Tak się jakoś złożyło, że drugie podejście do Diablaka mieliśmy realizować już we trójkę (a nawet we czwórkę, bo była z nami też moja szwagierka), z kilkutygodniowym groszkiem w moim brzuchu. W ciąży - ani na początku, ani później, nie miałam mocno specyficznych i uciążliwych dla otoczenia zachcianek, ale dzień przed wycieczką na Babią Górę zapragnęłam zjeść grejpfruta. Ten, który dostaliśmy w sklepie, był chyba największym, jakiego kiedykolwiek widziałam, ponieważ rozmiarami dorównywał prawie piłce do nogi. Wieczorem rozłożyłam się na łóżku z gigantycznym owocem podziabanym na talerzu i zaczęłam konsumować...Kiedy została mi około połowa, Bogdan nieśmiało zasugerował, że może już wystarczy, ale ja go nie chciałam słuchać, tylko pożerałam grejpfruta dalej, jak w amoku, nie odrywając się od niego nawet na chwilę. Objadłam się tak, że nie mogłam się ruszyć, więc poszłam spać.
O tym, że mój mąż miał rację, przekonałam się już niebawem. Nad ranem obudziły mnie mdłości i grejpfrut stojący w gardle...Czułam się z tym tak źle, że musiałam pozbyć się nadmiaru owocu z organizmu. Ulżyło nieco i myślałam, że teraz już mi nic nie będzie, ale wkrótce miało się okazać, iż będę wydalać moją ciążową zachciankę sukcesywnie prawie do samego wieczora. Tego dnia oprócz zdobycia Babiej Góry, w planach było także przeniesienie się z Huby, w której spędziliśmy pierwsze kilka dni urlopu, do Korbielowa. Bogdan z Moniką chcieli jechać tam prosto, ale ja, mimo, że czułam się jak zbity pies, nie miałam zamiaru odpuszczać Babiej. Rok wcześniej nic nie dało się z niej zobaczyć, więc po tej wycieczce dużo sobie obiecywałam, zwłaszcza, że mieliśmy wchodzić słynną Percią Akademików. Kiedy wreszcie zakończyłam pakowanie przerywane co chwila wizytami w łazience, rozłożyłam się półżywa na tylnym siedzeniu samochodu i zarządziłam, że jedziemy na Przełęcz Krowiarki. No co, kobiecie w ciąży nie odmawia się przecież, prawda? Mąż i szwagierka co jakiś czas podpytywali, jak się czuję, a ja kłamałam, że coraz lepiej, że już mnie nie mdli, tylko po prostu jestem słaba, bo nie mam nic w żołądku i jak coś zjem, to już na pewno będzie całkiem dobrze. W rzeczywistości byłam tak słaba, że jak wysiadłam na parkingu na przełęczy, to musiałam się oprzeć o barierki, bo miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Oprócz tego mdłości wcale mi nie przeszły, ale wolałam ten fakt ukryć. Bogdan i Monika oceniwszy wygląd mojego znękanego oblicza chcieli wsiadać z powrotem i jechać prosto do Korbielowa, ale zjadłam bułkę i ruszyłam w kierunku niebieskiego szlaku. Trasa do złączenia się ze szlakiem żółtym okazała się bardzo łagodna i przyjemna, szło się prawie jak po płaskim, ale ja, zamiast pokonać ten odcinek w około 1,5 godziny, jak to wynikało z mapy, wlokłam się dwa razy dłużej. Monika poszła przodem, a mi towarzyszył Bogdan, co parę kroków podtrzymując mnie, jak kucałam wstrząsana odruchem wymiotnym. W krótkim czasie pozbyłam się wszystkiego, co zjadłam, a także leków na zatrucie pokarmowe. Czułam się tak potwornie źle, że momentami miałam mroczki przed oczami i myślałam, że zaraz się przewrócę i nie podniosę. Bogdan chciał wracać do samochodu, ale ja się uparłam, że dojdę i wreszcie, po około 3 godzinach od wyjścia z Krowiarek, udało mi się dotrzeć do połączenia szlaku z żółtą Percią Akademików. Zrobiliśmy tam sobie dłuższy przystanek, poczułam się lepiej, zjadłam coś i ruszyliśmy dalej. W czasie odpoczynku nabrałam nieco sił, jednakże opuściły mnie one już po kilkuset metrach i potem było jeszcze gorzej. Nie dość, że czułam się tak samo podle, jak na poprzednim odcinku trasy, to jeszcze szlak zaczynał biec coraz bardziej stromo pod górę. Nie było jednak mowy o tym, abyśmy stamtąd zawrócili, bo zostało nam tylko 1,5 godziny (przynajmniej w teorii) do osiągnięcia szczytu i nie wyobrażałam sobie, żeby teraz się wycofać. Do samego końca siadałam co kawałek, a przez przynajmniej pół Perci Akademików, co kawałek także wymiotowałam, ale na szczyt doszłam...a właściwie wczołgałam się. Nie liczyłam dokładnie, ile nam to zajęło, ale Monika czekała na górze ponad 1,5 godziny zestresowana porządnie, nie wiedziała bowiem, co się z nami dzieje, nie miała pojęcia, czy w ogóle dalej idziemy, czy zawróciliśmy, a na Diablaku nie było zasięgu i nie mieliśmy jak się skontaktować. Na szczycie panował za to przenikliwy, porywisty i wręcz mroźny, jak na tą porę roku wiatr, który dawał nam nieźle w kość, a już szczególnie dał się we znaki Monice, która przecież tyle czasu tam spędziła. Schowałyśmy się za skałami i posilałyśmy, a Bogdan robił zdjęcia, bo widoczność okazała się być całkiem dobra i po niezbyt długim odpoczynku ruszyliśmy w dół czerwonym szlakiem na Przełęcz Krowiarki. O dziwo, poczułam się znacznie lepiej i schodzenie nie nastręczało mi większych trudności, a kiedy szlak zszedł do lasu, to mój mąż i szwagierka musieli mnie gonić, bo przestraszona dość późną porą, brakiem turystów i przypomnianą sobie informacją, że na stokach Babiej Góry żyją niedźwiedzie, zbiegałam na dół w podskokach niczym młody jelonek.
Pytana później przez nich, dlaczego uparłam się, żeby w takim stanie wejść na Babią Górę i to do tego Percią Akademików, odpowiedziałam, z resztą zgodnie z prawdą, że sama napytałam sobie biedy swoją żarłocznością i nie chciałam, żeby przez moją głupotę mieli zmarnowany dzień...Szkoda tylko, że przy całym tym swoim postanowieniu nie pomyślałam o maleństwie w moim brzuchu, bo pół następnego dnia (jak się zresztą okazało – najładniejszego w czasie całego tamtego wyjazdu) spędziliśmy w szpitalu w Żywcu, bo bałam się, że poronię. Na szczęście, okazało się, że groszkowi nic nie zagraża, ale napędziłam sobie niezłego stracha. Teraz już wiem, że zdecydowanie się na tak duży wysiłek fizyczny w stanie potężnego wycieńczenia było błędem, który mógł mnie kosztować znacznie więcej niż zepsucie dnia przez rezygnację z wycieczki. Wiem też, że nigdy więcej nie naraziłabym tak mojego dziecka.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt