Odpisałem Czarnemu tego samego wieczóru, ale o tym później. Na chwilę wrócę do pierwszych tygodni odosobnienia pana M.
Kilka miesięcy po tym, jak został odesłany do lasu, aby żaden przyjaciel nie próbował go znaleźć, napisał krótki list.
Pokażę go, bo zapadł mi w pamięć. Sądzę, że wtedy dotarło do niego, co znaczy być koronnym.
Kilka zdań, ale jak wiele mówiących o odczuciach człowieka obdartego ze wszystkiego, co miał do tej pory.
Zaznaczę tylko, że Marcin żył wówczas w całkowitej separacji od świata. Później, kiedy załatwiono wszelkie sprawy proceduralne, został przeniesiony do niewielkiego miasta i żyje tam do dziś.
„Siema. Dzisiaj w nocy nie spałem, ostatnio w ogóle kiepsko sypiam. Dużo myślałem i postanowiłem, że coś ci napiszę, Pablo! Pewnie ci to dynda, ale zaczynam się wkurwiać! Nie tak miały wyglądać moje wakacje!
Jestem tu trzeci miesiąc, obiecaliście życie normalnego człowieka, a ja do cholery nie mogę nawet kupić butelki whiskacza! [ żywność, napoje, piwo w niewielkiej ilości, oraz środki czystości dostarczano mu dwa razy w tygodniu – przyp. autor ]
Ja tu kurwa nic nie mogę, siedzę w tej chacie, otoczony jakimiś kwietnikami i dostaję świra!
Widziałem Milenę i Zosię jeden raz i było to miesiąc temu! [konkubina Czarnego i jego pięcioletnia córka – przyp. autor ]
Gówno mnie obchodzi, że musicie zachować wymogi bezpieczeństwa, przecież macie swoje sposoby?
Obiecałem Milenie, że będziemy się widywać raz na tydzień, i co?
Gościu, tęsknię za nimi, kapujesz?!
Zosieńka jeszcze nie rozumie, ale jest coraz starsza, jak długo będziemy jej kit wciskać, że tatuś jest leśnikiem?
A po drugie - obiecałeś mi, że dostanę listy od Adriana z pierdla! W dupie mam dobro śledztwa, powiedziałem wszystko, co chcieliście, warunki i układ były jasne, zapomniałeś?
Chcę wiedzieć komisarzu, jak wygląda proces mojego brata, mam do tego prawo!
Stawiam warunek.
Masz mi załatwić przeniesienie i to szybko! Nie jestem jakimś pieprzonym miłośnikiem natury, nie mam zamiaru oglądać ptaszków, podziwiać przyrody. A może myślisz, że zacznę tu wiersze pisać, co?!
No kurwa mać, dłużej tu nie wytrzymam, nie potrafię żyć na takim zadupiu, zrozum!! Daje ci Pablo tydzień!”
To był pierwszy napad złości Czarnego od czasu całkowitej izolacji. W liście, przy pomocy dobitnych słów i całego zaciągu wykrzykników, wyrzucił frustracje i złość. Wyobraziłem sobie, że musi czuć się jak lew w klatce, i w pewnym sensie go rozumiałem, ciężko obrócić swoje życie do góry nogami, na dodatek żyć w samotności.
Ale jedna rzecz przemawiała na jego korzyść i to nie podlegało dyskusji.
Był wolny.
Mógł przecież siedzieć w pierdlu. Sam wybrał taką wolność, a nic za darmo, zawsze jest coś za coś, zwłaszcza w jego świecie.
Napisałem mu o tym.
Ponadto obiecałem, że przyspieszę sprawę, zaznaczyłem, że wydział robi, co może, aby przenieść go w bardziej cywilizowane miejsce, ale musi być cierpliwy. Cierpliwość i pokora, to dwie rzeczy, z którymi musiał się teraz zaprzyjaźnić.
Dałem mu też słowo, że przy następnej dostawie załatwię mu flaszkę czarnego jasia. W zamian jednak miał napisać pewną rzecz, która mnie interesowała, a nie wyjaśniliśmy jej do końca podczas trwania śledztwa. Chodziło o pewne szczegóły, dotyczące innego bandziora.
Na drugi dzień dostałem odpowiedź, napisał co chciałem! Pomógł mi tym udupić kolesia, na którego szukałem haka. Umowa to umowa, zadzwoniłem do naszego człowieka i kazałem mu kupić Black Labela.
Jak widzisz, drogi czytelniku, nawet w tak kuriozalnej sytuacji, za flaszkę whiskacza można dostać informację.
Wróćmy jednak do wspomnień Czarnego.
Odszukałem następny list, chyba według kolejności. Zresztą, jeśli się pomylę, to nikt nie straci, wszystkie jego wspomnienia łączy pewna rzecz - są frapujące i w zasadzie wiążą się ze sobą.
Pokazują świat, w którym liczy się wszystko, oprócz zasad.
Prawo dżungli.
Znowu odbiegłem od tematu? No tak, to moja mocna strona, pisarzem pewnie nie zostanę.
Odpowiedziałem na jego frustrację w liście.
Coś w tym stylu:
„Marcin, niepotrzebnie się stawiasz. Co chcesz usłyszeć? Każda historia, która dotyczy Twojego życia, jest dla mnie ważna.
Wszystko, co piszesz ma sens i nie reaguj tak impulsywnie, w pewnym sensie wiele nas łączy i zależy mi, abyś zaczął traktować naszą znajomość inaczej, niż dotąd. Kiedyś, gdy nadarzy się okazja, też Ci opowiem kilka pikantnych historii. Ale będziesz musiał postawić kolejkę!
Teraz jednak ja stawiam, a Ty mówisz. W zasadzie – piszesz. A więc do dzieła, Czarny.”
Od razu załapał w czym rzecz i napisał mi o tym, szczery do bólu.
„Pablo, wiem, coś jest na rzeczy w tym co piszesz! Nie wiem za cholerę o co chodzi, ale byli ludzie, którym potrafiłem zaufać patrząc im w oczy, ty jesteś jednym z nich. Uczciwy z ciebie fako. [Czarny często używał określenia „fako”, inaczej gość, facet – przyp. autor ]
Inna sprawa, że w dupie mam przyjaźń z psem. Dobra, to żart. Ale szczekać nie będę, nie licz.
Co chcesz wiedzieć?
Jak znalazłem się wśród ferajny? No to słuchaj, bo nie będę powtarzał! Dobre, nie? Bardzo dobre!
Pojechaliśmy do jakiegoś autokomisu za miasto. Ja z Adrianem, za nami pozostała ekipa z Magnolii. Nie podobało mi się, że brat prowadził lekko na rauszu, też byłem trzepnięty po dwóch jaśkach, ale on prowadził.
Kiedy go zapytałem, czy się nie boi psów z drogówki, tylko się zaśmiał. Na miejscu spostrzegłem, że dużo bryczek nie było, ale za to jakie wypasione.
Stała też jedna zdezelowana, żółta calibra, od razu wiedziałem, że chodzi o ten wózek.
Poklepałem ją jak źrebaka, obszedłem, zajrzałem pod spód, ciemno było, ale teren był dobrze oświetlony. Zacząłem oglądać.
Klęcząc przy calibrze, jak przed obrazem Matki Boskiej, zauważyłem wzrok kolesi. Dziwnie się przyglądali.
„Co jest?” - zapytałem zdziwiony.
„Brachu, co ty odpierdzielasz?” - Adrian oparł się o swoją furę i założył ręce. Pozostali zaczęli się poklepywać i kiwać z uznaniem głową.
„Młody ma gust!” - zarechotał ten niski w białej marynarce, tak go zresztą nazywali – mały. Stanąłem jak wryty, a Szajbus rzucił mi kluczyki. Złapałem w locie i spojrzałem na niego. Głową wskazał mi wózek po drugiej stronie komisu. Przez chwilę stałem jak słup soli, mówię ci, zatkało mnie na maksa. Usłyszałem: „Na co czekasz? Obejrzyj, czy ci pasi!”
Podszedłem, otwarłem, ale cały czas myślałem, że robią sobie ze mnie jaja.
„Przymierz się, Marcin! Fotel dopasuj!” - krzyknął Adrian.
Podszedłem do niego i szepnąłem na ucho: „Co jest kurwa, bracie? To jakiś kawał? Przecież wiesz, że nie mam hajsu na taką brykę?”. Uśmiechnął się i pokręcił głową. Chwycił mnie za głowę.
„Nie pieprz, dobra? Dają, to bierz! Nikt ci nie każe kupować, Szajbus pożycza, wsiadaj i nie rób pipy! Chyba, że nie chcesz, jedno słowo i zabieram cię na chatę, nikt cię nie zmusza, twój wybór. Ale pamiętaj, co ci kiedyś mówiłem, jak jest okazja, to się jej chwyta, drugi raz może się nie zdarzyć!”.
Spojrzałem mu prosto w oczy, były dziwnie uśmiechnięte. Nie wiedziałem, bawiła go sytuacja, czy może był dumny, że wciąga brata w swój świat?
Był pięć lat starszy i wiedział więcej, niż ja.
Pokiwałem głową i poszedłem do wozu, odpaliłem i stanąłem przed maską. Przede mną stała czarna bejca, siódemka! Kilkuletnia, ale piękna limuzyna, komisarzu! Nie wiem, czy ktokolwiek na moim miejscu oparł by się takiej pokusie, który chłopak nie chciał wozić się czarnym BMW?
„Bierzesz, młody?” - spytał Szajbus. „Za ile?”, spytałem.
Podszedł do mnie, położył rękę na ramieniu i powiedział: „To pożyczka, albo coś w tym stylu. Jak ci podejdzie, to się dogadamy, możesz być spokojny”.
Wyciągnął rękę do góry, abym przybił. Jak to robią strarzy kumple, uścisk dłoni, nie przywitanie.
„Dzięki, panie Szajbus” - przybiłem piątkę, a wszyscy jak jeden mąż gruchnęli śmiechem.
„Tu nie ma żadnych panów, młody, jestem Szajbus” - poklepał mnie po plecach i przedstawił pozostałych. „To jest Mały, a ten w czarnej, świńskiej skórce, to Zyga. A tamtego chyba znasz?” - wskazał na Adriana.
„To Bystry, najbystrzejszy z tej hołoty” - parsknął śmiechem.
Pokiwałem głową, ale musisz mi wierzyć, że jeszcze nie kumałem w co wdepnąłem.
Wiesz Pablo, kiedy zajarzyłem?
Jak zaparkowałem pod chatą, włączyłem muzę, leciał Peja i jego „ludzie ulicy”. Oparłem głowę o fotel, siedziałem tak i było mi dobrze, coś we mnie miło łaskotało. Ale potem, coś mnie tknęło i zajrzałem do schowka w desce.
To, co zobaczyłem, każdego by chyba przeraziło. W środku leżała klamka. Broń, czy atrapa, może gazówka, wtedy się nad tym nie zastanawiałem, spluwa to spluwa. Pamiętam, że spierdoliłem do domu jak oparzony. Po łbie krążyło tysiąc myśli, zadzwoniłem do Adriana, ale nie odbierał.
Czekałem za nim do pierwszej w nocy... Nie zanudzam, commisario? Chyba śpiący się zrobiłem, jutro napiszę ci, co było dalej. Dobranocka!”
Cały Czarny! Na przesłuchaniach miał identyczne zagrywki. Prokurator nie raz się wkurzał, jak czekał na konkretne nazwisko, a Czarny urywał w pół zdania i potrafił wypalić „Zamawiam pizzę z bekonem! Głodny jestem, z pustym żołądkiem, to i pamięć nie ta”. Nie wiem dlaczego, ale chłopaki z ferajny zawsze mieli specyficzne poczucie humoru...
c.d.n.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt