Jestem gliną. Z faktami się nie dyskutuje, więc musisz drogi czytelniku zaakceptować, że narratorem jest Pan Pies. No chyba, że kiedyś gniłeś czterdzieści osiem na dołku i wyjątkowo źle to wspominasz, w tym układzie zrozumiem, że nie masz ochoty brnąć ze mną dalej.
Zresztą, nie obawiaj się, nie będzie tu wielu moich słów, psie szczekanie źle wypada w jakiejkolwiek postaci, wiem o tym aż za dobrze. Tak już jest, gdy często słyszysz, że czarne jest białe, to nawet jeśli do tej pory myślałeś: „gówno prawda” - podświadomie zaczynasz zastanawiać się, ile w tym racji.
To historia o moim dobrym (nie)znajomym. Przedstawię ją za pomocą listów, które - od kilku lat - Czarny pisze do mnie na pocztę. Tak będzie prościej. Dla mnie, bo jestem kiepskim bajkopisarzem, dla ciebie, bo będziesz miał okazję przeczytać słowa człowieka, którego życie nie potraktowało zbyt łaskawie i ujrzysz to jego oczami, nie psimi.
Często zastanawiam się, czy gdyby nie jego pokręcony żywot, bylibyśmy kumplami, przyjaciółmi? Trudno odpowiedzieć do końca na to pytanie. Życie przynosi nam przecież różne niespodzianki, a przyjaciół się nie wybiera.
Ciekawi mnie dlaczego tak się dzieje, że człowieka potrafimy polubić lub nie, już po pierwszym wzrokowym kontakcie? Jest to w pewnym sensie zastanawiające. Widzimy kogoś, rozmawiamy chwilę i od razu mamy świadomość, że łączy nas jakaś niewidzialna nić sympatii. Lub na odwrót.
Tak było z NIM.
Szukaliśmy Czarnego i jego kolesi bardzo długo. Często przeklinałem w duchu jego cwaniactwo, spryt czy przebiegłość. W niewiarygodny sposób potrafił zmyć się z miejsca, do którego przyjeżdżaliśmy, dostając wcześniej cynk od informatora. Widocznie mieliśmy swoich, a on swoich.
Lis.
Ale jak to w życiu, wszystko ma swój koniec, w końcu go dopadliśmy.
Pamiętam tę sytuację, jakby to było wczoraj.
Leżącemu na brzuchu, skutemu bransoletkami, przyłożyłem broń do głowy, wtedy nastąpił ten moment, coś we mnie pękło. Odwrócił się nieznacznie, spojrzał na mnie, uśmiechnął się i powiedział beznamiętnym głosem: „Panie komisarzu! Proszę nawet o tym nie myśleć, mam lepszą propozycję”.
Klęcząc przy nim, naładowany adrenaliną z bronią w dłoni, zmarszczyłem brwi i pierwsza myśl była taka, czy rzeczywiście sądzi, że mógłbym go zastrzelić, czy tylko się zgrywa. Teraz już wiem, że to była druga opcja. Kiedyś go o to zapytałem, powiedział mi, że facet z taką twarzą jak ja, nie potrafi zabić z zimną krwią. Miał rację.
Kiedy go wtedy podniosłem z podłogi, spojrzał na mnie i powiedział: „Dzięki, komisarzu, tak wygodniej”, zobaczyłem w jego oczach coś dziwnego. Do dzisiaj nie mam pojęcia co, ale nie był to wzrok bandyty, którego ścigałem przez tyle lat.
Potem w radiowozie, gdy jechaliśmy na dołek, zamieniliśmy kilka słów, w ogóle nie związanych z zatrzymaniem. Czarny siedział z tyłu, obok pilnowało go dwóch naszych „komando”. Gdyby ktoś słuchał z boku, nie znając realiów, pomyślałby, że ja i ten skuty facet, to znajomi od pokera, albo miłośnicy wspólnego wędkowania w weekendy.
Wtedy właśnie zrozumiałem, że jest coś takiego, jak niewidzialna nić, myślisz „sympatyczny koleś” i zdajesz sobie sprawę, że on sądzi podobnie. Dziwne.
Czarny skorzystał z propozycji. Była z gatunku tych nie do odrzucenia. Został świadkiem koronnym.
Lepszej decyzji nie mógł podjąć. W przeciwnym razie, prawdopodobnie już by go nie było.
Z oczywistych względów nie dowiesz się, miły czytelniku, jak to się stało, że Czarny, (dajmy mu jakieś imię, niech będzie Marcin) zgodził się na współpracę. Jakie wyniknęły okoliczności, jak wyglądał proces, co spowodowało, że zapadły takie, a nie inne decyzje - to materiały operacyjne i zrozumiałe, że nie mogą w żaden sposób wypłynąć. Podejrzewam nawet, że nie byłaby to frapująca lektura, proceduralne bzdety.
Kilka miesięcy, może rok po procesie, gdy poczuł się bezpieczny w „nowym świecie” i zrozumiał, że nic mu nie grozi, zauważyłem, że stał się innym człowiekiem. Spokorniał.
Nazywamy to miejsce w ten sposób ze zrozumiałych względów. Człowiek rodzi się na nowo, dostaje inne nazwisko, nowy pesel, zmienia wygląd. Tak działa instytucja świadka koronnego. Powstajesz jak Feniks z popiołów.
Zostałem jego aniołem stróżem na odległość. W jego listach, które do mnie pisał na adres email, dostrzegałem, że zmienia się z tygodnia na tydzień.
Zresztą, do dziś „rozmawiamy” przy pomocy poczty elektronicznej. Raz na tydzień, przeważnie w sobotę, przysyła mi fotę z aktualnym wydaniem tygodnika w ręce. Taka gwarancja, że żyje, oraz świadectwo, że mu nie odbiło. Różnie to przecież bywa, a ja muszę trzymać rękę na pulsie. Do końca jego dni.
Albo moich. Takie już życie Burka.
Odkopałem na mojej poczcie któryś z pierwszych listów od Czarnego.
Pamiętam, że spytałem go wtedy, jak to się w ogóle stało, że został bandziorem. Nie liczyłem w zasadzie na szczerość, ale jego list przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. To fragmenty treści, zachowałem oryginalną pisownię.
„Siema komisarzu!
Będziemy tak sobie bajać przez komputer? No dobra, nic nie tracę i chyba nawet cię lubię, Pablo [tak mnie nazywał w przypływie dobrego humoru, podczas przesłuchań, rozpraw, itp. - przyp: autor] więc możemy sobie pogadać, w zasadzie i tak nie mam wiele do roboty.
Nudzi mi się na tym zadupiu, mam nadzieję, że dotrzymacie słowa i wkrótce urządzę się w jakiejś większej mieścinie? Przydałoby się też więcej forsy, mam żyć jak Ty, za tę psią kasę?
Pytałeś mnie ostatnio, dlaczego zostałem bandziorem. Rozbawiłeś mnie tym, nigdy nie byłem bandziorem, czy gangsterem. Pojęcie względne. W życiu pewne rzeczy człowieka przerastają, a mnie przerosła sytuacja, w jakiej się znalazłem. Skoro chcesz czytać, to ci napiszę.
W rodzinie było nas pięciu. Matka, wiecznie zapracowana w swojej fabryce czekolady, tyrała na nas całe swoje życie, po co jej to było? Ojciec, ciągle lumpiący się z kolesiami z dzielnicy, wiecznie nawalony, niech im ziemia lekką będzie.
Byli też Adrian i Jula. [starszy brat i młodsza siostra – przyp: autor]
Ogólnie miałem przejebane dzieciństwo, komisarzu. Bieda, kłótnie, gorzała i zapłakana matka, podarte buty i smród szczyn na klatce schodowej, tak to teraz pamiętam.
Ale dobra, nie myśl, że próbuję się tłumaczyć, tylko stwierdzam fakty. Najważniejsze, że skończyłem budę i zostałem mechanikiem, teraz wiem, że to za mało, aby w życiu cokolwiek osiągnąć, ale wtedy, gdy ktoś umiał złożyć w bryce silnik, to już był wyczyn. Mieć fach w łapie, to było podobno coś.
Tak przynajmniej obiecywała mi matka, która w przypływie smutnych myśli, mówiła: „Synek, najważniejsze, to mieć dobry zawód! Ucz się na błędach moich i ojca, będziesz miał fach w ręce, zawsze wyjdziesz na prostą”. Jasne...
Kiedy miałem piętnaście, może szesnaście lat, zacząłem coraz częściej przebywać z kumplami Adriana, wszyscy byli starsi o pięć, sześć lat. Wtedy imponowało mi, jak każdemu małolatowi, że chadza po dzielnicy ze starszymi.
Wracałem kiedyś z jakiejś impry, była noc, miałem trochę w czubie. Na ulicy stało dwóch takich małolatów, co się często po dzielnicy bujali, byli rok, albo dwa starsi ode mnie. Coś chyba nie spodobało się chłopakom w moim wyglądzie, zaczepili mnie, coś tam pierdolili, a ja im odpyskowałem. Wtedy oberwałem pierwszy raz. Dostałem porządnie po pysku, a na drugi dzień obudziłem się ze śliwą pod okiem i spuchniętym nosem.
Matki nie było, Jula się śmiała.
Kiedy obudził się Adrian, podszedł, spojrzał na mnie i tylko spytał: „Kto?!”
Z początku machnąłem ręką, nie miałem zamiaru kolesiom się rewanżować. Ale wtedy powiedział coś, co zapamiętałem na całe życie.
- Słuchaj, brachu! Nie możesz dać sobą pomiatać! Musisz mieć jaja, jak ja! Nikt nie będzie nami pyska wycierał, kumasz? Wystarczy, że naszemu staremu jechali po facjacie. Mów, kto ci to zrobił?!
Pomyślałem przez chwilę i przyznałem mu rację. Powiedziałem o tych dwóch gościach. Pokiwał tylko głową, powiedział: „zrób sobie młody jakiś kompres” i poklepał mnie po ramieniu. Po chwili wybuchnął śmiechem, gdy się uspokoił, stwierdził: „Zapłaciłeś frycowe, Marcin! Ryj nie szklanka, ale teraz pora, aby inni zobaczyli kim jesteś!”.
Jeszcze tego samego wieczoru, gdy siedziałem przed telewizorem i oglądałem MTV, dostałem od Adriana eskę.
Napisał, że mam zejść na dół. Zarzuciłem kurtalę i zbiegłem po schodach. W bramie stało tych dwóch, co mi przyłożyli, obok nich Adrian i trzech naszych kumpli.
Od razu zauważyłem, że młodzi byli posrani ze strachu. Podszedłem i zaczęli mnie przepraszać. Coś pieprzyli, że się pomylili, że nie wiedzieli i takie tam bzdury.
Adrian mrugnął do mnie i kiwnął głową. Są sytuacje komisarzu, że nie można zawieść własnego brachola, ani wycofać się i zostać dupkiem.
To był właśnie taki moment.
I wtedy pierwszy raz, porządnie komuś przywaliłem. Ten niższy dostał z bańki, i poprawiłem mu z buta. Drugi dostał trzy szybkie i zwijał się jak piskorz po podłodze.
Adrian pochylił się nad nimi i powiedział coś, co pamiętam do dziś.
„Jak jeszcze raz, ktoś w dzielnicy ruszy mojego brata, to jest trup, jasne?! A teraz spierdalać mi stąd!”
Łapy mi się trzęsły, ale czułem, że coś w moim życiu zaczyna się zmieniać, że przekraczam pewną granicę, wtedy jeszcze nie wiedziałem
jaką... Poczułem się dumny, jak paw. To było uczucie, których nie zapomina się do końca życia.
Później, chyba dwa miesiące po tym zdarzeniu, miałem urodziny. Kończyłem siedemnaście lat i możesz mi Pablo wierzyć, albo nie, wtedy byłem jeszcze prawiczkiem. Dobra, możesz się śmiać, ale jakoś nie było okazji. Laski zawsze mówiły, że przystojny ze mnie koleś, ale jak do czego dochodziło, to próbowały mi wmówić, że nie wierzą w miłość. W zasadzie miały rację, ale co z tego? Tylko ja na tym traciłem.
W dniu urodzin, Adrian zabrał mnie w pewne miejsce, zapewniając przy tym, że najwyższa pora, abym zrozumiał, po co ma się starszego brata.
Nie miałem pojęcia, dokąd mnie wiezie swoim starym, złotym BMW, domyśliłem się, kiedy było już za późno.
Weszliśmy do niewielkiej kamienicy, pamiętam to mieszkanie. Przyjemny półmrok, kinkiety na ścianach, drink bar, zapach kadzideł i dobrych perfum. A laski, które zobaczyłem? Człowieku, takich dup, to pewnie do dzisiaj nie widziałeś! Na sam widok mi stanął, mówię ci, komisarzu, szok!
Były trzy, stały przodem do mnie, w samej bieliźnie, a Adrian powiedział: ”To mój brat, ma urodziny, ja płacę, on rządzi. Wybierz księżniczkę, brachu! Albo nie, najpierw walniemy po małym jasiu!”. Stałem ze sztywnym wackiem, miękkimi kolanami i nie mogłem się zdecydować... Byłem chyba w niezłym szoku. Dobra komisarzu, mała przerwa, muszę pozbierać myśli... "
Skończyłem czytać, uśmiechnąłem się i pokręciłem głową. Pomyślałem, że Czarny opowie mi jeszcze wiele ciekawych historii. Takich, o których prokurator mógłby pomarzyć. Wyłączyłem pocztę, poszedłem do kuchni, otworzyłem piwo. Sącząc powoli złocisty płyn, miałem nieodparte wrażenie, że Marcinowi sprawia przyjemność pisanie o swoim życiu. Nawet podobał mi się sposób, w jaki pisał. Pieprzony gangster... Dlaczego go polubiłem?
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt