Wykolejeni - ipsylon
Proza » Obyczajowe » Wykolejeni
A A A

Mój pobyt w miasteczku dobiegał końca. Od dłuższego czasu ignorowałem subtelne sygnały, że najwyższy czas spakować manatki i podążyć w dalszą drogę. I tak zabawiłem tu długo, nigdy wcześniej nie siedziałem w jednym miejscu dłużej niż miesiąc, nie mówiąc o poznawaniu nowych przy... ekh... przepraszam... znajomych. Ciągnąłem za sobą ogon w postaci przywiązania i akceptacji. Dwie zawzięte suki, które nieustannie próbują mi wmówić, że nie mogę bez nich żyć. Często widzę je we wstecznym lusterku swojego pickupa. Wtedy wciskam gaz do dechy, nie zważając na konsekwencje. Przeważnie jeżdżę autostradami międzystanowymi, ale równie dobrze może to być targowisko w godzinach szczytu czy szkolna wycieczka na przejściu dla pieszych. Nie mam żadnych hamulców. Szczękowe w samochodzie się starły, moralne stępiły jak piła łańcuchowa w piasku. Gnam na złamanie karku, byleby zgubić ogon. A dwie suki w zielonym gruchocie - przypominającym bardziej ogórka niż samochód - tłuką wtedy wściekłe w deskę rozdzielczą. Posyłam im środkowy palec i jeszcze przyspieszam, choć pickup wyje, jakby miał się za chwilę rozlecieć. Łożyska zagłuszają wrzeszczące na cały regulator radio basowym buczeniem, amortyzatory strzelają jak w dobrym westernie, a buda prawie odfruwa. Wyglądam jak psychopatyczny morderca w horrorach klasy B; auto słychać z kliku kilometrów, wydzieram się  wniebogłosy, spod maski buchają kłęby pary, ale ja mknę przed siebie. Brakuje mi tylko grupy napalonych nastolatków; dwójki tępych dziewuch w bikini, jurnych kolesi po solidnej porcji trawy i sztywniaka w okularach, który później prawie zawsze rzuca im pretensjonalne „A nie mówiłem?”. Nawet radiowozy nie mają odwagi mnie zatrzymać, a gdy próbują, pokazuję im, co potrafi mój zdezelowany, ale wciąż pięciolitrowy silnik. Jeśli nie nadążam, zasypuję ich gradem czarnych spalin. Mówię wam, ten samochód to dar od samego Diabła. Kopci jak piekielny kocioł i pędzi, jakby Szatan podpalił mu opony. Czuję się w nim jak król szos, władca asfaltowych czeluści. I pomyśleć, że ściga mnie babski duet w pojeździe jak korniszon.
Wstałem dzisiaj wcześniej, czyli blisko południa, i od razu doznałem niepokojącego przeczucia, przedziwnej świadomości, że coś jest bardzo nie w porządku; jakbyś w trakcie pocierania zapałki zorientował się, że w pokoju śmierdzi gazem. Ułamek sekundy, który uzmysławia ci, że znalazłeś się w paskudnym położeniu, ale nie daje drugiej szansy. Wskoczyłem w wytarte dżinsy, zaczepiłem palcem o dziurę w materiale. Zachwiałem się i stąpnąłem ciężko nogą o podłogę, rozdzierając materiał. Na nogawce od kolana w dół wykwitła przepiękna dziura. W tym momencie kompletnie straciłem równowagę, runąłem na zaplamiony dywan. Ręce wciąż trzymałem po obu stronach spodni, więc wyrżnąłem głową o ziemię. Cudem uniknąłem złamania nosa, zahaczyłem biodrem o nocną szafkę, obiłem żebra, a mimo to nadal nie puszczałem tych zasranych spodni. Puściłem wiązankę niewybrednych epitetów. Dopiero znajome przekleństwa zwolniły ręce. Schowałem twarz w oślinioną poduszkę. Krzyczałem, dopóki nie straciłem tchu. Odsunąłem twarz i głośno wciągnąłem powietrze. Policzyłem do dziesięciu – kilkanaście razy – po czym znowu nakryłem się materiałem. Bóg jeden raczy wiedzieć, ile czasu bujałem się przy łóżku, dając upust histerii. Frustracja rodzi gniew, gniew rodzi nienawiść, dalej jest już tylko gorzej. Coś o tym wiem. Przemierzam niezliczone kilometry autostrad, uciekając przed wszystkim: ludźmi, życiem, sobą. Ten na dole się mnie wyparł, ten na górze wstydzi. Pierdolona banicja.
Z wielką trudnością podniosłem się na nogi. Ból początkowo przesłonił mi mój wcześniejszy niepokój. Stanąłem więc przed zamkniętymi żaluzjami, gapiąc się tępo w nikłe paski wpadającego słońca. Znowu dopadła mnie obezwładniająca bezradność, brak chęci na wykonanie najmniejszego ruchu. Męczyło mnie stanie, ale nie miałem ochoty usiąść. Byłem głodny, ale na widok jedzenia przewracało mi się w żołądku. Tkwiłem w koszmarnym zawieszeniu, dopóki za oknem nie przemknęły dwa kształty. Poruszały się szybko, szepcząc coś do siebie. Po głowie przeszła mi straszna myśl; znalazły mnie. Zapadła dziura, gdzie sam trafiłem przez przypadek, brnąc przez błotniste drogi, okazała się niewystarczającym schronieniem. Te dwie gnidy nigdy nie dają za wygraną. Mógłbym zostać w pokoju i czekać, w sumie nawet polubiłem te spleśniałe cztery ściany z tandetną tapetą w groszki, ciasną łazienkę, śnieżący telewizor z kiczowatym porno na większości kanałów, kłujące sprężynami łóżko, bezużyteczną szafkę nocną, lampkę bez żarówki, pilota bez baterii, kuchnię ze złamanym stołem, strzelającą iskrami mikrofalę, cieknącą lodówkę... To miejsce ma dla mnie smak przeterminowanej konserwy z „Delikatesów Charlesa”, czerstwego chleba z piekarni Boba, herbaty ekspresowej z pobliskiego sklepu samoobsługowego (pół tysiąca torebek za dolara). Ekspedientka ostatnio nawet uśmiechnęła się do mnie. Zostawiłem resztę i uciekłem. Uśmiech, jakie to obce, paraliżujące. Wszystko zwiastowało, że jest źle. Bardzo źle. Senna atmosfera i słodka bezczynność uśpiły moją czujność. Nie mogłem tu dłużej zostać. Z każdą kolejną minutą narażałem się na coraz większe niebezpieczeństwo. Przeklęte siostrzyczki dotarły do miasteczka, znalezienie mojego pokoju to kwestia godzin, ba, minut! Nie było czasu na układanie planu. Musiałem uciekać.
Spakowałem resztki prowiantu, schowałem czyste ciuchy do wysłużonej torby, a mokre ubrania do foliowego worka. Nie powinny skisnąć, powieszę je na sznurku podczas jazdy. Nie ma nic lepszego nic gorące pustynne powietrze, najskuteczniejszy morderca wilgoci. Miałem nadzieję, że zabrałem wszystko. Szkoda byłoby coś zostawić. Każda część bagażu jest dla mnie cenna, nawet szczoteczka do zębów z kompletnie wytartym włosiem. Zwiedziła spory kawałek świata, najpierw jako przyrząd do czyszczenia, później jako mikrofon, przy którym wtórowałem największym rockowym głosom wszechczasów. Mogę przytoczyć więcej przykładów: podarta maskotka królika, dzięki której dostałem darmowe wejście na „Donnie Darko”, książka „Wszystko co mężczyźni wiedzą o kobietach”, pasjonująca lektura, kto czytał, ten wie. Muszę niebawem kupić nowy egzemplarz, aktualny jest strasznie zniszczony, część tekstu się zatarła. Jest jeszcze kilka drobiazgów, ale o tym może później, jeżeli w ogóle.
Otworzyłem drzwi pokoju i ostrożnie wyjrzałem na zewnątrz. Klaustrofobiczny korytarz w kolorze wymiocin świecił pustkami. Z pokoju z lewej dobiegł mnie dźwięk butelki tłuczonej na czyjejś głowie, z drugiego końca para kochanków dochodziła do finału. Na palcach wymknąłem się tylnymi drzwiami. Co chwila nerwowo zerkałem za siebie w obawie, że w oddali dojrzę dwie znajome twarze. Że tym razem zobaczę je bliżej niż kiedykolwiek wcześniej. Już widziałem te pełne satysfakcji uśmieszki, haczykowate nosy i niespokojne ręce. Nic takiego się jednak nie stało, choć podczas tego kilkunastometrowego spaceru serce waliło mi tysiąckroć szybciej niż normalnie. Czułem jego pulsowanie dudniące mi w głowie, przyćmiewające wzrok i słuch, odbierające siły. Zataczałem się jak w pijackim transie, ale w końcu dowlokłem się do drzwi ewakuacyjnych. Złapałem za klamkę i mocno szarpnąłem. Nawet nie drgnęły. Niech to szlag! Czy na końcu każdej wędrówki muszę natykać się na napis ZAMKNIĘTE? Dlaczego nie mogę tak po prostu wyjść, wsiąść do samochodu i pojechać dalej? Mocowałem się z klamką, skacząc przy niej, jakby drzwi przytrzasnęły mi jaja. Szarpałem, uderzałem ramieniem, pięściami. Nic. Cholerstwo tkwiło ciasno we framudze. Przymierzałem się do ponownego staranowania magicznego portalu do świata wolności, gdy ktoś stuknął mnie w ramię. Podskoczyłem i krzyknąłem. Straciłem równowagę i upadłem tyłkiem na marmurową posadzkę. Kość ogonową przeszyła fala obezwładniającego bólu, a ja stęknąłem, po czym zamilkłem. Poczułem się jak dziecko w pierwszej chwili po dostaniu klapsa; byłem zszokowany. Zwyczajnie odebrało mi mowę.
Nade mną stała sprzątaczka. Chciałem ją przeprosić za zamieszanie, ale nie musiałem. Patrzyła na mnie jak na świra, jakby w swojej karierze spotykała takich średnio raz na tydzień. Jej współczujące spojrzenie przeszyło mnie na wylot; zostałem zdegradowany do kategorii szkodnika, myślącego karalucha, straconego dzikusa.
- Klucz – powiedziała beznamiętnym głosem.
Przekręciłem głowę w geście dezorientacji. Kobieta sięgnęła do kieszeni, po czym wyciągnęła mały metalowy przedmiot. Wsunęła go do zamka i obróciła. Usłyszałem szczęk mechanizmu i ze strachu podskoczyłem. Sprzątaczka zaśmiała się krótko, śmiechem starej palaczki. Uchyliła drzwi, a do środka dostał się przedsmak zewnętrznego skwaru. Głośno wciągnąłem duszne powietrze. Spojrzałem na plakietkę na chudej piersi starszej pani. Na pożółkłym papierze widniał wydrukowany urzędową czcionką napis MAM NA IMIĘ STEPHANIE W CZYM MOGĘ POMÓC?.
- Dziękuję, już mi pani pomogła.
- Coo?!
- Dziękuję!
- Aaa!
Podniosłem się na nogi i wyszedłem w parne powietrze. Słońce było dzisiaj wyjątkowo bezlitosne, prażyło skórę jak zamożni biznesmeni kurczaka na grillu w sobotnie popołudnia. Poprawiłem plecak, zapiąłem suwak. Odnalazłem w zasięgu wzroku starą stodołę i ruszyłem ku niej. Chciałem pobiec, ale groza motelowego korytarza skutecznie odebrała mi siły. Mój sprint przypominał szarżę debiutanta na wyścigu w workach; nieudolną potyczkę z własnymi nogami. Znowu oczyma wyobraźni zobaczyłem moje stare znajome. Stały w drzwiach stodoły i pospieszały, zawodząc piskliwie TIP TOP TIP TOP. Oczy zaszły mi łzami i przez chwilę świat rozmył się jak fatamorgana, stodoła rozproszyła w brązowy, nieregularny obłok przypominający psi łeb, sucze cienie wydłużyły się do tego stopnia, że prawie muskały mnie po butach, choć do budynku miałem dobre pięćdziesiąt metrów. Słońce stało się niemiłosiernie wielkie i patrzyło na mnie gniewnym płomieniem. Plecak zaciążył mi na plecach jak martwe truchło.
Po chwili zemdlałem.
Gdy się obudziłem, było już ciemno. Skarciłem się w duchu za tak nieroztropne zachowanie. Przecież te dwie suki w każdej chwili mogły mnie zauważyć, zawlec do swojego ogórka i zabrać na jakieś pustkowie, gdzie miałyby ze mnie pożywkę na wiele koszmarnych dni. Ruszyłem głową. Bolała jak diabli. Cholera, znowu migrena. Otworzyłem powieki i zorientowałem się, że słońce nadal stoi na straży. Plecak przygniótł mi głowę i zasłonił cały widok. Zrzuciłem go i promienie poraziły mi oczy, jakby w mózgu wybuchła mi bomba atomowa. Na czworakach zacząłem wlec się do starej stodoły, kroczek po kroczku. Prawym piszczelem szorowałem po suchej ziemi, zdarta skóra po minucie zaprotestowała nieprzyjemnym pieczeniem. Zacisnąłem zęby, człapałem dalej. W końcu dotarłem do wrót budynku. Złapałem za wystającą deskę, zaskrzypiała ostrzegawczo, ale utrzymała mój ciężar. W cieniu wysokiej ściany czułem się znakomicie, jakbym przebiegł maraton i w końcu znalazł się na mecie. Otworzyłem małe drzwi, wcisnąłem się do środka. Uderzył mnie kojący chłód i zapach dawno skoszonej trawy. Pickup stał dwa trzy metry od wejścia, nakryty płachtą. Nie zdejmowałem jej. Wślizgnąłem się pod nią do środka i wyłożyłem się na pokaźnej przyczepie. Stwierdziłem, że przyda mi się krótka drzemka. Zamknąłem oczy.
Z transu wyrwały mnie gryzonie. Szeleściły w suchej trawie, przemierzając swoje prywatne korytarze. Wygramoliłem się spod płachty i zwinąłem ją w kwadrat. Z przyczepy wystawały solidne pręty zespawane z ramą. Rozwiesiłem na nich sznurki, następnie rozłożyłem wilgotne ubrania. Wyglądało to dość komicznie, ale od zawsze byłem praktycznym człowiekiem. Kwestie wizerunku i PR zostawiałem idiotom w czarnych garniturach z dyplomami wyższych uczelni. Teraz, kiedy w końcu złapałem trochę sił, mogłem spokojnie ruszyć dalej. Otworzyłem wrota stodoły i odpaliłem auto. Rozrusznik zakręcił kilka razy i samochód ożył potężnym ryknięciem. Wyjechałem z budynku, uprzednio zostawiając po sobie porządek. We wstecznym lusterku zamajaczył mi kształt wypolerowanego ogórka, więc wcisnąłem pedał gazu, zostawiając po sobie tumany piasku i szaleńczy krzyk ryczącego silnika. Myślałem o wszystkim, co mnie tu spotkało. O uśmiechu ekspedientki, dowcipach Charlesa, gratisach od Boba. To było dobre, oni byli dobrzy. Ale skoro tak jest, to dlaczego teraz czuję się okropnie? Czy taka jest cena stabilizacji? Czy każdy, kto osiada gdzieś na stałe, jest skazany na obecność innych ludzi? Jeśli tak, to nie chcę tego więcej kosztować. Szacunku i dobroci uczymy się od rodziców, obserwując i powielając ich schematy zachowań, stosując się do ich mądrych rad. Sraty-taty. Ja z domu wyniosłem małą walizkę znoszonych ubrań i niewyczerpane pokłady nienawiści, których nikomu nie skąpię. To, że nikt nie chce się częstować, to już inny temat. Dawno temu przestałem oczekiwać czegokolwiek od ludzi poza ich absencją. Najlepszy człowiek to brak człowieka. Mimo to w głowie zakiełkowało niemiłe wrażenie pustki, wrażenie, że poza nieśmiertelnym samochodem, autostradami, muzyką z rockowego kanału i przydrożnymi motelami czegoś mi brakuje. Próbowałem wmówić sobie, że żarty Charlesa, które opowiadał mi podczas kasowania konserw, wcale mnie nie śmieszyły; wcielałem się tylko w rolę. Że drobiazgi od Boba – puszka piwa, energetyczny batonik, przeczytany egzemplarz gazety – nic dla mnie nie znaczyły; brałem je ze zwykłej przyzwoitości, nie wypadało inaczej. Że uśmiech kasjerki w sklepie w ogóle nie podniósł mi kącików ust, nie spowodował nagłej fali ciepła gdzieś tam w środku, nie ucieszył. Kupa pierdolenia bez większego znaczenia, o tak!
Minąłem tablicę wjazdową do miasteczka i pełną parą pognałem przed siebie. Wilgotne ubrania trzepotały na wietrze jak pirackie flagi. Włączyłem radio. Chris Isaac śpiewał „Blue Hotel”. Uznałem to za dobry znak. Zwiększyłem głośność, dodałem gazu. Znów byłem tym, kim czułem się najpełniej.
Wędrowcem.

Po niemal czterech godzinach wskazówka paliwa obwieszczała najgorsze: rezerwa. Do najbliższej stacji zostało dziesięć kilometrów. Na samą myśl o wielkiej, samoobsługowej stacji z wielkim sklepem i restauracją zrobiło mi się słabo. Gadatliwa klientela i obsługa z przyklejonymi uśmiechami. WITAM POLECAM DZIĘKUJĘ PRZEPRASZAM PROSZĘ ZAPRASZAM PONOWNIE... Skaczą nad ludźmi jak nad inwalidami. Może poproszę, żeby zanieśli mnie do samochodu, bo bolą mnie stopy.
Los chociaż raz postanowił się do mnie uśmiechnąć. Zamiast przenośnego centrum handlowego zajechałem na niewielką prywatną stację z trzema dystrybutorami. Budynek był mały i mieścił sklep z rzędem półek na jednej ze ścian, ciasną toaletę i kasę okrutnie wciśniętą w jeden z kątów przy oknie. Za ladą stał starszy pan walczący z krzyżówką. Wszedłem do środka i stanąłem zgarbiony przed kasjerem. Zagryzał długopis, wpatrując się puste hasła.
- Afekt.
Jego bystre oczy zmierzyły mnie znad grubych szkieł okularów.
- Proszę?
- Afekt. – Pokazałem jeden z kwadratów i przesunąłem palcem w lewo. – „Ekspresja emocji”. Afekt.
- Dziękuję, Watsonie.
Zaśmiał się, po czym wykonał numer, który na zawsze utkwił mi w pamięci. Wypełnił całą krzyżówkę, zapisując litery w kratkach od lewej do prawej, z góry na dół, nie czytając podpowiedzi. Robił to machinalnie, automatycznie, jak facet rozpinający rozporek nad sedesem. Po chwili wypełnił całą kartkę. Nie musiałem sprawdzać, wszystko było tak, jak powinno. Zmarszczyłem brwi. Spuściłem głowę, zapłaciłem za paliwo oraz napój z charczącej lodówki.
- Radziłbym ci się odświeżyć, młody człowieku. Kiepsko wyglądasz – powiedział mężczyzna.
Poszedłem do łazienki na randkę z ciepłą wodą i mydłem. Rzeczywiście wyglądałem nieciekawie. Miałem podkrążone oczy, brudne włosy i nieświeży oddech. Przynajmniej z tej walki wyszedłem zwycięsko. Staruszek aż krzyknął dziarsko na mój widok.
- No proszę! Warto było zainwestować w ciebie maszynkę i szampon na koszt firmy.
- Dziękuję panu.
- Tacy jak mu musimy trzymać się razem – odparł. – Jedź już, bo ogórek zaraz usiądzie ci na tyłku.
Nie do końca rozumiałem, skąd o tym wiedział, ale uśmiechnąłem się blado i wyszedłem. Jeśli miał rację, to faktycznie muszę się uwijać. Teraz moje odbicie w szybie samochodu wyglądało o wiele lepiej. Wsiadałem do auta, gdy na szybę spadła mi kartka papieru. Plasnęła nad wycieraczką, po czym przykleiła się do zewnętrznej strony szkła. Wystawiłem rękę i przeczytałem ogłoszenie na kartce.
ODDAM SIĘ W DOBRE RĘCE! JESTEM ZWYCZAJNĄ DZIEWCZYNĄ, MAM 24 LATA I SZUKAM KOGOŚ, KTO PRZYGARNIE MNIE DO SIEBIE. MIESZKAM Z RODZICAMI, KTÓRZY CIĄGLE SIĘ KŁÓCĄ, I MAM ICH SERDECZNIE DOŚĆ. ZAPOBIEGNIJ TRAGEDII I ZABIERZ MNIE ZE SOBĄ. PROSZĘ.
P.S. JEŚLI JESTEŚ NAPALONYM EROTOMANEM I CZEKASZ NA TANIĄ DUPCIĘ, SCHOWAJ ŁAPY DO KIESZENI I ZRÓB SWOJEMU WĘŻOWI DOBRZE, BO TYLKO NA TYLE ZASłUGUJESZ!
Z drugiej strony kartki był napisany odręcznie numer telefonu.
Przeczytałem tekst raz, drugi, trzeci, od początku do końca, od końca do początku. Nie wierzyłem własnym oczom. Zastanawiałem się, skąd na takim pustkowiu mogła przylecieć ta wiadomość. I kto ją napisał. Siedziałem za kierownicą, biłem się z myślami. W sumie i tak jechałem przed siebie, nic nie stało na przeszkodzie, by zadzwonić, dowiedzieć się czegoś o nadawcy. Wróciłem do staruszka i poprosiłem o telefon. Wykręciłem numer.

Pierwsze podejście okazało się kompletnym niewypałem. Po długim sygnale oczekiwania przywitała mnie seria krótkich trzasków. Odłożyłem słuchawkę i zaraz spróbowałem ponownie. Tym razem zerwało po kilku sekundach łączenia. Mężczyzna za kasą zmierzył mnie współczującym wzrokiem i zgarnął drobne.
- Może innym razem będziesz miał więcej szczęścia.
- Na pewno – zirytowałem się.
Wróciłem do samochodu. Odpaliłem silnik i wrzuciłem bieg. Mimo to nadal nie ruszyłem się z miejsca. Może tajemnicza dziewczyna właśnie teraz czeka przy telefonie? Za pierwszym razem odrzuciła, bo była w złości i nie panowała nad emocjami. Może za mocno rzuciła aparatem i drugie podejście z góry było skazane na porażkę przez wyrwany kabel? Teraz miała czas, aby ochłonąć, podpiąć maszynkę z powrotem i czekać cierpliwie na wybawiciela. Ile mogła sterczeć przy szafce z podniesioną nerwowo ręką? Pewnie niewiele. Ona traci nadzieję, a ja cenny czas. Wybiegłem z kabiny.
Wszedłem znów do środka z determinacją wyraźnie wypisaną na twarzy. Staruszek o nic nie pytał, tylko wyjął spod lady telefon.
- Powodzenia – wyrzucił, po czym opuścił swoje stanowisko, by poprawić batoniki na półkach.
Po raz kolejny (ale nie ostatni, jasno to sobie uświadomiłem) wystukałem na klawiaturze numer. Sygnał łączenia był czysty i trwał chwilę. Zaraz później w słuchawce usłyszałem dziewczęcy głos.
- Słucham?
Zamarłem. Nie szykowałem scenariusza na tę rozmowę. Chyba myślałem, że zamiast lakonicznego pytania dowiem się czegoś więcej, że rozpoczęcie tej szalonej znajomości będzie o wiele łatwiejsze. Chciałem usłyszeć garść wyczerpujących szczegółów i tylko przytakiwać, kiedy zajdzie taka potrzeba. Tymczasem pierwszy ruch należał do mnie. Ogarnęła mnie fala dzikiej bezradności. Zacząłem przewijać mój ubogi słownik rozmówek damsko-męskich.
- Cześć, dzwonię w sprawie ogłoszenia.
Zapadła chwila ciszy, widocznie nie tylko ja miałem problem z komunikacją. Trochę mnie to uspokoiło.
- Jesteś na stacji u Grega?
Rozejrzałem się dokoła. Stacja na pewno, imię nic mi nie mówiło. Odwróciłem się do staruszka, przytakiwał mi coś zawzięcie, nie ruszając ustami.
- Czy stary robi do ciebie miny? – zapytała nagle. – Tak, na pewno. Słuchaj uważnie, nie będę dwa razy powtarzać. Przy wyjeździe skręć w prawo, ale nie wjeżdżaj dalej na autostradę. Przejedź jakiś kilometr i skieruj się na starą drogę przy opuszczonym przystanku. Prawdopodobnie będzie cię czekać najtrudniejsza przejażdżka w życiu, ale jeśli dasz radę, dotrzesz do jednorodzinnego domu przy drodze. Poznasz go po odmalowanym ganku i podróżnej torbie na schodach. Zatrzymaj się i czekaj.
- Zaczekaj. Coś mi tu śmierdzi. Mówisz to komuś, kogoś nawet nie widziałaś, kogo słyszysz po raz pierwszy w życiu. Skąd mam wiedzieć, że na miejscu nie wytniesz mi nerki i nie sprzedasz na czarnym rynku? I skąd wiesz, że nie jestem gwałcicielem ani mordercą?
Odparła z takim samym spokojem, z jakim tłumaczyła mi drogę.
- Greg wie, a on zna się na ludziach. W przeciwnym razie wąchałbyś ziemię w krzakach pod obwodnicą.
Spojrzałem na staruszka. W żadnym stopniu nie wyglądał na groźnego. Poruszał się pewnie, ale nie posądzałem go o jakiekolwiek skłonności do agresji. Wyglądał jak inteligencik na emeryturze; nauczyciel, może wykładowca.
- Nie rozwiałaś moich wątpliwości – stwierdziłem sucho.
Zaśmiała się.
- Nie zamierzam. Zrobisz, co będziesz chciał. Na razie.
I nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, rozłączyła się. Mężczyzna podszedł do mnie i klepnął mnie w ramię. Wyciągnąłem drobne, ale zamknął mi je w ręku.
- Zachowaj je na kawę w miłym towarzystwie. Przydadzą ci się.
Schowałem monety i wyszedłem ze sklepu. Odpaliłem silnik, ale nie mogłem ruszyć się z miejsca. Dopiero gdy na autostradzie dostrzegłem ogórkowo-zielony samochód, wskoczyłem do szoferki i ruszyłem.

Nie miałem problemów z odnalezieniem drogi, ale z samą drogą walczyłem na śmierć i życie. To, co zastałem za opuszczonym przystankiem, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Samotna trasa wśród lasów, gdzie dziury były tak wielkie, że co chwila rysowałem podwoziem o ziemię. Tłumik pickupa ledwo utrzymał się na swoim miejscu, przedni zderzak w kilku miejscach się połamał, wielokrotnie wychodziłem z samochodu, żeby zbierać z drogi ciężkie kłody drewna. Gdy nawierzchnia wreszcie zaczęła jako tako wyglądać, byłem zlany potem, wybrudzony w piasku i piekielnie wkurzony. Zatrzymałem się nad małym jeziorkiem, żeby pobieżnie doprowadzić się do porządku. Teren za małą sadzawką prezentował się o wiele lepiej, więc ten kawałek pokonałem błyskawicznie. Po dziesięciu minutach zza lasów wyłonił się domek, wiejska chata z odnowionym gankiem. Nie widziałem nigdzie podróżnej torby, ale kiedy podjechałem bliżej, faktycznie tam była. Leżała na ogrodowym krześle zaraz przy drewnianym plocie z równo powycinanych desek. Zatrzymałem się w bezpiecznej, aczkolwiek widocznej odległości, zgasiłem silnik. Z otwartego okna dochodziły odgłosy kłótni. Odżyły wspomnienia i w tym momencie wiedziałem, że jestem we właściwym miejscu. Nawet głośny silnik mojego samochodu nie przerwałby dyskusji nawet na chwilę. Zupełnie jakby warczący na cały regulator wóz był codziennością, detalem bez większego znaczenia. Po chwili drzwi wejściowe się uchyliły i stanęła w nich dziewczyna. Ubrana była w obcisłe dżinsy i zapinany sweter w kolorze jesiennych liści. Miała ładną twarz o wąskich ustach, ciemne włosy do ramion powiewały na lekkim wietrze z gracją. Wyszedłem z samochodu i machnąłem do niej ręką. Nie wiem, czemu to zrobiłem. Wyglądałem jak psychol symulujący dziurawą oponę w nadziei na świeżą wątróbkę z głupiego Samarytanina. Dziewczyna wzięła torbę z krzesła i ruszyła w moim kierunku. Oczyma wyobraźni widziałem, jak z domu wybiega zdenerwowany ojciec; szarpie córkę i ciągnie z powrotem do środka, jak zapłakana matka patrzy na mnie umęczonym wzrokiem, błagając o pomoc. Widziałem siebie, bezradnego i sparaliżowanego przez irracjonalny strach, zaszczepiony we wczesnych latach dzieciństwa.
Nic takiego jednak nie miało miejsca.
Dziewczyna szła do mnie raźnym krokiem, żywiołowa wymiana argumentów nie przystopowała nawet na chwilę, a ja obszedłem maskę pickupa i wyszedłem ku nieznajomej.
Spojrzenia wyprzedziły nogi. Zanim stanęliśmy naprzeciwko siebie, nasze oczy od dłuższej chwili trwały w mocnym, wzajemnym uścisku. Przeszyła mnie fala mocniejsza od tej, której doznałem w sklepie, gdy kasjerka uśmiechnęła się do mnie. Tam byłem zszokowany. Tutaj czułem, jakby porwało mnie tornado. Dziewczyna przerwała ciszę.
- Dziękuję.
Jej głos na żywo brzmiał o wiele przyjemniej. Przez telefon miałem wrażenie, że rozmawiam z przywódczynią gangu o największym skoku w historii bandy; mówiła protekcjonalnym tonem z lekką nutą irytacji, jakby tłumaczyła zawiłą matematykę debilowi. Teraz była sobą, młodą dziewczyną z bagażem rodzinnych doświadczeń i życiowych wątpliwości.
- Jesteś pewna, że tego chcesz?
- Zmywajmy się stąd.
Wziąłem od niej tobołek i dotarliśmy do pickupa. Podróżną torbę położyłem z tyłu obok mojej. Przekręciłem kluczyk i uruchomiłem silnik. Pięciolitrowy potwór ryknął, wyrzucając z siebie obłok gęstych spalin. Dziewczyna patrzyła przez szybę w kierunku domu, czekając na cud, przejaw jakiegokolwiek zainteresowania. W otwartym oknie świsnęła szklanka, nawet pracujący silnik nie zagłuszył odgłosu tłuczenia.
- Kurwa mać – westchnęła moja nowa pasażerka i spuściła głowę.
Odjechaliśmy.

Nie pytałem o drogę, a ona żadnej nie narzuciła. Tłukliśmy się po trochę po lasach, lecz później znaleźliśmy trasę, dzięki której wróciłem na autostradę. Nie wiedziałem, dokąd mnie... nas zaprowadzi. Miałem to gdzieś. Wielokrotnie chciałem rozpocząć rozmowę, zawiązać nić porozumienia. W myślach układałem pytania i odpowiedzi, ale żadne z nich nie przeszło mi przez myśl. Robiłem więc to, co w rodzinnym domu dopracowałem do perfekcji, czego nauczyłem się przez wiele lat pod czujnym okiem rodziców.
Milczałem.
Gdy wjechaliśmy na autostradę, poczułem błogi spokój. Znowu byłem u siebie. Odetchnąłem z ulgą. Wyludnione szerokie ulice, ja i nic więcej. Teraz ten schemat został złamany, ale, szczerze mówiąc, w ogóle mi to nie przeszkadzało. Czułem, że wrażenie pustki, bliżej nieokreślonej straty, zaciera się. Rozluźniłem się i zaryzykowałem.
- Jak masz na imię?
Spojrzała na mnie. Przez chwilę na jej twarzy malowało się zaskoczenie, ale zaraz ustąpiło miejsca zrozumieniu.
- A jak chciałbyś się do mnie zwracać?
To pytanie kompletnie zbiło mnie z pantałyku. Myślałem, wpatrując się w drogę przed maską samochodu. Długaśna lista moich ulubionych imion sprowadziła się do monstrualnego wielokropka.
- Megan.
Odwróciła do mnie głowę, na jej twarzy malowało się lekkie rozbawienie.
- Dlaczego akurat Megan?
- To ładne imię, pasuje do ciebie. Może zostać?
- Niech będzie. – Uśmiechnęła się. – W takim razie dla mnie będziesz Eddiem, ok.?
Lekkie, niezobowiązujące. Podobało mi się. Przytaknąłem.
- Ile ogłoszeń wywiesiłaś?
Spuściła głowę i splotła ręce na podołku. Włosy zakryły jej połowę twarzy, nadając jej enigmatyczny wygląd. Była atrakcyjna, byłbym głupi, gdybym sądził inaczej.
- Kilka – odpowiedziała niechętnie. – W większości na stacji u Grega. Przykleiłam je do dystrybutorów i słupów, ale wiatr mógł zerwać niektóre z nich. Napisałam to w wielkiej złości, później rozmyśliłam się. Dziecinada, co?
Wcale tak nie pomyślałem. To w gruncie rzeczy normalne. Gniew podsuwa najróżniejsze pomysły, ale gdy emocje opadną, do głosu dochodzi sumienie i wtedy nabieramy głupiej tendencji do bagatelizowania całej sprawy. To chyba dlatego bite żony nie odchodzą od brutalnych mężów, a skrzywdzone dzieci mimo wszystko kochają swoich rodziców.
Bo zawsze myślą, że to był ostatni raz.
- Chcesz o tym porozmawiać?
Rzuciła mi gniewne spojrzenie.
- Nie.. tak... nie wiem...ale chyba jednak tak... chociaż... niech to szlag!
Nie wypowiedziałem ani słowa. Doskonale znałem to uczucie, kiedy chcesz zrzucić z siebie ogromny ciężar, ale tak długo tłumiłeś go w sobie, że urósł do monstrualnych rozmiarów i nie chce przejść ci przez gardło. Przypomina to trochę rodzenie kamienia nerkowego; bolesne, ale konieczne, a na końcu czeka cię błogi spokój.
Megan długo zbierała się w sobie, wreszcie po kilku chwilach zaczęła mówić.
- Podobno mówią, że jestem dla nich ważna, chociaż nie widzą niczego poza czubkami własnych, egoistycznych nosów. Ojciec mnie kocha, matka mnie kocha, ale wzajemnie najchętniej by się pozabijali. Wiesz, jak się czuję?
- Wiem – odpowiedziałem – jak zardzewiały łańcuch scalający coś, co dawno straciło wszelkie pozory przyzwoitości.
Posłała mi uśmiech, specjalny uśmiech zarezerwowany dla ludzi połączonych wyjątkową tajemnicą, rozumiejących się bez słów. Patrzyła na mnie z wyrazem nieśmiałej wdzięczności, jakby znalazła magiczną walizkę, do której może wrzucić część traumatycznego bagażu, pozbyć się emocjonalnego balastu. Czułem, że z każdym kolejnym kilometrem zostawiam samego siebie, że staję się kimś innym. Teraz nie było odwrotu, zabrałem Megan i nie mogę jej tak po prostu odwieźć z powrotem. Rozłożyłem ręce i dałem się ponieść fali, nie zostało mi nic innego.
- Kim są twoi rodzice? – zapytałem. Byłem głodny informacji o niej, każdego szczegółu. Cholera, co się ze mną dzieje.
- Ojciec ma korzenie francuskiej arystokracji.
Gwizdnąłem.
- No proszę! Dynastia Burbonów?
- Burmuszonów.
Zaśmiałem się. Lubię prosty i przejrzysty humor. Na policzkach Megan wystąpił lekki rumieniec.
- A matka...
- Jest niespełnioną boginią domowego ogniska – dokończyłem. Nie musiałem czekać na potwierdzenie, po prostu wiedziałem.
Znowu posłała mi ujmująco-konspiracyjny uśmiech. Teraz wyglądała inaczej, jakby młodziej, jaśniej. W życiu nie przypuszczałem, że kilka zdań potrafi tak odmienić człowieka, zmyć smutek i psychiczne brzemię.
- To było nie fair, prawda? – zapytała nagle. Wyrwałem się z zamyślenia.
- Hę?
- Myślisz, że postąpiłam okrutnie?
Przypomniałem sobie biały samochód dostawczy odjeżdżający sprzed mojego rodzinnego domu i głośno przełknąłem ślinę. Bałem się tej chwili, czołowego zderzenia z rzeczywistością. Megan wyczytała moje zmieszanie i wychyliła się ku mnie z zatroskaną twarzą.
- Co ukrywasz? – zapytała. – Dlaczego uciekasz? Przed czym?
Zatrzymałem samochód i stanąłem na pasie awaryjnym. Wyłączyłem radio. Odkąd wziąłem dziewczynę ze sobą, grało o wiele ciszej. Teraz jednak nawet to mi przeszkadzało.
- Co zrobiłeś? – dociekała dziewczyna. – Nie pytam, czy miałeś problemy z rodzicami, bo to widać na kilometr. Co z nimi zrobiłeś?
Wziąłem głęboki oddech, potem kolejny, i jeszcze jeden. Wypuściłem powietrze i spojrzałem w jej piwne oczy. Szczerość za szczerość.
- Wywiozłem ich.
Spodziewałem się krzyku, spoliczkowania, paralizatora, pogardy. Megan tylko patrzyła na mnie z ostrożną ciekawością, kręcąc głową.
- Chyba nie rozumiem.
- Wywiozłem ich – powtórzyłem. – Miałem dość ciągłych huśtawek między bójkami a słodkościami, od których zbierało mi się na wymioty. Po którejś z kłótni zakradłem się do rodziców, uśpiłem ich solidną dawką środka nasennego i zapakowałem do dużego pojemnika. Zadzwoniłem po samochód dostawczy i wysłałem gigantyczną paczkę do Szpitala Psychiatrycznego w Juniper Hill. W liście poprosiłem doktora Friedkina, u którego leczyłem się przez długi czas, aby zajął się nimi, bo ja już nie miałem na to siły. Gdy facet z firmy kurierskiej odjechał, zniszczyłem wszystkie zdjęcia oraz ślady mojej obecności. Spakowałem najważniejsze rzeczy, zabrałem pieniądze i podpaliłem dom. Nigdy więcej nie wróciłem w tamte strony. Pieniędzy wystarczyło mi na długo, jeśli brakowało, podejmowałem różne drobne prace. Potrafię sobie poradzić. I co myślisz o tym?
Megan patrzyła na mnie szklistym wzrokiem, nie mówiąc ani słowa.
- Trudne sytuacje wymagają trudnych decyzji. Żałujesz, że to zrobiłeś?
- Nie wiem – odpowiedziałem. I to była prawda.
- Ruszajmy – oznajmiła szeptem. - Widzisz te światła w oddali?
Dopiero teraz je zauważyłem. Różnokolorowe błyski świadczące tylko o jednym; gdzieś zawitało wesołe miasteczko.
- Jedźmy tam – zaproponowała. – Ja też mam oszczędności. Zjemy watę cukrową, poszwendamy się trochę.
- Dobry pomysł.
W głębi duszy wcale tak nie myślałem, ale nic nie stało na przeszkodzie, żeby spróbować. Miałem wrażenie, że zgubiłem poprzednią wersję siebie daleko na I-95. Moje własne słowa i zachowanie coraz bardziej mnie zaskakiwały. Czy był sens w dalszej ucieczce?
Pojechaliśmy.

To nie było zwykłe wesołe miasteczko, to był ogromny park rozrywki. Mnóstwo karuzel, mniejszych i większych, nawiedzone domy, diabelskie młyny, strzelnice z nagrodami, mroczne przepowiednie Madame Fortuny. Od nagromadzenia ludzi zrobiło mi się słabo, ale trzymałem fason najlepiej, jak mogłem. Zjedliśmy watę cukrową, wjechaliśmy do domu strachów, gdzie z ręki nieznanego sprawcy podobno zginęła młoda dziewczyna. Wieczór był przyjemnie ciepły, a niebo rozświetlały miriady gwiazd. To był miły czas, coraz bardziej się o tym przekonywałem. Z Megan u boku czułem się potrzebny, ważny, i chciałem, żeby ona czuła się tak samo w moim towarzystwie. Próbowałem ustrzelić dla niej wielkiego pluszowego misia, ale za bardzo trzęsły mi się ręce, więc zdołałem wygrać zaledwie kieszonkowego kurczaka z zabawnie uśmiechniętym dziobem. Megan twierdziła, że jest uroczy, i nie rozstawała się z nim nawet na sekundę.
Na koniec poszliśmy na sporą polankę, gdzie jakiś zespół rozkładał instrumenty. Zabrzmiały pierwsze nuty i ludzie zaczęli się łączyć w pary, bez czekania, jakby za chwilę miał runąć świat, a oni zamierzali zakończyć życie w objęciach swoich ukochanych.
- Będzie zabawa – stwierdziła Megan.
- Nie umiem tańczyć – przyznałem szorstko.
- Ja też nie – żachnęła się i pociągnęła mnie do środka rozkołysanych par.
Przez pierwsze kilka utworów kompletnie nie mogliśmy się odnaleźć, tylko cud uratował nas od wzajemnego zadeptania się. Jednak z każdą kolejną piosenką szło nam coraz lepiej, znajdowaliśmy wspólny rytm. Po godzinie rozumieliśmy się jak stare dobre małżeństwo, patrzyliśmy sobie w oczy, a nogi same niosły nas we właściwym kierunku. Jakaś część mnie krzyczała w środku, ostrzegała, że to się źle skończy, że trzeba było nie czytać ogłoszenia, tylko dalej jechać przed siebie. Nie potrafiłem pozbyć się tego natrętnego głosu. Towarzyszył mi zbyt długo, by teraz tak po prostu przestać. Megan była jak używka; wyrzekałem się jej bliskości przez tyle lat, by teraz przegrać w wielkim stylu, utonąć w niej po uszy. Pani przy mikrofonie zaczęła śpiewać słodkim głosem „Rockin’ Back Inside My Heart”, a ja zauważyłem, jak ogórkowy samochód zatrzymał się niedaleko sceny. Zamarłem, ciało napięło mi się jak struna. Megan odsunęła się i zerkała zmartwiona.
- Co jest?
Podążyła za moim wzrokiem, gdzie z jeżdżącego korniszona wysiadały dwie czarownice, szczerząc zęby. Megan położyła mi dłoń na twarzy i zmusiła do spojrzenia w jej stronę.
- Nic ci nie zrobią – uspokajała mnie. I tak nie mogłem opanować nerwów.
- Musimy uciekać.
Zakryła moje usta palcem.
- Wszystko będzie dobrze – szeptała mi do ucha. Jej głos był łagodny i kojący. Buntownicze krzyki w mojej głowie rozmywały się jak atrament na deszczu. Przytuliła się mocniej, kołysząc biodrami w rytm śpiewającej Julee Cruise. – Rozluźnij się, zamknij oczy.
Wykonywałem jej polecenia jak pacjent podczas hipnozy.
Kręciliśmy się z zamkniętymi oczami wśród dźwięków gitar i eterycznego głosu kobiety na scenie. To był miły czas.
- Zamknij oczy – szeptała. – I tańcz.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
ipsylon · dnia 16.01.2014 08:32 · Czytań: 849 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 5
Komentarze
Quentin dnia 19.01.2014 11:39 Ocena: Bardzo dobre
Kolejna dobra próba.

Niby obyczajowy tekst, a gdzieś i czarownice i jakiś taki wszechobecny mistycyzm albo przynajmniej tajemniczy klimat, jeśli nie mistycyzm bezpośrednio. Już ostatnio zauważyłem, że brniesz w nieco innym kierunku niż zwykle, i co ciekawe to chyba dobry kierunek. Myślę, że jeszcze nie zaprezentowałeś się tak, jakby można tego oczekiwać, ale widać, że odnajdujesz się w tej estetyce.

Czuję, że mamy podobne zainteresowania. Mnie także ciekawi i inspiruje typowo amerykańskie bezdroże. W ogóle jakby zrobić z tego film, wyszedłby typowy film drogi. Jest coś w tym gatunku. Może to kwestia podświadomej ucieczki. Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma, jak to mówią ;)

Mogę tylko pogratulować kolejnego solidnego tekstu. Od strony fabularnej może i nie było fajerwerków, ale nie zawsze muszą być. Co do technicznego wykonania jako zupełny laik mogę się mylić, ale sądzę, że jest to już całkiem zacna proza.

Pytanko: Publikowałeś coś jeszcze poza ostatnim ebookiem? A może masz w planach?

Pozdrawiam, ipsylonie
ipsylon dnia 20.01.2014 16:08
Dziękuję za wizytę i garść pochlebstw, Quentin :)
Przyznam szczerze, że w takiej formie odnajduję się najbardziej. W historiach, gdzie niby nic się nie dzieje, a jednak coś tam się kotłuje. Do tego senna atmosfera amerykańskich miasteczek i motyw podróży. Lubię takie klimaty, właśnie w takim kierunku chciałbym podążać.
Odpowiadając na Twoje pytania: Poza ebookiem nie mam żadnej innej publikacji. Bardziej w marzeniach niż w planach mam wydanie czegoś na papierze, ale droga do tego daleka i wyboista. Na razie próbuję sklecić jakąś dłuższą formę, żeby móc się z czymś pokazać. Co z tego wyjdzie, czas pokaże. Dlaczego pytasz?
Przyjemności :)
Quentin dnia 21.01.2014 21:36 Ocena: Bardzo dobre
Pytam, bo jestem wydawcą ;) Nie no żartuję sobie głupio.
Pytam po prostu, bo widzę, że ewoluujesz, poza tym zawsze przykład z portalu to dobry przykład, że komuś coś się udało.

Pozdrowienia
henrykinho dnia 21.01.2014 23:24
Widzę w tym coś, co robił już na przykład Gaiman w "Amerykańskich bogach". Kilka normalnych, życiowych scen, a później gwałtowna zmiana optyki i pojawienie się czegoś nie z tego świata. Gość od krzyżówek to dla mnie właśnie postać żywcem wyjęta z jego uniwersum. Wspólne jest też otoczenie, które oboje adaptujecie do opowieści - amerykańskie stacje benzynowe, pustostany, słowem U.S. Route 66. Gaiman ma jednak tę przewagę, że otacza się podobnym klimatem na co dzień. Dość powiedzieć, że się na nim wychował. Na szczęście jak na "cudzoziemca" opisujesz stany bez epatowania efektem sztuczności, sprawnie Ci to wychodzi.

Tym razem obyło się może bez wielkiego dreszczu, bo opowieść raczej się snuje, ale to nie horror, a typowe "kino drogi", które trzeba zasysać i... wczuć się. Poza tym Twój styl niesamowicie okrzepł, ipsylon. Na tyle, że śmiało możesz brać się za bary z tą dłuższą formą. Ja chętnie przeczytam.


pozdrawiam
ipsylon dnia 22.01.2014 21:19
Quentin; Przez chwilę naprawdę Ci uwierzyłem z tym wydawcą :) Niech to!
Henrykinho: Stokrotne dzięki za wizytę i pamiątkę obecności. Jeśli moje marzenie o publikacji się spełni, nie omieszkam Cię o tym poinformować. Z Gaimana kojarzę ekranizację "Gwiezdnego Pyłu", a obejrzałem ją przede wszystkim dla Michelle Pfeiffer i Claire Danes :) Miło czytać, że idę w dobrym kierunku, obym trzymał się tej drogi jak najdłużej.
Jeszcze raz dziękuję za komentarze.
Pozdrawiam!
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
valeria
26/04/2024 21:35
Cieszę się, że podobają Ci się moje wiersze, one są z głębi… »
mike17
26/04/2024 19:28
Violu, jak zwykle poruszyłaś serca mego bicie :) Słońce… »
Kazjuno
26/04/2024 14:06
Brawo Jaago! Bardzo mi się podobało. Znakomite poczucie… »
Jacek Londyn
26/04/2024 12:43
Dzień dobry, Jaago. Anna nie wie gdzie mam majtki...… »
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty