Całe dnie spędzamy na cienkich żyłkach. Od niechcenia gryziemy kruche kwiaty.
Astry i hiperforsycje, dwustukrotki karłowate, czasami trafi się jakaś borsendia, lub przyklacja.
Zwijamy w rulony płatki, Największy częstuje ogniem. Smak w łodygach, smak w ubraniach, smak w trawie porastającej podniebienia.
Mak między zębami, satanic black techno gra w środku wina.
Stągwie pękają i leje się miód, zlepia nam skrzydła.
Wtedy rozleniwienie sięga zenitu, złotawe mordki otwierają się nagłe ,,zieeeew…- wstrząsa Łąką .
Patrzę, jak motylek wlatuje przez okno opuszczonego domku (tydzień temu jakiś idiota wybił wszystkie szyby).
Dziecko wbiega do jaskini. A w powietrzu pióra, pyłki, larwy. Ciepło, świat wypełniony czarnym.
Kładziemy się do snu z jedwabnymi plamkami, które niespodziewanie wyrastają: na środku czoła, druga pod szyją, nie wiem, gdzie jest trzecia, ale ona najbardziej swędzi.
Największy mówi, że to, od listków, którymi się odurzamy, ale nie wierzę mu.
To musi być coś głębszego, tworzyć się z innego rodzaju wilgoci. Mętna woda, tak, podskórne źródełko.
A w nim ryby, całe ławice ślepych ryb.
Czuję, że są w nas, mają gwoździe zamiast ości. Kiedyś zaczną wzbierać od goryczy, pękną i zdechniemy poszatkowania setki kawałków. Rozlejemy się przeklinając ten miękki wirus, wieczorną piosenkę durniów.
Motylek gubi drogę. Już zostanie tam, w nadżartych przez korniki deskach, śmierdzącym plastiku i cegłach.
Kolorowy skrzep. Albo paproch, który kiedyś udawał tęczę.
Wczoraj Największy uczył mnie sekretnego języka, w którym przywołuje się lemurnice. Wypełzają spod kory z podniesionymi czułkami. Na baczność. Łaszą się. Ostrożnie, trzeba złapać, oderwać główkę. I wyssać soki.
Wtedy przez całe ciało przebiegnie prąd, ich stygnący oddech. Podrażni nas, przekłuje.
Rankiem nad Łąką unoszą się opary. Chaty nasiąkają jesienią, tą nieznośną powagą, która nadciąga ze wschodu.
Ziemia jakby odgradzała się od nas. Pod stopami mamy drut kolczasty. Z rtęci i całego cholerstwa Tablicy Indelejewa.
Na kacu ciężko się lata, powietrze nie przyjmuje, odpycha, szturcha.
Wracam do chaty, wpełzam do barłogu i nakrywam się z łbem. Przychodzi długo wyczekiwany sen.
Brunatnoszare kamyki toczą się po niebie, szumią czerwone wodospady. Kobiety coś krzyczą, ale nie mogę usłyszeć. A później rozpacz. Namacalna.
Moje ryby szukają wyjścia. Przez nos, usta. Choroba wzmaga się. Skrzydłościsk.
Budzi mnie głos Największego. Zeszły mi wszystkie plamki, zdrowieję. Na ścianie kokon.
Jeszcze wiele dni minie, nim wykluje się mój Nowy.
Synka nazwę Wg467jg- ,,Ten, Który Widzi Duszę”.
Gdy będzie dziewczynka- zakopię pod progiem.
Dzieci robią samolociki z liści łopianu. I do góry, niech leci, brzęczy, to światełko. Niech nie wraca, póki nie policzy na niebie wszystkich przepalonych żarówek.
Motylek pewnie jest już kompletnie suchy.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt