Od razu przykuł moją uwagę.
Nie dlatego, że był sam. Peron pełen jest samotnych ludzi, siedzących solo na dwuosobowej ławce i patrzących na przechodniów smutnymi oczami. Chłopiec był inny. Nie szukał towarzystwa ani uwagi. Spoglądał przed siebie i nic nie mąciło jego perspektywy, nawet przejeżdżające pociągi. Poza tym jako jedyny siedział na ławce otoczonej kałużą krwi.
Był ładnym, może dziesięcioletnim dzieckiem ze starannie przyczesanymi włosami, ubranym w modny garniturek w kruczoczarnym kolorze. Ręce trzymał w kieszeniach przesiąkniętych krwią, która powoli spływała na chodnik. Miał skórę szorstką niczym papier ścierny. Trącałem ludzi dokoła siebie, pokazując to makabryczne znalezisko. Nikt nie patrzył na niego dłużej niż sekundę i odchodził, jakby młody chłopczyk w modnym garniturze ociekającym brudną czerwienią był czymś normalnym. Nie wiem skąd ta ślepota, ale ja nie zamierzałem tego tak po prostu zostawić. W zasadzie to nie pozwoliły mi jego oczy. Pochyliłem się i spojrzałem w nie, ale poczułem się jak duch, jakby oczy przewierciły się przeze mnie i nadal obserwowały jakiś nieosiągalny obiekt. W końcu poczułem na sobie ciężar jego zrozpaczonego wzroku i mało nie usiadłem tyłkiem na ziemi.
- Dzień dobry – odezwał się miarowym głosem.
- Cześć, kolego – zacząłem raźno, choć cała ta krwawa otoczka i aura szaleństwa przyprawiała mnie o mdłości. – Gdzie są twoi rodzice?
- Wyszli do łazienki – odpowiedział. – Mieli wrócić za chwilę, ale nie ma ich już ze dwie godziny.
U jego boku spoczywała mała walizeczka z jakąś postacią z kreskówki. Wybrzuszała się z obydwu stron, zamki ledwo spinały wieko, które walczyło z niedbale złożonymi ubraniami. Chłopiec pakował się w pośpiechu, co do tego nie miałem wątpliwości. Przy rączce tobołka przyczepiona była kartka z napisem BEN.
- Tak masz na imię? – spytałem, wskazując palcem na etykietę.
- Tak, proszę pana – odparł.
- Miło mi cię poznać, jestem Donald, ale mów mi Don – powiedziałem, wyciągając rękę.
Usłyszałem metaliczny chrobot, który początkowo z niczym mi się nie skojarzył. Po chwili chłopiec wyciągnął dłoń, a ja ze strachu zatoczyłem się do tyłu.
Ben zamiast palców miał brzytwy, piekielnie ostre, zakrwawione, ale błyszczące złowrogo w świetle dnia. Za każdym razem, gdy nimi poruszał, do moich uszu dochodził przeszywający głowę pisk. Złapałem się za skronie i zacząłem mocno pocierać je nasadami rąk, chłopiec nadal siedział z wyciągniętą dłonią. Krew ściekała mu z rękawów białej koszuli z ozdobnymi spinkami. Miał przeszklone oczy i nim się zorientowałem, zaniósł się płaczem. Śmiercionośne palce klekotały w sobie tylko znajomym rytmie.
- Pan też odejdzie – wyrzucił chłopiec, głośno pochlipując. – Skoro rodzice skazali mnie na samotność, to jak pan może postąpić inaczej.
Te słowa mnie otrzeźwiły. Nadal byłem wstrząśnięty, ale do głosu doszło współczucie. Przemogłem strach i obrzydzenie. Usiadłem obok Bena, choć trząsłem się jak galareta.
- Co się stało z twoimi palcami? – zapytałem.
- Od zawsze je mam – stwierdził, przyglądając się własnym dłoniom. Teraz obie spoczywały na jego kolanach i hałasowały oskarżycielsko. – Mama nienawidziła mnie od samego początku. Podobno podczas porodu strasznie ją pokaleczyłem, wszędzie. Nie chciała mnie, ale tata jakoś ją przekonał. Chyba mnie lubił, ale rzadko próbował się do mnie zbliżać.
Gdy to mówił, łzy kapały mu po policzkach.
- Skąd ta krew? – zagadnąłem.
- Jakiś łobuz próbował mnie okraść – rzekł, spoglądając na kolorową walizeczkę. – Potknął się o coś i upadł przede mną, w momencie kiedy wyciągnąłem rękę, żeby go złapać.
Momentalnie zrobiło mi się słabo. Przyjrzałem się dokładniej i zobaczyłem, że bordowe ślady ciągnęły się kawałek dalej i niknęły w mroku tunelu.
- Jestem niezdarą – wyrzucił nagle chłopiec. – Strasznym niezdarą.
- Nie mów tak – uspokoiłem go. – To nie twoja wina. W końcu chciał cię okraść.
- To nie pierwszy raz – odparował. – Ciągle się gdzieś przeprowadzamy. Wie pan, dlaczego? – spojrzał na mnie. – Bo zawsze, gdy próbuję się z kimś zaprzyjaźnić, zadaję ból. Ten peron to tylko kolejny przystanek, ale boję się, że rodzice w końcu postanowili mnie wyrzucić. Zostawić jak zużyty papierek. Zawsze wracali, czasem późno, ale wracali. Tak długo jak dziś jeszcze nigdy mnie nie opuszczali.
Kiedy miałem pięć lat, bawiłem się na plaży. Próbowałem zbudować zamek z piasku, taki duży, żeby ludzie patrzyli i bili mi brawo. Żeby rodzice byli ze mnie dumni. Ale nie mogłem. Piasek przesypywał mi się między palcami, ciężko było go uformować, poza tym nie potrafiłem złapać wiaderka i łopatki. Rozpłakałem się. Wtedy podeszła do mnie jakaś pani. Była bardzo uprzejma. Uśmiechnęła się i podała mi grabki. Przestała się śmiać, gdy przypadkowo pociąłem jej skórę. Nie chciałem tego zrobić, po prostu miałem za długie palce i zsunęły się z plastikowej rączki. Pani zaczęła krzyczeć i uciekła, wszyscy spojrzeli na mnie jak na dziwaka. Rodzice natychmiast pojawili się przy mnie i zabrali z plaży. Wtedy ostatni raz byłem nad morzem. – Mówił zrezygnowanym głosem, cały czas oglądając swoje śmiercionośne dłonie. – Nigdy nie chodziłem do szkoły, dzieci za bardzo się mnie bały. Uczyłem się w domu. Za każdym razem, gdy wychodziłem gdzieś z mamą lub tatą, chowałem ręce w kieszenie kurtki i nie wyjmowałem ich, dopóki nie wróciłem do domu.
Serce tłukło mi się w piersi, gdy słuchałem tej opowieści. Była tak nierzeczywista, tak irracjonalna. Ile bym dał, by znaleźć jego rodziców i spuścić im porządny łomot.
- Na pewno jakiś lekarz potrafi ci pomóc – przekonywałem bardziej siebie niż jego – przecież możliwości medycyny...
- Nic z tego – przerwał, podnosząc rękę. Brzytwy zaświeciły w promieniach słońca, a mnie włosy stanęły dęba. – Przepraszam – dodał, widząc moją wystraszoną twarz – zapomniałem się. To jest najgorsze, proszę pana. Żyję z tym od urodzenia, a mimo to ciągle się zapominam. Jakiś czas temu próbowałem złapać uciekający balonik jakiegoś dziecka. Zacisnąłem palce i balonik pękł. Dziewczynka się rozpłakała, a ja chciałem ją pocieszyć. Jej mama to zauważyła i w porę przyciągnęła ją do siebie. Gdyby nie ona, ściąłbym jej wszystkie włosy razem ze skórą. Widzi pan? – spojrzał wzrokiem pełnym bezradności i bólu. – Mogę wymieniać w nieskończoność, ale wolałbym nie. Mogę tylko powiedzieć, że nie wszyscy mieli tyle szczęścia.
Westchnął przeciągle i zamyślił się. Zastanawiałem się, co z nim zrobić. Rodzice na pewno go zostawili. Zwiedzili pewnie dziesiątki peronów takich jak ten. W końcu stwierdzili, że mają dość.
- Co mam teraz zrobić? – wyrzucił z siebie Ben łamanym od szlochu głosem. – Mama mnie nie znosiła, ale opiekowała się mną. Kąpała mnie i ubierała, tata karmił. Byłem dla nich ciężarem, ale zajmowali się mną najlepiej, jak potrafili. Co mam począć? – zapytał ponownie i mało nie ukrył twarzy w dłoniach. Opamiętał się w porę, na szczęście.
Walczyłem z myślami. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Sam nie miałem domu, a hotelem były dla mnie anonimowe perony, na których spędzałem pół życia (drugie pół w pociągach, jako pasażer na gapę). Chłopiec siedział koło mnie, dzieliła nas jedynie zabawna walizeczka z jakimś potworkiem. W końcu przerwałem ciszę, choć mój głos dochodził z bardzo daleka.
- Chodź ze mną – odparłem.
Ben spojrzał na mnie przeszklonym wzrokiem.
- Naprawdę? – spytał, nie wierząc w to, co przed chwilą usłyszał.
- Naprawdę – podsumowałem i wyciągnąłem ręce.
Chłopiec powoli wtulił się we mnie, dłonie delikatnie spoczęły na moich plecach, mimo ostrożności poczułem, jak dziesięć śmiertelnie ostrych kawałków metalu wbija mi się w skórę. Byłem bliski krzyku, ale jakoś to stłumiłem. Młodzieńcza wdzięczność wypełniała mnie z szybkością błyskawicy, uczucie przedziwne i piękne, przy którym fizyczny ból był jak mgliste wspomnienie. Wstałem i wziąłem chłopca za rękę.
- Dokąd jedziemy? – zapytał.
- Nad morze – odparłem – zrobimy zamek z piasku, jakiego nie widział świat.
Ruszyliśmy peronem. Ciepła ciecz coraz bardziej oblewała mi rękę, w drugiej trzymałem zabawną walizeczkę. Miałem nadzieję, że rany na nadgarstku szybko się zasklepią i nie wykrwawię się na śmierć. Ben chciał zobaczyć morze. Nie miał pojęcia, jak bardzo sam tęskniłem za tym widokiem.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt