać nogami. Podała Bethany miksturę z lyrium. Jeszcze dwie. Siostra przyjęła to jak największy skarb, szybko wypiła. Niemalże od razu oczy jej zalśniły, twarz powoli nabierała rumieńców. Sam przyglądała się siostrze z niewielką nutą zazdrości. Jedna mała fiolka z niebieskim płynem potrafiła zdziałać cuda. Czasami żałowała, że sama nie jest magiem. Jednak ta myśl przychodziła do Sam tylko w najgorszych, najpodlejszych momentach. Odrzuciła tym razem tę myśl. Doskonale zdawała sobie sprawę, że dla Bethany wcale nie jest to łatwe. Ciągłe ukrywanie się przed templariuszami, wścibskimi sąsiadami, którzy chętnie by zarobili. Nawet w zaciszu własnego domu nie była bezpieczna. Hawke skarciła się w myślach. Przecież to jej siostra, powinna ją wspierać.
Hawke mimowolnie przyśpieszyła, sięgając po sztylety. Zanim jej oczy ujrzały pomioty, jej uszy wychwyciły szuranie o piasek, szczęk metalu. Razem z Aveliną i Carverem u boku rzucili się w wir walki. Skok, pchnięcie, odskok, cios w plecy. Piruet, uchylenie przed ostrzem brata. Cios po nogach pomiota, odskok. Nagle coś walnęło tuż obok Sam. Podniosła głowę, zaskoczona, i wtedy go ujrzała. Emisariusz pomiotów, rzucający piekielnie celnie zaklęcia. Zaklęła pod nosem. Bethany była za daleko, broniła matkę i Wesley’a, Carver po prawej zmagał się z czwórką pomiotów, Aveline po lewej miała ich trzy. Hawke pognała przed siebie zgięta, z rozprostowanymi ramionami, mocno trzymając swoje sztylety. Przemknęła obok emisariusza, zadając mu ranę na nodze. Szybki zwód, cios oboma sztyletami w plecy. Cholera. Nadal stał i miotał złowrogie zaklęcia. Jedno przemknęło nad uchem Sam. Blisko. Zbyt blisko. Odskoczyła kawałek, obiegła pomiota dookoła, doskoczyła. Zadała cios prosto w serce. Ciche stęknięcie, upadek. Wbiegli na pagórek.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt