- Dość już, ja was proszę! – wystękałem płaczliwie. – Ja już nie mam sił! Wykończycie mnie! Ratunku!
Moje krzyki, oczywiście, wywołały efekt zupełnie przeciwny do zamierzonego. Oprócz wzmocnionej salwy śmiechu poczułem, że zamiast dwóch kolan, ugniatających dotychczas kości mojego kręgosłupa, mam teraz na plecach jakby ich nieco więcej. Czyli przeciwnik skonsolidował siły i obydwaj moi ciemiężyciele przystąpili do ataku. Pomyślałem, że jednak moja argumentacja nie była trafna, bo jakoś zupełnie ją zlekceważyli… Cóż! – naszła nowa myśl. – Sam sobie zgotowałeś ten los! Czego teraz chcesz? Przecież ich tego nauczyłeś!…
Bliższą znajomość z nimi zawarłem przed Wielkanocą, ponad rok temu, w bardzo podobnych okolicznościach, czyli leżąc na podłodze. Też w salonie, ale to nie był ten salon. Tamten był jeszcze większy i wypełniony gośćmi, których nieoczekiwanie spotkaliśmy i zaprosiliśmy wtedy z Dorotką na święta, do jej rezydencji. Goście siedzieli więc przy stole, a my we trzech, troszkę ignorując towarzystwo, leżeliśmy na parkiecie, próbując sklejać modele samolotów, które przywiozłem im w prezencie. Piotruś i Pawełek. Bliźniacy. Moi synowie, którzy dopiero tamtego dnia dowiedzieli się, że to ja jestem ich ojcem.
Znali mnie wcześniej, bo przecież bawiłem się z nimi w lecie nad jeziorem, ale wtedy, dla nich byłem tylko znajomym mamy. Teraz, kiedy powiedziała im jasno, że to jest tatuś, który będzie tu już mieszkał, podeszli do tego bez emocji, jakby z pewnym zdziwieniem, ale też bez lęku. Powiedziałbym, że raczej obojętnie. Jeszcze nie wiedzieli co to oznacza mieszkać na co dzień z tatusiem. Podobnie było, kiedy wręczyłem im prezenty. Pudełka z modelami samolotów do sklejania.
Długo zastanawiałem się wcześniej co im kupić, wiedziałem przecież, że się spotkamy, bo Dorotka jeszcze w Moskwie zaprosiła mnie na święta. Sugerowała nawet, żebym niczego nie przywoził, bo oni przecież mieli wszystko. Ja jednak pamiętałem, jak opowiadała o ich plastycznych zapędach. I trafiłem w dziesiątkę!
Najważniejsze jednak było to, że zaproponowałem im wtedy swoją pomoc przy sklejaniu. Przecież byli jeszcze zbyt mali, żeby samodzielnie podołać temu zadaniu, trzeba było im pokazywać to i owo, więc się zaangażowałem! A wtedy lody pękły. Tatuś okazał się dobrym towarzyszem zabawy, pomocnikiem, który nawet zignorował innych wujków i ciocie, żeby być z nimi. Zaakceptowali wtedy moją bliskość, bezpośredni kontakt z ich ciałami bo już wtedy, jako przerywnik skupienia i cierpliwości przy klejeniu, pozwalałem im, żeby na mnie siadali, skakali, trochę też dokuczaliśmy sobie łaskotaniem i… poszło! Od tamtego czasu uwielbiali, gdy kładłem się z nimi na podłodze, stając się partnerem w zabawach. I domagali się tego, gdy przez kilka dni nie miałem ochoty być obiektem ich tortur.
Leżałem na parkiecie brzuchem na dół, z bezładnie rozłożonymi rękami i ciężko dyszałem. Nie chciało mi się nic. Z góry, przy większej odległości, musiałem chyba wyglądać jak stara, rozdeptana żaba, ale chłopcom to wcale nie przeszkadzało. Nie mieli zamiaru niczego mi darować.
Z dużym wysiłkiem próbowałem podnieść się na łokciach i kolanach, a wtedy nacisk na kręgosłup jakby zelżał. Na chwilę. Bo gdy się podniosłem, dwóch niezwykle ruchliwych jeźdźców natychmiast mnie dosiadło i nie dało się już odpędzić. Z takim też ciężarem na plecach, okrążyłem na czworakach leżący dywan, po czym padłem niemal na twarz, nie reagując już na ich kopnięcia piętami, udające dźganie wierzchowca ostrogami, czym też sprawiłem im wyraźny zawód. Zawiedzeni, zeszli ze mnie, tym niemniej podwójny, perlisty śmiech oznajmiał, że i tak czują się zwycięzcami. Musiałem w duchu przyznać im rację. Wygrywali ze mną dzisiaj. Nie pierwszy raz zresztą.
Byłem zmęczony. Lato w tym roku przyszło nieco za wcześnie i chociaż był dopiero początek czerwca, temperatura dniem przekraczała trzydzieści stopni, a nocą utrzymywała się w okolicach dwudziestu. I chociaż zarówno w banku jak i w aucie, a nawet tutaj, w salonie, klimatyzacja działała, to każde wytknięcie nosa poza te strefy, skutkowało wystąpieniem potu na całym ciele. A przecież nie mogłem sobie pozwolić na paradowanie w pracy bez krawata i w krótkich spodenkach! Dorotka, moja szefowa, bezpardonowo wygoniłaby mnie do domu!
Dorotka… Najpiękniejsza dziewczyna pod słońcem, która kiedyś wygrałaby wszystkie konkursy piękności, gdyby tylko w nich wystartowała! Która kiedyś nie widziała potrzeby, aby obdarzyć mnie chociażby przelotnym spojrzeniem…
Dorotka… Czternaście lat ode mnie młodsza, wyglądająca jeszcze młodziej, która jednak przed laty została moją wakacyjną kochanką i owoce tamtego związku ciągle mnie teraz szarpały po plecach, domagając się następnej przejażdżki…
Dorotka… Amerykańska milionerka od dawna, od pięciu miesięcy doktor nauk ekonomicznych uniwersytetu Yale, od piętnastu – prezes banku Solution Poland S.A. i od dwóch lat moja bezpośrednia przełożona w pracy…
Dorotka… Od czterech dni moja, jak najbardziej oficjalna, legalna żona. Dzisiaj był czwartek, a w poniedziałek, w miejscowym ratuszu, zawarliśmy cichy, formalny związek małżeński, o którym mało kto wiedział…
Przypomniałem sobie jak przed wieloma laty wyglądało nasze pierwsze zetknięcie się w pociągu. Gdy w świetle paskudnego, sinego światła wagonowej lampy, ujrzałem na jej serdecznym palcu obrączkę. Zastanawiałem się wtedy, jak od strony faceta wygląda życie z taką nieziemsko piękną dziewczyną. Cóż! Teraz już wiedziałem. Już się przekonałem co to oznacza, bo mieszkaliśmy razem piętnasty miesiąc.
I nie mogę powiedzieć, że byłem na to przygotowany… Co za paradoks!
Siedziała niedaleko nas, na skórzanej sofie. Nogi podkurczyła pod siebie, a na kolanach umieściła laptop, na ekranie którego przeglądała bieżące serwisy wiadomości giełdowych i finansowych. To był jej cowieczorny rytuał, bo tylko wtedy miewała wolne chwile na takie i podobne zajęcia.
Od czasu do czasu odrywała wzrok od ekranu i obrzucała nas dobrotliwym, dumnym uśmiechem. Była szczęśliwa i zadowolona, obserwując nasze zabawy. Czasami mówiła mi to wprost, kiedy się kochaliśmy, ale nie potrzebowałem nawet jej słów. Czułem to wewnętrznie i wiedziałem. Wiedziałem i widziałem, że moja obecność w tym domu, coś w jej życiu wyprostowała. I zdjęła z niej niemały ciężar.
Tyle, że to się niemal namacalnie przekładało na jej zaangażowanie zawodowe. Im więcej rodzicielskich obowiązków z niej zdejmowałem, tym bardziej poświęcała się pracy. A przy okazji mnie, szefa zespołu jej doradców, eksploatowała w firmie niemiłosiernie.
Pamiętam tamtą kolację w klubie „Talizman”, jakieś półtora roku temu, gdy Dorotka opowiadała Marcie, mojej poprzedniej żonie, jak wygląda jej życie, życie amerykańskiej milionerki w Nowym Jorku. Bo wtedy tam mieszkała. Powiedziała jakoś tak: „praca, dzieci, dom, sen, praca, dzieci, uczelnia, dom, sen, praca… i tak na okrągło”. Przyjąłem to wtedy trochę obojętnie, sądząc po cichu, że lekko przesadza, jednak myliłem się. Kiedy zamieszkaliśmy razem, przekonałem się, że to nie były żarty. W Polsce, jej powszednie dni wyglądały bliźniaczo podobnie. Praca, dom, dzieci, sen, praca, dom, dzieci, sen…
A nie! Doszedł jeszcze jeden czynnik. Seks przed snem. Nie wyobrażała sobie wieczoru bez seksu. No i zajmowanie się dziećmi, z coraz bardziej widoczną ulgą, spychała na mnie bez najmniejszych ceregieli. A gdy kiedyś spróbowałem protestować, burknęła tylko:
- Odrób chociaż trochę z tych lat, kiedy mieli wyłącznie mnie! Niech się tobą nacieszą!
No i próbowali się mną nacieszyć. Najczęściej bezpardonowo, nie zwracając najmniejszej uwagi ani na moje zmęczenie, ani nastrój do zabawy. A ja przecież osiągnąłem w tym roku pięćdziesiątkę! I zmęczony bywałem coraz częściej. Bo tempo, które narzucała w pracy, było niesamowite!
Kiedyś, gdy po latach niewidzenia spotkaliśmy się ponownie, Dorotka sama opowiadała mi o tym. A pracowała w centrali banku, w Nowym Jorku. Zawsze była maksymalistką i we wszystko angażowała się całkowicie. Miałem zresztą tego dowód, bo przecież wcześniej spędziliśmy razem całe wakacje. Widziałem jak się zachowuje i znałem jej poglądy. Ale to było lato, czyli niewiele obowiązków, za to dużo przyjemności.
O tym samym opowiadała też Lidka, gdy spotkaliśmy się po moim wyjeździe. I nawet sam przekonywałem się już w Moskwie, kiedy z nią współpracowałem i beształa mnie czasem za telefony o niewłaściwej porze dnia.
Przyjmowałem wtedy to wszystko spokojnie, ale wewnętrznie z niedowierzaniem. Bajki jakieś! Kto wytrzymałby taki reżim? – myślałem. – W dodatku żeby samemu sobie taki narzucać? W imię czego? Pracy dla firmy? I co z tego ma? Dla banku zarobiła setki milionów dolarów, a sama zarabiała kilkaset tysięcy rocznie… Ułamek tych dokonań!
A jednak to ona miała rację…
Niczym pracowity futbolista, którego talentu nie odkryli trenerzy w juniorskim wieku, dość przypadkowo „załapała się” do wiodącego klubu i własnym staraniem, z głębokich rezerw, dopracowała debiutu w pierwszym zespole. I to w ważnym meczu! Co więcej, już na początku pierwszej połowy, po samodzielnym rajdzie zdobyła gola! Cud? Takie cuda w tej branży nie bywają. Przypadek? Może i tak…
Ciągle pamiętałem jednak wróżbę moskiewskiej Cyganki. Dobrze nam wtedy wróżyła…
Mnie powiedziała, że nie mam już domu… Skąd to wiedziała? Skąd wiedziała, że Marta wystawiła mnie do wiatru? Przecież, oprócz Marty, nikt tego jeszcze nie wiedział! Nie zrozumiałem wtedy jej słów, jednak się sprawdziły!
Ale z Dorotką, cyganka nie bawiła się w dwuznaczności. Pamiętam jak poderwała ręce, kiedy ich dłonie się zetknęły. Po czym wyłożyła kawę na ławę. Że los będzie jej posłuszny. Że da jej nawet to, o co głośno nie poprosi, a tylko zechce w myślach. Że sama jest panią swojego losu, a on się jej boi, chociaż lubi brykać. Tak się też dotąd działo. Dorotka dostawała niemal wszystko co chciała. Przypadek?
Owszem, przypadek. Tylko, jak kiedyś powiedział pewien znany generał, istota geniuszu polega na tym, aby potrafić cierpliwie czekać na okazję, żeby następnie ją wykorzystać. A Dorotka wykorzystała pierwszą, która się nadarzyła. I to jak!
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt