Następnego dnia, kiedy wróciłem z komisariatu, wziąłem prysznic i od razu zajrzałem do poczty. W skrzynce odbiorczej znalazłem list zatytułowany: „To jak, lecimy dalej, Pablo?”.
Taki nagłówek mógł świadczyć, że Czarny, kiedy go pisał był w dobrym humorze. A to oznaczało, że będzie szczerze i bez zbędnego mydlenia oczu. Możecie nie wierzyć, ale w pewnym sensie potrafię wyczuć nastrój Marcina po sposobie, w jaki zaczyna swoje historie.
W tej kwestii to przewidywalny facet, łatwo się domyślić, kiedy coś mu chodzi po głowie, ma humor, albo doła. Może dlatego, że długo się znamy i jesteśmy jak stare małżeństwo, które po wyrazie oczu wie, co druga strona ma zamiar powiedzieć?
Kiedy zacząłem czytać, wiedziałem, że się nie pomyliłem. Czarny „pojechał” po swojemu, bez zbędnych filozofii, prosto z mostu, co mu po głowie chodziło. Faktem jest, że ten list mocno mnie poruszył.
Zresztą, przeczytajcie sami. Jak zwykle nic nie zmieniłem, zachowałem oryginalną pisownię.
Nawet, jeśli chwilami jest nieco obsceniczna. Chciałem po prostu zachować pewien naturalizm, gdybym próbował edytować jego listy, zmieniać niektóre wyrażenia, wiele znaczeń straciłoby sens. A tak, drogi czytelniku, dostajesz do przeczytania coś, co wielu chciałoby mieć na tacy, czyli oryginał.
To dalsza część zwierzeń Marcina.
„Wrócę do znalezionej klamki. W zasadzie był to punkt zwrotny w moim życiu, że się tak wyrażę. Czekałem długo za Adrianem, ale zmęczenie okazało się silniejsze, usnąłem nie wiedząc kiedy. Brachol wrócił nad ranem, spałem jak niemowlę i nic nie słyszałem.
Gdy otwarłem oczy, słońce zaglądało przez rolety, Adrian leżał w swoim łóżku i głośno chrapał. Nie zastanawiając się, poszedłem go obudzić.
„Adrian, wstawaj, musimy pogadać” - wypaliłem, szarpiąc go za ramię.
„Czego brach, odbiło ci?”
„Nie! Chcę tylko wiedzieć, kim są ci goście! W bryce, w schowku leży broń, kapujesz?!” - wrzasnąłem.
Przetarł oczy, przeciągnął się i usiadł na łóżku. Spojrzał na mnie nieprzytomnym wzrokiem.
„No i?! Po to mnie zrywasz?” - zapytał z wyrzutem w głosie, śmierdziało od niego wczorajszą whisky.
„Dostaję od jakiś typów w pożyczce samochód, w środku leży sobie giwera, kolesie wyglądają jak jakieś alkapońce, więc chyba jasne, że chce wiedzieć o co tu biega?”
Wtedy pokiwał głową, chyba dotarło do niego, że pewne rzeczy zabrnęły za daleko i pora na wyjaśnienia.
„Zrób kawę, ja w tym czasie wezmę prysznic, musimy pogadać” - powiedział i wyszedł z pokoju.
Pół godziny później Adrian, siorbiąc kawę i popalając Davidoffa, opowiedział mi kilka faktów, które wcześniej ukrywał. Innymi słowy – powiedział prawdę. Ciężko mu to poszło. Co chwilę przerywał, szukał słów, myślał. Ale nie miał wyboru, zdawał sobie sprawę, że nadeszła pora i dłużej nie da się kiwać młodszego brata. Właśnie w ten dzień, komisarzu, dowiedziałem się nowych rzeczy o moim starszym bracie.
Ci kolesie, których spotkałem poprzedniego wieczoru, to byli jego znajomi, z którymi „pracował” od sześciu lat. Powiedział: „Marcin, tylko dlatego, że mam łeb na karku, nie chodzimy głodni, a nasza Jula nie zasuwa do budy w podartych butach i starych dżinsach”.
Przez pół godziny opowiadał, a ja słuchałem z otwartym pyskiem, nie mogąc uwierzyć.
To było dawno, pamiętam tylko kilka historii, które wtedy usłyszałem, coś w tym stylu:
„Jak myślisz, skąd wtedy przywiozłem tę górę ciuchów, naprawdę myślałeś, że z wyprzedaży, z Amsterdamu?!” - parsknął szyderczym śmiechem. „Pojechałem do Holandii zawieźć kilka sztuk broni i kupę siana dla jednego gościa, który dostarczył kurierem do Polski tyle marychy, ile jeszcze na oczy nie widziałeś, kumasz? Za ten kurs dostałem dwadzieścia kawałków. Wziąłem połowę i pojechałem do Starego Browaru [światowej klasy centrum handlowe w Poznaniu, uznane za jedno z najlepszych w swojej kategorii na świecie – przyp. autor] nakupowałem dla was glany od Kazara, Rossiego, bluzy dla Juli w Cropp Town, najlepsze perfumy i kosmetyki w Sephorze, matce swetry... Naprawdę myślałeś, że takie wypasione ciuchy i perfumy rozdają w Amsterdamie?!”
Siedziałem i słuchałem jak jakiejś bajki, historii rodem z „Młodych Wilków”, wiesz Pablo, mam na myśli ten polski film.
Adrian mówił i mówił.
„A jak myślisz, skąd mam taki fajny wózek? Zarobiłem, wożąc słodycze na zachód? Owszem, tak wam mówiłem, po cholerę miałem denerwować matkę? I tak miała dosyć swoich kłopotów... Pojechaliśmy do jednego kolesia pod Berlin, mieliśmy zlecenie na jego furę. Audi, najnowszy model, prawie z igły zdjęty. Poszło jak po maśle, zero stresu, zero kłopotów. Za tą wycieczkę zarobiłem trzydzieści kawałków, jarzysz? Trzydzieści! Za jeden dzień i jedną noc!” - zakończył Adrian z uśmiechem.
Wtedy komisarzu wstałem i zacząłem nerwowo chodzić po pokoju, nie mogłem zebrać myśli, nie docierało do mnie, co przed chwilą usłyszałem, cały się trząsłem. W końcu podszedłem do niego, chwyciłem za bluzę, którą miał na sobie i szarpnąłem.
„Kurwa! Adrian! Ty jesteś gangsterem! Kurwa, zwykłym bandytą!” - zacząłem go szarpać, nerwy mi puściły, stres zadziałał, prawie płakałem.
Brat chwycił mi ręce, zdjął z bluzy i przytulił. Nie mogłem się w tym momencie opanować i zacząłem płakać jak małe dziecko. Stałem tak przy nim, a on klepał mnie po plecach, mówiąc „spokojnie brachu, spokojnie...”
Pamiętam, że byłem zły na niego. Za wszystko, co zrobił. Za to, że tyle czasu nas oszukiwał, że krzywdził innych ludzi, miałem ogromny żal do Adriana.
A co on zrobił?
Posadził mnie na łóżku, przysunął krzesło i usiadł naprzeciw. Powiedział tylko kilka zdań. Te słowa sprawiły, że mu wybaczyłem, że zrozumiałem pewne sprawy. Młody byłem Pablo, w głowie pustka, w sercu miłość, ale i strach przed życiem. Wiesz, jak to jest, jak ma się dwie dychy.
Adrian zawsze był dla mnie wzorem, ale od chwili gdy pojąłem, że życie człowieka opiera się na rodzinie, bo jest najważniejsza, stał się można rzec – moim guru. Matkę kochałem, za Julę bym życie oddał, ale Adrian był dla mnie wszystkim. Może dlatego, te kilka jego zdań, przyjąłem jak obietnicę lepszego życia, jak coś, co jest moim obowiązkiem?
„Słuchaj Marcin, co ci będę gadał, sam wiesz, jak nam się żyło, ile łez matka wylała, kiedy nie mieliśmy na chleb, a ojciec ostatnią kasę zabierał na gorzałę. Pamiętasz, jak Julka przyszła zapłakana z budy, bo jej kumpele śmiały się z jej podartych butów, pamiętasz?”
Pokiwałem głową.
„Kiedy ma się tyle lat, co ty teraz i widzi tę krzywdę najbliższych, to sam dobrze wiesz, że nie można przejść obojętnie. Ty, sześć lat temu byłeś szczylem, kończyłeś gimnazjum, ale ja czułem się odpowiedzialny za wasz los. Rzygać mi się chciało, jak widziałem starego, który grzebał w twoich spodniach i wyciągał z kieszeni drobniaki, żeby iść się nachlać do kolesi. Nie mogłem patrzeć, jak matka tyra po nocach, żeby opłacić czynsz, prąd, na jedzenie nie starczało, wieczne pożyczki po rodzinie, przecież wiesz ile razy matka tłumaczyła się przed ciotką Helą, że jeszcze wypłaty nie dostała... Musisz mnie Marcin zrozumieć, choć wiem, że nie jest to żadnym wytłumaczeniem. Pewnie, mogłem iść zapieprzać do marketu, albo rozwozić pizzę za kafla, ale jak wtedy zmieniłbym nasze życie? Wszystko, co robiłem i nadal robię, jest z myślą o najbliższej rodzinie. Pewnie, też mam lepiej, jestem dziany, ale najbardziej zależy mi, żeby wam się lepiej żyło, brachu.”
Słuchałem i pamiętam, że łzy kapały mi na podłogę. Nigdy wcześniej, ani nigdy później nie zdarzyło się, abym nie mógł zapanować nad kapiącymi z oczu łzami. Ale wtedy to było nie do ogarnięcia.
Brat podniósł się, chwycił moje ramię i powiedział:
„Wybacz mi, inaczej już nie potrafię, ale ty sam musisz zdecydować o swoim życiu, jesteś dorosły i masz swój rozum. Jeżeli nie chcesz tej bryki, nie chcesz mieć ze mną do czynienia, ja to zrozumiem, bracie. Nikt nie będzie miał ci za złe. Ale jeśli się zdecydujesz na taką zabawę, to możesz być pewien, że nigdy nie zostawię cię w potrzebie” - wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami.
Jula była w szkole, podszedłem do barku i nalałem sobie szklankę jaśka, wypiłem jednym haustem. Otarłem łzy, umyłem twarz i położyłem się na łóżku. Sam, ze swoimi myślami, a musisz mi wierzyć komisarzu, że w głowie miałem, delikatnie mówiąc, chaos. Albo inaczej, miałem wtedy zryty łeb, tysiąc myśli, żal do całego świata, do rodziców, że tak nas wychowali, że nie dali nam tego wszystkiego, co nam się należało. Nie wiem dlaczego, ale w tamtej chwili za to wszystko obwiniałem właśnie ich. Nie wiem, ile czasu tak leżałem i myślałem, przypominałem sobie sceny z udziałem starego, matki, oraz mojego rodzeństwa.
W pewnym momencie coś we mnie pękło.
Wstałem i ubrałem się. Nic nie jadłem, tylko wypiłem kolejną kawę. Było już dobrze po południu, gdy wsiadałem do nowej bryki od Szajbusa. Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do Adriana. Chciałem wiedzieć, gdzie jest i jak go znajdę. Powiedział, że siedzi w Magnolii, obiecałem być za pół godziny.”
Muszę przyznać, że Czarny mocno mnie poruszył tym listem. Nigdy wcześniej nie powiedział mi, ani nie napisał o tej sytuacji. Czytając, tak się wczułem w jego położenie, że oczami wyobraźni widziałem te sceny. I coś mnie ścisnęło. Pierwszy raz, odkąd znam Czarnego, poczułem, że jest mi go żal. Że stał się prawdopodobnie ofiarą wielu czynników. Ofiarą źle działającego systemu. Urodził się w biednej, wielodzietnej rodzinie, ojciec alkoholik, matka ciężko pracująca, ledwo wiążąca koniec z końcem. Ale czy to wystarczający powód, żeby zejść na złą drogę? W zasadzie nie było to żadnym wytłumaczeniem. Z pewnością impulsem był również straszy brat, często zdarza się, że starsze rodzeństwo staje się wzorem do naśladownictwa. Gorzej, jeśli jak w przypadku Czarnego, jest to zły przykład i negatywny wzorzec. Wstałem od laptopa, poczułem, że tym razem ja muszę się napić. Wyciągnąłem z lodówki piwo.
c.d.n.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt