Marzenia jak ptaki szybują po niebie - lecz do realizacji od szybowania jeszcze długa droga, czasami tak kręta, że nie sposób ją pokonać. Każdy lubi marzyć - to nic nie kosztuje i nie boli, trudniej przeżywać zawód - kiedy marzenia pozostają tylko marzeniami.
Ale jaką wartość miałoby życie, gdyby nie było w nim marzeń, gdyby sen nie był snem - życie zupełnie na poważnie nie istnieje, a jeśli nawet – to jest nudne i pozbawione sensu.
Jak pisał Sztaudynger” każdy komin o tym marzy, by mieć wielu kominiarzy”- coś w tym jest, jeśli marzą martwe przedmioty - to my ludzie mamy być ich pozbawieni!
***
I ja kiedyś miałem swoje marzenia; śniła mi się zupełna wolność - taka przestrzenna, dzika, która istniała jedynie w moich myślach, no może jeszcze w bajkach i snach.
Nie byłem zbytnio rozpieszczany, dlatego lubiłem dyscyplinę i porządek od najmłodszych lat
i nawet marzenia miałem w głowie poukładane w odpowiedniej kolejności: od tej najwyższej półki do tej na samym dole. Marzenia niewątpliwie są najważniejsze - dlatego należy tak pieczołowicie je pielęgnować, układać i często odkurzać, by nie uległy zniszczeniu, i zapomnieniu.
Najwięcej marzeń rodziło się w murach podstawówki, dzieciństwo ma swoje prawa i jest najpiękniejszą cząstką tej ziemskiej chwili. Nie wiem o czym marzą dziewczyny; może o krainie tysiąca i jednej nocy, wchodzą w baśniowy świat, nie jedna ma marzenia kopciuszka, królowej śniegu, a może nawet księżnej. A chłopcy! - oni chcą zostać bohaterami, rycerzami okrągłego stołu, kolarzami, pilotami, a w najgorszym wypadku marynarzami. To ostatnie prześladowało mnie przez długie lata, uparłem się, a na to lekarstwa nie wymyślono, przynajmniej wtedy, choć brałem tabletki z krzyżykiem lecz bez żadnego skutku. Upór; ośla cecha, ale jeszcze nie taka ostatnia, są zdecydowanie gorsze np. donoszenie czy kablowanie.
Z każdą cechą człowiek się rodzi, w drodze wyjątku ją nabywa - w myśl zasady „z kim przybywasz – taki bywasz”. Od młodych lat umiłowałem przestrzeń, która jedynie istnieje na morzu i potrafi zachwycić największym urokiem, a jednocześnie sprawić w najtwardszym sercu lęk. Wolność do pewnych granic, bowiem granice powinny istnieć we wszystkim – do człowieka należy ich niewiele – resztą włada Bóg, na całe szczęście nie człowiek. Kto sprawuje władzę nad morzem? jaki jest Neptun? - ciągle zadawałem sobie te i podobne pytania - pozostające długo bez odpowiedzi.
Młody człowiek wybiera to, o czym tak na prawdę wie niewiele lub nic, bo co może wiedzieć piętnastoletni chłopiec, który prócz marzeń nie posiada żadnego zaplecza.
„Nie miałem prawie nic, a chciałem zawojować świat”- marzyły mi się wielkie wody, a urodziłem się w małym Stawie, przez który przepływała miniaturowa rzeczka zwana Garnką. Mała – ale regulowana z prostymi brzegami i co najistotniejsze z czystą jak łza wodą, w której żyły raki i tęgie ryby - co prawda mniejsze nieco od rekina, ale wciąż duże.
***
Po komunistycznej eksmisji mieszkaliśmy w samym sercu Stawu, gdzie mieściły się wszelakie urzędy wraz z posterunkiem sławetnej milicji, sklepami i barem - gdzie często urzędowali ”strażnicy prawa”. W prezencie otrzymaliśmy nowych sąsiadów; rodzina wielodzietna i w miarę sympatyczna, moim rówieśnikiem był Jurek - chłopak wesoły i elokwentny, jego młodsza siostra Zocha była niczego sobie i jak wówczas mówiono „smolna”. W miarę szybko zaprzyjaźniliśmy się, Jurek był niezłym kumplem i rozrabiaką, miał swoiste poczucie humoru i kilka zalet, co w szczególny sposób podobało się młodym panienkom, a niekiedy i pannom. Jego starszy brat był marynarzem - więc za pośrednictwem Jurka mogłem, co nieco dowiedzieć się o pływaniu, jego zaletach i wadach, choć te ostatnie wtedy do mnie nie docierały. Interesowały mnie tylko i wyłącznie zalety. To jest podobnie jak z narzeczoną, w której wad się nie dostrzega i wydaje się, że one w ogóle nie istnieją, przynajmniej do ślubu.
Najważniejsze jak widać są zalety, wady w każdej chwili można usunąć, lub odrobinę zredukować.
-Marzenia - ile potrzeba czasu na ich realizację, ile zabiegów, zapału i cierpliwości, ale człowiek całkowicie pozbawiony marzeń - jest już martwy.
Podwaliną sukcesu jest wiedza - szukałem więc w ogłoszeniach prasowych szkół morskich, lecz okazało się, że zostać marynarzem nie jest całkiem prosto - ja nawet nie widziałem morza!, prawdziwego statku - no może w raczkującej wtedy TV! Z pewnością nie otwierało to jeszcze drzwi jednej ze szkół. Nie pochodziłem z zamożnej rodziny, by stać mnie było na próby i wycieczki krajoznawcze, kombinowałem więc na różne sposoby, by móc stanąć nad brzegiem Bałtyku. Porwany wirem życia ruszyłem do ataku! - wkrótce udało mi się nakłonić Jurka, by ruszył ze mną śladami Kolumba - w nim również płynęła niespokojna krew odkrywcy i podróżnika. Śledząc prasę szukaliśmy jakiegoś punktu zaczepienia, zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że chcąc być nad morzem trzeba gdzieś mieszkać i coś jeść. Godna uwagi była notatka:” przyjmę chłopców do nauki zawodu w charakterze cukiernika Jan Dudziak Gdynia – Witomino ul. Słoneczna 2 - pasi! Z pewnością nie był to ukochany zawód (do dzisiaj przetrwał jedynie apetyt na słodkości) - ale był to z pewnością dobry punkt zaczepienia.
-Oto jak zaczynała się moja przygoda z morzem - dość niefortunnie i nieufnie, może nawet prymitywnie, ale kości zostały rzucone-.
***
Po przygotowaniu ekwipunku - ruszyliśmy w trasę, droga była długa i nieznana; po raz pierwszy udawałem się w taką podróż, w podróż, której odgłosy słyszę jeszcze dzisiaj.
Olbrzymia lokomotywa sapnęła, wysokie stalowe koła poszły w ruch, z komina uleciał w niebo czarny, gęsty dym, zaskrzypiały wagony. Odgłos zderzaków zadźwięczał w uszach - jedziemy! Oczy Jurka wbiły się we mnie jakby chciały przekazać mi jakąś nowinę, ostrzec przed niebezpieczeństwem, może powstrzymać od nieprzemyślanej decyzji, oderwałem siłą wzrok, spojrzałem w okno. Słońce chyliło się ku ziemi potęgując barwę czerwieni, jego ostre różowe szpady przebijały na wylot mizerne chmury, kiedy pociąg zbliżył się do lasu widać było umykające promienie wśród gałęzi. Zanikły w gęstwinie, a nad lasem zapaliło się niebo, tylko kłęby dymu z lokomotywy gasiły ten podniebny pożar - pociąg mknął coraz szybciej.
Do przedziału weszła starsza pani zajmując tobołami połowę siedzenia, spojrzeliśmy na siebie kwitując to uśmiechem - dokąd to chłopcy! - spytała chrypliwym (niczym Drupi) głosem. Nad morze! odparliśmy z ulgą prawie jednogłośnie. W tamtych czasach jednogłośność stawała się być modna, wtedy prawie wszystko odbywało się zgodnie z wytycznymi partii, plakaty zawieszone gęsto głosiły o różnych wyczynach: a to o warszawskich czwórkach murarskich, o wydobyciu węgla ponad normę. Jak wzrosła liczba pogłowia, ile jaj zniosła kura rekordzistka, że w hucie Warszawa kuje się stal na zimno i wiele abstrakcyjności drugiej połowy dwudziestego wieku.
Na następnej stacji nasz przedział był już zapełniony - towarzystwo niczego sobie: starsza pani z tobołami, małżeństwo w średnim wieku z dzieckiem i strasznie wścibska panienka, która chciała poznać wszystkie sekrety ludzi. Pytała wszystkich o wszystko - bez rezultatu.
A noc za oknem wymarzona, zewsząd gwiazd tuziny i księżyc wiszący jak srebrna latarnia, czasami zerwany ręką anioła przeleci płonący meteor, zostawiając iskierkę w człowieka źrenicy. Taka iskierka potrafi płonąć przez lata w młodzieńczym oku, to ona przynosi nadzieję, to ona potrafi spoglądać w przyszłość i marzyć bez końca.
Na kształt meteorytu ekspres przetnie noc za oknem i swym stukotem postawi śpiących na nogi, odważnych wystraszy, a nerwowym spokój przywróci. Na korytarzu grupka młodzieży śpiewy zaczyna, płynie melodia ze strun gitary - przyłączamy się do nich z Jurkiem - przecie my nie smutasy, nam również piosenka nie obca, znajome dowcipy i cząstka humoru. Nie można ciągle bić się z myślami; co będzie jutro, jak dzień się zacznie. Trzeba cieszyć się każdą chwilą, która nie chce się powtórzyć, która staje się przeszłością. Zarówno towarzystwo jak ich śpiew przypada nam do gustu - adoptujemy się w tej grupie, po godzinie nikt nie potrafi rozpoznać ile czasu już się znamy - co znaczy wspólny język!
Mijają przy muzyce godziny - dobre towarzycho sprawiło, iż nocy już widać kres, wesołe słońce wychyla swą łagodną okrągłą twarz, włosami złotymi kominów dotyka i ściany maluje pastelowym grzbietem. Zmęczeni ludziska sterczą na peronie lub na drewnianych ławach obok kasy, podróże kształcą i męczą zarazem, ale i cieszą kiedy cel już w oku, a ta niepewność, która mnie nurtuje dotąd nieznana i wciąż tajemnicza - ciekawa świata.
„Hej ! dzień się budzi”- czy w kolorach słońca? - to się dopiero okaże, tymczasem zbliżamy się do docelowej stacji. Serce mocniej uderza, płoną młodzieńcze lica, jakiś niepokój skrada się do duszy i odrobina niepewności.
Była to podróż niezwykle udana, poznaliśmy kilka wspaniałych osób, a co najważniejsze przełamaliśmy pierwsze lody. Pociąg stanął jak wryty, pożegnaliśmy wesołą ferajną i wysiedliśmy na peron, napis nad głową upewniał nas, że dotarliśmy do celu. Powiało chłodem, od razu uświadomiłem sobie, że ten wiatr ma coś wspólnego z morzem - i miał, tu i ówdzie przechodzili marynarze. Portowe miasto - okno na świat, stąd bliżej do zachodniego raju, do tej wymarzonej wolności i demokracji. Gdynia-nowoczesne miasto z powiewem wiosennego poranka, ze świeżością młodego ogrodu, gdzie małe drzewka soczystą zielenią się budzą. W rzeczy samej - miasto młode, wesołe i jak kwiatu pąk szybko się rozwija i strzela urokiem. Roześmiane dziewczyny kwitną na chodniku i wiatru śpiewy pośród mew okrzyku.
Dotarliśmy pod wskazany adres. Dzwonek przy bramie - wychyla się z okna jakaś panienka, a Jurek pyta; dziad w domu! – jaki dziad! odpowiada zdziwiona panienka - sprostowałem – pan Dudziak w domu! - o tak ! odpowiedziała z ulgą. Po chwili do bramy wyszedł facet około pięćdziesiątki, dość niedbale ubrany (widać w pośpiechu) wymieniliśmy z Jurkiem wzrok. Na pewno nie pomogło nam to pytanie „dziad w domu!” ksywa wymyślona przed miesiącem - tak po prostu. „Dziad” zaprowadził nas na” pokoje objaśniając po drodze regulamin domu, po czym zwiedziliśmy cukiernię mieszczącą się na parterze. Dzień wolny wykorzystaliśmy na zwiedzanie - pierwszym punktem wycieczki było oczywiście morze. Sen stał się jawą; nagle urwał się ląd i ta niewyobrażalna przestrzeń - aż do horyzontu, tam gdzie niebo łączy się z ziemią. Przy molo kołysały się prawdziwe, wielkie statki, ich maszty zachwycały oko, na redzie kilka olbrzymów czekało na sygnał wejścia do portu. Drapieżne mewy wyrywały sobie złowione ryby, ich krzyk harmonizował z szumem morza - coś na kształt orkiestry gdzie jeden instrument uzupełnia lub wspomaga drugi. Takich koncertów można by słuchać godzinami. Swoisty urok morza zachwycił nas swymi barwami, że staliśmy jak posągi bez jednego słowa gapiąc się na to, co Bóg stworzył jednym gestem, bo takie cuda może stworzyć jedynie Bóg. Ten wiatr goniący spienione fale, taki ciepły i silny zarazem, czyż nie są to cechy Boże! Wytworny to widok, zewsząd przestrzeń wskutek, której” człowiek staje się wolny” jak pisał Norwid, wolny i szczęśliwy, a dusza lekka jak pył. Do dnia dzisiejszego ten obraz mam w oczach, bo pierwszej miłości nigdy się nie zapomina i jeżeli istnieje miłość od pierwszego wejrzenia – ta taką była.
Szkoda tylko, że trzeba było powrócić do tej cukierni, gdzie zamiast na dziewczyny trzeba było patrzeć na babki - na szczęście tylko przez kilka miesięcy.
Szkoda tylko, że Jurek, mój towarzysz tamtej wyprawy - już nie żyje. Pocieszam się jedynie tym, że została o nim pamięć w moim sercu i te wspaniałe wspomnienia z Gdyni.
Śmiało mogę powiedzieć, że z niejednego pieca chleb jadłem, a nawet babki.
Kto by pomyślał, że marzenia mogą się spełnić za pośrednictwem maleńkiej cukierni!
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt