Pycha odrąbana siekierą - ziarena
Proza » Obyczajowe » Pycha odrąbana siekierą
A A A
Od autora: Najtrudniejsza w życiu jest podróż do wnętrza siebie.

Pycha odrąbana siekierą

 

Sabina to jeden z tych beznadziejnych przypadków i to w wersji ekstremalnej. Młoda dziewczyna żyje w przeświadczeniu, że jedynym zajęciem godnym jej talentu jest modeling, aktorstwo, lub ewentualnie śpiewanie. Wybrała taką drogę i jako konsekwencje tego wyboru uznała wyjazd do Londynu. Lepsze byłoby Los Angeles, albo Nowy Jork, ale z renty matki nie starczy na bilet. Na dobry początek wystarczy stolica Wielkiej Brytanii.

Postanowiła zawojować świat. Pragnęła odnieść sukces, zarobić dużo kasy i rzucić na kolana całą swoją wieś na z zazdrości. Tak sobie postanowiła i obiecała przed najświętszą panienką, klęcząc w jej parafialnym kościele w Kupidłowie, w którym została ochrzczona, przyjęła pierwszą komunię i pewnie niebawem wzięłaby ślub, gdyby nie emigracja. No cóż, Tomek obiecał, że poczeka.

- Nie będę stawał na drodze do Twojej kariery – mówił ze spuszczoną głową. Podczas ich krótkiego narzeczeństwa nauczył się, że Sabinie nie opłaca się odmawiać. Naprzemienna seria awantur, fochów i cichych dni w jej wykonaniu bywa nie do zniesienia.

Wobec takiego stanu rzeczy nikt w kraju nie mógł się dowiedzieć, że atrakcyjna dziewczyna z polskiej prowincji na nikim nie zrobiła zbyt wielkiego wrażenia. U siebie na wsi brylowała. Męska część gminnej populacji śliniła się na jej widok, ale tam w wielkim świecie roiło się od takich jak ona albo jeszcze ładniejszych i zgrabniejszych. W londyńskich agencjach modelek mówili, że za gruba, za stara. Na castingach do reklam potraktowali ją jeszcze gorzej. Po dwóch miesiącach daremnych poszukiwań zaczęły się kończyć zaskórniaki, na których Sabina ciągnęła. Przyjaciółka, która odstąpiła jej kawałek podłogi i wąski materac, domagała się kasy za mieszkanie, „bo jej rent podnieśli” – a przynajmniej tak się tłumaczyła.

To był pierwszy raz w jej krótkim życiu, kiedy Sabina musiała zrobić coś wbrew sobie. Z resztą nie stało się to od razu, a dopiero po kilku zajadłych kłótniach pomiędzy przyjaciółkami. Do tej pory zawsze udawało się jej stawiać na swoim. Nawet po tym jak wreszcie ojciec się od nich wyprowadził, nie zamierzała pomagać matce w domu. Królewna zdjęła swą wysadzaną brylantami koronę i poszła do agencji pracy, gdzie również nie poznano się na niej. Przysadzista kobieta za biurkiem marudziła, że słaby angielski, zero doświadczenia zawodowego i wyglądało na to, że nic z tego nie wyjdzie. Poszperała coś tam w swoim komputerze, ciągle coś mrucząc pod swym wielkim i zakrzywionym nosem, aż w końcu powiedziała – No dobra… coś tam może się znajdzie. Siadaj, wypełnisz papiery.

I tak właśnie Sabina zaliczyła swój zawodowy debiut w magazynie warzyw we wschodnim Londynie. Osiem godzin odcinania końcówek od fasolek. Przełożony jej obiecał, że jak się dobrze spisze, to przeniosą ją na pieczarki. Szczyt marzeń – pomyślała.

Zazwyczaj udawało jej się wstrzymać płacz, zanim bladym świtem wychodziła za bramę tego warzywnego piekła. W końcu była twarda i zdeterminowana. Ciągle sobie tłumaczyła, że to tylko przejściowy stan. Musi być uparta i konsekwentna, a w końcu jej się uda. Jak cię wyrzucają drzwiami, to wejdź oknem. – To jej dewiza.

Najgorzej było jednak wieczorami, kiedy przyjaciółka zamykała się z chłopakiem w swoim pokoju. Zza cienkiej gipsowej ściany koloru magnolii dochodziły ją chichoty i zniekształcone słowa wypowiadane przez zakochanych. Przepuszczone przez katalizator płyt gipsowych docierały do Sabiny jako niezrozumiały bełkot. Tym właśnie była dla niej mowa miłości – bełkotem.

Jej samopoczucie pogarszały późne smsy od Tomka. Dźwięk dzwonka wtórował odgłosom i jękom z drugiego pokoju. Tomek pytał się jak jej idzie, a ona wycierała oczy od łez i odpisywała, że świetnie. Robi furorę i w ogóle. Czy może do niego zadzwoni? Bardzo by chciała, ale nie ma w domu telefonu. Może pogadamy przez Skypa?  Wybacz Misiu, ale nie mam Internetu.

Czasem Sabina myśli, ze to dobrze, że ten jej narzeczony taki łatwowierny. Zazwyczaj na dziewięciu, dziesięciu smsach się kończy. Niekiedy jednak Tomek ciągnie to dalej, zasypuje narzeczoną pytaniami, deklaruje tęsknotę, miłość i wierność. Kiedy kończą wymianę pisanych zdań, Sabinę bolą palce. Całkowicie wyczerpana rzuca się na łóżko i zasypia. Nie męczy jej pisanie, lecz ciągłe okłamywanie całego świata i samej siebie.

Następnego dnia kolejne kilkaset kilogramów okaleczonej fasolki. Na przerwie kawka i obowiązkowe kartkowanie magazynów w poszukiwaniu castingów. Zazwyczaj, gdy ludzie biorą jakiekolwiek pismo do ręki, omijają reklamy i skupiają się na treści. Sabina robiła całkowicie odwrotnie. Wszelkie artykuły, wywiady, reportaże i felietony były dla niej stratą czasu, papieru i pieniędzy. Za dużo liter, za mało obrazków.

Między kolejnymi łykami kawo podobnego napoju z maszyny, śmigały następne periodyki, brukowce, szmatławce i inne kolorowce, niczym auta na zatłoczonej autostradzie. Gdyby zorganizowano mistrzostwa świata szybkiego czytania, Sabina wygrała by w cuglach. Gorzej by jednak było ze zrozumieniem. Nagle jakieś kolorowe pisemko – dodatek do jakiegoś dziennika – zatrzymało się w rękach dziewczyny. Rozległ się stłumiony pisk. Oczy Sabiny nabrały wyrazu, a na ślicznej buzi zakwitł uśmiech – ostatnio rzadki gość na jej twarzy. Dziewczyna znalazła to, czego szukała.

Casting na modelki do sesji zdjęciowej, promującej nową kolekcję bielizny jednej ze znanych brytyjskich marek był bardzo kuszący. Żaden tam płyn do płukania tkanin, albo środek owadobójczy tylko bielizna! Wreszcie coś konkretnego! – pomyślała Sabina. – Coś na miarę moich wielkich możliwości! Może nie szczyt marzeń, ale od czegoś trzeba zacząć, prawda?

W momencie, gdy do niewielkiej kantyny wszedł szef, Sabina cała promieniała. Podekscytowana z nosem w gazecie nawet nie zauważyła, że się pojawił. Stanął nad nią i się uśmiechnął, lecz zupełnie inaczej niż dotychczas.

- Tutaj schowała się nasza gwiazda…

Dziewczyna wyprostowała się jak struna. Zobaczywszy tego bałwana, spochmurniała. Nie lubiła go i szczerze okazywała mu swą niechęć. Stał teraz przed nią z tym swoim głupkowatym uśmieszkiem.

- Co iść za mnie?! – angielski Sabiny nie był najwyższych lotów.

- Czasem mam wrażenie, że jesteś tu zatrudniona na innych zasadach kotku.

- Co?! – Sabina prawie nic nie zrozumiała.

- Nie denerwuj się tak złotko. – Mark zrobił krok w jej stronę. – Wiem, że ciężko pracujesz i jesteś zmęczona  – mówiąc to, zrobił współczującą minę. - Niektórzy jednak tego nie rozumieją i mogą Ci mieć za złe, że twoja przerwa trwa już godzinę - położył jej rękę na ramieniu i z egzaltowaną troską wygładzić krawędź odblaskowej kamizelki.

Sabina rozumiała piąte przez dziesiąte, ale wychwyciła słowo przerwa i uświadomiła sobie, że straciła rachubę czasu. Rzuciła okiem na zegarek i już wiedziała, o co chodzi temu fagasowi. Tymczasem ręka Marka zataczała coraz szersze kręgi na ciele Sabiny. Gdy zaczął się wspinać po jędrnych wzgórzach piersi dziewczyna cała zesztywniała. Pomimo wyraźnego obrzydzenia nie stawiała oporu.

 - Znasz zasady… - ciągnął Mark. – Jak będziesz dobra dla mnie, ja będę dobry dla Ciebie – czuł pod ubraniem roboczym jak stwardniały jej sutki i uznał to za dobry znak. – Postaram się aby głos Ci z głowy nie spadł. Napalony mężczyzna stał przy siedzącej dziewczynie. Jego krocze było na wysokości jej głowy. W końcu się przełamała i weszła do gry. Położyła prawą dłoń na obrzmiałym członku. Mark aż jęknął z przyjemności.

- Widzę, że się dogadamy… - wyszeptał. Oczy miał zamknięte. Marzył o tym odkąd pierwszy raz ją zobaczył.

Powoli rozsunęła zamek i zanurzyła rękę w jego spodniach. Wyjęła sztywną męskość Marka. Już miała wsadzić ją sobie do buzi, gdy spojrzała na mężczyznę, który z zamkniętymi oczyma coś tam mamrotał pod nosem i gwałtownym ruchem ręki zasunęła zamek jego spodni. Rozległo się krótkie „zip” i delikatna skóra członka została wtłoczona między drobne ząbki zamka błyskawicznego. Zaskoczony mężczyzna wybałuszył oczy i zaczął wrzeszczeć tak głośno, że aż Sabina wybiegając z kantyny, zatkała sobie uszy rękami.

Gnając przez halę, potrącała osłupiałych pracowników. Wpadała na maszyny i przewracała kosze z warzywami. W powietrze wzlatywały pieczarki, na podłodze ścieliła się sałata, a po kątach chowały się rzodkiewki. Nie wyrobiła zakrętu w drzwiach i grzmotnęła biodrem o kanciastą framugę. Minęła zdumionych ochroniarzy przy wyjściu, którzy nie kiwnęli palcem by ją zatrzymać i dosłownie wypadła przez bramę.  Pomimo, że była już poza terenem zakładu, nie zwalniała tempa. Ciągle słyszała ten przeraźliwy wrzask, choć nie była pewna, czy dochodzi on z jej głowy, czy z tej niewielkiej kantyny, na podłodze której z obnażonym penisem klęczał Mark, otoczony przez wszystkich pracowników dziennej zmiany.

Sabina przestała biec jakieś dwie mile od zakładu. Wciąż jednak oglądała się za siebie. Chociaż nikt jej nie gonił, szła tak jakby chodnik parzył ją w stopy. Jak mantrę powtarzała w myślach, że nigdy w życiu nie weźmie do ust fasoli.

O tej porze nie było jeszcze wielu przechodniów, ale ci, którzy ją mijali, ewidentnie się jej przyglądali. Sabina, starała się nie zwracać na nich uwagi, ale czuła na sobie ludzkie spojrzenia. Pewna starsza pani, która wyszła z psem na poranny spacerek nawet ją zaczepiła. Miała przejęty głos, ale Sabina nie rozumiejąc ani jednego jej słowa, strzepnęła wątłą rękę staruszki ze swego przedramienia i nie zatrzymując się, pomknęła dalej. Gdy wreszcie stanęła przed drzwiami mieszkania swojej przyjaciółki, poczuła jak bardzo bolą ją nogi. Walenie pięścią pomogło. Rozespana Anita otworzyła po kilku sekundach. Choć jej podpuchnięta twarz ułożyła się w jeden wielki znak zapytania, Sabina nie zamierzała składać żadnych wyjaśnień. Odepchnęła swoją koleżankę, która stała jej na drodze i zamknęła się w ich obskurnej, zagrzybionej łazience.

Stanęła w rozkroku i oparła się o pękniętą umywalkę. Miała spuszczoną głowę. Gdy ją wreszcie podniosła, ujrzała w brudnym lustrze swoje odbicie.

Wszystko stało się jasne. Nic dziwnego, że straszyła ludzi. Rozczochrane włosy, rozmazany makijaż i ta wysypka, czerwona wysypka. Krew z członka napalonego Anglika.

- Brzydzę się ciebie – powiedziała dziewczyna stojąca przed lustrem.

- Taaak?  A to ciekawe, bo jestem twoim prawdziwym obliczem! – odparło lustrzane odbicie.

Sabinie nagle zrobiło się niedobrze i zwymiotowała do umywalki.

Gdy się podniosła wyglądała jeszcze gorzej.

 - Boże przecież to ja miałam być ta najpiękniejsza – dziewczyna wierzchem dłoni wytarła resztki wymiocin z ust. – To ja jestem księżniczką! Czemu nikt tego nie widzi?!

- Księżniczka zamieniła się w ropuchę. Może znajdzie się książę, który cię odczaruje…

- Nikt nie ma prawa mnie tak nazywać! – Sabina chwyciła za butelkę szamponu, kupionego w promocji i rzuciła nią w lustro. Tysiące odłamków rozsypało się po łazience. Niektóre zatonęły w zawartości żołądka. Nagle ku przerażeniu dziewczyny pusta rama lustra zaczęła się wypełniać czymś w postaci płynnego metalu, by po chwili zastygnąć jak lód na jeziorze. Z dawno niemalowanej ściany łazienki znowu spoglądała na Sabinę ta sama upiorna niewiasta. Groziła jej palcem.

- No, no! Nieładnie. Rzucać w siebie takim tandetnym szamponem? Wstyd. Aha… zapamiętaj sobie – od siebie nie uciekniesz. To tak jakby zwiewać przed własnym cieniem w pełnym słońcu na rozpalonej pustyni.

 Sabina bez słowa chwyciła lustro, zerwała ze ściany i roztrzaskała o muszlę klozetową, lecz natychmiast na jego miejscu zmaterializowało się następne. Jakby… wypączkowało. Zerwała i te, rzuciła na podłogę i zaczęła po nim skakać. Na ścianie już było kolejne. Jakby tego było mało, takie same lustra wyrastały jedno po drugim na wszystkich ścianach i na suficie, by po kilku chwilach stworzyć szaleńczą mozaikę. Obskurna łazienka we wschodnim Londynie była wykafelkowana Sabiną. Sabina była wszechobecna.

- Witaj w swoim świecie – rzekło odbicie. Jego głos był zwielokrotniony, gdyż jednocześnie do Sabiny mówiły setki Sabin.  – Oto jesteś Ty. Wnętrze Ciebie. Bez opamiętania zapatrzone w siebie.

Dziewczyna rozejrzała się dookoła i znowu zrobiło się jej niedobrze. Przez efekt wielokrotnego odbicia została osaczona przez miliony Sabin. Nieskończoną liczbę Sabin. Sabina była sama we Wszechświecie Sabin. Zaczęła krzyczeć, a wraz z nią krzyczały wszystkie jej odbicia. Zakręciło jej się w głowie. Pociemniało przed oczyma i zemdlała.

Sabina przedawkowała siebie.

To był złoty strzał egocentryzmu.

 

 

 

Z każdą próbą rozchylenia powiek niewyobrażalna jasność próbowała wedrzeć się do środka. Wlać przez jej oczy. Nic dziwnego. Przecież oczy są zwierciadłem duszy. Punktem kontrolnym na granicy naszego jestestwa i całej reszty Wszechświata. Serce Sabiny pragnęło podnieść szlaban, lecz rozum krzyczał, że wiza straciła ważność. Odbywało się przeciąganie liny. Próba wyważenia drzwi. Światłość jednak zawsze wygrywa z mrokiem. Gdy już wzrok przyzwyczaił się do jasności, oswoił z nią i zaprzyjaźnił, dziewczyna zobaczyła, że leży na szpitalnym łóżku, a na sobie ma piżamę. Łóżko było bardzo wygodne, a piżama miękka i ciepła. To była sala dwuosobowa. Obok stało puste łóżko. Wyglądało tak, jakby ktoś zerwał się z niego w pośpiechu, ponieważ wymięte prześcieradło było na wpół ściągnięte, a przewieszona przez ramę cienka szpitalna kołderka walała się po podłodze.

Sabina podniosła się i przysiadła na brzegu łóżka. Przeciągła się i spojrzała w dół w poszukiwaniu kapci, ale tam ich nie było. Nie było też podłogi, tylko gęsty kobierzec traw i kwiatów. Rozejrzała się dookoła i okazało się, że całą salę porasta bujna łąka, a na jej końcu pochylona zrywa kwiaty jakaś dziewczynka ubrana w taką samą białą piżamę. Sabina zsunęła się z łóżka. Jej stopy zanurzyły się w zielonej, przyjemnie chłodnej toni. Nagle jak pocisk z rewolweru trafiło ją wspomnienie, gdy podczas wakacji na wsi biegała po łące. Trawa zdawała się całować jej stopy. Była wtedy małą dziewczynką i jej świat był dobry, nawet trawnik był bardziej miękki od najdroższego dywanu. Później jednak wszystko się zmieniło. Poszarzało, straciło kolory, zrobiło się szorstkie i gorzkie. Jak zawsze gdy to wspomnienie skradało się do jej serca, Sabina przepędziła je niczym pasterz wilka od swego stada.

Dziewczynka dalej zrywała kwiatki, Wypatrywała je w gęstwinie, doskakiwała do nich i kucała jak sarenka. Robiła to z gracją i młodzieńczą zwinnością. Sabina zapragnęła ją zobaczyć z bliska i ruszyła w jej stronę. Po chwili zauważyła, że wcale się do niej nie zbliża. Odwróciła się i spojrzała na puste łóżka, by ocenić odległość. Były dalej niż powinny. Ledwie majaczyły na horyzoncie. Nagle zrobiło jej się słabo. Widocznie tak forsowny marsz to zbyt duży wysiłek. Zemdlała i osunęła się na trawę.

Obudził ją śpiew. Dziewczynka kucała przy niej. Nuciła coś pod nosem i głaskała ją pogłowie. Co chwilę odgarniała z jej twarzy spadające kosmyki włosów. Gdy Sabina otworzyła oczy, śliczna buzia dziewczynki rozradowała się.

- Zobacz, uplotłam dla Ciebie wianek! Chodź! Wrzucimy go do wody

- Kim jesteś? – zapytała Sabina zachrypniętym głosem.

- Możesz mnie nazywać księżniczką – dziewczynka się uśmiechnęła. - No chodź, musimy zdążyć przed słonkiem! Tylko pamiętaj, musisz robić to co ci powiem.

Sabina skinęła głową i księżniczka wzięła ją za rękę, i zaczęła ciągnąć jak dziecko, które próbuje wymóc na rodzicach przejażdżkę na karuzeli. Dotyk jej małej rączki niemal elektryzował. Jakby ta mała osóbka była pod prądem. Biło od niej coś tak niesamowitego. Jej fluidami można by się było upić. Sabina wstała i posłusznie poszła za podskakującą z radości dziewczynką. Nawet nie zauważyła kiedy sama zaczęła podskakiwać. Nie wiedziała gdzie idą, ale nie wyglądało to tak jak mogłaby sobie to wyobrazić. Nie przemierzały bowiem przestrzeni, lecz czas, a konkretniej mówiąc wspomnienia. Przeskakiwały przez obrazy, jakby oglądały atlas ze zdjęciami. Tylko, że te zdjęcia nie były statyczne, a kolory wyblakłe. Postaci z nich żyły i miały się świetnie, a zwłaszcza jedna z nich – ona sama. Sabina oglądała siebie w różnych momentach jej życia. Jak jej ukochany tato uczył ją – słodziutką pięciolatkę jeździć na jej różowym rowerku, z kolorowymi wstążkami przyczepionymi do białych gumowych rączek zwisających z kierownicy. Było gorące słoneczne lato. Pięciolatka śmiała się do rozpuku, jej sukieneczka tańczyła na wietrze, a dwa warkoczyki bujały się na wszystkie strony. Tato chwalił córeczkę i biegł za rowerkiem gotów w każdej chwili złapać ją, gdyby straciła równowagę.

- Gdzie teraz jesteś tato? Potrzebuję żeby mnie ktoś złapał, bo upadam - Sabina schowała twarz w dłoniach i poczuła nagły chłód. Zrobiło się przeraźliwie zimno. Zerwał się wiatr. Gdy podniosła głowę i rozejrzała, okazało się, że jest ciemno i sypie gęsty śnieg. Księżniczka ujęła ją za rękę. Pomimo mrozu, jej aksamitna dłoń była cieplutka.

- Chodź, pójdziemy Cię ogrzać – weszły do jakiegoś domu. Pachniało w nim wypiekami. Wszędzie były świąteczne dekoracje i wisiały lampki. W centralnym miejscu domu stała piękna wielka choinka roziskrzona setkami światełek. Ktoś był w domu, bo słychać było śmiechy i strzępki rozmów. Księżniczka pociągnęła rękę Sabiny i poszły razem do kuchni. Stanęły w drzwiach. Sabina zasłoniła oczy ręką, gdyż oślepiło ją jasne światło. Nie od razu zobaczyła stojącą przy blacie kobietę i dziewczynkę. Obie robiły świąteczne ciasteczka co sprawiało im wiele radości.

- Mamo jestem tutaj! – krzyknęła Sabina.

- Ciiiii! – skarciła ją księżniczka. – Nie przeszkadzaj, bo im wyjdzie zakalec. Spójrz na nie. Na siebie i Twoją mamę.

Sabina przetarła oczy i nic już więcej nie powiedziała. Jej mama, którą zostawiła w Polsce, w rozpaczy, bo musiała podbić świat. Jej mama, która stała tam na progu ich wiejskiego domu złamana bólem, posiwiała zbyt wcześnie, skrzywiona przez reumatyzm, zniszczona przez życie była teraz tu - jeszcze młoda, piękna, taka smukła i dostojna. Biła od niej miłość i mądrość. Wszystko w niej było dobre. Jej ciepłe spojrzenie, zwinne ręce, gęsty kosmyk ciemnych blond włosów, który zakładała za ucho, długie rzęsy, a przede wszystkim żar który płonął w jej oczach. Obok niej stała śliczna ośmioletnia dziewczynka i z taką ufnością patrzyła na swoją mamę. To nie do wiary, że z tej silnej i ciepłej więzi nic już nie zostało. Sabina poczuła jak poczucie winy pali jej wnętrzności. Z trudem powstrzymywała łzy.

- Łzy są dobre – powiedziała księżniczka i poklepała ją po ramieniu. – Nie wstydź się płakać.

Sabina przestała się hamować i buchnęła głośnym szlochem. Kobieta i dziewczynka z jej przeszłości nie usłyszały jej jednak i dalej wyrabiały ciasto i formowały różnokształtne ciasteczka, bawiąc się przy tym świetnie.

Księżniczka pozwoliła się jej trochę wypłakać i bez słowa chwyciła ją za rękę, i skierowała się do wyjścia. Sabina otarła oczy rękawem i poszła za nią. Nawet się nie zdziwiła, gdy za drzwiami nie było mroźnego podwórza, lecz coś innego. Najpierw poczuła stęchłe powietrze, a dopiero po chwili, gdy jej oczy zdążyły się przyzwyczaić do półmroku, zobaczyła, że są w jakiejś szopie. Co ciekawe, wcale nie weszły do niej drzwiami, bo te były naprzeciwko nich, ale chyba przeniknęły przez ścianę.

Po obu stronach były stosy drewna wysokie aż po sufit. Z jednej grube gałęzie i kloce, pewnie dopiero przywiezione z lasu, a z drugiej ładnie poukładane już porąbane drewno. Na środku stał pieniek z wbitą weń siekierą. Nagle skrzypnęły drzwi i do środka wszedł Tomek. Pod Sabiną ugięły się kolana, gdy go ujrzała. Był ubrany w koszulkę na ramiączkach i wytarte dżinsy. Dopadł do siekiery. Wyrwał ją z pieńka i zaczął rąbać. Nie dbał o to, na jakie kawałki rąbie drewno. Był w amoku.

- To ja tu na nią czekam, a ona tak?! – wykrzykiwał słowa pomiędzy uderzeniami siekierą. – Na pośmiewisko?! – Ty już dla niej za malutki – naśladował czyjś głos. – Ona teraz z Anglikami się prowadzi – leciały gorzkie słowa na przemian z kawałkami drewna. – A ja jej chciałem dom wybudować! Żenić się! A ona tam gołym tyłkiem świeci! Nie przyjeżdżaj, bo nie będę miała dla ciebie czasu. Mam pełne ręce roboty. Jestem rozrywana – tym razem naśladował jej głos i to na tyle dobrze, że opartą o zmurszałą ścianę szopy Sabiny przeszedł dreszcz. Rzeczywiście to były jej słowa. Myślała, że naiwny chłopak łyka wszystko co powie ona, że się niczego nie domyśla.

Tymczasem Tomek z półkolistymi wykwitami potu na klacie i plecach, dysząc ciężko z każdym uderzeniem siekiery tracił animusz. Złość w jego sercu powoli zastępował ból i gorycz. Słaniał się od wysiłku. W pewnym momencie podniósł siekierę, lecz nie opuścił jej na powyginaną gałąź, tylko odrzucił na podłogę pod nogi wstrząśniętej Sabiny. Siekiera, która zadzwoniła o beton i zatrzymała się obok stóp, wciąż była brudna od krwi. Ojciec Tomka używa jej do zabijania kur i kaczek.

Zrezygnowany osunął się na ziemię i oparł plecami o pieniek. Wyjął z kieszeni utytłanych spodni setkę wódki. Odkręcił korek i pociągnął dużego łyka. – A to ździra! – powiedział półgłosem i jeszcze raz przechylił buteleczkę, po czym pustą rzucił w ścianę szopy, na której przycupnięte stały Sabina i księżniczka – jego milcząca widownia. Butelka uderzyła tuż obok nich, spadła na chropowaty spękany beton i potrzaskała się na setki odłamków. Właśnie tak teraz Sabina wyobrażała sobie swoje serce.

Tomek beknął przeciągle. Rozbawiło go to chyba, bo zaśmiał się pijackim rechotem. Wódka powinna być sprzedawana w aptece jako jeden ze środków przeciwbólowych.

- Sabina, czemu mi to zrobiłaś? – pytał się pustej jego zdaniem szopy. – Powiedz, dlaczego?! – jego głowa kołysała się na giętkiej szyi, a ręce falowały w tańcu żałosnej gestykulacji. Sabinę przeszedł kolejny dreszcz. Ten widok coś jej przypominał. Dokładnie tak samo wyglądał jej ojciec. Tak samo pomstował na matkę, gdy sobie wypił. Ojciec jednak nie pił w samotności, lecz chodził do baru i stawiał wszystkim lokalnym moczymordom, a oni tłumaczyli mu dokładnie, co ma zrobić ze swą nieposłuszną żoną, gdy już wróci do domu. Jej kochany tatuś, który był gotów chronić ją przed każdym upadkiem. Obiecała sobie, że mężczyzna, którego poślubi, będzie inny. Przecież chyba są tacy na świecie?! Muszą być! Była przekonana, że do nich należy jej narzeczony.

Tomek osunął się na ziemię i leżał teraz w pozycji embrionalnej. Zaczął szlochać. Łzy mężczyzny są lawą, która wydostaje się na powierzchnie z samego jądra męskiego serca. Kobiety mają potężne pokłady magmy tuż pod skorupą. Żeby faceta zmusić do płaczu trzeba się wwiercić do samego dna.

- Sabina! Saaabina! – krzyczał zachłystując się swoimi łzami, swoim bólem i goryczą. – Gdzie jesteś?! Saabina! Wróć do mnie!

Adresatka tych słów miotała się w kącie szopy. Jej serce skakało w piersi jak dzikie zwierzę w klatce. Księżniczka złapała ją za rękę – Nie wolno Ci! – powiedziała.

- Czy Ty nie wiesz, że ja cię kocham Sabina – Tomek ciągnął swój pijacki wywód, co chwilę pochlipując i kaszląc. – Kocham cię, choć to tak bardzo boli. Choć stałem się pośmiewiskiem. Kocham cię pomimo wszystko. Myślałem, że ci nigdy nie wybaczę, ale nie potrafię chować do ciebie urazy, choć tak bardzo bym chciał – ciężko łapał powietrze zmieszane z kurzem i drobinkami drewna. – Pragnę cię znienawidzić, zapomnieć i wyrzucić ze swojego serca, ale nie umiem; żyłoby się wtedy łatwiej. Nie potrafię jednak, bo jeszcze bardziej pragnę ciebie. Tak, oni wszyscy mają rację – Tomek zatoczył ręką koło. – Jestem wariatem i idiotą, bo po tym, co mnie spotkało przez ciebie, nadal cię kocham.

- Zabrałam Cię tu, ale nie możesz się ujawnić. Obiecałaś mi to i tylko pod tym warunkiem pokazałam Ci ich wszystkich - Księżniczka z niezwykłą siłą zaciskała swą małą rączkę, na drżącej dłoni Sabiny. Jej śliczne, duże oczy patrzyły na Sabinę z powagą.

- Prawda jest jednak taka – Tomkowi łamał się głos, choć zdawał się już być zupełnie trzeźwy, – że Sabina nigdy już do mnie nie wróci.  – Mówiąc te słowa podniósł się z trudem i w półmroku ręką szukał siekiery po podłodze. – Przestałem się dziś łudzić – szturchnął ją palcami. Siekiera zadzwoniła na betonie. Podniósł ją i uklęknął – Nawet nie miała odwagi mi tego powiedzieć. Zostawiła mnie bez słowa – na klęczkach podszedł do zbroczonego krwią pieńka.

- Nie, nie – wyszeptała Sabina. Zaczęła rozumieć co jej beznadziejnie zakochany narzeczony zamierza.

- Nie masz prawa się ujawnić! – syczała księżniczka.

- Skoro nie jest możliwe życie bez Sabiny, nie chcę żyć – młody chłopak patrzył tępym wzrokiem w wysłużony pieniek. – Bóg mi świadkiem, że się starałem – uniósł na chwilę oczy ku górze, lecz zamiast nieba ujrzał dziurawy azbestowy dach i wieloletnie zakurzone pajęczyny rozwieszone pomiędzy spróchniałymi krokwiami. – Duszę się w tym świecie. Świecie Sabiny bez Sabiny. Odejdę więc i on skończy się wraz ze mną – położył swoją głowę na pieńku. Drzazgi kuły go w prawy policzek, ten który zawsze wystawiał do zdjęć. Zawsze uważał, że prawy profil ma lepszy.

Tymczasem w kącie szopy zaczęła się szamotanina. Sabina próbowała uwolnić się z uścisku księżniczki. – Znasz zasady. Jeśli wyjdziesz z cienia i pokażesz swoje oblicze, już nigdy nie powrócisz do rzeczywistości. Zostaniesz zawieszona pomiędzy dwoma wymiarami. Na całą wieczność! – Księżniczka grzmiała. Sabina nic sobie z tego nie robiła. Patrzyła na Tomka, który klęczał z głową opartą na pieńku i podnosił prawą rękę w której trzymał siekierę. W głowie miał jedną myśl -  Mam nadzieję, że okaże się wystarczająco ostra – wczoraj wieczorem poprosił zdziwionego ojca o to, żeby ją naostrzył, bo wiedział, że tata zrobi to lepiej.

- Nie obchodzi mnie to, co się ze mną stanie! – Ryknęła Sabina i zebrawszy wszystkie siły, wyrwała swą rękę. Podbiegła do młodego chłopaka. Zdecydowanie zbyt młodego, żeby umierać. Siekiera właśnie opadała na jego szyję. Sabina chciała ją złapać, ale ostrze przeszło przez jej dłoń, jakby była duchem. Zrozpaczona zamknęła z całej siły oczy i zaczęła się modlić – Boże, nie zabieraj go, nie daj mu umrzeć, weź mnie zamiast jego, błagam!

Gdy znów otworzyła oczy, to co ujrzała, wprawiło ja w osłupienie. Przed nią stała księżniczka i trzymała w swej malutkiej, kruchej rączce wielką siekierę. Uśmiechała się. U ich stóp leżał Tomek. Sabina padła na ziemię i uścisnęła go, wpadając w rozpacz.

- Nic mu nie będzie – powiedziała księżniczka. – Tylko zasnął. Niech śpi i nabiera sił, bo będzie ich potrzebował.

Sabina wstała powoli, patrząc z niedowierzaniem na małą śliczną dziewczynkę.

- Zostałaś wystawiona na próbę Sabino – księżniczka odpowiedziała na pytanie, które nie zdążyło jeszcze paść – i wyszłaś z niej zwycięsko. Pokazałaś, że jesteś w stanie wyrzec się własnej siebie, dla dobra innych.

 - Kim ty jesteś – wyszeptała Sabina – aniołem stróżem?

- Nie moja kochana. Jestem Tobą. Twoim prawdziwym Ja. Tym, co w tobie najpiękniejsze. Odbyłaś najtrudniejszą w życiu podróż do własnego serca. Do głębi swego jestestwa. Tam właśnie, na dnie twych pragnień mieszkam ja. Jak masz na imię? Myślisz, że Sabina? Zawsze pragnęłaś być księżniczką, lecz w głębi duszy nazywałaś siebie egoistką, szmatą, dziwką, niewierną, chciwą, leniwą. Otóż od tej chwili Bóg nadaje Ci nowe imię – właśnie księżniczka. To imię oddaje Twoją prawdziwą wartość. Będziesz je nosić w sercu.

Sabina przypominała teraz bardziej zbitego psa niż księżniczkę. Stała bez słowa ze spuszczonymi rękoma i oczami wbitymi w ziemię. Księżniczka nie przestawała się uśmiechać. Wiedziała, że Sabina musi sobie wszystko ułożyć w głowie, pojąć i zaakceptować. Rozum jest tak nie doskonały i nigdy nie może nadążyć za sercem. Położyła dłoń na jej ręce – Pamiętaj, Bóg patrząc na ciebie zawsze widzi śliczną księżniczkę i cieszy oczy tym widokiem. Teraz musimy już iść. Nie możemy obudzić Tomka. Od tego snu dużo zależy. Weź mnie za rękę i zamknij oczy – Sabina zanim to zrobiła jeszcze raz spojrzała na leżącego na betonie chłopaka. To było spojrzenie pełne miłości.

Gdy otworzyła oczy nie było już ciemnej zakurzonej szopy, tylko jasna sala szpitalna. Światło, choć raziło, było dobre. Dodawało otuchy i nadziei. Sabina zauważyła, że przy łóżku ktoś siedzi. Lekko przechyliła głowę i zamarła. Na całe szczęście leżała, bo gdyby stała, z całą pewnością by się przewróciła. To był on. Siedział na składanym plastikowym krześle. Miał  zamknięte oczy. Może drzemał, a może marzył. Sabina napawała się jego widokiem. Zrozumiała, że pędziła za marzeniami, a to czego pragnęła najbardziej było zawsze na wyciągnięcie ręki. Nagle poczuła tak potężną falę szczęścia, że chciało się jej skakać, krzyczeć i śpiewać. Łóżko ją paliło żywym ogniem, pragnęła się z niego zerwać chwycić Tomka za rękę i biec przed siebie.

Ten prosty nieśmiały chłopak, popychany i wyśmiewany okazał się być księciem, który uwolnił ją z wysokiej wierzy jej zakłamania i zadufania. Nie wszedł po długim, grubym warkoczu, na górę jak każdy pospolity rycerz w lśniącej zbroi, tylko wziął cały ogrom miłości w swoje ręce i obrócił budowlę w perzynę. Nie został kamień na kamieniu. Rozwalił ją i wyszedł z chmury kotłującego się pyłu z nią na rękach.

Przebudził się i spojrzał na Sabinę. Jego twarz pojaśniała, gdy ich oczy się spotkały.

- Nareszcie – wyszeptał. Wstał i złożył na jej ustach namiętny pocałunek.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
ziarena · dnia 27.11.2013 08:11 · Czytań: 601 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 5
Komentarze
shinobi dnia 27.11.2013 08:38
Czasem dobrze, gdy autor przeczyta własny tekst w poszukiwaniu odpowiedniej prezentacji graficznej, chociażby.

Na razie tyle.
al-szamanka dnia 27.11.2013 13:04
Popieram Shinobiego.
Nie dość, że tekst zdublowany, to sporo w nim błędów i dziwnych sformułowań:
Cytat:
rzu­cić na ko­la­na całą swoją wieś na z za­zdro­ści.

Cytat:
Rozum jest tak nie do­sko­na­ły

Cytat:
Jakby… wy­pącz­ko­wa­ło. Ze­rwa­ła i te
to
Cytat:
Łzy męż­czy­zny są lawą, która wy­do­sta­je się na po­wierzch­nie z sa­me­go jądra mę­skie­go serca.
jakoś tak nieromantycznie
poza tym - Sabina nie musi ryczeć a księżniczka grzmieć, albo syczeć

Tekst do wygładzenia.
Pozdrawiam :)
Wasinka dnia 27.11.2013 13:48
Myślę, że to pomyłka, jeśli chodzi o zdublowanie - ten sam tekst wszedł zarówno do opisu, jak i do tekstu głównego.

Wykasowałam powtarzającą się część - czyli cały opis bez jednego zdania. To informacja dla Autorki - będzie wiedziała, kto namieszał, jeśli zamierzenie było inne. ;)
ziarena dnia 29.11.2013 06:01
Droga Wasinko - jestem autorem, nie autorką ;)
Rzeczywiście zdublowanie to zwykły błąd i niedopatrzenie, za które bardzo przepraszam.

Dziękuję za wszystkie komentarze.

Pozdrawiam serdecznie.
Wasinka dnia 29.11.2013 08:10
Oj, oj, przejęzyczenie ze względu na końcówkę. Ale kojarzyłam rodzaj męski. :)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty