Sella była na prawdę piękna. Staliśmy na bezkresnej pustyni naprzeciw siebie i patrzeliśmy sobie głęboko w oczy. Milczeliśmy. Nie podobała mi się ta cisza. Czułem, że za chwilę wydarzy się coś niedobrego. Nie myliłem się.
Sella spojrzała na zachodzące za wydmę słońce i nagle posmutniała. Chwilę później jej śliczną twarz wykrzywił ból, prawdziwa rozpacz. Skarbie co z Tobą?- chciałem zapytać, ale nie mogłem. Coś ścisnęło mi gardło. Sella z całej siły odepchnęła mnie oburącz, tak że upadłem na plecy i od razu pobiegła pod górę, w stronę słońca. Co się stało!?
Nic nie rozumiałem. Nadludzkim wręcz wyzwaniem było podniesienie się z piasku. To dziwiło mnie nie mniej niż zachowanie Selli. Zacząłem ją gonić.
Nogi zapadały się głęboko w piach, a skarpa jakby się powiększała i stawała coraz bardziej stroma. Grzązłem wszystkimi kończynami na czworaka. Moja kochana radziła sobie lepiej. Prawie zniknęła już u szczytu, rozpływając się w promieniach słońca.
Ja z każdym krokiem zapadałem się coraz głębiej, w czymś co już nawet nie przypominało piasku. Było mokre i gęste, jak smoła. Czerwone bagno smoły. Wpadłem w to po pas.
Rękoma próbowałem się wydostać z uwięzi, ale zapadały się także łokcie. Próbowałem krzyczeć, ale z gardła nie wydobywał się nawet najmniejszy dźwięk. Poddałem się. Spojrzałem pod górę. Nie było już ani słońca, ani Selli.
Wpadłem wgłąb, cały. Gęsta maź wlała mi się w usta, zatkała gardło i nos. Zacząłem się dławić i pewnie bym się udusił, gdyby nie...
kogut.
Budził mnie codziennie o brzasku...
Codziennie wychodziłem na podwórze, przeciągałem się na rześkim powietrzu i... zabierałem się do roboty.
Zaczynałem od wyprowadzenia zwierząt na wolność. Najpierw ptactwo - otwierałem kurnik, kury wyskakiwały z grzęd z furkotem, jak dzikie kuropatwy, na łeb na szyję. Pies rozpędzał kaczki po całym podwórzu, za co codziennie dostawał ode mnie po uszach.
Potem wychodziłem nad rzekę po wodę, napełniałem koryta, wypuszczałem krowy i świnie, a następnie sam czekałem na posiłek.
Każdy poranek wyglądał identycznie.
***
Dzień, w którym poznałem miłość mojego życia, zaczął się jednak inaczej. Od progu usłyszałem hałasy w oborze.
Czyżby kuna!? - pomyślałem i podbiegłem do bramy. Fałszywy alarm. Jednemu prosiakowi jakimś cudem udało się opuścić ogrodzenie dla świń! Spod nóg konia przeskoczył pod ścianę i majestatycznie, z uniesioną głową, spacerował po narzędziach. Kiedy dostrzegł mnie, wpadł w prawdziwy popłoch.
Wiedział, że chcę go złapać, ale zachowywał się co najmniej tak jakbym chciał go zabić. Może widział jak szlachtuję jego ojca?
Biegał jak oszalały po całej oborze denerwując nie tylko mnie, ale i konia, który zaczął kopać i parskać, i psa, który udawał ,że chce mi pomóc.
Kiedy już prawie go miałem, sprytnie wymykał się z rąk, chlapiąc dokoła brudami.
Zabawa była krótka. Zapędzony w kąt urwis wytrzeszczył oczy i zapiszczał. Kiedy uniosłem go do góry zamknął oczy i rozdarł się wniebogłosy. Na pewno widział szlachtowanie.
Szybko włożyłem zbiega do ogrodzenia. Uspokoił się dopiero kiedy maciora przewróciła go nosem.
Pies skończył szczekać, koń parskać.
Znów było cicho i przyjemnie, wszystko wróciło do normy, wszystko poza tym, że cały byłem upaprany świńską kupą!
Bez zastanowienia skierowałem krok prosto nad rzekę, a pies za mną.
***
Na brzegu zrzuciłem spodnie i koszulę, i ostrożnie , przebierając nogami jak bocian, zagłębiałem się w nurcie.
Niech to szlag, ale zimna! - pomyślałem.
Postanowiłem dłużej nie przedłużać cierpienia i jednym susem wskoczyłem pod wodę.
Z głośnym okrzykiem wstałem na baczność, tak była zimna.
Wtedy przetarłem oczy i, o zgrozo, ujrzałem JĄ!
Szła sobie z koszem ubrań prosto nad rzekę. Nad rzekę, w której ja całkiem nagi zmywam z siebie gówno!
Znałem ją, to córka naszego kowala.
Nie raz przyglądałem się, jak na wiosce prezentuje swe wdzięki. Miała wkrótce wyjść za mąż za najstarszego ze synów piekarza, tak słyszałem. Nie przeszkadzało mi to jednak myśleć o niej przed snem.
Pomarzyć zawsze można.
Podśpiewując coś pod nosem zbliżała się ku rzece i najwyraźniej nie miała ochoty zmienić planów, tylko dla tego że w niej siedzę.
Nie było wyjścia, musiałem przeczekać.
Postawiła wiklinowy kosz na brzegu, związała czarny warkocz i przykryła go chustą. Spódnicę podwinęła na wysokość kolan i weszła do wody ze śmiesznym, krótkim piskiem.
Zachowywała się tak, jakby mnie w ogóle nie było!
Kiedy rozrzuciła ubrania spojrzała w moją stronę i uśmiechnęła się przelotnie, jakby zalotnie, a może to tylko moja wyobraźnia... ale od razu zrobiło mi się cieplej.
Teraz wiedziałem, że dam radę, tym bardziej, że było na co popatrzeć.
Sella, bo tak miała na imię, odwróciła się tyłem, a podłożona spódnica i tak opadła jej do wody.
Podciągnęła ją wyżej odsłaniając uda i zaczęła przepierkę. Teraz byłem gotowy ucałować prosiaka w ryj, to jemu zawdzięczałem to widowisko.
Nagle Sella wykrzyknęła coś na kształt "oj" i między jej nogami przepłynęło białe płótno. Uciekało z prądem prosto w moim kierunku. Odwróciła się i uśmiechnęła ( tym razem na pewno), wiedziała, że ją złapię i nie myliła się. Nie wiedziała tylko, jak trudno będzie ją odzyskać.
Wolałbym paść trupem niż podejść do niej w tym stanie! Od razu zauważyłaby jak bardzo mi się podoba!
Zwinąłem koszulę w kłębek i rzuciłem w jej kierunku, za blisko, znów spłynęła do mnie. Znów zrobiłem to samo i tak samo cholerna szmata wróciła!
Sella wyskoczyła na brzeg, przeskoczyła przez moje łachy, wychyliła się z brzegu i przygotowała do łapania.
To co ujrzałem pod jej bluzką bynajmniej mi nie pomagało.
Na szczęście tym razem złapała.
- Dziękuję San - uśmiechnęła się i w kilku skokach znów była przy swoim koszu.
Chyba byłem purpurowy, czerwony ze wstydu i niebieski z zimna.
Sella skończyła. Załadowała pranie do kosza, spuściła spódnicę, wzięła kosz i odeszła. Usiadłem na brzegu na wpół przytomny. Przed oczami przelatywały obrazy, a w uszach brzmiały jej słowa "dziękuję San".
To wtedy się w niej zakochałem.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
valdens · dnia 06.01.2007 18:27 · Czytań: 851 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 9
Inne artykuły tego autora: