Rycerz Krzyworyj z Korczakowa został właśnie obudzony delikatnym muśnięciem żelaznej ostrogi brata Lancelota z Kornwalii.
- Na honor! Wstawaj Ryjek! - ponaglił angielski brat, miękko i śpiewnie wymawiając „r”. - Pora na modły!
Krzyworyj pocierając guza, który właśnie radośnie mu wyskoczył, skrzywił się szpetnie:
- Lancy, kurde, czy mógłbyś być delikatniejszy? Ja tak dalej pójdzie, to nie będę musiał nawet sam się biczować.
- Na honor! Narzekając, hańbę przynosisz świętemu zakonowi naszemu! - uniósł się Lancelot z Kornwalii. - I na honor! Ile razy mówiłem, żebyś nie nazywał mnie Lancy, na honor!
- A ty nie nazywaj mnie Ryjek, Lancy - odparł spokojnie Krzyworyj z Korczakowa.
Lancelot poczerwieniał jak smok św. Jerzego i dobył z pochwy miecza.
- Na ubitą ziemię! - opluł się Kronwalijczyk.
Krzyworyj popatrzył chwilę na kolegę, wzruszył ramionami i wyciągnął rękę po swój miecz.
Jakoś nie mógł go znaleźć.
- Zaraz…momencik, drogi bracie Lancy. Gdzieś tu musi być - reflektował wzburzonego Lancelota, grzebiąc najpierw w swoich łachach, a później rozszerzając obszar poszukiwań na pobliskie krzaki. W końcu zniecierpliwiony ryknął na swojego słowiańskiego pachołka.
- Jarzytrąbek! Jarzytrąbek, ty pokrako świdnicka! Gdzie żem zapodział swój miecz?!
Mały, piegowaty chłopak przyskoczył do pana. Pokłonił się, pomyślał chwilę i pobiegł do lasu. Po chwili ciągnął za sobą kawał zardzewiałego żelaza, ubrudzonego ziemią.
Krzyworyj wziął miecz, machnął nim na próbę, aż przyklejona glina oderwała się i wylądowała na gębie Jarzytrąbka.
- Gdzie był? - zapytał rycerz.
- No, wiecie panie…zawsze zapominacie miecza, kiedy idziecie za potrzebą.
- Aaaaa…no, czasem mi się zdarza - Krzyworyj zamyślił się. Po chwili popatrzył podejrzliwie na giermka. - Hej, ty! Skąd żeś wiedział, gdzie leży miecz? Przecież za potrzebą nie łażę w towarzystwie? Huh? Czyżbyś podglądał, jak sram?!
Pachołek wyraźnie poczerwieniał.
- N…no…no to, ja może po jakąś rybkę nad jezioro pójdę? Tak, żeby na śniadanko była? - zająkał się.
I już go nie było.
- A to ci obrzydliwiec jeden - mruknął Krzyworyj i popatrzył na Lancelota.
- No, to możemy stawać na zroszoną ziemię.
- Chyba na ubitą!
- No, niby tak. Ale tak się składa, że dośwadcza mnie właśnie przemożna potrzeba, aby ją zrosić - odparł Krzyworyj, a że był bratem skromnym, to odwrócił się do Lancelota plecami i w niejakim odosobnieniu ulżył swojemu pęcherzowi. Kątem oka zauważył gapiącego się Jarzytrąbka, ktory wcale nie poszedl po rybę, tylko ukrył się za najbliższym drzewem.
- Jarzytrąbek, ty cholerny sodomito! Tuszę, żeś przyniósł mi już tą rybkę? Bo jak nie, to zrobimy polewkę zaprawianą twoimi flakami! - rozdarł się rycerz.
Owe krzyki musztrujące wierną służbę obudziły kanonika Gwizdałę.
- Cóż tam, owieczki moje? - zaszeptał czule, mrużąc oczy przed wschodzącą właśnie jutrzenką.
- A nic, księże kanoniku. Ot, będziemy się tylko pojedynkować - odparł Lancelot z Kornwalii. - Możecie spać dalej, na honor.
- Ach, dobrze zatem…dobrze…- odparł kanonik, odwracając się na drugi bok i ostentacyjnie pokazując jutrzence cztery litery.
Lancelot chwycił swój srebrzyście połyskujący miecz i uśmiechnął się pokazując równie srebrzyście połyskujące zęby. Krzyworyj spojrzał na swój miecz. I zaczęły nachodzić go wątpliwości. Trochę zaniedbał swój rycerski rynsztunek ostatnimi czasy. Miecz był ewidentnie zardzewiały, tarcza podgięta od czasu, kiedy przez nieuwagę wyjechał koniem w drzewo. Swoją drogą, głupia szkapa z tego Bucefala. Generalnie, nie wygladało to dobrze. Dlatego Krzyworyj zaczął myśleć. Czasem mu się zdarzało.
- Wiesz, co Lancy...ekhem...to znaczy, drogi barcie, podnużku mój najmilejszy. Może byśmy tak przełożyli naszą potyczkę do obiadu? Bo widzisz, to nie godnie bić się tak na pusty żołądek...
- Stawaj, Ryjek, bo cię ubiję i na zroszonej, zajedno mi!
- Ej, to nie po chrześcijansku! I to własnego, właśniutkiego brata zakonnego!? - z rozżaleniem rozdarł się Krzyworyj. - Rozgrzeszenia nie dostaniesz!
Lancelot zawahał się. I kiedy tak się zastanawiał nad możliwością nie uzyskania absolutio, kątem oka zobaczył coś, co kwestię rozgrzeszenia odsunęło na drugi plan. A nawet trzeci. W rozrzuconych łachach brata rycerza dostrzegł bowiem własne dwie cenne sztuki pergaminu. Podbiegł do nich zaraz i zobaczył, że widnieją na nich rysunki nadobnej damy. W negliżu.
Lancelotowi zaszkliły się oczy.
- Moj pergamin! Ty słowiańska, wychędożona świnio! Mójci pan ojciec dał dwie wsie za pięć kart, a ty wyrysowałeś na nim sromotnie rozdziane białogłowy?!
Krzyworyj cmoknął ze zniecierpliwieniem i przewrócił oczami.
- Primo: to nie jam rysował, tylko zaniósł do skryby. Secundo: owe niewiasty nie są rozdziane, przecz mają halki. Tertio: jesteś sztywny, jak saracen na palu! Toż nic złego nie ma w popatrzeniu sobie na urodną dziołchę, nu?
Lancelot popatrzył chwilę z niedowierzaniem na konfratra wielkimi, lazurowymi jak to to, nie przymierzając, italiańskie wybrzeża oczami, po czym zawrzeszczał:
- Na świętą Gertrudis! Ubiję! Jak Boga kocham, ubiję tego pacana!
ciąg dalszy nastąpi...
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt