Z pagórka idealnie widać było Lothering, a raczej to, co z niego zostało. Dym unoszący się znad zabudowań, płonąca wieża Zakonu, ich dom. Stali tak chwilę, dopóki nie poczuli wibracji rozchodzących się po podłożu. W ich kierunku zmierzało coś dużego i niewątpliwie niebezpiecznego. Nim reszta zdążyła się zorientować, co się dzieje, Aveline już stała w pozycji obronnej.
-Ogr! – krzyknęła, lecz nim skończyła mówić, zagłuszył ją ryk stwora. Uskoczyła w ostatnim momencie, jednak to nie ona była celem. Była nim Leandra. Skuliła się, oczekując na cios, którego się nie doczekała. Stanął nad nią Carver.
-Wy skur…- jednak dalsze słowa ugrzęzły mu w gardle. Ogr złapał go w pasie, zacisnął olbrzymie palce na żebrach chłopaka. Z gardła Carvera wydobył się nieprzyjemny bulgot. Ogr zamachnął się, uderzył nim kilka razy o ziemię, po czym wyrzucił jak szmacianą lalkę. Ryk stworzenia poniósł się echem po dolinie. Sam zawyła, rzuciła się na stwora, tnąc na oślep. Bethany starała się celnie rzucać zaklęcia, jednak łzy napływające do oczu nie pomagały. Avelina zajęła się nową falą pomiotów. Gdy ogr padł w końcu na ziemię, a pomioty zostały unicestwione, dziewczęta usłyszały Leandrę.
-Carver, zbudź się! Bitwa skończona! Nic nam nie jest! – matka klęczała przy synu. Strużka krwi spływała z kącika jego ust. Twarz miał spokojną, pokrytą kilkoma siniakami. Pasmo czarnym włosów opadło na czoło Carvera.
-Przykro mi, pani.- rzekła Avelina. Patrząc na Leandrę, nie mogła opanować smutku.- Twój syn nie żyje.
-Nie! – krzyknęła Leandra.- Te istoty nie zabiorami Carvera! – zaczęła szlochać.
-Może odłożymy żałobę do czasu, gdy będziemy bezpieczni?- Sam starała się uspokoić matkę. Bethany stała za nią, ocierając łzy.
-Nie mów mi o rozpaczy! To twoja wina!- szlochała Leandra, ocierając oczy rękawem swojej szaty. Avelina położyła jej rękę na ramieniu. – Jak mogłaś pozwolić, by się tak zapędził? Mój biedny synek. Moje kochanie.
-Jeśli będziemy stać i rozpaczać, to nas także dopadną pomioty. – mówiąc to, Bethany miała bardziej na myśli matkę niż siebie. Nie pogodziła by się z jej stratą.
-Pani, pozwól mi polecić dusze twego syna Stwórcy. – Templariusz wyciągnął rękę nad Carvera, odmawiając cichą prośbę do Stwórcy o przyjęcie chłopaka do siebie. Leandra szlochała w ramię Aveliny, Sam odwróciła głowę, Bethany zamknęła oczy.
-Nigdy cię nie zapomnę, Carverze. – wyszeptała Leandra, po skończonej modlitwie Wesley’a. Złożyła pocałunek na jego czole.
Hawke wstała. Słyszała już następną falę zbliżających się pomiotów. Bethany i Avelina stanęły u jej boków, gotowe odeprzeć atak.
Znikąd pojawił się olbrzymi smok. Zionął ogniem prosto w grupę mrocznych pomiotów, jakby nie zauważając grupki ludzi. Zmiótł ogonem cały garnizon, po czym stanął przed Hawke’ami, Aveliną i jej mężem. Spojrzał na nich i wtedy zaczął się zmieniać. Kroczyła ku nim kobieta, dostojnie, z dość nietypową fryzurą. Siwe włosy miała związane na kształt smoczych rogów. Ciągnęła za sobą martwego pomiota. W końcu wypuściła go, spojrzała bacznie na zbieraninę uchodźców.
-Dawniej w ogóle nie miewaliśmy w Głuszy gości, a teraz zjawiają się całymi hordami! – rzekła. Głos jej był lekko zachrypnięty, a ton z jakim wymówiła to zdanie sugerowało lekka irytację.
Sam oprzytomniała.
-Nie wiem, co byśmy zrobili, gdyby nie twoje przybycie..
-Ja wiem: wyzionęlibyście ducha. Wciąż jeszcze możecie.- odparła już spokojnie kobieta. – Jeśli próbujecie uciec przed mrocznymi pomiotami, wiedzcie, że zmierzacie w złym kierunku.- dodała, niby od niechcenia, i odwróciła się do nich plecami.
-A więc tak po prostu nas tutaj zostawisz?- wtrąciła się Bethany. Nie miała już siły walczyć, a skoro pojawił się sprzymierzeniec, mogli na tym skorzystać.
-Czemu nie?- kobieta odwróciła głowę i spojrzała na Bethany i Hawke znad ramienia. Powoli odwróciła się przodem do sióstr.- Cóż to za niebywały widok: potężny ogr pokonany! Któż mógł tego dokonać? – zrobiła efektowną pauzę, obserwując twarze sióstr.- Teraz jednak moja ciekawość została zaspokojona, a wy jesteście bezpieczni… na razie. Czy to zbyt mało?
-Sami nie damy rady pomiotom. – Hawke starała się ratować sytuację. Wiedziała, że bez pomocy nie uda im się stąd wydostać.
-Są wszędzie, jeśli nawet nie, to wkrótce będą. – nieznajoma zastanowiła się chwilę, po czym dodała- Dokąd planujecie uciec?
-Udajemy się do Kirkwall. To w Wolnych Marchiach. – odpowiedziała Bethany. W jej oczach malowała się nadzieja.
-Do Kirkwall?- kobieta była wyraźnie zdziwiona. Zaintrygowało ją to.- Ojej, planujecie nie lada wyprawę. Tak daleko, by uciec po prostu przed pomiotami?
-Nie mamy już domu i nie mamy dokąd iść.- Hawke spojrzała na zniszczone Lothering. Widać było dym unoszący się znad spalonych domostw, z oddali niósł się śpiew stali.
-Rozumiem. – odparła nieznajoma. – Stracona w odmęty chaosu, staniesz do walki… i cały świat drży przed tobą zdjęty trwogą. To przeznaczenie czy przypadek? Tak trudno zdecydować.- Hawke i Bethany popatrzyły po sobie. Wiedźma, zmieniająca się w smoka i mówiąca do siebie. Sam wzruszyła ramionami. – Wygląda na to, że los sprzyja nam obu. – powiedziała do Hawke. -Może zdołam wam jednak pomóc.
-Musi być w tym jakiś haczyk.- odparła podejrzliwie Hawke. Zastanowiła ją dość szybka zmiana nastawienia u nieznajomej. Wiedźma zaśmiała się.
-Zawsze jest. Życie to jeden wielki haczyk! Proponuję, byście się go chwycili, póki możecie!
-Czy powinniśmy jej zaufać? Nie wiemy nawet, czym jest! – wątpliwości ogarnęły Bethany. Czuła lęk i niepokój przed nieznajomą. Nie potrafiła jednak określić, dlaczego.
-Ja wiem. To Wiedźma z Głuszy.- odezwała się Avelinea, klęcząca koło męża.
-Niektórzy tak mnie nazywają. Inni mówią Flemeth. Asha’bellanar. „Starucha, która za dużo mówi”!- po tym ostatnim zaśmiała się, jakby o czymś sobie przypomniała. – Czy to ważne? Oto moja propozycja: pomogę wam wyminąć hordę, a wy w zamian dostarczycie pewną przesyłkę w miejsce leżące nieopodal szlaku waszej podróży. Zrobicie to dla Wiedźmy z Głuszy?
-Powinniśmy jej zaufać? –Hawke spojrzała na towarzyszy. Nie chciała sama podejmować decyzji. Spojrzała na Aveline i jej męża.
-Wesley jest ranny. Nie uda nam się uciec przed pomiotami.- wojowniczka zgodziła się.
-Jeśli będziecie musieli, zostawcie mnie…- rzekł słabo templariusz. Wyglądał źle. Na twarzy i odsłoniętych częściach ciała widać było szaroniebieskie żyły, kolor samej skóry był popielaty. Źrenice przybrały biały kolor, uwidoczniły się sińce pod oczami.
-Nie! – sprzeciwiła się Aveline.- Mówiłam już, że jeśli będzie trzeba, wyniosę cię na własnych plecach! – nie przyjmowała myśli, że mogłaby się z nim rozstać. Cały czas negowała i odrzucała tą myśl.
-Nie mamy wielkiego wyboru.- odparła Hawke, również godząc się na pomoc Flemeth.
-Rzadko go mamy.- powiedziała wiedźma. – Nieopodal Kirkwall znajdziesz klan dalijskich elfów. Dostarcz ten amulet ich Opiekunce, Marethari. Zrób z nim to, o co cię poprosi, a będziemy kwita. – Hawke skinęła głowa na zgodę. – Zanim was jednak dokądkolwiek zabiorę, jest jeszcze jedna sprawa…- spojrzenia wiedźmy i Aveliny spotkały się. Wojowniczka wiedziała, co wiedźma chce zrobić.
-Nie! Daj mu spokój! – krzyknęła.
-Tego mężczyznę dotknęła zaraza, krąży już w jego krwi.
-Kłamiesz!- okrzyknęła Avelina. Widział, co dzieje się z jej mężem, lecz wierzyła, że to przezwycięży.
-Ona ma rację, Avelino. Wyczuwam w sobie coś plugawego.- wyszeptał słabo Wesley.
-Na pewno da się coś zrobić.- Hawke spojrzała na wiedźmę. Starała się nie tracić nadziei.
-Jedyny ratunek to zostać Szarym Strażnikiem.- wiedźma wydawała się być niewzruszona.
-A oni wszyscy zginęli pod Ostagarem…-Avelina posmutniała. Nie wiedział, że jest aż tak źle.
-Nie wszyscy. – odparła Flemeth. – Ale ostatni spośród nich są teraz poza waszym zasięgiem.
-Avelino, posłuchaj mnie.- rzekł słabo Wesley. – Proszę cię. Ta zaraza to powolna śmierć. Nie mogę…- wojowniczka ze smutkiem malującym się na twarzy, spojrzała błagalnie na Hawke.
-To twój mąż, Avelino. Ja nie mogę decydować o jego losie. – Hawke starała się być dyplomatyczna, chociaż sytuacja była i tak dość nieciekawa.
Avelina przysunęła się do męża. Ten przyciągnął jej głowę do siebie, gładził ją po włosach.
Czuła jego oddech na swoim uchu.
-Bądź silna, kochana.- wyszeptał i wbił w swoje serce sztylet trzymany przez Avelinę. Kobieta złożyła ostatni pocałunek na ustach męża, po czym ciężko podniosła się.
-Tylko poprzez śmierć możliwy jest spokój. Rzekła Flemeth, patrząc na Avelinę. – Teraz będzie łatwiej. To dopiero początek waszych zmagań.
Flemeth dotrzymała obietnicy i pomogła im dostać się do Gwaren, gdzie wsiedli na pokład statku. Dwa tygodnie spędzili w mrocznej ładowni, razem z przerażonymi i zdesperowanymi towarzyszami podróży. I wtedy je ujrzeli – Kirkwall, Miasto Kajdan. Dawno temu stanowiło cześć Imperium Tevinter, opanowanego przez magistrów. W jego kamieniołomach pracowali niewolnicy z całego świata.
Po wyjściu na ląd kobiety dowiedziały się, że są w Katowni, miejscu, gdzie templariusze i magowie żyją obok siebie. Przez to, że do Kirkwall spływali uchodźcy z Fereldenu, do miasta nie wpuszczano nikogo. Jednak po namówieniu strażnika, by przyprowadził ich wuja, Gamlena, były w stanie wejść do Kirkwall. Po wykonaniu drobnej przysługi dla przemytniczki, daniu łapówek, Sam i Bethany stały się służącymi, najemniczkami i przemytniczkami, podczas gdy Aveline zaciągnęła się do straży miejskiej.
I tak rozpoczął się pierwszy rok Bohaterki w Kirkwall.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt