Ta noc nie różniła się niczym od tych, które były przed nią. Święty Ogień Kadi płonął tak samo, jak zawsze, oświetlając kamienne ściany migoczącą krwawą poświatą. Od czasu do czasu podsycałam ogień. Wpatrywałam się w liżące drewno płomienie, wsłuchiwałam się w suchy trzask polan, czekałam na świt.
Długi czarny welon spowijał mą postać, zakrywał siwe włosy i starcze, pomarszczone ciało. Moje oczy od wielu lat nie widziały światła słonecznego. Przywykłam do mroku, do długich cieni wędrujących po murze i ciszy.
Nie spałam. Nie było mi wolno sypiać w nocy. Musiałam pilnować Ognia. Kiedy słońce zachodziło, kapłan podpalał przygotowane drewno i czuwałam do świtu. Ogień był duchem bogini Kadi. Ona broniła nas przed ciemnością. Dzięki niej duchy mroku nie mogły pożreć świata. Teraz nie ma już Świętego Ognia, ani Świątyni. Nic już nie ma. Zostały tylko kamienie i pył. I smród spalenizny. Jestem sama.
Pamiętam dzień, w którym przyszli po mnie kapłani. Było ich dwóch. Weszli do naszej chaty, przynosząc ze sobą woń gorzkich ziół oraz dymu. Nosili drewniane maski z długimi jak dziób nosami i długie płaszcze z piór papug. Jeden z nich podszedł do mojego ojca i coś powiedział. Ojciec zbladł, matka chwyciła mnie w ramiona i rozpłakała się. Kiedy kapłani wyszli, wszyscy przytulili mnie mocno i płakali. Ja też płakałam. Czułam, że wkrótce spotka mnie coś strasznego. Tamtej nocy spaliśmy wszyscy razem, spleceni niczym węże. Rano mama zaprowadziła mnie nad rzekę, wykąpała, ubrała w nową sukienkę i uczesała moje długie, jasne włosy. Ojciec wziął mnie za rękę i powiedział, że idziemy na spacer. Jego ogromna, szorstka dłoń trzymała mocno moją malutką rączkę. Ścieżka wiła się wśród bujnej zieleni, małpy skakały z jednego drzewa na drugie, płosząc stada wielobarwnych papug, węże ślizgały się po ziemi. Droga biegła pod górę, więc byłam bardzo zmęczona. Gdy obejrzałam się za siebie, zobaczyłam w dole naszą wioskę: wydała mi się taka odległa, taka obca, zupełnie inna niż na codzień.
O zachodzie słońca doszliśmy do celu: okrągła kamienna budowla wznosiła się ku niebu niczym zaciśnięta pięść. Przed wejściem do Świątyni ustawili się jej strażnicy: kapłani Kadi, bogini życia. Wyglądali tak samo, jak tamci dwaj, którzy odwiedzili nas poprzedniego dnia. Jeden z nich podszedł do nas. Zobaczyłam drewniany dziób nad głową, czarne oczy patrzyły na mnie z otworów maski. Rzuciłam się do ucieczki, ale pochwyciły mnie ramiona kapłana. Zostałam uniesiona do góry jak kociak. Wyrywałam się, krzyczałam, próbowałam gryźć, lecz nie zdało się to na nic. Zabierano mnie z domu, a mój ojciec stał i patrzył. Nie mogłam zrozumieć, czemu mnie nie ratuje. Teraz już wiem.
Miałam siedem lat, kiedy zostałam Strażniczką Świętego Ognia. Wybrano mnie tuż po narodzeniu. To Kadi mnie wybrała. Zamieszkałam w Świątyni. Tamtego dnia, gdy mnie przyprowadzono. Podano mi napój z ziół, zaraz potem zasnęłam. Spałam bardzo, bardzo długo. We śnie wędrowałam przez ciemność i pustkę. W oddali widziałam wiele małych światełek podobnych do ziaren wyrzucanych na pole. Chciałam dostać się do tych światełek, wydawało mi się, że przy nich będzie cieplej: zimno było w mrocznej pustce. Szłam więc i szłam, jednak światełka wcale się nie przybliżały. Nagle wszystko zawirowało, rozmyło się, światła wymieszały się z ciemnością. Z tej mieszaniny wyłoniły się ohydnie wykrzywione twarze, rosnące aż ogarnęły sobą całą przestrzeń. Otaczały mnie ze wszystkich stron, a ja nie mogłam się ruszyć. Krzyczałam. Zamknęłam oczy i krzyczałam, krzyczałam, krzyczałam! Nagle poczułam, że spadam. Otworzyłam oczy: znalazłam się jakby w tunelu. Jego ściany porastały jakieś liście, zakrywały one całkowicie ściany. Wreszcie spadłam na coś miękkiego. Poczułam wszechogarniającą błogość, jakbym była niemowlęciem bezpiecznym w ramionach matki.
Kiedy oprzytomniałam, siedziałam sztywno wyprostowana. Wszystko przysłaniała mgła. Zamiast zwykłego szumu wiatru, słyszałam wrzask piszczałek, klekot klekotek, krzyki ludzi. Czy mi się wydawało, czy z tego oceanu dźwięków wyłowiłam swoje imię, wypowiedziane znajomym głosem?
Płynęłam przez morze kolorowych kwiatów, piór oraz płonących pochodni. Nie mogłam się ruszać, byłam martwą lalką. Drewnianą lalką, zabawką dziewczynek. Moja lalka miała włosy z trawy i sukienkę z liści. Nazywała się Lid, to znaczy Radosna, bo mój brat wyciął jej uśmiech swoim scyzorykiem.
Dni następowały jeden po drugim, nic nie zakłócało ich spokojnego biegu. Od wschodu do zachodu słońca leżałam na macie wpatrując się w sufit lub śniąc o domu. Byłam sama. Słuchałam własnego oddechu i próbowałam przebić wzrokiem ciemność, dostrzec pajęczyny w kątach pod sufitem albo kurz w pęknięciach kamieni. W Komnacie nie było okien. Czasami wstawałam, wyciągałam przed siebie ręce i szłam niepewnie przed siebie, aż dotykałam ściany. Pewnego razu potknęłam się, boleśnie rozbijając kolano. Pokuśtykałam do swojego legowiska, skuliłam się, stłumiłam płacz: nie chciałam, żeby ktoś mnie usłyszał.
Raz zdarzyło mi się coś przyjemnego. Wędrowałam wzdłuż ściany przesuwając po niej palcami: oczy przyzwyczaiły się do mroku, więc szłam w miarę pewnie, gdy poczułam na dłoni jakby delikatne muśnięcie. W pierwszym odruchu cofnęłam rękę, przestraszona, zaraz jednak, wiedziona ciekawością, powróciłam do tamtego miejsca. Uklękłam. W ścianie znalazłam małą szparkę, przez którą dostawało się powietrze. Cóż za radość. Koliber spijający codziennie świeży nektar z kwiatów nie może być szczęśliwszy niż ja byłam w tamtej chwili. Komnata była wyposażona w doskonały system wentylacyjny, ale powietrze dostarczane tamtą drogą należało do nich, natomiast powiew ze szparki – tylko do mnie.
Kiedy dzień się kończył, drzwi Komnaty otwierały się i wchodził Idri, Najstarszy Kapłan. Był to śmieszny mały staruszek o patykowatych nogach oraz nieproporcjonalnie dużej głowie dźwiganej przez długą, cienką szyję. Nie widziałam jego twarzy, bo, jak wszyscy kapłani Kadi, nosił maskę. Zawsze przynosił ze sobą zapaloną pochodnię. Za nim wkraczali młodsi kapłani, każdy z polanami na ognisko. Budowali stosik, Idri przykładał do niego swą pochodnię i podpalał, po czym zaczynał śpiewać długą, dziękczynno-błagalną pieśń. Po skończeniu pieśni, siadaliśmy wszyscy wokół Świętego Ognia: kołysząc się, szeptaliśmy modlitwy.
Jednego wieczoru czekałam na kapłanów. Bawiłam się szpilką, zgubioną przez świątynną służącą, która przyniosła mi kolację. Nagle przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Niemal dusząc się ze śmiechu, wbiłam szpilkę w szparę podłogi ostrym końcem do góry, w miejscu zawsze zajmowanym przez Idriego. Najwyższy Kapłan przybył wkrótce wraz ze świtą, rozpalił ogień, odśpiewał pieśń, po czym usiadł… Jego wrzask do dziś dźwięczy mi w uszach! Najwyższy Kapłan Kadi zerwał się z miejsca, wrzeszcząc przeraźliwie i biegając po Komnacie, pozostali kapłani zerwali się również, przekonani, iż gniew bogini zaraz nas wszystkich uśmierci a ciemność zapanuje nad nieszczęsnym światem. Jeden przez drugiego wznosili błagania o litość. Ładnych kilka godzin minęło nim się uspokoili. Ja tymczasem schowałam szpilkę. Trochę się później martwiłam, czy Kadi mnie nie ukarze, ale doszłam do wniosku, że nie ma powodu, by się na mnie gniewać, bo obraziłam tylko jej kapłana, a nie ją samą.
Kiedy zrobiłam Idriemu kawał ze szpilką, mieszkałam w Komnacie od dwóch lat. Po kilku miesiącach rozpaczliwej tęsknoty za domem zaczęłam przyzwyczajać się do nowych warunków życia. Udało mi się nawet znaleźć lekarstwo na samotność, która bardzo mi doskwierała, szczególnie na początku. Postanowiłam mianowicie zaprzyjaźnić się z Cieniem. Za dnia, gdy spałam, Cień przebywał w ukryciu. Ogień wywabiał go z kryjówki, wypełzał ze szpary w ścianie lub w podłodze i rozpoczynał swój conocny taniec. Chwiał się na rozświetlonym płomieniem murze, wyginał się, rósł i malał, pulsował w takt niesłyszalnego dla ludzi rytmu. Z początku bałam się go, zdawało mi się, że wyciąga ku mnie swe długie ramiona, aby mnie porwać, nie patrzyłam więc na niego. Wreszcie przełamałam lęk: spojrzałam na ścianę. Oczarowana podeszłam, zawirowałam w tańcu razem z nim. Mój Cień wybiegł mi naprzeciw, wyciągnęłam do niego ręce, tańczyliśmy całą noc. Zdjęłam welon, żeby mi nie przeszkadzał, oswobodzona z krepującej materii kręciłam się wokół Świętego Ognia. Zmęczona padałam na podłogę, po chwili zaczynałam na nowo, aż usłyszałam kroki kapłanów: znak wstającego dnia. Idri gasił Ogień, Cień uciekał, ja zasypiałam. Czekałam na kolejną noc. Cień zawsze wracał.
Rosłam, nosiłam coraz dłuższe szaty. Cień zdawał się cieszyć z mego dorastania, kiwał głową z aprobatą, patrząc na moje coraz zgrabniejsze ruchy. W jego stosunku do mnie pojawiła się nieobecna wcześniej kokieteria. On także się wydłużył, widocznie nie chciał, żebym go przerosła. Tańcząc, uśmiechałam się do niego zalotnie, wydawało mi się, że słyszę jego czuły szept. Tłumiłam śmiech, by nie usłyszeli go kapłani. Wirowałam całą noc wokół Świętego Ognia. O świcie zasypiałam szczęśliwa.
Lata mego życia mijały. Śmiałam się coraz rzadziej, coraz częściej wpatrywałam się w ścianę szukając zmian, które musiały na niej zajść w ciągu tylu lat. Ściana wydawała się niezmienna, wieczna jak Niebo i Ziemia.
Pewnego dnia umarł Idri. Przez trzy noce kapłani zawodzili żałobne pieśni, grali na piszczałkach i bili w bębny. Ściany Świątyni drżały, jakby i one odczuły stratę Idriego. Zanieśliśmy go do podziemnej krypty. Procesja kapłanów i płaczek ze mną na końcu zeszła krętymi kamiennymi schodami do podziemi. Idri leżał w swej odświętnej szacie, w masce na twarzy, czekając aż Kadi przyjdzie i zabierze go ze sobą.
Czas mijał. Co noc siadałam przy Ogniu. Przyglądałam się płomieniom. Przy mnie siedział Cień. Stary przyjaciel. Nie mogłam go dotknąć, tak mocno był ze mną połączony. Był bardziej mną niż ja sama. Milczałam. O świcie zasypiałam i spałam twardym snem bez snów. Spałam snem kamiennym, otoczona kamieniami. Może całe moje życie było tylko snem?
Teraz nie śpię. Mam oczy szeroko otwarte. Tamtej krótkiej letniej nocy wszystko się skończyło. Huk. Chaos. Syk płomieni. Niebo rozdarło się, wyło niczym zranione zwierzę. Deszcz ognia spadł z chmur zamiast wody. Potem – ciemność. Obudziłam się. Leżę z szeroko otwartymi oczami. Czuję dym. Wschodzi słońce. Przy mnie jest mój cień. Światło mnie razi. Zamykam oczy.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt