Mężczyzna otworzył oczy i rozejrzał się wokół. Leżał na szpitalnym łóżku. Po lewej stronie sączyła się kroplówka, a po prawej, na ekranie aparatury monitorującej, migały oznaki życia. Wszystko wyglądało normalnie. Tylko wskazówki zegara wiszącego na ścianie obracały się w przeciwnym kierunku niż powinny.
Mężczyzna odnotował ten fakt, ale nie przywiązał do niego większej wagi. Był osłabiony i zamroczony.
- O boże! - krzyknęła pielęgniarka, która weszła do sali.
Mężczyzna nie zdążył zapytać, co się stało, bo siostra natychmiast wybiegła, by po chwili przyjść razem z lekarzem.
- A jednak, wrócił pan do nas. Oby już na dobre - powiedział doktor.
- Wróciłem? - zapytał mężczyzna
- Był pan nieprzytomny od ośmiu dni. Przywieźli pana prosto z lotniska. Z każdą dobą pana serce biło coraz słabiej, zwalniało o kilka uderzeń na minutę. Skąd pan przyleciał?
Mężczyzna westchnął tylko i zamknął oczy. Lekarz popatrzył na niego jeszcze kilka sekund i wyszedł z sali, a pielęgniarka zaczęła wymieniać kroplówkę. Po chwili jęknęła, bo mężczyzna złapał ją za rękę.
- Jezu, ale mnie pan przestraszył - powiedziała.
- Siostro, o co chodzi z tym zegarem? - zapytał, wskazując na ścianę.
- Nic, dziesięć po dwudziestej - pielęgniarka wzruszyła ramionami.
- Ale czemu…
- Może pan puścić?
- Te wskazówki.
- Niech mnie pan puści, to boli. Skąd pan ma tyle siły?
- Przepraszam.
- Co z tymi wskazówkami?
- Nie wiem, wydaje mi się…
- Niech pan spróbuje zasnąć.
- Spałem osiem dni.
- Przyjdę rano założyć nową - odparła pielęgniarka, kiedy skończyła wymieniać kroplówkę.
Po trzech dniach stan mężczyzny wrócił do normy, więc lekarz postanowił go wypisać. Przy wyjściu ze szpitala mężczyzna miał tak dobry humor, że niemal zapomniał o swojej nietypowej chorobie. Jedyną rzeczą, która nie dawała mu spokoju, były nieustannie cofające się wskazówki.
W ciągu ostatnich trzech dni, kiedy było z nim coraz lepiej, sprawdził niemal wszystkie zegarki, które udało mu się znaleźć w szpitalu. Łącznie z ręcznymi zegarkami u osób odwiedzających innych pacjentów oraz tymi, noszonymi przez personel. Nie ominął także wszelkich urządzeń elektronicznych, które posiadały funkcję wyświetlania godziny, od odtwarzacza DVD w świetlicy, po automat z kawą, stojący w holu. Na każdym z nich czas się cofał. Wskazówki zegarów obracały się w przeciwnym kierunku niż powinny, a cyfry na wyświetlaczach elektronicznych malały, zamiast rosnąć. Mężczyzna początkowo uznał, że to fascynujące, ale z każdą chwilą fascynacja zamieniała się w coraz większy strach, ponieważ cofający się czas widział tylko on. Dla wszystkich pozostałych, godziny mijały tak, jak zawsze.
Po wyjściu ze szpitala, mężczyzna wsiadł w taksówkę i pojechał do centrum handlowego. Tam odnalazł sklep z zegarkami. Długo wpatrywał się w gablotę wystawową. Na dziesiątkach modeli ustawione były co prawda różne godziny, ale - czego się obawiał - wszystkie wskazówki chodziły do tyłu.
Wszedł do środka i zapytał sprzedawcy, czy to w ogóle możliwe, oczywiście z technicznego punktu widzenia, żeby wskazówki zegara poruszały się wstecz, ale chłopak odparł, że pracuje tam dopiero trzy dni i nie zna się na zegarkach.
Mężczyzna kupił czarnego Swatcha na rękę, bo nie pamiętał, co zrobił ze swoim zegarkiem. Tak naprawdę nie pamiętał nawet, czy w ogóle miał kiedyś zegarek.
- Płaci pan gotówką czy kartą? - zapytał sprzedawca.
- Jaką kartą?
- Nie wiem, kredytową?
- Kredytową?
- Nieważne. Poproszę trzysta dwadzieścia trzy złote - powiedział sprzedawca.
Mężczyzna wyjął portfel z kieszeni. Otworzył go. Jego uwagę zwróciły kolorowe plastikowe karty. Zaczął je wyjmować, każdą po kolei, i przyglądać się im, obracając je w palcach.
- Płaci pan? - zapytał w końcu sprzedawca.
- Słucham? Tak, tak - mężczyzna jakby otrząsnął się z letargu, schował plastikowe karty na swoje miejsce i wyjął banknoty, które wręczył sprzedawcy.
Do mieszkania postanowił wrócić spacerem. Całą drogę przyglądał się plastikowym przedmiotom, które znalazł w swoim portfelu. Zastanawiał się, do czego mogą służyć.
Kiedy wrócił do domu i zamknął za sobą drzwi, odruchowo włączył komputer. W międzyczasie rozpakował Swatcha i założył go sobie na rękę. Wskazówki ciągle obracały się w przeciwnym kierunku niż powinny. Po raz pierwszy mężczyzna miał jednak wrażenie, że poruszają się szybciej niż zwykle.
Usiadł do komputera. Patrzył na ekran wyświetlający pulpit z wieloma ikonami. Co chwilę zerkał na myszkę. W końcu położył na niej rękę i kursor niezdarnie zaczął przesuwać się po ekranie. Pamiętał, że kiedyś posługiwał się tym urządzeniem bardzo sprawnie. Komputer był jego narzędziem pracy. Teraz nie miał pojęcia, do czego mógłby go wykorzystać. W jednym momencie, cała ta technologia zaczęła go przerażać. Wypuścił myszkę z ręki i gwałtownie odwrócił monitor ekranem do ściany. Wstał znad biurka i poszedł do kuchni. Był potwornie głodny.
W tym samym czasie usłyszał dzwonek telefonu. Dobiegał z drugiego pokoju. Po chwili odnalazł źródło dźwięku pomiędzy stertą ubrań rozrzuconych na łóżku. Urządzenie ciągle dzwoniło, a na ekranie pojawiły się dwa napisy: "Numer nieznany" i "Przesuń, aby odebrać". Mężczyzna zaczął wymachiwać telefonem w powietrzu, ale aparat dzwonił dalej. Położył telefon na stoliku i przesunął go po blacie. Bez skutku. W końcu aparat umilkł, a mężczyzna poczuł, że wpada w panikę. Waliło mu serce. Spojrzał na swojego Swatcha. Wskazówki nie dość, że ciągle poruszały się w przeciwnym kierunku, to teraz już wyraźnie przyspieszały.
Mężczyzna postarał się uspokoić i zastanowić. Po chwili doszedł do wniosku, że jest poważnie chory.
- Co robi chory człowiek?! Myśl, myśl! Co robi chory człowiek? - krzyczał. - Lekarz! Lekarz! Chory idzie do lekarza!
Mężczyzna postanowił więc jak najszybciej wrócić do szpitala. Złapał taksówkę, a kiedy wszedł do gabinetu, usiadł bez pytania i powiedział, że chyba umiera.
Wytłumaczył lekarzowi, że dzieje się z nim coś dziwnego. Czas, który widzi, cofa się coraz szybciej, a on zapomina, do czego używa się komputera, nie wie jak odebrać dzwoniący telefon, a jadąc tutaj, zastanawiał się, w jaki sposób otworzy drzwi samochodu. Lekarz widział, że mężczyzna jest poważnie wystraszony, więc skierował go na rezonans magnetyczny mózgu, a w międzyczasie polecił wizytę u szpitalnego psychoterapeuty. Mężczyzna westchnął.
- Co mi jest? - zapytał.
- Trudno powiedzieć. Ponad tydzień leżał pan w śpiączce, serce biło coraz słabiej, coraz mniej krwi docierało do mózgu, być może zaszły jakieś zmiany. Wszystko wykaże rezonans, w międzyczasie proszę zajrzeć do mojego kolegi - odparł lekarz i wręczył mężczyźnie kartkę z nazwiskiem i numerem telefonu.
Mężczyzna schował ją do kieszeni i opuścił gabinet. Na parterze szpitala poczuł zapach kadzidła. Rozejrzał się i dostrzegł wejście do szpitalnej kaplicy. Zapatrzył się w nie. Po chwili wyszedł do niego ksiądz, który zapytał, czy mężczyzna potrzebuje z kimś porozmawiać. Potrzebował.
Usiedli w bocznej nawie i mężczyzna opowiedział księdzu swoją historię. Duchowny słuchał uważnie. Nie przerwał ani razu, a kiedy mężczyzna skończył, to zapytał księdza, czemu ten nic nie mówi, czy nie dziwi go to wszystko. Ksiądz odparł, że nie, bo kiedyś już widział taki przypadek.
- Wiedział pan, że w północnej Ghanie tydzień trwa tylko sześć dni? - zapytał duchowny.
- Chyba byłem w Ghanie.
- Nazwa każdego dnia pochodzi od nazwy miejscowości, w której akurat odbywa się targ.
- Był ksiądz w Ghanie?
- Mój przyjaciel, dominikanin, badał kiedyś społeczeństwa, które w ogóle nie znają pojęcia czasu. Nie istnieje u nich żadne wczoraj, żadne jutro. W ich języku nie ma nawet słów, które określałyby czas - powiedział ksiądz i zrobił długą pauzę. - Kiedyś, po powrocie, Zbyszek przyszedł do mnie i powiedział, że jego czas się cofa. Jak tylko wylądował na lotnisku, zauważył, że coś dzieje się z jego zegarkiem. Zupełnie, jak u pana. Wskazówki poruszały się wstecz.
- I co się z nim stało?
- Wie pan… nie łatwo na to odpowiedzieć. Rozmawialiśmy o tym wiele razy i on w końcu chyba zrozumiał. Nie tylko zrozumiał, ale i mnie przekonał.
- Do czego?
- Że czas to oszustwo.
- Oszustwo?
- Mistyfikacja. Wie pan, tak naprawdę czas nie istnieje.
- Chyba za księdzem nie nadążam.
- Niech się pan dobrze zastanowi, ile trwa jeden dzień?
- Dzień? Od świtu do zmierzchu. Czy raczej od świtu do świtu. Dwadzieścia cztery godziny.
- Doprawdy? Dwadzieścia cztery godziny? Ja znam miejsca, gdzie jeden dzień trwa pół roku.
- Na Antarktydzie? Ale co to ma wspólnego ze mną?
- A skąd pan wie, że pana dni mijają? Ile ich mija? Tym bardziej, skąd pan wie, w którą stronę płynie pana czas? Jak odróżnić jego kierunek? Może świat wcale nie idzie do przodu, bo gdzie jest przód? Gdzie jest cel? Wie pan, na łożu śmierci umysły wielu osób przypominają umysły dziecka.
- Myśli ksiądz, że cofam się w rozwoju? Tak było z przyjacielem księdza?
- Wszyscy ciągle się do czegoś cofamy. Nawet moda, przyzwyczajenia, całe społeczeństwa wracają do dawnych obyczajów, obrządków, tradycji. Ludzie cały czas na nowo odkrywają coś, co zdawało się już dawno przeminąć. Czas to złudzenie, bo wszystko się powtarza. Wszystko już kiedyś było. Ziemia obraca się wokół własnej osi, cały czas, w kółko i tak samo, raz za razem. Mija jedna doba, a potem przychodzi następna, mija godzina i za chwilę ta sama godzina zaczyna się od nowa. Ciągle przeżywamy ten sam czas, a im bardziej idziemy do przodu, tym chętniej wracamy do początków.
- Może, proszę księdza, może. Tylko co mi do tego? Mnie to nie obchodzi, ja chcę tylko wiedzieć, co mam zrobić z tym? - spytał mężczyzna wskazując na swojego Swatcha.
- Nic. Przestać zwracać uwagę na złudny czas.
- Tylko tyle?
- Co to za różnica czy wskazówki obracają się w lewo czy w prawo? Jakie to ma znaczenie? Czy czas idzie do przodu czy do tyłu? Niech pan po prostu zacznie żyć i cieszyć się z tego życia.
- Księdza przyjaciel się cieszył?
- Chyba tak.
- I co się z nim stało?
- Myślę, że odnalazł to, czego wszyscy szukamy.
- To znaczy?
- Wie pan, będę się za pana modlił.
Mężczyzna nie był pocieszony rozmową. Liczył na coś więcej, ale mimo wszystko podziękował, pożegnał się i wyszedł z kaplicy. Nie miał już ochoty na rozmowę z terapeutą, postanowił zajrzeć do niego na następny dzień, kiedy pójdzie na rezonans mózgu. Wrócił do swojego mieszkania, po drodze odwiedzając sklep na dole i kupując kilka rzeczy. Obawiał się, że nie będzie mógł zasnąć, ale tej nocy, po raz pierwszy od wielu lat, spał jak dziecko.
Obudziły go dopiero promienie słońca wpadające przez duże okno w sypialni. Mężczyzna nie wiedział, jak długo spał. Kiedy spojrzał na swojego Swatcha, wskazówki pędziły tak, że na tarczy zegarka trudno było rozczytać cokolwiek.
Wstał więc z łóżka i odruchowo włączył radio, ale się nie ubrał. Po co miałby się ubierać, skoro jest ciepło? Nagi poszedł do kuchni i zrobił śniadanie. Usiadł przy stole. Nie czytał gazety, ani nie przeglądał wiadomości w telefonie. Jadł.
Przypomniał sobie, że ma dzisiaj badania. Czuł się dobrze, więc uznał, że nie ma potrzeby iść na badania. Po co ktoś, kto czuje się dobrze, miałby iść na badania? Przypomniał sobie też o wczorajszej rozmowie w szpitalnej kaplicy. Nie doprowadziła go ona jednak do żadnych wniosków. Daleki był od przemyśleń na jej temat. Po prostu przypomniał sobie fakt, że taka rozmowa miała miejsce.
Był spokojny, a jajecznica z wczorajszym chlebem smakowała mu, jak nigdy.
Kiedy zjadł, zmył talerz i patelnię oraz sztućce. Zaparzył kawę. Ponownie usiadł do stołu. Radio grało Stonesów. Tego dnia mężczyzna nie poszedł do pracy. Już nigdy zresztą nie poszedł do pracy. Miał dach nad głową i pełną lodówkę, a w portfelu jeszcze trochę gotówki. Po co miałby iść do pracy?
Dokończył kawę i umył kubek. Wyszedł na balkon, z którego przyglądał się drzewom i niebu. Patrzył na postrzępione dachy starych kamienic i na żurawie pracujące przy budowie kolejnego biurowca. Ze swojego trzynastego piętra obserwował malutkich ludzi wijących się w dole, przeciskających pomiędzy samochodami i znikających zaraz w cieniu parkowych drzew, przez które trzeba przejść, aby dostać się na przystanek tramwajowy. Obserwacja sprawiała mu dużą radość.
Po chwili wrócił do mieszkania, włożył buty i wyszedł na klatkę. Zjeżdżając windą na dół, przyglądał się odbiciu w dużym lustrze. Nie miał na sobie nic, poza butami i Swatchem. Zaczął się bawić swoim penisem, ale zaraz przestał, bo winda zatrzymała się na parterze. Mężczyzna wyszedł na zewnątrz i zaczął biec. Pobiegł pomiędzy samochodami w stronę parku, który kilka chwil wcześniej obserwował z balkonu, a gdy dobiegł do przystanku tramwajowego, zawrócił, minął swoje mieszkanie i pobiegł dalej, wzdłuż torów. Biegł tak przez dwa przystanki, a kiedy się zmęczył, to stanął, rozejrzał się, chwilę odpoczął i zawrócił w stronę mieszkania. Ta prosta czynność wydawała mu się największą rozkoszą pod słońcem i wcale nie przeszkadzało mu, że ludzie nieustannie na niego patrzą. On też na nich patrzył, a niektórych pozdrawiał machnięciem ręki. Myślał tylko o tym, żeby mijając ludzi, przyspieszyć ile się da, żeby wszyscy widzieli, jaki jest szybki, żeby mu zazdrościli. Kiedy tak biegł, w samych butach i z zegarkiem na ręku, omiatany ciekawskimi spojrzeniami, rozpierała go duma.
Po chwili dobiegł do swojego bloku i wjechał na górę. W mieszkaniu stwierdził, że jest mu zimno. Napuścił więc gorącej wody do wanny i wszedł do niej jedną nogą. Wrzasnął okropnie. Szybko wyjął nogę i zakręcił wodę. Chwilę się zastanawiał, po czym odkręcił niebieski kurek i wyrównał temperaturę w wannie. Sprawdził wodę ręką i uśmiechnął się szeroko. Leżał w wannie przez długi czas, aż jego skóra zaczęła się marszczyć. Kiedy to zobaczył, trochę się przestraszył i szybko wyszedł. Jego penis był skurczony, co przeraziło go jeszcze bardziej. Zaraz jednak o tym zapomniał.
Cały mokry pobiegł do dużego pokoju i wziął z półki książkę. Położył się na kanapie i spróbował czytać, ale nie mógł skupić uwagi, a poza tym nic nie rozumiał, więc rzucił książkę w stronę ciemnego korytarza, którego trochę się bał. Ostrożnie przeszedł jednak do kuchni i napił się mleka. Zostawił otwartą lodówkę, bo spodobało mu się, jak światło pada na podłogę. Wrócił do pokoju. Podniósł ze stolika gazetę i zaczął ją przeglądać, bardziej koncentrując się jednak na obrazkach, niż na artykułach, ale i to zajęcie szybko dało mu się we znaki.
Tak minęło kilka następnych dni. Na zaczynaniu i niekończeniu różnych czynności. Nie było rygoru dnia, harmonogramu zajęć, ani kalendarza. Mężczyzna robił to, na co akurat miał ochotę. Jednak jego życie wkrótce miało się odmienić.
Kiedy po raz trzeci z rzędu powiedział ekspedientce ze sklepu na dole, że kobieta chyba musi strasznie dużo jeść, bo jest bardzo gruba, ta w końcu nie wytrzymała i zadzwoniła do jego matki, którą znała od czterdziestu lat. Ekspedientka nie zrobiła tego ze złości, lecz z troski. Była poważnie już zaniepokojona, ponieważ znała nie tylko matkę mężczyzny, ale także jego samego i wiedziała, że takie zachowanie oznacza coś bardzo niedobrego.
Matka, po namowach ekspedientki, przyjechała. Wizyta w mieszkaniu syna zajęła jej niecałe piętnaście minut. Potem wyszła i pojechała prosto do szpitala spotkać się z lekarzem jej dziecka.
Minęło kilka kolejnych dni, zanim lekarz, przekonany przez kobietę, zjawił się w domu u mężczyzny, aby sprawdzić jego stan. W mieszkaniu cuchnęło. Mężczyzna siedział na podłodze. Był nagi. Nie miał na sobie nic, poza czarnym Swatchem. Jego nogi umazane były odchodami. Lekarz przysiadł na kanapie, ale za chwilę poderwał się z miejsca. Całe siedzisko było przesiąknięte, jak mu się wydawało, moczem. Lekarz próbował rozmawiać z mężczyzną, ale ten odpowiadał bardzo niewyraźnie, ciężko się było porozumieć. Lekarz zrobił kilka zdjęć telefonem komórkowym i wyszedł.
Trzy dni później ten sam lekarz przyjechał raz jeszcze. Tym razem w towarzystwie urzędnika, który przyniósł mężczyźnie jakieś papiery do podpisania. Obaj próbowali tłumaczyć, że to zgoda na leczenie w ośrodku zamkniętym, ale mężczyzna wypowiadał już tylko pojedyncze sylaby. Urzędnik nabrał powietrza i zbliżył się do niego, wręczając mu dokumenty i długopis, ale mężczyzna tylko na nie patrzył, jakby nie wiedział, co z nimi zrobić.
- On cofa się w rozwoju, jest jak dziecko, jak niemowlę - powiedział lekarz do urzędnika.
- Będziecie go musieli zabrać. Strasznie tu cuchnie. Może jego matka podpisze, chyba ma matkę? - zapytał urzędnik.
- Wstydzi się go. Była tu, dała mi klucze, ale wyjechała. Powiedziała, że wróci tylko po mieszkanie - odparł lekarz.
- To przygotuję wniosek do sądu. Jak go ubezwłasnowolnią, to będziecie go mogli zabrać.
- Mam go trzymać na oddziale? Przecież ja nawet nie wiem, jak go leczyć.
- To go wsadźcie do psychuszki. Jemu i tak już bez różnicy.
- Miałby tam lepiej niż tutaj. Był kiedyś taki ksiądz, dominikanin...
- Boże, co za smród.
- Tak, chodźmy stąd.
- Widział pan jego zegarek? - zapytał urzędnik, kiedy razem z lekarzem wychodzili już z mieszkania.
- Co z nim?
- Wydawało mi się…
- Co?
- A zresztą, nieważne.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt