Obedrzeć ze skóry cz.1/2 - Quentin
Proza » Historie z dreszczykiem » Obedrzeć ze skóry cz.1/2
A A A
Od autora: O stosunku władzy do obywateli...
Klasyfikacja wiekowa: +18

„Wszystkie króliki są tylko dostarczycielami mięsa i futra, i dlatego jedyne, co mogą zyskać, to tylko zwłoka, nie zaś prawo do życia.”

 

Początek roku był ekscytujący dla wszystkich. Prawie w całym kraju rozgorzały zamieszki, albo przynajmniej się do nich przygotowywano. Raj dla anarchistów narodził się wraz z przeciekiem o ogólnopolskiej aferze z udziałem wysoko postawionych urzędników państwowych. Jeśli ktoś jeszcze wierzył w niezawisłość i skuteczność demokracji, pozbył się ostatecznie złudzeń.

Tamtego dnia, gdy w tłumie narodziła się rewolucja, stałem razem z innymi na rynku. Słuchaliśmy nawoływań coraz to odważniejszych krzykaczy. Napięcie między protestującymi a policją narastało z każdą upływającą sekundą. Potem były wspólne acz nieregularne protesty, znacznie regularniejszy wrzask i dużo gazu łzawiącego.

Do końca stycznia w rządzie nie został nikt, kto byłby w stanie powstrzymać buntowniczy nastrój obywateli i wówczas pojawił się on. Od początku nazywano go Królem. Dopiero po pewnym czasie wyszło na jaw, że Król to zwyczajne nazwisko wygadanego faceta o ostrych rysach twarzy i silnym charakterze. Jeśli istnieje jakikolwiek wzór odpowiadający charakterystyce silnego przywódcy, Król wpasowywał się weń idealnie. Może i twarz miał nazbyt pospolitą, ale za to ileż energii mieściło to niewielkie ciało, które stale dźwigali na swoich barkach dwaj mocarze o paskudnych mordach. Z pewnością wystarczyłby jeden tragarz- ochroniarz, ale jak się bawić to na całego. No więc tłum wybrał sobie przywódcę, a właściwie to ów przywódca sam przypiął sobie do piersi ten zaszczyt, ale ludzie wcale nie protestowali. No, może prócz ortodoksyjnych anarchistów, ale z nimi trudno dojść do porozumienia.

Początkowo Król nie miał lekko. Większości nie podobał się jego rodowód. Trzeba przyznać, że chłopskie pochodzenie nie jest najlepszą rekomendacją dla potencjalnego przywódcy, ale z drugiej strony, i tu głośno krzyczeli zwolennicy króliczej władzy, szlachetność człowieka nie wynika z jego pochodzenia, zaś z czynów, a tych drugich nikt nie kwestionował.

Specjaliści od wizerunku narzekali na zbyt prostacki image. Człowiek stojący na czele rewolucjonistów nie może wyglądać jak konus. Podobno nawet z Napoleona kpiono, dopóki ten nie zaczął gromić rywali w bitwach. Król nie potrafił się ubrać, nie golił równo zarostu, chodził w brudnych butach, a na domiar złego nie włóczył się po bankietach. Drwiono zeń niemal na każdym froncie i bodaj trwałoby to jeszcze długo, gdyby nie siła i brutalność nadchodzących wydarzeń.

Kiedy tuż przed końcem lutego kilkudziesięciu anarchistów przeprowadziło serię zamachów terrorystycznych na urzędy, kościoły i hotele, najwyżej postawieni urzędnicy w państwie opuścili zajmowane stanowiska. Podejrzenia padły natychmiast na rewolucjonistów, wśród których większość stanowili anarchiści. I tu Król postąpił po raz pierwszy jak wytrawny strateg. Gdy zjawiła się Policja i Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Król poddał się bez słowa sprzeciwu. Na chwilę przed aresztowaniem wygłosił patetyczne przemówienie do truchlejących ze strachu i bezradności ludzi, w którym przyjął na siebie całą winę za tragedię. Na koniec, gdy zakuwano go w kajdanki, prosił protestujących, by ci powstrzymali gniew i nie dążyli do odwetu. W zupełnej ciszy i wielkim napięciu aresztowanego przewieziono w tajne miejsce.

Tuż po zatrzymaniu Króla zamachowcy przeprowadzili serię kolejnych ataków. Co ciekawe tym razem jednak terroryści ujawnili swoje oblicze na łamach mediów. Wszystkie krajowe dzienniki opublikowały egzemplarze listów przesłanych do redakcji oraz nagrania wideo, na których grupa zamaskowanych mężczyzn i kobiet przyznaje się do wszystkich ataków. „Dziura w ścianie” − takie miano nosiła owa organizacja terrorystyczna, która wyraziła niezadowolenie z oskarżeń pod adresem Króla. Terroryści zarzucili Królowi kłamstwo i megalomanię.

Jeśli altruizmem można zdobyć serca wzruszonych ludzi, Król z pewnością zyskał rzeszę zakochanych w nim wielbicieli, i to aż do samej śmierci. Zaraz po opuszczeniu aresztu, gdy niesłusznie oskarżonego zapytano, dlaczego wziął na siebie całą odpowiedzialność, ten bez skrępowania odparł:

− Bo musiałem chronić swoich braci.

Zgromadzony pod murami więzienia tłum odśpiewał chyba z tysiąc razy „sto lat” na cześć oswobodzonego przywódcy.

Reszta była tylko długo wyczekiwaną formalnością. Króliki − bo tak nazwano rewolucjonistów − zwyciężyły w ogólnokrajowym referendum, deklasując opozycyjne partie i ruchy społeczne. Zdobycie poparcia w rządzie dla kogoś tak charyzmatycznego jak Król nie nastręczało większych trudności. Wystarczyło jedynie zakręcić się obok rokującego koalicjanta, który swoją pozycją windował będących na fali społeczników, a potem ów pomocnik, gdy przestawał być potrzebny, zostawał odprawiony z kwitkiem tak, by Króliki dobrały się do najwyższych stanowisk w państwie.

***

 

Pracę nad satyrą społeczną „Obedrzeć ze skóry” zacząłem rychło po obchodach pierwszej rocznicy dojścia Królików do władzy. Wstępny etap realizacji poszedł jak z płatka. Wiedziałem doskonale, w którym kierunku pójść, aby obnażyć nieudolność władzy i naiwność ludu weń wierzącą. Głównym bohaterem mojej powieści jest stary poczciwy królik imieniem Barry, który pewnego dnia zostaje schwytany przez będącego na polowaniu farmera. Biedaczek trafia do przedsionka piekła, gdzie razem z innymi schwytanymi zwierzętami czeka na ubój. Jako że nasz sprytny króliczek nie jest byle kiepem, podejmuje szybko próbę zmobilizowania sił przeciwko farmerowi- oprawcy. Zwierzęta tak długo nie potrafią dojść do porozumienia, że w końcu wszystkie trafiają jako danie główne i przystawki na stół gospodarza. Najbardziej zależało mi na nakreśleniu wyrazistych relacji między tymi, którzy rządzą rzeczywiście, a tymi, którzy chcieliby dojść do władzy. Nadanie zwierzętom cech typowo ludzkich, takich ja konfliktowość, niezdecydowanie, opieszałość i zazdrość wydało mi się całkiem zabawne, dlatego ochoczo przystąpiłem do pierwszego rozdziału powieści. Byłem mniej więcej w połowie drogi do celu, gdy zdecydowałem, że zaprezentuję dotychczasowe efekty pracy znajomemu redaktorowi. Okazało się, że nie tylko mnie zafascynował orwellowski klimat perypetii królika Barryego. Uskrzydlony pochlebstwami i wyrazami uznania, zakasałem rękawy jeszcze energiczniej i szło mi wybornie, aż do pewnego dnia.

Miało to miejsce w jeden z listopadowych wieczorów, kiedy to podczas twórczej roboty ktoś zapukał do drzwi. Z niechęcią oderwałem długopis od kartki i poszedłem otworzyć. Ów ktoś stojący u progu moich drzwi nie przedstawił się z imienia i nazwiska. Zapytał jedynie:

− Aleksander Solski?

Kiwnąłem aprobująco głową, a tajemniczy jegomość wręczył mi do rąk własnych egzemplarz świeżo wydrukowanego pisma ze stemplem u dołu przedstawiającym wizerunek królika z czujnie postawionymi na sztorc uszami. Przeczytałem tekst bardzo uważnie i to dwukrotnie, zanim spojrzałem pytająco na dostarczyciela wiadomości.

− Mam iść z panem? − odparłem cholernie zaskoczony.

− Zapraszam − rzekł tamten i poszedł przodem, prosto na podwórze.

Chyba niezbyt grzecznie byłoby, gdybym odmówił, więc wziąłem tylko kurtkę, wzułem buty i wciąż mocno zaskoczony i słabo przekonany poszedłem za gościem od listu.

− Dokąd jedziemy? − spytałem małomównego faceta, gdy wjeżdżaliśmy jego służbowym autem na most.

− Ktoś chce z panem pilnie porozmawiać − wyjaśnił niezbyt jasno kierowca.

− Czy ten ktoś nie mógłby po prostu zadzwonić? − nie byłem zbyt miły, ale nie miałem też ku temu powodów.

− To nie rozmowa na telefon.

− Powinniście chociaż uprzedzić o tym wezwaniu. Jestem teraz nieco zajęty.

− Pisze pan „Obedrzeć ze skóry”? − tajemniczy dostarczyciel listu, a obecnie także mój szofer łypnął ciekawskim spojrzeniem w lusterko, gdzie odbijało się moje dość, powiedziałbym, niewyraźne oblicze. O ile wcześniej byłem tylko zaskoczony, teraz bałem się zapytać o cokolwiek więcej. Kierowca, jakby czytając mi w myślach, rzekł:

− Proszę się nie niepokoić, to wszystko tylko drobiazgi.

− Czytał pan moją książkę?

− Ja nie, ale sporo się o niej mówi.

− Gdzie?

− Tam, dokąd jedziemy.

 

Podczas pierwszej wizyty w siedzibie Królików uderzył mnie spokój tam panujący. Kierowca wyjaśnił, że budynek, do którego wchodzimy, to sztab generalny rewolucjonistów. Od razu pomyślałem, że kopnął mnie cholerny zaszczyt, nie ma co. Idąc długimi, bardzo jasno oświetlonymi korytarzami wciąż zastanawiałem się, co też rewolucję może interesować moja książka i skąd w ogóle wiedzą, że jakaś książka powstaje?

− Proszę czekać, aż poproszą pana do środka − oznajmił kierowca zostawiając mnie samego przed drzwiami gabinetu jakiegoś Glendera.

W korytarzu nie było żadnej ławki, więc chodziłem od jednego końca do drugiego dla zabicia czasu. Wewnątrz trochę się gotowałem, gdyż nienawidzę bezczynności. Gdyby podano mi kartkę i długopis pewnie z miejsca naskrobałbym jakąś skargę na opieszałość urzędników. Wreszcie ktoś, chyba ten Glender, zlitował się wołając łaskawie „proszę wejść”. Gdy otworzyłem drzwi mężczyzna przy biurku energicznie bazgrał coś na zapisanych już kartkach papieru.

− Proszę, proszę − zachęcił pogrążony w pracy urzędnik.

Przystałem na prośbę i usiadłem naprzeciw. Jako że pracuś nie zwracał na mnie uwagi, powiedziałem:

− Otrzymałem wezwanie z rąk waszego posłańca. To chyba pomyłka.

Dopiero teraz Glender oderwał wzrok od kartek.

− Dlaczego? − zapytał zdziwiony.

− Nie jestem rewolucjonistą − odparłem zgodnie z prawdą. − Właściwie w ogóle nie udzielam się społecznie. Na co dzień zajmuję się pisaniem.

− Wiem, właśnie poprawiam pana książkę.

Zbaraniałem.

− Niech pan zerknie, śmiało. − Urzędnik przesunął w moją stronę plik zabazgranych od góry do dołu kartek.

Rzeczywiście, słowa, które czytałem, wydawały się znajome, ale na pewno nie należały do mnie. Oprócz kilku fragmentów całość brzmiała jak stek niejasnych bzdur, które powstają podczas zabawy w głuchy telefon. Patrzyłem z niedowierzaniem na to, co uczynił urzędnik.

− Co to jest? − zapytałem.

− Mam nadzieję, że przyszły bestseller − rzekł uśmiechnięty Glender. − Jak się panu podoba?

− W ogóle się nie podoba, to jakiś głupi żart. Skąd macie mój tekst. Żądam wyjaśnień.

− Przejdźmy więc do spraw bieżących. − Urzędnik odłożył na bok wszystkie zapisane kartki, po czym rzekł: − Nie widnieje pan jako pełnoprawny obywatel w żadnej państwowej organizacji.

− Już mówiłem, że nie jestem społecznikiem ani tym bardziej partyjniakiem.

− Korzystniej byłoby, gdyby zmienił pan nieco poglądy, zwłaszcza teraz, gdy wokoło tyle się dzieje. Stoimy u progu wielkich zmian. Chyba pan rozumie, że wybory z dziś decydują o jutrze.

− Mogę wiedzieć, dlaczego zostałem wezwany i co u was robi moja książka?

− To właśnie „Obedrzeć ze skóry” sprawiło, że się spotykamy. Wiele osób uważa, że napisał pan świetną historię, ale nie wszystko, co zawarte w treści, łączy się bezpośrednio z prawdą.

− Przecież to fikcja literacka − oponowałem.

− Proszę nie umniejszać znaczenia wyobraźni w życiu ludzi. Pan jako rzetelny twórca powinien wiedzieć najlepiej, jak wielką wartość ma prawda i jak łatwo oszukiwać chłonne umysły.

− Nazywacie mnie kłamcą?

− Ależ skąd. Chcę tylko panu uświadomić, że bagatelizowanie problemu nie pomniejsza jego konsekwencji.

− Co jest nie tak z moją opowieścią? − miałem dość tej pogawędki.

− Królik Barry, przyznaję, to zabawna postać − oświadczył chyba szczerze Glender. − Jest w niej jednak coś, co niezbyt przypada do gustu. Naprawdę uważa pan, że każdy przywódca dąży jedynie do samorealizacji? Egoizm charakteryzuje raczej zaślepionych słabeuszy niż wielkich narodowych bohaterów.

− Zaraz, zaraz − wtrąciłem. − Barry jest symbolem wątłego ducha ludu, który kończy na stole jako pasztet. Chłop ma szlachetne serce i wolę walki, ale nie potrafi działać. To tylko mały, bezbronny króliczek.

− I właśnie dlatego uważam, że powinien pan zmienić poglądy. Nie trzeba nam krytyków i malkontentów. Ludzie chcą, by ktoś zagrzewał ich do boju.

− Nawet jeśli zrobimy z nich głupków?

− Trzeba działać tak, aby się nie dowiedzieli.

− Musielibyście chyba sfałszować historię świata.

− Przeszłością będziemy martwić się później, najpierw zadbajmy o lepsze jutro. To co, pomożecie, panie kolego?

− Niepotrzebnie robi pan sobie nadzieje.

 

Spotkanie z Glenderem okazało się wierzchołkiem góry lodowej. Cholerni urzędnicy nie dawali mi od tej pory spokoju bombardując skrzynkę pocztową wiadomościami o różnej treści, choć cel pozostawał ten sam.

Dla Królików byłem nieosiągalny z tego względu, iż nie figurowałem na liście żadnej partii politycznej, próżno było także szukać mojego nazwiska pod petycjami ruchów społecznych oraz innych formalnych grup zrzeszających obywateli. Rządzącym sprawiało to szczególną przykrość, gdyż nie mogli mnie do niczego zmusić. Wiedziałem o tym, więc czułem się bezpieczny.

Jednym z pierwszych postulatów rewolucji była swoboda obywatelska objęta opieką − nadzorem państwa. Coś, co z założenia miało gwarantować wolność oraz poszanowanie indywidualności, okazało się w rzeczywiści cwanym aparatem kontroli społecznej. Otóż każdy dobry, uczciwy obywatel miał niezbywalne, chwalebne prawo żyć po swojemu. Owo prawo dawało niczym nieskrępowaną możliwość tworzenia licznych organizacji, zaś te miały pozostać niezależne od niczego. Gdy Króliki ogłosiły oficjalne stanowisko w tej sprawie, natychmiast zawiązały się mniejsze lub większe stowarzyszenia, które miały swoich reprezentantów, a ci zobowiązani byli składać w sztabie generalnym rewolucji systematyczne raporty. Nie trudno wnioskować, że ten specyficzny stan rzeczy w znacznym stopniu wpłynął na zjawiska donosicielstwa czy niezdrowej rywalizacji wewnątrz ugrupowania. Jeśli nie chciałeś być na cenzurowanym, należało unikać wszelkich zgromadzeń jak ognia.

Po kilku wizytach w sztabie generalnym, gdzie odbyłem wiele bezproduktywnych rozmów o przyszłości i przeszłości, otrzymałem listę instytucji, do których mogłem przynależeć, gdybym tylko zechciał. Wśród wielu atrakcji znalazły się na przykład takie kwiatki:

SSM − Stowarzyszenie Samotnych Matek

OKO − Organizacja Kloszardów i Obdartusów

OZI − Ogólnopolski Związek Impotentów

ZBD − Związek Brzydkich Dzieci

KWDP − Klub Wielbicieli Disco Polo

KJA − Katolicka Jedność Ateistów

ONZ − Organizacja Narodów Zboczeńców

ZWIS − Związek Weneryków i Syfilityków

LE − Liga Eunuchów

TZP − Towarzystwo Zmyślonych Przyjaciół

Skrzynka pocztowa pękała od upychania w niej ulotek promujących, a ja wciąż pozostawałem nieugięty, co w końcu najwyraźniej rozdrażniło zniecierpliwionych rewolucjonistów i nakłoniło do bardziej radykalnych rozwiązań.

Miałem zamiar udać się na wieczorną przechadzkę, kiedy na wycieraczce przed drzwiami spostrzegłem kolejny list ze stemplem w kształcie króliczka. Schowałem wiadomość do kieszeni płaszcza, sądząc że zawartość kryje w sobie kolejne zestawienie pseudostowarzyszeń, do których nie miałem ochoty należeć. Co tym razem? Związek Mężów Gwałcących Swoje Żony?

Siedząc na ławce w parku rozerwałem zaklejoną kopertę i zdębiałem. Wewnątrz znalazłem tym razem wyrok, na mocy którego zostałem skazany na przymusowy pobyt w zakładzie resocjalizacyjnym. Wyrok? Skazanie? Zakład resocjalizacyjny? W tym prostym łańcuchu postępowania brakowało jednego szczegółu, o czym, zdaje się, rewolucja zapomniała. Kiedy odbył się mój proces? Dlaczego w nim nie uczestniczyłem?

Po powrocie do domu przejrzałem wnikliwie wszystkie dotychczasowe wiadomości, jakie słano mi od samego początku. Żaden tekst, zawiadomienie, choćby jeden akapit nie informował o toczonym w mojej sprawie procesie. Przecież nie można tak po prostu skazać człowieka nie informując go wcześniej o tym. Gdzież się podział akt oskarżenia, w jakim sądzie orzeczono co następuje, kto pytał mnie o zeznania, i gdzie, do cholery, moje prawo do obrony? Nawet gwałciciel, zbrodniarz, największa szumowina społeczna nie zostanie tak potraktowana. Domagam się wyjaśnień i sprawiedliwości.

− Proszę się uspokoić − próbował mnie ugładzić Glender. − Wszystko można racjonalnie wyjaśnić.

− Kiedy odbył się mój proces? − byłem stanowczy i chyba niezbyt uprzejmy.

− Data widnieje na piśmie − wyjaśnił urzędnik i wskazał długopisem w punkt kartki. − O tu.

− Robi pan ze mnie idiotę? Widzę datę. Pytam, dlaczego nie zostałem wezwany na swój własny proces?

− Bo to tajny proces.

Nie zrozumiałem.

− Czasem nie warto nadmiernie stresować obywateli, którzy znajdują się w trudnej sytuacji − rzekł facet za biurkiem, jakby to było oczywiste. − Po co panu sąd i nerwy z nim związane? Nie lepiej spokojnie poczekać na werdykt w domu?

− Pan raczy, kurwa, żartować. Chcę wiedzieć, za co mnie skazujecie.

Mężczyzna za biurkiem otworzył opasłą tekę, z której natychmiast wyleciał stos kartek. Po przejrzeniu kilku arkusików urzędnik zatrzymał się przy jednym. Począł czytać:

− Obywatel Solski Aleksander skazany zostaje za czyn kontrrewolucyjny.

− A cóż to takiego? − zdziwiłem się.

− Każde działanie oraz zaniechanie, które wystawia władzę na szwank − wyjaśnił tamten, po czym dodał: − To nie koniec. − Wlepił znów wzrok w kartkę. − Działanie o podłożu terrorystycznym.

− Tego już dość. Wszystko to kłamstwa i fałszowanie dokumentów. Domagam się dowodów.

− Bardzo proszę − odparł spokojnie Glender i przewertował kilka kartek. − Dnia trzydziestego pierwszego grudnia, na kwadrans przed północą obywatel Solski odpalił petardę, która eksplodowała obok stojącego nieopodal urzędnika państwowego, wiernego członka Partii.

− Był Sylwester.

− Jak już wspomniałem do północy brakło około kwadransa. Dlaczego nie mógł pan poczekać razem z innymi? Pański nieodpowiedzialny, szczeniacki czyn to klasyczny przypadek okazywania dezaprobaty wobec norm społecznych oraz zamach na władzę.

− Człowieku, to tylko petarda − broniłem się dość desperacko. − Skąd miałem wiedzieć, że w pobliżu stoi partyjniak?

− O właśnie − przerwał mi Glender. − Określenia takie jak partyjniak, urzędas, czy nazywanie Królików „pierdolonym, futrzastym motłochem z odstającymi uszami”, jak pisze pan w swojej powieści kontrrewolucyjnej, to nic innego jak lżenie władzy. Przypomnę, że to jedynie niewielki wycinek z pańskiego pisarskiego paszkwilu, który od pierwszego do ostatniego słowa nacechowany jest nienawiścią. Nie wstyd panu?

− Ile zarzutów mi postawiono? − przestałem polemizować, a zacząłem myśleć o tym, co będzie dalej.

− Prócz tych, które przedstawiłem, jeszcze dwa. − Urzędnik znowu zerknął w kartkę, by przeczytać: − Pomoc okazana obcemu mocarstwu podczas wojny. A oto dowód.

Do akt dołączono fotografię, na której rozpoznałem siebie wręczającego ubogiemu Cyganowi darowiznę. Zastanawiałem się tylko, o jakie mocarstwo chodzi i o jaką wojnę.

− Jak pan to wytłumaczy, Solski? − naciskał urzędnik.

− Nie wiedziałem, że prowadzimy wojnę z Cyganami. Przecież oni nie mają nawet swojego państwa.

− Dlatego zajmują nasze. A co do wojny, mogę pana zapewnić, że trwają przygotowania do operacji odcyganienia kraju.

− Mógłby pan otworzyć okno?

− Duszno panu?

− Nie, chciałem tylko wpuścić do tego pomieszczenia trochę sprawiedliwości.

− W ten sposób niczego się pan nie nauczy.

− Jak wygląda czwarty zarzut? − zapragnąłem jak najszybciej wyjść.

− A to chyba oczywiste − rzekł tamten, jak gdyby rzeczywiście tłumaczenie stało się zbędne. − Nie doniósł pan organom prewencyjnym o zagrożeniu.

− Na kogo miałem donosić?

− Na siebie. Przecież wiedział pan, co planuje. Pomimo wyraźnych, rażących wręcz przesłanek zaniechał pan obowiązku każdego wzorowego obywatela, który powinien stać na straży porządku.

− Przysługuje mi prawo do odwołania − powiedziałem nie do końce pewien tej teorii.

− Oczywiście − przyznał Glender.

A więc istniały tu jeszcze jakieś skrawki sprawiedliwości, na którą można było się powołać. Byłem gotów zrobić wszystko, by zakończyć farsę.

− U kogo mogę złożyć odwołanie? − zapytałem.

− Proszę pisać do Sądu Najwyższego.

− Zrobię tak − rzekłem i wyszedłem bez pożegnania.

Postanowiłem, że udam się do sądu osobiście. Miałem pietra, że list może trafić w niepowołane łapska któregoś z Królików. Jeśli byli w stanie przechwycić egzemplarz mojej książki, z korespondencją poradziliby sobie równie łatwo.

Sąd Najwyższy odnalazłem w samym centrum. W drodze modliłem się, aby zdążyć na czas, choć nie miałem pojęcia, w jakich godzinach ów sąd funkcjonuje.

Do gmachu budynku prowadziły betonowe schody. Już od wejścia doświadczyłem uczucia rezygnacji, gdyż wewnątrz spotkałem tylko starszego portiera. Niech to szlag. Mimo wszystko podszedłem do dyżurującego gościa, by zapytać, czy ktoś może mnie przyjąć.

− Odwołanie od wyroku? − spytał staruszek, patrząc na mnie znudzonym wzrokiem.

− Tak − odparłem.

− Ile dali?

− Dwa lata − rzekłem.

− Za co?

− Za nic.

− Bzdura − machnął ręką starzec. − Za nic dają rok, co najwyżej półtora. Idź pan na pierwsze piętro. Sala sto dwa.

Ruszyłem więc kolejnymi schodami w górę. Pierwsze piętro także świeciło pustkami. Wokoło panowała cisza. Słyszałem jedynie swoje kroki. Gdy doszedłem do pokoju numer sto dwa, okazało się, że i tam nikt nie urzęduje. Drzwi jednak były otwarte, dlatego siadłem na ławce pod ścianą i postanowiłem poczekać. Cóż miałem począć.

Kolejne minuty bezczynności dłużyły się niemiłosiernie, a ja nie mogłem nic na to poradzić. Jak to możliwe, żeby w całym sądzie nie było żywej duszy poza dozorcą. Przecież ktoś musi tu przychodzić, choćby nawet zwykła sprzątaczka.

Po niespełna godzinnym kiblowaniu wróciłem na dół do znajomego portiera. Od razu rzuciłem mu srogie spojrzenie i powiedziałem:

− Na górze nikogo nie ma.

− Wiem − odparł on na to, czym nieomal wyprowadził mnie z równowagi.

− Więc po jaką cholerę kazał mi pan czekać? Na co?

− W sprawie odwołania każdy musi poczekać. Przychodzą tu różni tacy podobni do pana albo i nie. Odsyłam ich na górę i tyle. Większość rezygnuje szybciej niż pan. Niektórzy piszą po prostu odwołanie i zostawiają je na biurku.

− Gdzie wówczas trafia pismo?

− Do kosza.

− Wyrzucacie dokumenty do śmieci?! − byłem oburzony jak jasna cholera.

− A kto będzie to wszystko zbierał? − oburzył się także starzec. − Wyrok i tak już zapadł, więc po co się szarpać. Słyszałem, że w tych nowych ośrodkach jest luksus jak nigdzie indziej. Toż to nie wyrok a wczasy, kurwa go mać.

Nie miałem ochoty prowadzić dyskusji dalej. Podobnie jak z gabinetu Glendera tak i stąd wyszedłem bez pożegnania. Na zewnątrz zbierało się na deszcz. Miałem już dość dzisiejszej tułaczki. Potrzebowałem chwili odpoczynku, dlatego z sądu udałem się prosto do kawiarni.

Całe szczęście w lokalu były wolne stoliki. Siadłem przy jednym z nich i zamówiłem kawę z mlekiem oraz ciastko cytrynowe. Na ciastko nie miałem wcale ochoty, ale pomyślałem, że już najwyższa pora coś zjeść.

W drugim końcu sali przy stoliku rozmawiało dwóch mężczyzn, z czego jeden wydał mi się znajomy. Gość był odwrócony plecami, ale słyszałem od czasu do czasu jego głos. Byłem pewien, że to redaktor Plisz, któremu dostarczałem od lat teksty do wglądu. Jak raz dotarło do mnie, że przecież „Obedrzeć ze skóry” także przeszło przez ręce redaktora, ba, nawet wypowiedział się całkiem pochlebnie w kontekście przyszłej publikacji. Więc to jemu Króliki wykradły egzemplarz mojej satyry. Oby tylko nie miał z mojego powodu jakichś nieprzyjemności.

Obserwowałem, jak mężczyźni wstają, żegnają się uściskiem dłoni, a potem idą w stronę wyjścia. Choć Plisz przechodził tuż obok, a kawiarnia była nieomal pusta, nie zauważył mnie. Pomyślałem, że to zapewne wina braku okularów. Wolałem się nie naprzykrzać, tym bardziej, że nie wiedziałem, kim jest towarzysz redaktora. Mógł to być któryś z przeklętych Królików, a ich postanowiłem omijać, w miarę możliwości, szerokim łukiem.

Znałem adres zamieszkania Plisza, a jako że czułem się w obowiązku zapytać, czy nie miał ostatnio żadnych kłopotów z partyjniakami, wsiadłem w autobus jadący na przedmieścia.

Redaktor mieszkał sam od śmierci żony w jednorodzinnym domku z ogródkiem. Budynek dookoła zasłaniały wysokie tuje, za którymi można było się skryć. Postanowiłem, że zanim zapukam, rozejrzę się nieco. Wydarzenia ostatnich dni wykształciły u mnie paranoiczny lęk przed wszystkim.

Przez jedno z okien zajrzałem dyskretnie do pokoju gościnnego, gdzie miałem okazję bywać kilkukrotnie. Widok, jaki zastałem, wprawił mnie w stan szoku. Na komodzie, stoliku, nad kominkiem oraz na ścianach umieszczono portrety Papy Króla − przywódcy rewolucjonistów i obecnego szefa rządu. Dawniej pokój wypełniały oprawione fotografie pani Plisz. Co się z nimi stało? Nie przypominam sobie, aby redaktor kiedykolwiek wspominał o swojej sympatii do rewolucji, a już na pewno nie do samego przywódcy, który wisiał na każdej ze ścian.

Do pokoju wszedł redaktor niosąc filiżankę herbaty. Siadł na fotelu przed telewizorem. Akurat nadawano jeden z tych cholernych programów informacyjnych, gdzie całe pasmo poświęcano Królikom. Słowo rewolucja odmieniano tam przez wszystkie przypadki, a Papę Króla gloryfikowano jak święty obrazek. Program zawsze kończyło uroczyste wykonanie hymnu rewolucji. Obserwowałem jeszcze jakiś czas Plisza stojącego na baczność, wsłuchanego w melodię niosącą się z głośników. Pomyślałem, że to nie najlepsza pora na wizytę i poszedłem na przystanek.

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Quentin · dnia 07.02.2014 05:37 · Czytań: 589 · Średnia ocena: 4,75 · Komentarzy: 17
Komentarze
spawngamer dnia 07.02.2014 11:34
Jak dla mnie studium machinacji opinią ludu i technokratyzmu z nawiązaniem do prozy Kafki. Tylko czekam jeszcze na obiecany dreszczyk.
pablovsky dnia 07.02.2014 13:04 Ocena: Świetne!
Świetna historia, drogi Quentinie! Tragizm sytuacji w jakiej znalazł się bohater, połączony z niekonwencjonalną narracją sprawia, że czyta się jednym tchem.
No i przede wszystkim jest to co lubię, czyli mocno skrzywiony humor, przeplatany z dużą dawką irracjonalizmu :)
Nie wiem, czy Twoim zamierzeniem było rozbawić czytelnika, ale odnośnie mojej osoby, udało Ci się znakomicie!
Dialogi są bezbłędne, pełne absurdu i nie sposób się nie pośmiać.
Oczywiście doskonale rozumiem podtekst Twojej historii, ale staram się nie wypowiadać na tematy polityczne.
Dlaczego?
Po pierwsze, nie interesują mnie gry polityczne władzy i jej przeciwników, a po drugie... Cóż, nie chciałbym znaleźć pod drzwiami pisma, na którym widniała by pieczątka z wizerunkiem uszu sterczących na sztorc ;)
Mistrzu, z niecierpliwością czekam na drugi odcinek historii pełnej zaskakujących zwrotów i przede wszystkim farsy, w której uczestniczy kolega Solski :)
ajw dnia 07.02.2014 13:07
Zastanawiałam się co napisać w związku z tym, co przeczytałam. Właściwie powinnam podpisać sie pod komentarzem Pabla, bo zgadzam się ze wszystkim bez dwóch zdań :) Potrafisz płodzić ciekawe teksty.
Pozdrawiam serdecznie.
al-szamanka dnia 07.02.2014 19:45 Ocena: Świetne!
No tak, Twoja sympatia dla Orwella wygląda w tekście zza każdego słowa:)
Co zresztą bardzo mi odpowiada, gdyż jestem od dawien dawna wielbicielką jego książek.
Kompletnie absurdalne, zakręcone opowiadanie, a jednak nie trzeba się nawet wysilać, aby odnaleźć w nim odbicie świata, w którym żyjemy.
Nie mam pojęcia czy jeszcze ktoś będzie miał podobne skojarzenia, ale czytając o powstaniu mitu Króla, oczami wyobraźni zobaczyłam starego znajomego, a mianowicie pana Lecha Wałęsę.
Co prawda nie zgadza się opiewane wygadanie, ale pospolitość twarzy już tak.

Podoba mi się Twój sposób pisania, specyficzny humor i pomysłowość.
Te wspaniałe instytucje, do których miałby należeć Solski nieodparcie kojarzą mi się z Partią Przyjaciół Piwa - w końcu każdy ma prawo być i działać wśród swoich, nawet wśród królików z odstającymi uszami.
Pod jednym warunkiem - moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się twoja.
Piękne założenie, ale z realiami nie ma nic wspólnego.
I każda rewolucja, nawet ta z najpiękniejszymi na wskroś, humanitarnymi sloganami, nie zapewniła jak dotąd nikomu wolności.
Bo na przeszkodzie zawsze stoi człowiek z jego słabościami... i głupotą.
Świetnie to pokazałeś.
Z niecierpliwością czekam na drugą część:)
Dobra Cobra dnia 08.02.2014 08:28 Ocena: Świetne!
Witaj,

Tekst sklania do poważnych przemyśleń nad władzą jako taką. Czym ona jest? Dlaczego tak usilnie się nas zachęca, aby leźć na kolejne wybory? Czy aby dlatego, żeby zrzucić z siebie odpowiedzialność? No bo przecież naród tak chciał to tak ma? Oj, nie podoba mi się od lat takie podejście do lipudności, ktora służy tylko jako przepustka do pieknego świata.

Cóż znaczy europoseł, ktory dzieki poparciu partii i w nagrodę za wierność dostaje się na górę listy wyborczej, by wreszcie posłować w Brukseli. Ale nie o samo posłowanie idzie ale o kasę, albowiem, dzięki różnym obrywom i kombinacjom, można zwiększyć swoje apanaże nawet do granicy 75 tysięcy na miesiąc (!).
Można tyle wyciągnąć, jeśli ma się trochę zdrowia, a wiadomo, że dla takiej kaski pękają zapory, bo TRZEBA się dochrapać i to szybko.

Więc ja tu widzę raczej dbanie o własny tyłek a niejako przy okazji o dobro tych, którzy na mnie głosowali lub nie głosowali. Niedobrze.

Jeśli jednak damy sie namówić i postawimy swój krzyżyk na karcie do głosowania - zaczynamy brać niejako odpowiedzialność za losy kraju, w którym żyjemy.

Ja nie mam takie odwagi ani w jednym ani w drugim.

Pięknie napisany kawałek prozy.


Dawaj kolejną część, stary!


Pozdrawiam w porannym zamyśleniu.

DoCo
Quentin dnia 08.02.2014 17:21
Witajcie

spawngamer, cieszę się z twoich słów. Potwierdzają one moje intencje, a do tego jeszcze wzmianka o Kafce, super.

Pablo, mój starszy (bez obrazy ;) ) przyjacielu, ty z pewnością mogłeś nabrać antypatii do władzy i nic dziwnego, że nie lubisz jej gierek. Ja rodziłem się już w wolnym kraju, ale współczesne gierki też są przykre. Dla ludu, rzecz jasna. A co do rozbawienia, to chyba zawsze mam to na celu. Przynajmniej odrobinę.

ajw, zgoda z pablovskym to poważna deklaracja ;) to szczery i uprzejmy gość, a więc pozostaje mi podziękować ukłonem za dobroć.

szamanko, już rozprawialiśmy pod jednym z tekstów na temat Orwella i można by wiele jeszcze mówić. Chyba nie da się obronić przed wpływem tegoż twórcy. Zbyt to prawdziwe i przykre. A to, co piszesz na końcu, to nic innego jak esencja "Folwarku...".

DC, komu nie brak tej odwagi, o której wspominasz. Prawda też jest taka, że pewno mamy jeszcze za dobrze, żeby się nań zdobyć. Tę odwagę, znaczy, ale ja jestem dobrej myśli, choć po tekście pewno tego nie widać.

Dziękuję serdecznie za wizytę i komentarze.
Cenię sobie ten luksus wypowiedzi.

Pozdrawiam
zawsze dnia 10.02.2014 04:56
Cytat:
Pra­wie w całym kraju roz­go­rza­ły za­miesz­ki, albo przy­naj­mniej się do nich przy­go­to­wy­wa­no.

bez przecinka
Cytat:
Z pew­no­ścią wy­star­czył­by jeden tra­garz( )- ochro­niarz, ale jak się bawić(,) to na ca­łe­go.

Cytat:
far­me­ro­wi- opraw­cy

farmerowi-oprawcy
Cytat:
− Czy ten ktoś nie mógł­by po pro­stu za­dzwo­nić? − (N)ie byłem zbyt miły, ale nie mia­łem też ku temu po­wo­dów.

Cytat:
co też re­wo­lu­cję może in­te­re­so­wać moja książ­ka i skąd w ogóle wie­dzą, że jakaś książ­ka po­wsta­je?

może rewolucjonistów? bo i dziwnie brzmi "rewolucja wiedzą"
Cytat:
oznaj­mił kie­row­ca(,) zo­sta­wia­jąc mnie sa­me­go przed drzwia­mi ga­bi­ne­tu ja­kie­goś Glen­de­ra.

Cytat:
Skąd macie mój tekst.
pyttajnik
Cytat:
− Co jest nie tak z moją opo­wie­ścią? − (M)ia­łem dość tej po­ga­węd­ki.

Cytat:
rzekł facet za biur­kiem, jakby to było oczy­wi­ste

bez przecinka
Cytat:
po­wie­dzia­łem nie do końce pe­wien tej teo­rii.
końca

Quentinie,
bardzo się cieszę, że jak Alicja podążyłam za króliczkiem. Bo wprowadził mnie w zagmatwany i ciekawy świat, bardzo jestem ciekawa rozwoju sytuacji. Póki co to bardziej groteska niż historia z dreszczykiem, ale bardzo ciekawa.
Widziałam już w poczekalni drugą część, więc ostrzę pazurki.

Dobrego dnia!
Quentin dnia 10.02.2014 20:42
Witaj, zawsze

Z moimi tekstami tak już jest, że ciężko je kategoryzować. Ale lubię to, szczerze mówiąc. Co do tej groteski, powinienem chyba wszystkie swoje teksty tak oznaczać, bo inaczej chyba nie umiem już pisać. Jestem kpiarzem, a dreszczyk, mam nadzieję, przyjdzie w drugiej odsłonie. Zresztą, czy to nie straszne samo w sobie, jakie oblicze ma władza...? ;) Zawsze na myśl o niej mam dreszcze ;)

Dziękuję serdecznie za wizytę
Pozdrowienia
Miladora dnia 11.02.2014 02:48
Drogi Quentinie - jeżeli nie masz nic przeciwko temu, to właśnie przyszłam obedrzeć Cię ze skóry. :)))

Cytat:
nie zaś prawo do życia.”

- "... prawo do życia".
Czyje to słowa?

Cytat:
Po­czą­tek roku był eks­cy­tu­ją­cy dla wszyst­kich.

Może - był dla wszystkich ekscytujący?
Cytat:
Potem były wspól­ne(,) acz nie­re­gu­lar­ne pro­te­sty,

Cytat:
że Król to zwy­czaj­ne na­zwi­sko wy­ga­da­ne­go fa­ce­ta o ostrych ry­sach twa­rzy i sil­nym cha­rak­te­rze.

A co mają do tego ostre rysy?
- zwyczajne nazwisko pewnego wygadanego faceta o silnym charakterze.
Poniżej jest wzmianka o pospolitym wyglądzie, a ostre rysy nie bardzo do tego pasują.
Cytat:
cha­rak­te­ry­sty­ce sil­ne­go przy­wód­cy,

Daj "mocny" - tu albo powyżej.
Cytat:
które stale dźwi­ga­li na swo­ich bar­kach dwaj mo­ca­rze o pa­skud­nych mor­dach.

Swoim - zbędne. Dałabym "siłowcy", żeby nie wpadało na "mocnego przywódcę".
Cytat:
jeden tra­garz- ochro­niarz,

- tragarz-ochroniarz.
Cytat:
ale jak się bawić(,) to na ca­łe­go.

Cytat:
przy­piął sobie do pier­si ten za­szczyt, ale lu­dzie wcale nie pro­te­sto­wa­li.

- a ludzie nie protestowali.
Cytat:
Drwio­no zeń nie­mal na każ­dym fron­cie

- na każdym kroku -
Cytat:
i bodaj trwa­ło­by to jesz­cze długo,

Zbędne.
Cytat:
przy­zna­je się do wszyst­kich ata­ków.

Ataki masz powyżej, daj - "do wszystkich akcji".
Cytat:
a potem ów po­moc­nik, gdy prze­sta­wał być po­trzeb­ny, zo­sta­wał od­pra­wio­ny z kwit­kiem tak, by Kró­li­ki do­bra­ły się do naj­wyż­szych sta­no­wisk w pań­stwie.

- a potem owego pomocnika, gdy przestawał być potrzebny, odprawiano z kwitkiem tak, by króliki mogły dobrać się do...
Cytat:
Głów­nym bo­ha­te­rem mojej po­wie­ści jest stary po­czci­wy kró­lik

- miał być -
Cytat:
prze­ciw­ko far­me­ro­wi- opraw­cy.

- farmerowi-oprawcy.
Cytat:
nie­zde­cy­do­wa­nie, opie­sza­łość i za­zdrość(,) wy­da­ło mi

Cytat:
Kiw­ną­łem apro­bu­ją­co głową,

- Kiwnąłem potakująco głową - albo - skinąłem głową. Aprobata to coś innego.
Cytat:
po­szedł przo­dem, pro­sto na po­dwó­rze.

Bez przecinka.
Cytat:
mógł­by po pro­stu za­dzwo­nić? − (N )ie byłem zbyt miły,

Cytat:
− Pisze pan „Obe­drzeć ze skóry”? − (T )a­jem­ni­czy do­star­czy­ciel listu,

Cytat:
do­star­czy­ciel listu, a obec­nie także mój szo­fer(,) łyp­nął cie­kaw­skim spoj­rze­niem w lu­ster­ko,

Cytat:
że kop­nął mnie cho­ler­ny za­szczyt, nie ma co.

- spotkał -
Cytat:
Idąc dłu­gi­mi, bar­dzo jasno oświe­tlo­ny­mi ko­ry­ta­rza­mi(,) wciąż za­sta­na­wia­łem się, co też re­wo­lu­cję może in­te­re­so­wać moja książ­ka(,) i skąd w ogóle wie­dzą, że jakaś książ­ka po­wsta­je?

- obchodzić moja książka -
Cytat:
oznaj­mił kie­row­ca(,) zo­sta­wia­jąc mnie sa­me­go

Cytat:
drzwia­mi ga­bi­ne­tu ja­kie­goś Glen­de­ra.

- niejakiego Glendera -
Cytat:
Gdyby po­da­no mi kart­kę i dłu­go­pis(,) pew­nie z miej­sca na­skro­bał­bym jakąś skar­gę na opie­sza­łość urzęd­ni­ków. Wresz­cie ktoś, chyba ten Glen­der, zli­to­wał się(,) wo­ła­jąc ła­ska­wie „pro­szę wejść”. Gdy otwo­rzy­łem drzwi(,) męż­czy­zna przy biur­ku

Cytat:
− Prze­cież to fik­cja li­te­rac­ka − opo­no­wa­łem.

- zaoponowałem -
Cytat:
− Co jest nie tak z moją opo­wie­ścią? − (M )ia­łem dość tej po­ga­węd­ki.



Cytat:
Spo­tka­nie z Glen­de­rem oka­za­ło się wierz­choł­kiem góry lo­do­wej.

Dlatego na dzisiaj kończę zabawę, zwłaszcza że w oczach o tej porze skaczą mi tabuny królików obdartych ze skóry. :)))

Do zobaczenia jutro, pardon, dzisiaj. :)
I nie przejmuj się - to tylko kosmetyka.
Quentin dnia 14.02.2014 09:29
No witaj, Miladoro

Nie ma to jak wprawne redaktorskie oko, chociaż pewnie w mojej twórczości nie trudno znaleźć te wszystkie kwiatki. Zdaję sobie sprawę z własnych ułomności i pracuję nad tym. Nie jestem pewnie szczególnie obiektywny wobec siebie, ale i tak widzę dużą poprawę ;)

Cieszę się, że zechciałaś pochylić się nad moim tekstem. To przydatna lekcja.
Wielkie dzięki i pozdrawiam
Miladora dnia 14.02.2014 12:36
Dobrze, że się zjawiłeś, Quen, bo nie mogłam ruszyć z miejsca bez przedzielenia tamtego komentarza - do kitu jest ta opcja - ani się dopisać, ani edytować. :)
No i to nie są błędy, tylko kosmetyka.

No to lecimy dalej. :)
Cytat:
nie da­wa­li mi od tej pory spo­ko­ju(,) bom­bar­du­jąc skrzyn­kę

Przed imiesłowami stawiamy przecinki.
Cytat:
po­sza­no­wa­nie in­dy­wi­du­al­no­ści, oka­za­ło się w rze­czy­wi­ści cwa­nym apa­ra­tem

Uważaj na rymy w prozie. Okazało się faktycznie?
Cytat:
oby­wa­tel miał nie­zby­wal­ne / zaś te miały po­zo­stać / które miały swo­ich re­pre­zen­tan­tów,

Cytat:
na wie­czor­ną prze­chadz­kę, kiedy na wy­cie­racz­ce

To też rym. Daj spacer.
Cytat:
do kie­sze­ni płasz­cza, są­dząc(,) że za­war­tość kryje w sobie

Cytat:
w parku ro­ze­rwa­łem za­kle­jo­ną ko­per­tę

Rozerwanie już świadczy o tym, że koperta była zaklejona, więc to słowo zbędne.
Cytat:
ska­zać czło­wie­ka(,) nie in­for­mu­jąc go wcze­śniej o tym.

Cytat:
− Kiedy odbył się mój pro­ces? − (B )yłem sta­now­czy i chyba nie­zbyt uprzej­my.

Gdy jest kwestia "mówiona", to małą literą, gdy dotyczy jakiejś czynności, to wielką - tak najprościej zapamiętać zapis dialogów.
Cytat:
− Jak wy­glą­da czwar­ty za­rzut? − (Z )a­pra­gną­łem jak naj­szyb­ciej wyjść.

Cytat:
− Wy­rzu­ca­cie do­ku­men­ty do śmie­ci?! − (B )yłem obu­rzo­ny jak jasna cho­le­ra.

Cytat:
Nie mia­łem ocho­ty pro­wa­dzić dys­ku­sji dalej.

- dalszej dyskusji -
Cytat:
Po­dob­nie jak z ga­bi­ne­tu Glen­de­ra(,) tak i stąd wy­sze­dłem

Cytat:
Całe szczę­ście w lo­ka­lu były wolne sto­li­ki.

Na szczęście w lokalu - albo - całe szczęście, że w lokalu...
Cytat:
Na ciast­ko nie mia­łem wcale ocho­ty, ale po­my­śla­łem,

Zbędne. Uważaj na rymy - miałem/pomyślałem -

Przyznam, że chociaż nie przepadam za tekstami o wydźwięku politycznym, ten Twój absurd nieźle mnie wciągnął i teraz będę z niecierpliwością czekać, czy główny bohater wywinie się z króliczych łap. Jakżeż ja tego nie znoszę - tej politycznej paranoi, fanatyzmu i głupoty.
Naprawdę obdarłeś pewne realia ze skóry i trudno, żeby nie skojarzyło się to w pewnym momencie z Procesem Kafki.
Mimo swojej groteskowości tekst brzmi wiarygodnie - prowadzisz go w sposób naturalny, lekki i plastyczny. I aż chciałoby się przyłożyć owemu Glenderowi.
Trzymam palce za Twojego bohatera. :)
I czekam na dalszy ciąg.

Miłego :)
Quentin dnia 14.02.2014 23:27
Witaj ponownie, Mila

Przepraszam za zwłokę, ale płacę podatki ;)
Cenię bardzo wysiłek, jaki włożyłaś w mój tekst. Wiem jak strasznie cienko u mnie z etapem redagowania tekstu, ale słowo daję, że nadmierne "grzebanie" w tekście zniechęca mnie ;)
Tym niemniej celne spostrzeżenia biorę sobie do serca.

Mam nadzieję, że dalsza część także przypadnie ci do gustu, jeśli chodzi o absurd. Będzie trochę mniej Kafki a więcej Burgessa.

Jeszcze raz dziękuję. Kłaniam się nisko.

Pozdrawiam
Miladora dnia 15.02.2014 02:45
Quentin napisał:
Przepraszam za zwłokę,

Ależ nie przepraszaj. Ja się nigdzie nie spieszę, Quen. :)))
amsa dnia 19.02.2014 22:28
Quentin - co prawda w odwrotnej kolejności, ale jak się okazuje, absolutnie nie wypłynęło to na odbiór tej części. Obśmiałam się, ale miałam też refleksję dotyczącą nie władzy, ale obywateli różnego autoramentu. Bo władza jest taka, na jaką sobie zasłużyli. Ogłupianie społeczeństwa jest całkiem dobrym narzędziem w rękach rządzących dlatego, że owo społeczeństwo daje się ogłupiać i mam niejednokrotnie wrażenie, że w sumie to lubi.

Bardzo dobry tekst.

Pozdrawiam

B)

Cytat:
Z pewnością wystarczyłby jeden tragarz- ochroniarz,
- brak spacji

Cytat:
Przecież nie można tak po prostu skazać człowieka nie informując go wcześniej o tym.
- szyk , o tym wcześniej

Cytat:
Cóż miałem począć.
- postawiłabym (?)
Quentin dnia 21.02.2014 21:23
Witaj ponownie, amsa
Cieszę się bardzo, że nie inwersja czasowa w opowieści nie wpłynęła negatywnie na odbiór całości. Co do twoich rozważań, to przyznam rację. Jest w nas - społeczeństwie ( niezbyt lubię to słowo) - jakiś masochizm i poddaństwo. Niestety.

Pozdrawiam i dziękuję za poświęcony czas
amsa dnia 21.02.2014 21:33
Quentin - podejrzewam, że jeśli tekst ma to coś, to można go czytać i od końca :)

B)
aga63 dnia 18.06.2014 21:32 Ocena: Bardzo dobre
Ja osobiście nie gustuje w historiach politycznych,dlatego daje Ci tu "tylko" ocenę bardzo dobrą :-P Ale ten tekst jest dla mnie jakby wyjety z "Pana Piłsudskiego" Bułhakowa,tylko że w wersji współczesnej...a to już nie lada komplement,być porownanym do Mistrza ;-) A więc zabieram się za drugą cczęść :-D

Pozdrawiam!
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty