Jakiż to pięknie nastrojony wiersz o tajemniczym plemieniu w tle!
Droga ajw,
Czytając Twoje dzieło przypomniałem sobie piękną zasłyszaną niegdyś opowieść o białej kobiecie z pewnego wysoko cywilizowanego kraju (stojącego na o wiele wyższym poziomie cywilizacji i stosunków międzyludzkich, niż nasza Polska - której, mimo to, język będzie pobrzmiewał w Niebie). Owa niewiasta, będąc na wakacjach w Afryce, zobaczyła na swej drodze pięknego Wodza jednego z plemień i zakochała się w nim (na początku platonicznie) bez pamięci.
Tak bez pamięci, że po kilku miesiącach cierpienia i katuszy z powodu miłości, sprzedała dom i wszystko, co miała (auto, polisę na życie i pralkę o niemiecko brzmiącej nazwie Miele), spieniężyła fundusz emerytalny i - spakowawszy trochę ciuchów - ruszyła na poszukiwania ukochanego.
Miłości- jak wiadomo, o czym piszą poeci - trzeba zaufać, więc po pewnym czasie odnalazła swojego Upatrzonego a jej serce zabiło jeszcze mocniej.
Facet się zdziwił na początku, że egzotyczna baba - i do tego blondynka - pcha mu się sama w objęcia, no ale musimy wiedzieć, że Afryka ma inną mentalność, więc przyjął chłop co mu się samo z nieba zesłało i nawet nie musiał otzrymać okupu za kolejną kobietę ani darów dostwać w wianie. Czyli postęp wyraźny tu zaszedł od tradycji czarnego lądu!
Po krótkiej i brutalnej inicjacji na stojaka od tyłu, trudno porównywalnej z cywilizowanym stosunkiem seksualnym jakże dobrze nam znanym (podczas którego partnerka musi być usatysfakcjonowaną), nasza bohaterka została natychmiast zagoniona do prac domowych i w obejściu, podobnie, jak zasuwaly trzy inne żony wodza, które po inicjacji się zaraz pojawiły nie wiadomo skąd.
Nasza blondynka, zakochana po same uszy a i zadziwiona aktem miłości szybkim i bolesnym, zaczęła natycmiast malować chatę barwnikiem z własnoręcznie schwytanych żyjątek koloryzujących. Później a to budowała komórki z gnoju pomieszanego z gliną, a to orała pole i uprawiała różne ezgotyczne, lub mniej ezgotyczne, rośliny, a to tkała i rodziła w międzyczasie dzieci.
Wodza najczęście nie było w chałupie, gdyż był Wodzem i mężczyzną, a tacy muszą dbać o wizerunek a i pełno spraw na głowie mają, np. spotkania z innymi wodzami, politykę, palenie zioła w męskim towarzystwie i temu podobne, niecierpiące zwłoki sprawy (czyli cos na wzór dżentelmenów angielskich). Był zatem typowym mężczyzną afrykańskim (bo, może z nielicznymi kilkoma wyjątkami samczymi ze stolicy kraju).
I tak po kilku latach, gdy się totalnie zapuściła (bo tam fryzjerów na wioskach ani manicure to nie mają), utyrała, nabawiła odcisków i robaków, wychudła, piersi jej opadły do pępka i spaliła skórę doszczętnie, nagle zobaczyła, że to nie była miłość a tylko zauroczenie!!!!!!
I z pochyloną głową pomyślała o dobrodziejstwie cywilizacji i o braku smrodu. Zabrała więc pokornie swe rzeczy z szufadki u Woda i pokornie powróciła do cywilizacji, aby tam napisać książkę, którą teraz, nie wiadomo dlaczego, czytają miliony kobiet na świecie, wzdychając.
Gdyby tej ksiązki nie napisała i nie odniosła sukcesu, nie miałaby na emeryturę ani grosza odłożonego.
A Wódz? Myślicie, że rozpaczał? Normalnie to by się puścił w pogoń za uciekającą żonką i by ją wybatożył, ale, że ta egzotyczna baba sama przyszła to i dał jej spokój, biorąc sobie dla pocieszenia kolejną dziewięciolatkę z sąsiedniego plemienia.
Więc tak do końca to nie wiadomo, czy Dogoni w ogóle zdają se sprawę z daru, który mają. Dla nich to normalka, tak jak dla nas wyjście do sklepu, z czego nikt nie robi jakiejś wielkiej sprawy a poeci nie piszą o tym wierszy.
A dla nas przyjarka (od słowa: jarać się - cieszyć się niesamowicie)
Dopiero, jak przyjedzie do nich (Dogonów) taki np. Erich Daniken (przez niemieckie "a umlaut" pisany), to im wyjaśni, że są potomkami kosmitów i nawet napisze to w swoich książkach. I nawet może mu uwierzą, a może i nie, bo są przecież mądrzejszym ludem, niż my z cywilizacji, którzy zabijamy się nawzajem i samych siebie też. Którzy jesteśmy egoistycznymi dupkami, wpatrzonymi tylko we własny ser. I którxy nawet nie pomyślimy o Afryce, bo po co.
Więc owo stwierdzenie, zręcznie sugerowane przed przedmówczynię: "miłosna sól" jest jak najbardziej godne polecenia.
To piękne jest też, że można z Toba dskutować o poezji na różnych poziomach, np. na dobrocobrowym. Zaleta Autora to niewątpliwa, bo inny mógłby się zgoła obrazić i nasurmaczyć, że w taki sposób kala się jego niebiańskie Dzieło.
A wszak w życiu chodzi o to, żeby podchodzić do wielu rzeczy z dystensem. I to odczytuję w Twoim wierszu o Dogonach, którzy nie maja lekko, choć o tym nie wiedzą.
Ale też pisząc o dystansie mam na myśli osoby rozdające błogosławieństwa i przekleństwa na PP, z powodu opinii których wielu poetów spać i jeśc nie może, tak się tym przejmują!
Więcej dystansu, ludzie!
Z ukontentowania nad treścią i formą aż piszczę!
Do następnego,
DoCo