Rozdział 9
Wszechobecne dzwoneczki
Zaczął się grudzień. Drogi pokryła niewielka warstwa śniegu. Wydawało się, że zimie nie spieszno do pościelenia sobie łoża i położenia się na dłuższy czas. Temperatury krążyły lekko poniżej zera, więc jeszcze nikt z nas nie zdążył nastawić się na nadchodzące Boże Narodzenie. Mimo, że wokół rozbrzmiewały znane od dawien dawna świąteczne melodie i piosenki, nie myślałam ani przez chwilę o prezentach, czy choćby wyjeździe do rodziny. Zaadoptowanie się w świątecznej atmosferze utrudniał nam fakt, że ostatnie dwa tygodnie spędzaliśmy między szpitalem Rudego a uczelnią. Dlatego telefon, który odebrał pewnego dnia Chudy wytrącił nas wszystkich z równowagi lub chyba raczej do niej przywrócił:
- Zostaliśmy zaproszeni do Rudzińskich na święta. Cała piątka. Mama Rudego dzwoniła i zaznaczyła, że nie przyjmuje odmowy.
W międzyczasie dowiedzieliśmy się, że rektor został wypisany do domu. W dzień, gdy opuszczał szpital czekaliśmy przed budynkiem z kwiatami i balonami.
- Radzimirze, spójrz! Twoi studenci przyszli cię odwiedzić. – Rektorowa pchająca wózek z mężem opatulonym w koc, uśmiechnęła się szeroko na nasz widok.
- Dzień dobry, państwu. – Zaczął oficjalnie Chudy. – Chcielibyśmy życzyć panu rektorowi jak najszybszego powrotu do zdrowia, mnóstwo spokoju i radosnych chwil.
- Dziękuję, kochani. – Stary uśmiechał się połową twarzy i próbował mówić do nas najwyraźniej jak umiał.
- Niech się pan nie wysila. Teraz potrzebny jest panu odpoczynek i cisza. – Zocha położyła rektorowi na kolana bukiet róż i zostawiła na policzku wielki różowy odcisk ust.
- A te balony są wypełnione helem i puścimy je zaraz, by w niebiosach wybłagały dla pana prędki powrót do sił. Uwaga! Na trzy! Raz, dwa, trzy! – Zadyrygowała Kaśka.
Patrzyliśmy jak wiatr porywa balony ku niebu. Mijały się po drodze z kolejnymi płatkami śniegu, które spadając zaczęły nas gilgotać po twarzach.
Pomogliśmy zapakować nasze rektorostwo do vana, który po nich przyjechał i pokiwaliśmy na pożegnanie odjeżdżającemu rekonwalescentowi i jego oddanej małżonce.
Dopiero po jakimś czasie spostrzegłam, że Całka stał cały czas parę metrów za nami i był dziwnie wyciszony.
- Co jest, Całka? Mówże! Jakiś nieswój jesteś. – Od jakiegoś czasu, gdy zwracałam się do Karola, chciałam być zdystansowana i kumpelska.
- Nic, nic. Tak tylko się zamyśliłem. Pewnie uda mu się wrócić do sprawności, co?
- Nie jestem pewna. Raczej po wylewach do pełnej sprawności się nie wraca. Tak myślę. Ale mogę się mylić.
- Chciałbym jednak, by mu się poprawiło. Jednak chciałbym… - Miałam dziwne wrażenie, jakby słowo „jednak” w wypowiedzi Całki, miało jakieś wyjątkowe znaczenie.
Nie dawało mi to spokoju. Więc jak szliśmy już w stronę Riviery, zapytałam:
- Co to znaczy „jednak”?
- Jakie „jednak”?
- Powiedziałeś parę minut temu, że jednak chciałbyś, by rektorowi się poprawiło. I to „jednak” miało jakieś znaczenie, prawda?
- Daj spokój, Majka. Nie czepiaj się słówek. Tak tylko powiedziałem i koniec tematu. Ergo bibamus! – Ostatnie zdanie kończące rozmowę i będące zachętą do picia, wypowiedział tak głośno, że cała trójka idąca przed nami obejrzała się z uśmiechami wyrażającymi większą lub mniejszą aprobatę.
- No, to zahaczamy o pub! – zawołał zachwycony Chudy.
- Bez Rudego? Nigdzie nie idę. Nie będę pić, jak jeszcze nie wiadomo co z nim. Przecież jego operacja dopiero jutro. – Zbulwersowała się Kaśka i uderzyła pięścią Chudego w ramię. – Ładny z ciebie przyjaciel. Świnia, nie przyjaciel. – Oburzona ruszyła szybciej przed siebie, zostawiając nas ze zwiędniętymi do połowy uśmiechami.
- Ma rację. Dopiero jak okaże się, że kumpel pana Radzimirskiego pomoże Rudemu i jego nodze, będziemy mogli iść to opić. – Czułam się dojrzała i poważna mówiąc te słowa, choć zwrot „Rudemu i jego nodze” nie był chyba z tych poważniejszych.
- I co jedziemy do tego Teresławia? – dopytywał Chudy, gdy zebraliśmy się wszyscy u Całki.
Był 18. grudnia. Od dwóch dni Rudy przebywał już w domu. Informacja, z którą dzwonił do nas przed tygodniem Waldek, wprawiła nas w niesamowity nastrój. Otóż operacja Wiktora przebiegła poprawnie. Nogę udało się uratować. Co prawda, kiedy będzie mógł chodzić, nikt nie umiał powiedzieć. Miesiące ćwiczeń rehabilitacyjnych i wagony silnej woli, to miało mu wystarczyć. A, i jeszcze wsparcie najwspanialszej piątki przyjaciół, jakich ktokolwiek mógł sobie wyobrazić.
- Jasne, że jedziemy. Nie ma innej opcji. Mama mnie znienawidzi, ale trudno. To będą pierwsze święta bez córuni w domu.
Nie wiem, czy bardzo mnie to bolało, ale czułam, że niespecjalnie będę cierpiała z tego powodu. Moja mama to twarda sztuka. Zawsze trzymała całą rodzinkę w ryzach. Tata miał niewiele do powiedzenia, zresztą tak samo jak Jurek, mój starszy brat. Jurek i jego żona obchodzili właśnie w te święta siódmą rocznicę ślubu. Z pewnością ich bliźniaki tak zajmą uwagę babci Teresy, że nawet nie zauważy mojej nieobecności.
- A my mamy kłopot. Ojciec się wściekł, jak powiedziałyśmy o tym naszym wyjeździe. Nie chciał nawet słuchać tłumaczeń. Stwierdził, że Nicoli należy się nasza wdzięczność za tak szybką pomoc Rudemu. – Kaśka wyglądała na poważnie zasmuconą.
- Jakiej znowu Nikoli należy się nasza wdzięczność? – Chudy drapał się po głowie nic nie rozumiejąc.
- Nie ona – Nikola, a on - Nicola. Ten chirurg z Włoch nazywa się Nicola Piasca. – Wyjaśniła Zocha i zaraz potem zerwała się z krzesła i wybiegła do toalety, bąkając „przepraszam”.
- Co jej jest? – Zatroszczył się Chudy.
- Nie wiem, już od trzech dni jest jakaś nieswoja. Mówi, że zmieniła leki na alergię i chyba jej nie służą. – Kaśka z zatroskanym wzrokiem wpatrywała się w drzwi łazienki.
- Leki na alergię zimą? Dziwne.
- Może na jakieś pleśnie, czy coś tam.
- No, dobra. Niech jej będzie. Ale co teraz z tym wyjazdem? – Chudy nie odpuszczał.
- Nie wiem sama. Pogadam jeszcze z tatą. Pewnie i tak pojedziemy, ale nie chciałabym, by się na nas gniewał. – Kaśka wstała i podeszła do siostry, która stała oparta już o futrynę i wyglądała, jak śmierć na chorobowym. – Co ci jest, kochanie?
- Nie wiem, ale to muszą być te pieprzone tabletki. Biorę je od paru dni i kilka razy dziennie dopadają mnie dziwne mdłości.
- Ha, a może ty w ciąży jesteś? – Całka okręcił się na krześle i spojrzał koleżance prosto w oczy.
- Nie. Nie, no, coś ty?! Nie robię takich głupot. Nie jestem małolatą. Muszę zrobić jakieś badania, ale najpierw odstawię te pigułki i z pewnością mi przejdzie. – Zocha wydawała się prawie pewna, tego co mówiła. I prawie jej uwierzyliśmy.
- A wy, Chudy i Całka? Co z wami i waszymi świętami? Nikt nie będzie miał żalu, że was w domu nie będzie – zapytałam, omiatając wzrokiem Chudego i zatrzymując się dłużej na ustach Całki.
- Moja mama płakała przez telefon dobre dziesięć minut, a na koniec powiedziała: Dobra, synuś, poradzę sobie, ale w drugie święto chcę cię widzieć u mnie. Zostaniesz do Nowego Roku, i basta. – Cytując matkę Chudy próbował zmienić głos na kobiecy, więc uśmialiśmy się po pachy. Było nam to potrzebne, bo napięcie, które w nas siedziało, jakby nieco odpuściło.
- A twoja rodzina, Całka? – Musiałam się pilnować, bo wpatrywanie się w Karola stało się ostatnio moją obsesją, a nie chciałam, by ktoś to zauważył.
- Cóż, moja mama chce przyjechać do mnie na dwa dni zaraz po świętach. Nie wiem po co, bo powiedziała tylko, że ma coś do załatwienia. Święta na szczęście odpuściła, bo Jarek wyjątkowo na ten czas zjeżdża do domu i nie będzie musiała spędzać Gwiazdki sama.
- Jarek? Twój ojciec? – Pierwszy raz mieliśmy szansę dowiedzieć się czegoś o rodzinie Całki.
- Nie, mąż mojej matki. On jest tirowcem i praktycznie połowę życia spędza w trasie.
- A nie masz rodzeństwa? – zatroskała się Kaśka.
- Mam siostrę przyrodnią. To córka Jarka z poprzedniego związku, ale praktycznie się nie znamy. Ona od dziesięciu lat siedzi w Irlandii.
- To co? Wszystko jasne. Wyjeżdżamy w środę, w samą Wigilię i wracamy do Warszawy w pierwsze święto. Dalej każdy robi, co chce. – Chudy uznał, że rozmowa skończona i sięgnął po gazetę sportową.
- A jak kursują autobusy w święta? Chyba kiepsko. – Przypomniałam sobie, jak w poprzednim roku chciałam skoczyć do stolicy w taki świąteczny dzień i musiałam z tego zrezygnować, bo nie miałabym powrotu.
- Faktycznie. Trzeba to sprawdzić. – Całka już zasiadł do komputera, by wyszukać rozkład jazdy PKS-u.
- Dajcie spokój, nie będziemy się tłukli autobusem. Pogadam z tatuśkiem. Załatwi nam busa. Jestem pewna, że się zgodzi. – Zocha dobrze wiedziała, jak zakręcić tatę wokół palca, więc natychmiast chwyciła za komórkę i wyszła na korytarz negocjować.
- Boję się tego spotkania u Rudego. – Kiedy usłyszałam swój głos, aż przeszedł mi po plecach dreszcz. Sądziłam, że tylko o tym myślałam.
- Ja też. – Zawtórowała mi Kaśka.
- Czego się boicie? Przecież nikt nas tam nie zje. – Chudy, jak zwykle, niczego nie kapował.
- Chodzi mi o psychikę Rudego. Widzieliście go ostatnio w szpitalu. Dzień przed operacją. Nawet nie chciał z nami rozmawiać. On stracił wolę życia. – Ostatnie zdanie powiedziałam tak, jakbym obawiała się, że zrobię nim komuś krzywdę.
- Przywrócimy mu ją. Zobaczycie. Wpadniemy do niego we Wigilię i zrobimy taką zadymę, że stanie raz dwa na nogi. – Chudy odłożył gazetę i próbował myśleć pozytywnie. Choć w moim odbiorze, poważnie przesadzał z tym entuzjazmem.
- Chudy, to nie taka prosta sprawa. Fizycznie można komuś nogę poskładać, serce przeszczepić, flaki posklejać, ale pokiereszowanej duszy nikt nie pozszywa. Nie chciałam tego mówić, ale sądzę, że Rudy chciał się zabić… - wyrzuciłam wreszcie z siebie to, co mnie męczyło od dłuższego czasu.
- Ale przed operacją nie mógł wiedzieć, że nogę uratują. Może teraz jest wszystko w porządku. – Chudy był uparty.
- Kuba, posłuchaj. Majka ma rację. Z Rudym nie jest dobrze i nie wiem, czy tak szybko wróci do siebie. Przecież po operacji byliśmy w szpitalu trzy razy. Ani razu nie chciał nas widzieć. Jego mama odsyłała nas ze łzami w oczach, mówiąc, że jest zmęczony. To nie jest normalne.
Pierwszy raz usłyszałam, że Kaśka zwraca się do Chudego per Kuba. Wydało mi się to bardzo dziwne. Może wyskoczyło jej tak, bo jest poddenerwowana rozmową.
- Cholera, może macie rację. Ale nie będziemy się teraz zamartwiać. Zorientujemy się na miejscu, prawda? – Chudy mówił niby do nas, ale przez cały czas patrzył na Kaśkę, jakby była wyrocznią.
- Dojazd załatwiony! Tata pomarudził, pomarudził, ale się zgodził nas zawieźć. Powiedział, że przynajmniej was wszystkich pozna. O czym rozmawialiście? – Zocha próbowała odnaleźć się w temacie.
- Podejrzewamy, że Rudy ma rozwaloną psychę i może mieć problem z głową.
- Chudy, jak ty już coś powiesz, to tylko się narżnąć. – Skarciła go Kaśka i mówiąc to, pokiwała palcem wskazującym, jak małemu dziecku. Wydawało mi się to bardzo nie na miejscu. Oboje byli jacyś inni.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt