Wróciłam. Zacznę od tytułu. A może należałoby od końca? „Pod wezwaniem safo”. Hmm… U kogo innego w tytule z miejsca usadziłabym Safonę, ale u Ciebie nie jestem pewna. Jeśli Safo- to dwa tropy: poezja i miłość z Lesbos. To drugie, zważywszy na rozwinięcie, jest chyba drogą w interpretacyjną przepaść. Jednak - lira.
„Pod wezwaniem”… Eureka! Jak kościół, a więc o świątynię poezji idzie, toteż daruję sobie lesbijskie ścieżki. „Porządek, chaos, przypływ, odpływ”- nieodłączna sinusoida „mąk” poety, która znika w „dali” („sinusioidali”), bo? gdy?- czysty przypływ natchnienia?
W (od)dali dwuznaczny mo(j)żesz plus skontaminowany krzak gorejący z rozstępującym się Morzem Czerwonym w „gorejące morze krwi”. Jeśli przyczepimy Mojżesza bez „j” do poprzedzających wersów przeczytamy: „możesz”- możesz tworzyć, pisać, sinusoida zmieniła się w linie prostą, jest wena, pegaz bryka, „radość tworzenia”.
Ale za chwilę: „mojżesz nie pozwoli zobaczyć gorejącego morza krwi”- nie docieramy do trzewi wiersza, coś blokuje, nie pozwala… cud rozstąpienia wód, „topless topieli”, nie jest cudem- cudem byłoby utaplać się, utonąć w gorejącym morzu krwi.
Oj, introwertko, aż się spociłam ;-) W dodatku nie wiem, czy mnie nie zawiodłaś gdzieś na manowce, bo źle chwyciłam nić. Ale i tak- było warto pobłądzić w tym labiryncie. Dziękuję.