Znowu krzyk - moment zakwitły wśród roztopionych sklepień.
Powierzam się wodom, źrenicom, które widziały ciała; to one
odsłoniły głębinowe ukwiały. Otworzyłeś usta, przyjacielu;
rozszyłeś kokony, przez które wyjrzały prządki i objęły was.
Rozścielałeś się pośród jedwabnych zim i nieznanych głosów,
które rozbierały cię członek za członkiem. Wciąż słyszę, jak
błagasz, żeby nie odzierali pąków z rzęs. Teraz śpicie
z otwartymi oczami, a niebo zagląda w wasze wywinięte wnętrza.
Morena nie mieści kolejnych strumieni; roztopione słońce
zostawia zmurszałe promienie. Milczenia lgną się na kształt
wywilżni; widzą w tobie cienisty owoc. Najpiękniejszy bukiet
zebrałem z waszych palców i odcieni; zima zostawi kolejnych.
Chciałem pojąć wasze powieki zakrzyczane przez taflę wody;
tylko one zakrywają nagość.